Rozdział 2 - Powrót
Przez resztę nocy Brigitte, choćby próbowała najbardziej w świecie, nie umiałaby leżeć spokojnie, dlatego równie dobrze mogła siedzieć przy ognisku i zajadać obrzydliwie słodkie pianki, którymi poczęstowała ją Axelle Rentir. Albo Vi, wszystko jedno, nikt i tak nie był w stanie ich rozróżnić. Mimo wszystko Brigitte miała wrażenie, że ta odrobinę bardziej znośna to Axelle.
Gdy Kate Ferrer opuściła obozowisko, wraz z nią zniknął czar usypiający, a tym samym w okolicy wkrótce zrobiło się hałaśliwie. Nikt nie spodziewał się, że w takim razie bliźniaczki pozostaną w łóżkach, a one, same zdziwione tym, ile czasu przespały, od razu zdecydowały, że muszą to nadrobić. Zorganizowały więc ognisko, przy którym przysiedli praktycznie wszyscy obozowicze, a wraz z nimi Brigitte i Chevalier, pilnujący, aby nie spaliły całego lasu wokół. Choć może jakby spaliły, nie mogliby się w nim czaić żadni Odnowiciele...
Właśnie, Odnowiciele... Znowu się zjawili. I znowu musieli namieszać. Najpierw zabrali Miraculum Pająka, a teraz... Nie, nie chciała o tym myśleć. Ale nie mogła o tym przestać. Odnowiciele zabrali Aurélie... Mogła się teraz znajdować gdziekolwiek, o ile jeszcze w ogóle nie zdecydowali się jej pozbyć. A to wszystko z jej winy, Brigitte, która nie umiała się ruszyć, aby ją uwolnić... Poza tym gdyby nie ona, Aurélie nigdy by się tu nie znalazła i wtedy nikt nie mógłby jej porwać. Mimowolnie oplotła rękami nogi i ukryła pomiędzy nimi twarz.
Po tym, jak Odnowiciele zniknęli, zrobiło się jeszcze dziwniej. Brigitte nie bardzo rozumiała, kim jest Icy, rzekomo działająca dla nieistniejącego od wielu lat Zakonu Strażników, ale w bliżej niewyjaśniony sposób jej ufała. Może było to spowodowane faktem, że uratowała życie nie tylko jej samej, ale też Pierre'owi oraz Biedronce i Czarnemu Kotu. Szkoda tylko, że zjawiła się tak późno... Ale chyba nie miała na co narzekać, prawda? W końcu gdyby nie ona, nie mogłaby teraz nad tym wszystkim rozmyślać...
Nie było jednak za bardzo nad czym rozmyślać, bo Icy praktycznie nie zdążyła nic wyjaśnić, gdyż wtedy właśnie obozowicze zaczęli się budzić. Przez to podjęli decyzję, że wszyscy spotkają się u mistrza Fu po formalnym powrocie Brigitte z obozu. Po tym Biedronka i Czarny Kot oddalili się, ale tylko oni to uczynili. Zarówno Icy, jak i Pierre pozostali w okolicy. Brigitte nie wiedziała dokładnie, gdzie się teraz znajdowali, ale z pewnością niedaleko.
— Nie zostawię cię, nie ma opcji — zapewnił ją Pierre. — Jeśli będą chcieli wrócić, to nie pozwolę im cię tknąć.
Oni więc jej pilnowali. A jej przypadło w udziale siedzieć i udawać, że nic się nie wydarzyło. Ale to nie było takie proste. I najwyraźniej ktoś już zdążył to zauważyć.
— Chcesz jeszcze trochę pianek? — odezwała się tuż przy jej uchu któraś z sióstr Rentir. — Wyglądasz nie najlepiej, cukier dobrze ci zrobi.
— Dzięki — odpowiedziała Brigitte, biorąc kolejną bardzo mocno przypieczoną piankę. Ugryzła troszeczkę i lekko się skrzywiła, czując zniewalającą słodkość.
— Coś się stało? — zapytała druga, która nagle zmaterializowała się obok siostry. — Masz jakiś taki smutny wyraz twarzy...
— Ech... — Brigitte wcale nie chciała się nikomu zwierzać, a już na pewno nie bliźniaczkom, które dla własnego bezpieczeństwa nie mogły poznać jej sekretów. Mimo to nie umiała udawać, że jest w porządku. — Śniły mi się złe rzeczy.
Ostatecznie zdecydowała się na kłamstwo, które w sumie wcale nie było tak dalekie od prawdy. Z tym, że te złe rzeczy nie były snem. Chociaż zanim jeszcze się wydarzyły, był jeszcze ten sen z rodzicami... I co ona im teraz powie? Że zawiodła na całej linii i kompletnie nie nadaje się na bohaterkę? W końcu nie musiała się pchać na ten obóz, mogła zostać bezpieczna w Paryżu... A poza tym nadal pozostawała kwestia dziecka. Brigitte nie miała zielonego pojęcia, w jaki sposób Kate się dowiedziała w ogóle o jego istnieniu, ale jeszcze gorszy był fakt, że wiedziała o jego boskim pochodzeniu. A to najpewniej oznaczało, że dokąd nie pójdzie, będzie zagrożona. Od razu zrozumiała, że skoro Odnowiciele wyczuli boską aurę, to będą chcieli dziecka. Czyli zapewne będą na nią polować.
Czy to znaczyło, że teraz nie będzie się mogła nigdzie ruszyć? Czy zostanie na zawsze uwięziona w mieszkaniu mistrza Fu, gdzie on i Pierre będą ciągle jej pilnować? I będzie musiała tak spędzić całe pół roku, jak nie więcej? Ech, chyba nie wytrzyma...
Z dalszych rozmyślań wyrwał ją głos którejś z sióstr Rentir, które nadal przy niej stały.
— Koszmary są upierdliwe — stwierdziła jedna z nich.
— Zwłaszcza jak obejrzysz horror w środku nocy...
— ...i nagle każda rzecz wygląda jak potwór, który chce cię zjeść.
— Dzięki za pocieszenie — wymamrotała Brigitte, która nie umiała się zdobyć na nic innego.
— Nie ma za co! — odparły jednocześnie. — Zawsze do usług.
I tym razem w końcu odeszły, zapewne chcąc męczyć innych obozowiczów. Brigitte nie była pewna, czy powinna się cieszyć z tego, że nie będzie musiała znosić ich paplaniny, czy jednak się smucić, bo to oznaczało, że nie ma co jej rozproszyć. Ale jednak nie mogła się tak dać złym myślom! Było źle, ale to nie znaczy, że powinna się załamać. Nie mogła sobie na to pozwolić. Nie teraz.
Wstała z zamiarem przejścia się po obozowisku, bo mimo wszystko chodzenie zawsze jej pomagało. Może nawet nie wróci, a zamiast tego zaszyje się w lesie, odnajdzie Pierre'a i z nim zostanie... Ale nie, nie mogła zniknąć, ludzie nabraliby podejrzeń. Zwłaszcza teraz.
Przeszła ledwo kilka metrów, a natknęła się na Chevaliera pogryzającego piankę, która ledwo trzymała się na kiju. Brigitte przeszło przez myśl, że może nie powinien ich jeść, bo już w ogóle nie zmieści się w swoim gabineciku. Powstrzymała się jednak od komentarza i chciała go minąć, ale on ją zauważył.
— Nie widziała pani nigdzie Kate? — zagadnął ją. — Nie umiem jej nigdzie znaleźć... Przyznam się, że nawet zajrzałem do waszego pokoju i tam też jej nie było...
Brigitte przypuszczała, że w końcu ten temat wypłynie. W końcu nie dało się ukrywać wiecznie nieobecności jednej z wychowawczyń, prawda?
— Nie, nie widziałam — odpowiedziała, zgodnie z tym, co ustalono. — Poszłam wcześniej spać, bo byłam zmęczona, ale i tak się obudziłam w nocy, jak bliźniaczki urządziły ognisko. — Przemilczała kompletnie fakt, że obudziła się dużo wcześniej, uznawszy, że najlepiej będzie, jak nie wspomni w ogóle o swojej wycieczce po obozowisku. — No i tu przyszłam, ale przez cały ten czas nie dostrzegłam nigdzie Kate.
— Rozumiem. — Chevalier skinął głową. — Mam nadzieję, że się znajdzie... Zdarzało się czasem gubić obozowiczów, ale jeszcze nigdy nie zgubiliśmy wychowawczyni! I co ja powiem szefowi?
— Gubiliście obozowiczów? — zaniepokoiła się Brigitte.
— To drobiazg. — Wychowawca machnął ręką. — Zwykle wymykali się, by odbyć jakąś niebezpieczną przygodę — tu narysował palcami cudzysłowy — w lesie lub pomigdalić się w krzakach, ale zawsze się potem odnajdowali. A jakby się nie odnaleźli, mamy na to specjalny protokół. Na zaginione wychowawczynie już nie.
Brigitte wolała nie dopytywać, na czym polega protokół dotyczący zaginionych obozowiczów. Wcale nie chciała wiedzieć, jak biuro podróży radzi sobie z takimi przypadkami.
— W każdym razie, jeśli ktoś by gdzieś zobaczył Kate, to niech da mi pani znać.
— Jasne, nie ma problemu.
Po tych słowach Chevalier odszedł w tylko sobie znanym kierunku, a Brigitte stała przez chwilę, obserwując go. Nagle dostrzegła, że coś spadło mu na ziemię.
— Ech, durne pianki — westchnął mężczyzna, wodząc wzrokiem za tą, która znalazła się w trawie.
Poszedł jednak dalej, nie ubolewając dłużej nad pianką. Gdy zniknął z pola widzenia, Brigitte pozwoliła sobie na głośne westchnięcie. Chciała już wrócić do Paryża. Czekanie, aż w końcu będą mogli przekazać mistrzowi Fu wieści, było nie do zniesienia. Wolałaby mieć to już za sobą.
— Jak myślisz, będzie dobrze? — rzuciła, pozornie w przestrzeń. Wiedziała jednak, że Umii, która zdążyła się posilić pianką, na pewno ją usłyszała.
— Nic nie myślę — stwierdziło kwami. — Będzie, jak ma być.
— Wielkie mi pocieszenie — mruknęła Brigitte. — Zaczynam się obawiać, że mistrz zacznie się martwić — przyznała.
— Biedronka i Czarny Kot wrócili do Paryża — przypomniała jej Umii. — Mieli przekazać mistrzowi, że Pierre wróci z tobą.
— I że Aurélie nie wróci...
— No tak... To fakt.
Po tych słowach dziewczyna nie bardzo wiedziała, co mogłaby jeszcze odpowiedzieć. Mając nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży, powolnym krokiem powróciła do ciepłego ogniska.
***
We wnętrzu starego samochodu było nieco cieplej niż na zewnątrz, ale i tak nie było mowy o tym, aby móc ściągnąć kurtkę. Pierre zazdrościł nieco Brigitte, która mogła siedzieć teraz przy ognisku, widocznym nawet stąd.
Wydarzenia tej nocy działy się zdecydowanie zbyt szybko. Odkąd tylko Wayzz obudził go i mistrza Fu, trwał w ciągłym niepokoju. W czasie walki, gdy niemal zginął, nawet nie mógł zrobić nic poza odpieraniem nieustannych ataków Richarda, przez co praktycznie nic nie mógł poradzić na to, że Łowca zabrał ze sobą Aurélie. Brigitte nie mogła być bardziej zszokowana od niego. A po tym wszystkim zjawiła się Icy, która jak się okazuje, miała własny samochód, w którym właśnie teraz wraz z nią siedział. W jakichkolwiek innych okolicznościach nigdy nie wsiadłby do auta nieznajomej kobiety, ale nie mógł się nie zgodzić z tym, że było najlepszym miejscem, w którym mógł się teraz znaleźć – odrobinę wygodniej niż na dworze, plus wystarczająco blisko Brigitte, w razie jeśli Odnowiciele chcieliby powrócić i dokończyć to, co zaczęli. Co prawda nie bardzo wiedział, czego dokładnie chcieli, bo Brigitte, zanim musiała powrócić do obowiązków, zdążyła mu powiedzieć tylko, że jedną z atakujących osób była obozową wychowawczynią. Czuł, że powinien mieć na nią teraz oko. Zresztą nie tylko na nią, ale również na Icy.
Icy nie kwapiła się, aby zdjąć kaptur, jednak wygodnie rozsiadła się w fotelu kierowcy, a ręce splotła przed sobą. Pierre obserwował kątem oka jej szczupłe dłonie i miarowo unoszącą się i opadającą pierś, która sprawiała wrażenie, jakby tamta spała. Być może spała. A przynajmniej nie odzywała się dużo. Po chwili przeniósł spojrzenie na to, co trzymał w rękach.
Nie bardzo wiedział, dlaczego Biedronka nie zdecydowała się wziąć Miraculum Muchy ze sobą do Paryża, ale teraz właśnie tę gumkę trzymał w rękach. Nie był pewien, czy Flyy zdążyła się zorientować, że coś jest nie tak, ale nie wiedział również, czy powinien ją wywoływać. Jeśli Icy spała, nie chciał jej budzić. Ciekawość jednak przeważyła. Ostrożnie wsunął gumkę na dłoń i zmrużył oczy, aby czerwone światło, które ją otoczyło, go nie oślepiło.
Chwilę po tym przed nim zawisła Flyy. Zamrugała kilka razy czerwonymi oczami, po czym rozejrzała się po wnętrzu samochodu.
— Gdzie jestem? — zapytała zdziwiona. Wtem jej spojrzenie przeniosło się na Pierre'a i na gumkę na jego ręce. — Co się tu dzieje? Czemu masz Miraculum Muchy? Gdzie Aurélie? — wyrzuciła z siebie cały potok pytań, a każde kolejne zadawała coraz wyższym głosem. — I co ci się stało? — dorzuciła jeszcze, zauważywszy zranienia na jego policzku i rękach.
— Bądź trochę ciszej — poprosił ją Pierre szeptem, wskazując na Icy, która nawet się nie poruszyła. Flyy otworzyła usta, aby zadać kolejne pytanie, ale chłopak uciszył ją gestem. — I nie wszystko naraz.
— To zacznijmy od tego, czemu to ty masz miraculum, a nie Aurélie? — Kwami powtórzyło jedno z pytań, teraz rzeczywiście nieco ciszej. — Pamiętam, że w pewnym momencie rozłączyłam się z Aurélie — przypomniała sobie. — Ale zaraz potem trafiłam znowu do miraculum... Tak jakby ktoś je zabrał. — Tu przerwała na chwilę. — Zabraliście Aurélie miraculum?
— Nie do końca — odpowiedział Pierre. — To raczej Aurélie została zabrana. Przez Odnowicieli. Udało nam się ocalić tylko Miraculum Muchy i ciebie.
Na twarzy Flyy odmalowało się autentyczne zaskoczenie.
— Żartujesz sobie?
Widząc minę Pierre'a, poznała jednak, że to nie żaden żart.
— To niemożliwe! Nie mogli jej porwać, po prostu nie!
— A jednak to zrobili. Ci parszywcy zniknęli wraz z nią. I tylko dzięki Icy żyjemy. — Wskazał ponownie na kobietę na fotelu kierowcy.
— Kto to jest? — zainteresowała się Flyy.
— Szczerze mówiąc, sam nie do końca wiem. Ma lodowe moce i twierdzi, że należy do Zakonu Strażników... W każdym razie to ona nas uratowała, więc chyba nie pozostaje nam nic innego, jak jej zaufać. Na dowiedzenie się czegokolwiek więcej na razie nie mamy co liczyć, dopóki nie spotkamy się z mistrzem Fu. A to musi poczekać do rana, aż Brigitte oficjalnie wróci z obozu, bo została tam, aby nie wzbudzać już więcej podejrzeń.
Flyy skinęła głową, próbując to wszystko jakoś przetworzyć. W końcu chyba uznała, że wszystko wie.
— A wspominałam, że ten policzek wygląda paskudnie?
Pierre z ciekawości przejrzał się w lusterku na środku. Jego zdaniem Flyy trochę przesadzała, bowiem nie wyglądało to tak źle — widywał już gorsze rany. Na miejscu podłużnego rozcięcia zadanego mu przez Richarda już zdążył utworzyć się strup. Być może wyglądało to gorzej, biorąc pod uwagę, że sporą część policzka miał umazaną zakrzepłą już krwią, ale w zasadzie nie było to nic groźnego.
— Mogło być gorzej — uznał. — Richard mógł przerobić mnie na mielone.
— Kto?
— Ten Odnowiciel, który też jest synem Tigili — wyjaśnił. — Nazywa się Richard. I najwyraźniej z jakiegoś powodu bardzo mnie nie znosi. Pewnie się nigdy nie dowiem, dlaczego. Choć może wtedy byłoby łatwiej coś wykombinować.
— Nigdy nie wiesz, co się stanie — skwitowała Flyy. — A nuż opowie ci historię swojego życia?
— Ale pewnie nie teraz. Teraz raczej wraz z resztą zajmą się swym łupem. A my nie jesteśmy w stanie nic zrobić, bo nie mamy nawet cienia pojęcia, dokąd mogli się udać.
— Prawdopodobnie do swojej siedziby — usłyszał nagle głos, który jednak nie należał do Flyy.
Pierre odwrócił się w lewo i ujrzał, że Icy się poruszyła.
— Nie śpisz? — zdziwił się. — Obudziłem cię?
— Nie spałam — odpowiedziała Icy. — Po prostu odpoczywałam. W każdym razie Odnowiciele najpewniej powrócili do swojej siedziby.
— W takim razie powinniśmy tam iść! — uznał natychmiast Pierre. — Czemu tu czekamy? Mogą właśnie planować zabicie Aurélie albo gorzej!
— Nie możemy się tam wybrać.
— Dlaczego? — zdziwił się chłopak.
— To nie takie proste. Po pierwsze jej lokalizacja cały czas się zmienia, to nie jest jedno stałe miejsce. A poza tym, z tego, czego zdążyliśmy się dowiedzieć, mają tyle zabezpieczeń, że dwoje półbogów i kwami nigdy ich nie sforsuje.
— Mamy jeszcze paru sojuszników.
— A oni mają całą armię. Nie damy rady. Nie teraz.
— Potem może być za późno! — zaoponował Pierre. — Co jeśli zabiją Aurélie, zanim ją odbijemy?
— Prawdopodobnie jej nie zabiją, a przynajmniej nie teraz — stwierdziła Icy. — Gdyby chcieli jej śmierci, to by jej nie porywali, tylko zabili na waszych oczach. Nie, oni chcą zakładnika. Wiedzą, że wam na niej zależy, więc dopóki ją trzymają, to mają kartę przetargową. A poza tym z pewnością będą próbowali wykorzystać ją do własnych celów.
— Ale niby jak? Przecież Aurélie nie jest półboginią, a teraz, gdy nie ma miraculum, jest dla nich kompletnie bezużyteczna.
— Kwestia użyteczności znacznie wykracza poza to, czy ktoś jest półbogiem, czy nie, a Odnowiciele dobrze o tym wiedzą. To są bardziej złożone kwestie, niż ci się wydaje. Ale to zdecydowanie nie jest dobre miejsce na tłumaczenie tego wszystkiego.
Pierre nie mógł się z nią nie zgodzić — samochód zaparkowany w lesie zdecydowanie nie kojarzył mu się z odkrywaniem mrocznych tajemnic. Poza tym lepiej by było, że wszystko, co może im się jakkolwiek przydać, zostało powiedziane u mistrza Fu, w obecności wszystkich. A na ten moment musiał jeszcze trochę zaczekać.
— Racja — przyznał. — Mam tylko nadzieję, że Odnowiciele faktycznie nie zdecydują się jej pozbyć.
***
W końcu, gdy słońce stanęło na niebie, ognisko zostało wygaszone, a obozowicze udali się do swoich domków, by pozbierać rzeczy przed wyjazdem zaplanowanym na dziewiątą. To samo uczynili Brigitte i Chevalier. W holu spojrzenie Brigitte padło na ekspres, co ponownie przypomniało jej o Kate. Miała nadzieję, że Chevalier nie domyśli się, że wiedziała coś o jej zniknięciu. Skierowała się do pokoju, aby pozbierać rzeczy i ze zdumieniem zauważyła, że okolice łóżka Kate wyglądają tak, jakby nikt tam nie rezydował. Czyli zdążyła wszystko zabrać ze sobą? A może tu wróciła? Ciekawe...
Na szczęście Brigitte nie miała wiele rzeczy do zabrania, toteż szybko opuściła domek. Chevalier wyszedł wkrótce za nią i zamknął drzwi na klucz.
— Kate nadal się nie znalazła — zauważył. — Chyba będę musiał zgłosić to szefowi...
— Ciekawe, co powie, jak się dowie, że ją zgubiliśmy. — Brigitte uśmiechnęła się lekko, bo pomimo tego że sama sytuacja nie była specjalnie śmieszna, uznała, że reakcja szefostwa może być interesująca.
— Mam nadzieję, że nie pomyślą, że to moja wina! — zawołał mężczyzna. — Bo inaczej będę skończony!
— Raczej nie pomyślą — uznała Brigitte. — Musiałby ją pan porwać przez las i jeszcze tu wrócić, a to przecież bez sensu.
— Racja, chyba po prostu za dużo się tym wszystkim stresuję — westchnął, po czym odszedł.
Jak się okazało, zgromadził wokół siebie obozowiczów wychodzących już z domków i taszczących ze sobą bagaże. Brigitte wychwyciła wśród nich Charlesa Gilleta i jego charakterystyczny futerał na gitarę, wesoło plotkujące ze sobą dziewczęta z domku pierwszego, a także Davida, na którego dwa tygodnie obozu podziałały zbawiennie i teraz zamiast stać na uboczu, rozmawiał z małym rudowłosym chłopcem, który, o ile dobrze pamiętała, nazywał się Xavier. Większość stała spokojnie, oczekując, aż Chevalier przemówi, ale nie trwało to długo.
— Z drogi, śledzie! — zawołał ktoś z oddali.
— Król z królewną jedzie! — dodał jakiś inny.
Zaskoczeni obozowicze odwrócili się w stronę, z której dobiegały głosy i dobrze zrobili, bo przynajmniej zdążyli się cofnąć. No, a przynajmniej większość. Jedynie biedny Isaac nie zareagował na czas, co sprawiło, że jedna z bliźniaczek Rentir nie zdążyła się zatrzymać i przewróciła się prosto na niego. Deskorolka, na której wcześniej stała, odjechała odrobinę do tyłu.
— Aua! — jęknęła.
Druga z sióstr odjechała odrobinę dalej i na nikogo nie wpadła, ale niedługo po tym też się zatrzymała. Zauważywszy, co się stało, zeszła z deski i podbiegła bliżej.
— Vi, nic ci nie jest? — zawołała, podając jej rękę.
Vi, która odsunęła się od Isaaca, z wdzięcznością chwyciła dłoń i wstała na równe nogi. Otrzepała się nieco, po czym wyciągnęła rękę do Isaaca, który był tak zaskoczony, że nawet się nie ruszył.
— Sorki, nie chciałam — usprawiedliwiła się szybko.
Chłopiec również wstał i wymamrotał coś, co brzmiało jak „nie szkodzi". Brigitte obserwowała tę sytuację z lekkim rozbawieniem, a jednocześnie zastanawiała się, gdzie bliźniaczki pomieściły deskorolki, na których wjechały w tłum. Po chwili przypomniała sobie, że jest wychowawczynią i powinna je zganić za nieodpowiedzialne wjeżdżanie na deskorolkach w innych obozowiczów.
Podeszła więc do nich, ale zorientowała się, że Chevalier ją uprzedził. Z tego co usłyszała, wywnioskowała, że wcale nie jest na nie specjalnie zły, ale zalecał im „szczególną ostrożność przy manewrowaniu pojazdami kołowymi w pobliżu innych obywateli". Bliźniaczki pokiwały głową, pozornie z pokorą, choć psotny błysk w ich oczach mówił, że była ona tylko złudzeniem. Z tego powodu Brigitte niezmiernie cieszyła się z tego, że za niedługo wrócą do Paryża, a tam już nigdy więcej nie będzie miała z nimi styczności. Nie wytrzymałaby kolejnego dnia ze znoszeniem ich psot.
Niemal nie zwracała uwagi na Chevaliera, który w końcu mógł sprawdzić po raz ostatni obecność obozowiczów. Na szczęście wszyscy byli w komplecie.
— To skoro jesteśmy wszyscy, to będziemy mogli już wsiąść do autokaru, który za chwilę powinien tu być — oznajmił, sprawdziwszy godzinę na zegarku.
— Chyba nie bardzo jesteśmy tu wszyscy — stwierdził Raymond, krzepki brunet. — Pani Ferrer nie ma.
— Właśnie — zawtórował mu ktoś. — Nie widziałam jej od wczorajszego wieczora!
— Gdzie mogła się podziać?
— Spotkała niedźwiedzia w lesie? — zasugerował Xavier.
— A może się tam zgubiła?
— Zaginęła?
Obozowicze zaczęli się coraz głośniej zastanawiać, co mogło się z nią stać, aż w pewnym momencie Brigitte dosłyszała głos Madeleine:
— W mojej szkole jakiś czas temu zaginął chłopak ze starszej klasy — opowiadała. — Nie wiadomo, co się z nim stało, po prostu zniknął! Ponoć porwały go jakieś typki spod ciemnej gwiazdy, ale policja nic nie wie...
— Nie no, pani Ferrer nie mogły porwać żadne typki spod ciemnej gwiazdy!
— Nie mówię, że to ci sami! — odpowiedziała Madeleine. — Ale jestem ciekawa, co się stało. Strasznie ekscytują mnie takie historie!
Kilku obozowiczów zgodziło się z nią podekscytowanym pomrukiem.
— W ogóle też bohaterowie, złoczyńcy, to wszystko jest takie super! — zachwycała się Madeleine. — Pamiętam, jak raz ofiara akumy mnie zaatakowała!
Alexis spojrzała na Madeleine wzrokiem, który Brigitte odczytała jako „nic więcej nie mów". Madeleine skruszyła się nieco.
— Ale to może temat na inną okazję — dodała pojednawczo.
Jej przyjaciółka uśmiechnęła się delikatnie. Tymczasem z tłumu dało się słyszeć głos bliźniaczek:
— Bycie superbohaterem musi być superowe!
— Ano, zawsze chciałyśmy być superbohaterkami!
— Lisimi! Miałybyśmy jakieś fajne uszy...
— ...jak Czarny Kot...
— ...i puszyste ogony!
— Myślicie, że ktoś chciałby na bohaterki łamagi wjeżdżające w tłumy? — zawołał któryś z chłopców.
Bliźniaczki puściły tę uwagę mimo uszu i ciągnęły:
— A może lisie policjantki?
— Jak Nick ze Zwierzogrodu!
— Byłybyśmy absolutnie zajefajne!
Brigitte już przestała słuchać tej rozmowy, bo wcale nie chciała znać szczegółów marzeń sióstr Rentir. Pozwoliło jej to dostrzec, że autokar właśnie przyjechał. Chevalier również to zauważył i uniósł rękę.
— Proszę o spokój! — zawołał, usiłując przekrzyczeć obozowiczów.
Ci sobie z niego nic nie zrobili, więc zawołał jeszcze kilka razy. W końcu mu się udało. Kiedy oczy wszystkich zwróciły się w jego stronę, zaczął odczytywać nazwiska z listy obecności.
***
Gdy Brigitte ujrzała znajome zabudowania Paryża, a jakiś czas później autokar wjechał na parking biura podróży, odetchnęła z ulgą. Nareszcie była w domu! I być może w końcu poczuje się na chwilę bezpieczna!
Wtedy jednak przypomniała sobie, że prawdopodobnie w związku ze zniknięciami Kate i Aurélie w końcu ktoś zgłosi sprawy na policję i będzie wzywana. A wtedy z pewnością ktoś zauważy powiązanie.
A co jeśli ktoś mnie o coś oskarży? — przemknęło jej przez myśl.
Chociaż sama nikogo nie porwała, czuła, że policja może nie uwierzyć w ewentualne wyjaśnienia. A raczej nie będzie tam nikogo, kto stanąłby po jej stronie...
Zatrzymali się i po tym, jak wszyscy obozowicze opuścili autokar, wysiadła wraz z Chevalierem. Spojrzała jeszcze, jak dzieciaki rozbiegają się na wszystkie strony — spora część odnalazła na parkingu rodziców, z którymi wkrótce odjechała — po czym wraz z drugim wychowawcą udała się do wnętrza budynku, aby porozmawiać z szefostwem. Nawet nie bardzo słuchała, gdy Chevalier relacjonował wydarzenia zeszłego wieczoru. Dopiero po chwili zorientowała się, że szef mówi do niej:
— W takim razie pani również powinna tu zaczekać, żeby w razie czego móc od razu powiedzieć wszystko, co pani widziała.
— Ale ja przecież nic nie wiem! — zaprotestowała. — Wiem tyle, co pan Chevalier.
— Wierzę pani, ale musi to pani powiedzieć również policji — uznał tamten.
— A muszę ciągle być tutaj? — zapytała. Po chwili doprecyzowała: — To znaczy w budynku... Bo właściwie chętnie poczekałabym na zewnątrz.
Na usta szefa wpłynęło coś w rodzaju uśmiechu, jakby litował się nad jej głupotą.
— To nie jest przecież żadne więzienie — stwierdził tylko, co Brigitte uznała za potwierdzenie, że w istocie może wyjść.
W takim razie to właśnie zrobiła. Rzuciwszy, że będzie się kręcić po parkingu, przekroczyła próg budynku i odetchnęła niekoniecznie najświeższym powietrzem przy ulicy. Zaczęła przyglądać się autom i szukać jakiegoś, które mogłoby ją interesować. Nie miała jednak pojęcia, jakie to mogłoby być, dlatego po chwili stwierdziła, że owe poszukiwania zakończą się niepowodzeniem.
W pewnym momencie jej uwagę przykuł dosyć stary samochód, a przynajmniej takie wrażenie sprawiał przez dosyć niespotykane w dzisiejszych czasach kanciaste kształty, o ciemnej barwie, niemal czarnej. Gdy znalazł się bliżej, dostrzegła, że ten kolor to było coś w rodzaju pomieszania bardzo ciemnego granatu i szarego. Samochód wjechał na parking i zatrzymał się na pierwszym wolnym miejscu. Brigitte z tej odległości nie rozpoznała, kto tam siedzi, ale widziała, że kierowca nie jest sam. Gdy drzwi auta otwarły się, a pasażer wysiadł, dziewczyna przestała mieć jednak jakiekolwiek wątpliwości.
Pierre, bo to był on, również ją dostrzegł. Zaczął iść w jej kierunku, najpierw powoli, a potem odrobinę szybciej, aż ostatnie kilka metrów pokonał biegiem i znalazł się tuż przy niej. Zanim się spostrzegła, objął ją mocno.
— Jak dobrze, że już wróciliśmy! — zawołał.
Brigitte odwzajemniła uścisk.
— Tak, jesteśmy w domu... I póki co, nie zamierzam się stąd ruszać.
— To dobrze, nawet nie masz pojęcia, jak się o ciebie bałem przez cały ten czas — odpowiedział tuż przy jej uchu.
Ręka Brigitte powędrowała do jego włosów, po których bezwiednie przejechała. On tymczasem przesunął się nieco, tak że mogła spojrzeć mu prosto w oczy. Widziała w nich, że wszystko, co powiedział, było szczere. Pozwoliła mu się jeszcze trochę przybliżyć i gdy poczuła dotyk jego ust na swoich, bezwiednie rozchyliła wargi. Naprawdę nie chciała, by ta chwila kiedykolwiek się skończyła, w końcu jednak odsunął się nieco, choć i tak był bardzo blisko.
— Naprawdę dobrze, że już wróciłaś — wyszeptał jeszcze.
~~~~
I oto na scenę wkroczyło znowu Basteil! Kto się cieszy? Ja na pewno :D Ale w sumie nie mam tu więcej do napisania, więc just enjoy~ Za tydzień oczywiście będzie następny rozdział.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top