Rozdział 18 - Prisca
Wędrując po wiosce, Pierre, Coline i Icy nie natknęli się na nic, co mogłoby się wydać jakkolwiek niezwykłe czy magiczne. Domki, chociaż wyglądały na porządnie zbudowane, gdzieniegdzie były zaniedbane; z części odpadał tynk, gdzie indziej można było dostrzec wybitą szybę czy okiennicę smętnie zwisającą z zawiasów. Wyglądało to zupełnie tak, jakby...
— Ta wioska jest zupełnie opuszczona — zauważyła Coline. — Co tu się mogło stać?
Przeszli obok kolejnego domku, pomalowanego na pastelową czerwień. Przed nim wisiały bieliźniane sznury, na których znajdowały się jakieś brudne tkaniny.
— Mieszkańcy musieli uciec stąd w pośpiechu — stwierdziła Icy, wskazując pranie. — Ale to musiało być już jakiś czas temu...
— Myślicie, że wykurzyło ich stąd coś magicznego? — zapytał Pierre. — Bo to wcale nie wygląda, jakby była tu jakaś magia... W Górach Skandynawskich, gdy znaleźliśmy Shouyi, wszędzie dało się czuć magię, a tutaj zupełnie nic. — Zamilkł na chwilę, po czym wpadł na pewien pomysł. — A może poprosimy Shouyi o pomoc?
— Nie — zaoponowała Icy. — Detektory się zwykle nie mylą, a skoro wykrył jakąś silną energię magiczną, to powinniśmy być ostrożni. Jeśli ktoś wyczułby energię Shouyi, mógłby się nami niepotrzebnie zainteresować.
— I tak możemy wzbudzać zainteresowanie — powiedziała Coline. — Wyglądamy jak turyści, a jaki turysta chciałby zwiedzać miejsce takie jak to?
— Właśnie, jaki? — odezwał się nagle jakiś głos za ich plecami.
Pierre odwrócił się gwałtownie i ujrzał zakapturzoną postać, która wyłoniła się z jednego z domków. Zbliżyła się do nich, a zanim się obejrzeli, zewsząd zaczęły napływać kolejni. Nie zdążyli zareagować, a już byli otoczeni. Pierre rozglądał się niespokojnie, ale nic nie wskazywało na to, by mogli wydostać się z kręgu Odnowicieli. Dotarł do niego głos Icy — że to pułapka. Choć szykował się już do tego, aby przedrzeć się przez wrogów siłą, zatrzymała go jedna z postaci. Zdjąwszy kaptur, utkwiła swoje jasnobrązowe, niemal pomarańczowe oczy w Strażnikach. Pierre mógłby przysiąc, że tlił się w nich najprawdziwszy ogień.
— Rousseau? — zapytał, zanim zdążył się powstrzymać. Nie mógł uwierzyć, że spotka go akurat tutaj...
Rousseau zmarszczył brwi, a wtedy Pierre uświadomił sobie, że właściwie to w normalnych warunkach nie powinien znać jego imienia. W końcu tylko dzięki Aurélie wiedział, kim ten jest...
— Poddajcie się — rozkazał Rousseau. Pierre'a zaskoczyła stanowczość w jego głosie, nie wyglądał bowiem na kogoś, kto byłby w stanie dowodzić. — Oddajcie nam miracula i nie próbujcie żadnych sztuczek, a potraktujemy was łagodnie.
— A jeśli się nie poddamy? — zapytała Icy wojowniczo.
— Mamy przewagę liczebną — ostrzegł ją Rousseau. — Jeśli spróbujecie walczyć, nie przeżyjecie tego starcia.
Dosyć tego — pomyślał Pierre. A na głos powiedział:
— Założymy się?!
I zaatakował. Nie bardzo myślał nad tym, co robi, lecz czuł, że robi dobrze. Rousseau, zaskoczony szarżą Pierre'a, odskoczył, lecz kiedy ten skierował się w jego stronę, chłopak zreflektował się i utworzył przed sobą ścianę ognia. Pierre cofnął się, by uniknąć spopielenia i rozejrzał się wokół. Coline musiała się przemienić, bo miała teraz na sobie niebieski strój Meduzy. Poruszała się szybko, tak że walcząc z kilkoma Odnowicielami naraz, można było dostrzec jedynie błękitne smugi i powiewające za nią paski jej kostiumu. Tymczasem Icy skupiła się na Rousseau — wysłała w jego stronę lodowe pociski, lecz te, stopione jego płomieniem, nie zrobiły mu żadnej krzywdy.
Pierre od razu zrozumiał, że to ona ma największe szanse w starciu z Rousseau, zatem zwrócił wzrok ku pozostałym Odnowicielom. I zaatakował: udało mu się powalić jednego, a wtem dostrzegł, że zmierzają ku niemu dwaj kolejni. Instynktownie utworzył przed sobą tarczę, po czym nagle wpadł na wspaniały pomysł: rzucił się przed siebie tak, że Odnowiciele, gdy zetknęli się z tarczą, runęli na ziemię. W ten sam sposób chciał pokonać również kolejnego z Odnowicieli, ale jednego nie przewidział.
Kiedy był gotów już natrzeć na niego z tarczą, w ręce mężczyzny niespodziewanie zmaterializował się miecz. Odnowiciel zamachnął się nim, a ostrze skruszyło tarczę, gdy tylko jej dotknęło. To nieco wybiło Pierre'a z równowagi. Była aż tak krucha? Czyżby jednak był tak słaby, że nie mógł odeprzeć nawet zwyczajnego miecza?
Nie, to nie czas na użalanie się nad sobą — rozkazał sobie i uniknął kolejnego trafienia.
Poczuł, że wpada w coś w rodzaju transu. Chociaż był świadom ruchów, które wykonywał, wcale nie myślał nad nimi, wszystko to działo się jakby instynktownie, na innym poziomie świadomości. Zanim się obejrzał, udało mu się zbliżyć do przeciwnika tak, by podciąć mu nogi i go przewrócić. Odnowiciel zaskoczony na chwilę wypuścił miecz z dłoni, a Pierre nie omieszkał skorzystać z okazji.
— Ładna zabawka — mruknął, biorąc miecz do ręki.
I rzeczywiście: podłużne, proste ostrze, gotowe ciąć wszystko na swojej drodze można było uznać za piękne na swój sposób. Teraz jednak nie miał czasu, by się nim zachwycać, musiał się skupić.
— Litości! — krzyknął nagle Odnowiciel, któremu zabrał miecz. — Zlituj się nade mną!
Pierre spojrzał to na niego z niezrozumieniem. Przeniósł swój wzrok na miecz, w który wróg również się wpatrywał, a wtedy zrozumiał, o co mu chodziło.
— Nie jestem taki jak wy — warknął w odpowiedzi.
Po tym odwrócił się, by zapobiec natarciu kolejnej grupy przeciwników. Nie miał pojęcia, jak to się działo, lecz każdy ruch ręki dzierżącej ostrze był jakby z góry zaplanowany. Zanim się obejrzał, kilkoro kolejnych Odnowicieli odbiegło gdzieś daleko, aby nie znaleźć się w jego zasięgu.
Coś jest nie tak — pomyślał nagle Pierre. I wkrótce uświadomił sobie, co. Ta walka szła jakoś za łatwo... Na obozowisku nie udało im się powalić nikogo, a tutaj? Padali jak muchy. Pokonał przecież już z pięciu, jak nie więcej... Czyżby Rousseau towarzyszyły same miernoty? A może kryło się za tym coś więcej?
Nie zmieniało to jednak faktu, że tak czy siak, tamci nadal mieli przewagę liczebną. Chociaż Pierre dominował nad przeciwnikami, to zewsząd nadchodzili kolejni i powoli zaczynał już odczuwać zmęczenie. Za niedługo to musiało się skończyć...
W pewnym momencie poczuł gorąco za plecami i w ostatniej chwili odskoczył przed ogniem Rousseau. To zmusiło go do spojrzenia w tamtym kierunku i nagle zobaczył coś niezwykłego. W oddali stała jakaś postać, która nie miała na sobie płaszcza Odnowicieli... Z tej odległości Pierre nie dostrzegał wiele, lecz mógł przysiąc, że ta postać zaprasza go gestem do siebie. I nie wiedział czemu, ale czuł, że może jej zaufać.
Zdecydował się posłuchać intuicji.
— Chodźcie za mną! — zawołał do Coline i Icy.
— Co?! — wykrzyknęła Coline. — Dokąd?!
— Tam! — Wskazał postać.
Gdy tylko to zrobił, Odnowiciele zorientowali się w jego zamiarach i zagrodzili mu drogę. Pierre nie przejmował się tym jednak i natarł na nich, chroniąc się tarczą. Przebił się, a Coline i Icy wkrótce ruszyły za nim. Biegli, ile tchu, odpierając ataki goniących ich Odnowicieli, aż w końcu znaleźli się przy tajemniczej postaci. Pierre zatrzymał się, by po chwili z zaskoczeniem stwierdzić, że Odnowiciele ich dalej nie gonią.
— Co jest? — zdziwił się głośno. — Czemu się zatrzymali?
— Jesteście w zasięgu bariery — odezwała się nagle postać.
Pierre teraz zyskał okazję, by się jej przyjrzeć. Drobniutka kobieta sięgała mu ledwo do klatki piersiowej. Jej skóra była pomarszczona, a siwe włosy zakrywały w całości jej lewe oko. Prawe, które zwróciła w jego stronę, było mlecznobiałe, a nad i pod nim ciągnęła się długa, blada blizna.
— Odnowiciele nie mogą się tu dostać? — upewniła się Icy.
— Tak, a do tego nas nie widzą, choć domyślają się, że tu jesteśmy — potwierdziła kobieta.
— Kim pani jest? — zainteresowała się Coline.
Staruszka westchnęła.
— Jestem powodem, dla którego ta wioska wygląda jak wygląda — odpowiedziała. — I powodem, dla którego te zbiry was zaatakowały.
— To znaczy?
— Chodźcie za mną, wyjaśnię wam to w jakimś lepszym miejscu.
A więc ruszyli za nią. Nie szli długo, gdyż weszli do najbliższego domku. Ten, w przeciwieństwie do innych, nie wykazywał oznak porzucenia. Nie zatrzymali się, by podziwiać kwieciste tapety w przedpokoju i od razu przeszli do salonu, bardzo skromnego, tylko ze stołem, wokół którego stało kilka krzeseł. Staruszka zaprosiła ich do stołu. Pierre zajął miejsce tuż przy rogu, a obok niego usiadła Coline. Ku jego zaskoczeniu gospodyni usadowiła się naprzeciwko niego.
— O co tu chodzi? — zapytał Pierre. — Jest pani wrogiem Odnowicieli?
Staruszka kiwnęła głową.
— Nazywam się Prisca — przedstawiła się. — Dawno temu należałam do Odnowicieli.
Icy drgnęła.
— Była pani Odnowicielką? — powtórzyła. — Ale jak to?
— Drogie dziecko, tak jak ty, jestem półboginią — wyjaśniła. — Odnowiciele znaleźli mnie, gdy byłam malutka i mnie do siebie przyjęli. Dorastając, nie znałam innego świata, lecz po wielu latach odkryłam, jacy są naprawdę. Udało mi się uciec...
Pierre mimowolnie przypomniał sobie zapiski ojca. Czyżby ta kobieta przeżyła podobne piekło co on? Postanowił słuchać dalej uważnie.
— Udało mi się uciec, ale Odnowiciele nie zapominają zdrajców. Kiedy odkryli, że żyję, zaczęli mnie szukać i w końcu udało im się znaleźć... Póki co, bariera ich utrzymuje z daleka, ale nie utrzyma się na zawsze, w końcu mnie dopadną...
— To oni wypędzili stąd mieszkańców — domyśliła się Coline.
Prisca potwierdziła skinieniem głowy.
— Przybyli tu rok temu — ciągnęła. — To była istna rzeź... Pozabijali, kogo się dało, a reszta zbiegła... Nie zdołałam ich powstrzymać... — Pochyliła głowę. — Zostałam sama... Jesteście pierwszymi osobami, które tu goszczą od długiego czasu. Kim jesteście? Jak się tu znaleźliście?
Icy przedstawiła siebie i towarzyszy, po czym opowiedziała o planach misji, zepsutym pociągu i detektorze.
— A więc to tak... — Prisca zamyśliła się nieco. — Jesteście członkami Zakonu Strażników, rozumiem...
— Powinniśmy za niedługo ruszać dalej — przypomniała Coline. — Pociąg prawdopodobnie za niedługo przyjedzie, a nie możemy zwlekać z poszukiwaniami...
— Tylko że teraz się stąd nie wydostaniemy — zauważyła Icy. — Odnowiciele z pewnością na nas czyhają, a jeśli spróbujemy wyjść, rzucą się na nas. We trójkę ich nie pokonamy. A nawet jeśli wezwiemy Dove'a i Grenade'a, to i tak będą mieć przewagę... Trzeba by ich stąd jakoś odciągnąć, tylko jak? Skoro polują na panią, to nie odejdą stąd tak łatwo.
Prisca odetchnęła.
— To prawda, teraz nie odpuszczą... Zwłaszcza że nadszedł dzień, który został mi przepowiedziany bardzo dawno. Teraz z pewnością coś się zmieni.
— Co ma pani na myśli? — zainteresowała się Coline. — Przepowiednię?
Kobieta skinęła głową.
— Wkrótce po tym, jak zaczęłam się ukrywać, moja matka wreszcie odpowiedziała na moje modły. Ukazała mi się... — Na jej twarzy pojawiło się coś w rodzaju zadowolenia. — Wyjawiła mi, że pewnego dnia spotkam brata, a wtedy połączę się ze swoim synem... Czekałam na ten dzień tak długo, lecz w końcu nadszedł. — Uniosła rękę i odgarnęła włosy z lewego oka. Pierre ujrzał fioletową tęczówkę. — Witaj, bracie.
Pierre nie zdołał nic odpowiedzieć, tylko otworzył lekko usta. Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego, że ta pomarszczona staruszka nazwie go swoim bratem! Oczywiście doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to możliwe w momencie, gdy matka była nieśmiertelną boginią, lecz to wszystko cały czas było dla niego czymś zupełnie surrealistycznym. Sama myśl, że przez te dziesiątki czy nawet setki lat istniała, romansowała z ludźmi, miała dzieci, tak wiele starsze od niego, a może nawet już niebędące na tym świecie...
— Pani jest córką Tigili? — Głos Icy wyrwał Pierre'a z rozmyślań.
Prisca potwierdziła.
— Kiedy uciekłam od Odnowicieli, nieustannie modliłam się do Tigili, aż w końcu mi się ukazała. Wskazała mi tę wioskę na miejsce schronienia i przepowiedziała to spotkanie.
— Jak to możliwe? — Pierre zdołał wreszcie coś powiedzieć. — Tigili jest boginią wojny, nie przepowiedni, prawda?
— Bogowie często potrafią ujrzeć strzępki przyszłości, zwłaszcza jeśli są bezpośrednio z nimi związane — wyjaśniła Icy. — Tigili ujrzała przyszłość swoich dzieci, to dlatego... Ale zastanawia mnie ta wzmianka o synu — dodała. — O co chodzi?
Prisca niemal niezauważalnie pochyliła głowę.
— Ostatni raz widziałam go kilkadziesiąt lat temu...
Byłam wtedy młodą dziewczyną, nastolatką jeszcze. Wychowałam się wśród Odnowicieli i bezgranicznie wierzyłam w ich wszystkie wartości. On też w nie wierzył... Nie był półbogiem, ale w jego krwi płynęła krew bóstwa, boga honoru. Nie trwało długo, aż zakochaliśmy się w sobie bez reszty. Pobraliśmy się i wkrótce na świat przyszedł nasz syn. Nigdy nie czułam się bardziej szczęśliwa... Przysięgłam sobie, że sprawię, by był szczęśliwy i żeby nigdy nie zaznał samotności. Nigdy aż tak nie zawiodłam!
Kiedy był jeszcze malutki, wraz z mężem odkryliśmy prawdziwą twarz Odnowicieli. Kiedy zrozumiałam, że wcale nie są wybawcami świata, tylko okrutnymi uzurpatorami, wszystko, w co kiedyś wierzyłam, straciło sens. Postanowiliśmy uciec od tego świata, tylko że wydostać się z macek Odnowicieli wcale nie jest tak prosto. Planowaliśmy to przez lata, aby bezpiecznie odejść i wziąć syna ze sobą, ale zanim zdołaliśmy cokolwiek zrobić, przywódcy Odnowicieli nas przejrzeli.
Oczywiście zrobili to, co zawsze robią ze zdrajcami. Wysłali nas na misję, na której zamierzali nas wykończyć. Prawie im się to udało... Upadliśmy z klifu i do dziś nie mam pojęcia, jak udało mi się przeżyć. Jestem niemal pewna, że jakiś bóg mi pomógł... Niestety mój mąż nie miał tyle szczęścia. Zginął, ale przed śmiercią błagał mnie, żebym uciekła i znalazła sposób, aby uratować syna. „Zrób to dla mnie, dla siebie, dla nas!" — tak brzmiały jego ostatnie słowa. Chciałam go pomścić, ujawnić się, lecz się powstrzymałam. Wiedziałam, że mój mąż miał rację... Gdybym rzuciła się do walki, już dawno bym nie żyła. Dlatego gdy tamci odeszli, pewni, że umarłam, uciekłam. I jak wspomniałam, Tigili wysłuchała moich modłów. A gdy przepowiedziała mi to spotkanie, postanowiłam, że będę po prostu czekać. Czasem zastanawiałam się, czy nie powinnam była podjąć innych działań, ale może dobrze zrobiłam...
Prisca zakończyła swoją opowieść i utkwiła zdrowe oko w Pierze. Chłopak jednak nie patrzył na nią; zamiast tego rozmyślał. Narastało w nim jakieś bardzo nieprzyjemne przeczucie. Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że mogłoby być słuszne, ale musiał się dowiedzieć.
— Pani syn — powiedział. — Jak on miał na imię?
— Ach, już dawno nie wymawiałam jego imienia... Nadałam mu imię po ojcu mojego męża, Venceslas. Brzmi szlachetnie, czyż nie?
Czyli to jednak była ona... Matka Venceslasa, mistrza jego ojca. Venceslasa, który poniósł straszną śmierć z rąk Odnowicieli. Venceslasa, który nie zasłużył na los, który go spotkał. Prisca musiała dostrzec zmianę w wyrazie twarzy Pierre'a, bo zapytała bardziej troskliwym tonem:
— Coś się stało, chłopcze?
Pierre nie umiał jej spojrzeć w oczy. Wcale nie chciał być tym, który przekaże jej złe wieści, ale czy miał inne wyjście? Zacisnął pięść i wreszcie się przemógł.
— Obawiam się, że pani syna nie ma już na tym świecie.
I opowiedział to, co przeczytał w dziennikach ojca.
— On... On chronił mojego ojca aż do ostatniej chwili. — Głos Pierre'a zaczął się łamać. — Nie chciał, by podzielił jego los.
Nie zdołał już powiedzieć nic więcej. Ku jego zaskoczeniu Prisca się uśmiechnęła.
— Prawdę mówiąc, czułam, że to wszystko potoczy się w ten sposób — powiedziała. — Ale cieszę się, że do końca był wierny sobie.
Wierny sobie, ale za jaką cenę? Czy to naprawdę było warte tego wszystkiego? Śmierci, okupionej tak ogromnym bólem, skazania na cierpienie nie tylko samego siebie, lecz też wszystkich swoich bliskich?
Pierre nie wypowiedział żadnej z tych myśli, ale wkrótce pojawiła się inna, która przysłoniła poprzednie. Straszliwa prawda, którą sobie raptownie uświadomił.
— Czy to wszystko znaczy, że pani umrze? — zapytał. — Skoro ma się pani połączyć z Venceslasem, a jego już nie ma...
— Zapewne tak — potwierdziła kobieta, a Pierre'a uderzył spokój, z którym to powiedziała. Jak można być tak spokojnym w obliczu śmierci? — W szeregach Odnowicieli nauczyłam się stawiać barierę, dzięki której nikt niepożądany nie może mnie odnaleźć, ale z dnia na dzień jej moc słabnie. Nie dam rady utrzymywać jej wiecznie, a już nie jestem tak sprawna, jak kiedyś. Wkrótce bariera przestanie spełniać swoje zadanie, a Odnowiciele mnie odnajdą i zapewne wykończą.
To powiedziawszy, Prisca wstała od stołu. Oparła żylaste dłonie na stole, a wtedy Pierre ujrzał w jej postawie, że jest kimś więcej niż zwyczajną staruszką. Chociaż mogło wydawać się to nieprawdopodobne, biła od niej energia kogoś pogodzonego z własnym losem, ale zdecydowanego wypełnić go na swoich warunkach.
— Odnowicieli jest za dużo, abym przeżyła, lecz nie dam im się tak łatwo — oświadczyła dobitnie. — Umrę, ale dam wam czas.
Oczy wszystkich trojga gości skupiły się bez reszty na córce Tigili.
— Oto, jaki jest plan — ciągnęła Prisca. — Kiedy Odnowiciele skupią się na mnie, wy uciekniecie stąd, najdalej jak możecie. Postaram się zatrzymać ich jak najdłużej i zmniejszyć ich przewagę.
— Nie możemy pani zostawić! — zaprotestowała Coline. — Ich jest tak dużo, nie ma pani z nimi szans!
— Jeśli zostaniecie ze mną, to też zginiecie — odparła Prisca. — Nie ma sensu, byście się bezsensownie dla mnie poświęcali.
— Ale tak nie można! Jak mamy odejść ze świadomością, że zostawiamy panią na pewną śmierć? To nie może tak być!
— Wy macie jeszcze przed sobą mnóstwo życia, a ja? Wszystko już przeżyłam, a tak przynajmniej się na coś przydam. A poza tym Venceslas gdzieś na mnie czeka. Już dawno go nie widziałam...
— Nie... Dlaczego?
Coline zapewne protestowałaby dalej, lecz w tym momencie Icy położyła dłoń na jej ramieniu. Ta na szczęście w porę zrozumiała, że gest ten był prośbą o zatrzymanie się.
— Pani Prisca ma rację — stwierdziła Icy. — Też wolałabym zostać i walczyć, ale jeśli tu polegniemy, nasza misja na nic. A nie możemy jej zabrać ze sobą, bo inaczej Odnowiciele będą nas dalej gonić.
— To niesprawiedliwe — mruknęła Coline pod nosem, ale nie powiedziała już nic więcej.
— Życie nigdy nie było sprawiedliwe i nie będzie — odpowiedziała Prisca, której uwaga Coline nie uszła. — Trzeba się przygotować. Za chwilę zdejmę barierę, a wtedy nie będziemy mieli już czasu.
To powiedziawszy, Prisca wymacała w stole uchwyt jednej jedynej szuflady i otworzyła ją zamaszystym ruchem. Pierre początkowo pomyślał, że szuflada jest pusta, ale po chwili dostrzegł błysk srebra i owiniętą brązową skórą rękojeść sztyletu, zlewającą się nieco z drewnem. Prisca wzięła broń do ręki i obejrzała ją uważnie, jakby pierwszy raz brała ją do dłoni. Pierre miał jednak pewność, że trzymała sztylet wielokrotnie i doskonale wiedziała, jak się nim posługiwać.
Sztylet Priski przypomniał mu o mieczu, który skradł Odnowicielowi. Uniósł go lekko i pokazał siostrze.
— Czy miecz nie będzie lepszą bronią? — zapytał. — Będzie łatwiej nim walczyć.
Prisca w odpowiedzi podrzuciła sztylet, po czym niemal odruchowo złapała go ponownie za rękojeść.
— Sztylet jest zawsze szybki i niezawodny. — Przez jej twarz przeszedł cień uśmiechu. — A miecz przyda się bardziej tobie.
— Naprawdę? — zdziwił się Pierre. — Trochę jest nieporęczny... Do tego i tak będę musiał go porzucić, do pociągu mnie z nim nie wpuszczą.
— To broń Odnowicieli — odpowiedziała Prisca, tak jakby to wszystko tłumaczyło.
Sięgnęła po miecz. Pierre nieco zaskoczony podał go jej. Przyjrzała się rękojeści, po czym odsunęła coś na jej końcu i przycisnęła. Wtem stało się coś przedziwnego: ostrze znikło. Rozpłynęło się tak, jakby go nigdy tam nie było...
— Jak? — To było jedyne, co zdołał powiedzieć.
— Odnowiciele mieli dokładnie te same obawy, co ty, więc musieli wymyślić jakieś rozwiązanie — wyjaśniła Prisca. — Każda ich broń ma ukryty sposób na sprawienie, by wydawała się nieszkodliwa. Jeśli odsuniesz końcówkę rękojeści, znajdziesz tam przycisk, który sprawi, że ostrze pokaże się w całości. — Wręczyła mu miecz, pomniejszony o ostrze, a on jeszcze raz przyjrzał się mu, nie dowierzając własnym oczom.
— Dziękuję — wymamrotał.
— Nie ma za co — odpowiedziała staruszka. — Ale teraz już nie mamy dużo czasu. Chodźcie, czas stawić czoła przeznaczeniu.
Pierre miał nadzieję, że jeszcze trochę będą to odwlekać, ale nie została ona spełniona. Już po chwili znaleźli się przed domkiem, gdzie w pełni przypomniał sobie, w jaki fatalnym położeniu byli. Odnowiciele stali w pewnej odległości od domku, ale nie wyglądali, jakby chcieli stąd odejść. Wręcz przeciwnie: uparcie stali wokół bariery, zapewne mając nadzieję, że Strażnicy i Prisca wkrótce się ujawnią. Oczywiście mieli rację.
— Tory są w tamtą stronę. — Prisca wskazała kierunek, który zapewne był południem czy zachodem, bo właśnie stamtąd świeciło słońce, a poranek musiał już minąć. — Wyjdę poza granicę bariery z drugiej strony, aby przyciągnąć ich uwagę, a zaraz potem wy wybiegniecie we właściwą stronę. Nie zatrzymujcie się, pędźcie prosto przed siebie, aż odnajdziecie waszych kompanów, a później wymyślcie cokolwiek, żeby się stąd jak najszybciej wynieść. Zrozumiano?
Wszyscy troje kiwnęli głowami. Coline i Icy ruszyły w stronę słońca, aby być w gotowości, ale Pierre nie ruszył się z miejsca. Nie wiedział, co, ale coś kazało mu stać dalej obok Priski.
— Ma mi pani jeszcze coś do powiedzenia, prawda? — zagadnął po chwili ciszy.
Prisca zwróciła ku niemu fioletowe oko, tym razem już nieukrywane pod włosami. Zupełnie nie wiedział, jaką emocją była ta, którą w nim dojrzał.
— Kiedy ją spotkałam, nasza matka powiedziała mi jeszcze jedną rzecz — oznajmiła. — Nigdy nie pojęłam do końca, o co chodziło, więc zapewne chciała to przekazać tobie...
— Mnie?
— Powiedziała wtedy, że w razie wątpliwości każde jej dziecko znajdzie pomoc przy swoich korzeniach. Codziennie zastanawiałam się, co to znaczy... Nigdy nie poznałam swoich korzeni, ojciec porzucił mnie na ulicy, nie chcąc wychowywać dziecka bogini wojny. Uznał mnie za zły omen... Zresztą jak każdy, nawet Odnowiciele...
Pierre nie miał pojęcia, co powinien odpowiedzieć na to wyznanie. Czuł, że zwyczajne wyrażenie współczucia nie będzie tu odpowiednie, bo czy to współczucie było tym, czego Prisca pragnęła?
— Miałem podobnie — odpowiedział zamiast tego. — Chociaż miałem szczęście do ojca...
I gdy to powiedział, pojął sens słów Tigili. Oczywiście... O to musiało chodzić... Chyba po raz pierwszy w ciągu tego dnia uśmiechnął się.
— Dziękuję — powiedział. — Za wszystko.
— Cieszę się, że mogłam się na coś przydać — usłyszał odpowiedź Priski. — Ale teraz już musicie iść. Trzeba to zakończyć.
Pierre wcale nie miał odchodzić, lecz wiedział, że nie może przeciągać tego momentu w nieskończoność. A poza tym teraz w końcu miał swój cel... Coś mu podpowiadało, że im szybciej do niego dojdzie, tym lepiej.
Niedużo czasu zajęło mu dojście do Coline i Icy. Na ich pytające spojrzenia odpowiedział krótkim „później", po czym ustawił się, w pełnej gotowości do biegu, gdy tylko otrzyma znak. Nie czekał długo; obserwował chwilę Priscę kątem oka, a wkrótce postąpiła kilka kroków naprzód.
— Mnie szukaliście?! — zawołała głośno.
Odnowiciele nie zwlekali z udzieleniem odpowiedzi na to pytanie. Natarli.
To był znak dla Pierre'a. Nie patrząc na nic, ruszył przed siebie.
~~~~
Tak jak mówiłam na discordzie, wstawiam rozdział wyjątkowo w piątek, a nie w sobotę, bo jutro nie będę mieć czasu. Anyway, jak go pisałam, miałam wrażenie, że czegoś tu brakuje, też się Wam tak wydaje? A na ilustracji Prisca :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top