"In vitro"

Dwadzieścia pięć lat wcześniej...
Salt Lake City – Mariah Spencer

Wycieram blat stołu w jadalni państwa Gilbert, ukradkiem zerkając na mężczyznę brzdąkającego na gitarze akustycznej. On – Joshua Gilbert to mężczyzna moich najskrytszych marzeń. Jego palce sprawnie przechodzą od struny do struny, tworząc przyjemną dla ucha melodię. Pracuję w jego domu jako pomoc domowa, lecz jestem pewna, że straciłabym tą posadę, gdybym wyznała właścicielowi tej okazałej willi, że żywię do niego pewne uczucie, a mianowicie darzę go najszczerszą miłością.

Wierzę, że nie jestem dla niego obojętna. Czasem dostrzegam jego wzrok skierowany na mnie. Zazwyczaj, gdy pracuje przy jadalnym stole, a ja przyrządzam kolację w kuchni, w odbiciu szklanego regału na alkohol odbija się jego twarz. Jest zamyślona, skierowana na mnie.

Upewniam się, że na stole nie pozostał ani jeden okruszek po śniadaniu, po czym zabieram się za ścieranie kurzy z kominka, na którym znajdują się rodzinne fotografie. Na widok jednej z nich, krzywię się. Moje serce krwawi widząc mojego mężczyznę obejmującego ją – Melanie Gilbert. To jego żona. Nienawidzę jej.

- Joshua! - jak na zawołanie, kobieta pojawia się na schodach, ubrana jedynie w podomkę. - To twoja wina! - mężczyzna zerka z bólem wymalowanym na twarzy na swoją partnerkę, która jest niewdzięczna, opryskliwa i pełna gniewu. Nie rozumiem, dlaczego Joshua wciąż walczy o to małżeństwo. Przecież ja tu jestem. Czekam aż da mi znak, bym mogła wyznać mu swoje uczucia. Melanie Gilbert to okrutna kobieta, która całą winę o brak posiadania dziecka zrzuca na swojego męża. Dzień w dzień docierają do mnie ich kłótnie. Każdego dnia modlę się, aby to małżeństwo rozsypało się jak domek z kart.

Pragnę, by Melanie usunęła się w cień. Ona musi zniknąć. Jej mąż zazna szczęścia ze mną.

- Kochanie, robię co mogę.

- Za mało się starasz! Już dawno powinnam nosić pod sercem nasze dziecko! - wypowiada płaczliwie. - Dlaczego Bóg odebrał nam tą szansę? - Joshua pośpiesznie wstaje z kanapy, by objąć Melanie. Krzywię się na ten widok. Dlaczego on ją przytula? Przecież nie są razem szczęśliwi!

- Bóg nie odebrał nam możliwości bycia rodzicami. - zapewnia ją mężczyzna. - Nie odebrał nam szczęścia. - gładzi ją po rozczochranych włosach. - Damy radę. Założymy pełną rodzinę.

- Dużo czytałam, wiesz? - łka w jego ramiona.

- Tak, wiem. - szepcze.

- Joshua – kobieta odsuwa się od męża, po czym niepewnie zerka na mnie, lecz udaję, że wcale nie słyszę ich rozmowy, przecierając ramki na zdjęcia, które wcale nie są zakurzone. - Myślałam nad zapłodnieniem in vitro. To nowoczesna metoda, lecz wierzę, że ona pomoże mi zajść w ciąże.

- Zgadzam się. - wypowiada ciemnowłosy bez wahania. - Melanie, zrobię co tylko zechcesz, byś poczuła się spełniona. Wiem, jak bardzo pragniesz, by ktoś zwracał się do ciebie „mamo". - całuje ją w czubek głowy.

- Kocham cię! - kobieta wtula się z płaczem w pierś swojego męża. Nie mogę znieść tego widoku, dlatego prędko czmycham do kuchni. Zamykam za sobą przesuwne drzwi, po czym opieram się o niej i powoli zsuwam się na podłogę.

Nie mogą mieć dziecka! Wtedy Joshua już na mnie nie spojrzy! Jeśli Melanie uda się na zabieg zapłodnienia in vitro i zajdzie w ciążę, stracę jedynego mężczyznę, do którego czuję coś więcej niż zwyczajne pożądanie.

On jest idealny. On jest mój. To ja zostanę matką jego dziecka. Nie ta oziębła, nieczuła i okrutna kobieta!

Poczekam cierpliwie, aż wszystkie badania medyczne Melanie dobiegną końca, a potem odbiorę jej możliwość posiadania dziecka. Ona nie nadaje się na matkę. Jej zdrowie psychiczne nie wytrzyma okresu ciąży. Z całą pewnością wpadnie w stan depresji poporodowej, przez co Joshua stanie się nieszczęśliwy. Ponownie zostanie kozłem ofiarnym, a jego żona będzie wbijać w niego swoje szpony, wysysając z niego resztki sił.

Ja Mariah Spencer uratuję tego mężczyznę przed jego nieuniknioną niedolą.

Melanie Gilbert znajdzie się tam, gdzie jest jej miejsce.

W piekle...

~***~

Miesiąc później

- Mariah – zwraca się do mnie Joshua. - Jutro odbędzie się zabieg in vitro, mojej żony.

- Tak, wiem. - wypowiadam uprzejmie.

- Pojawię się jutro w klinice tak szybko jak to możliwe. Do tego czasu, proszę cię abyś zadbała o Melanie, aby bezpiecznie dotarła na miejsce.

- Naturalnie. - uśmiecham się promiennie. Joshua nie ma bladego pojęcia, jak bardzo cieszę się, że dziś wyjeżdża i wraca dopiero jutro. Nie ma też pojęcia, że jego bilet lotniczy został przebukowany na inną godzinę, więc nie zdąży na czas, by wspierać swoją żonę podczas sztucznego zapładniania.

- Jesteś cudowną kobietą. - odwzajemnia mój uśmiech. - Jestem zdumiony, że pracuje u mnie anioł. Do zobaczenia. - zabiera swoją niewielką walizkę, po czym opuszcza swoją posiadłość.

W moim brzuchu obudziło się stado motyli.

Joshua Gilbert skomplementował mnie. Nazwał mnie aniołem. Tak! Jesteśmy coraz bliżej siebie.

Dam mu wszystko, czego potrzebuje.

Dobrą, kochającą żonę.

Dziecko.

Ciepło.

Stoję przy oknie, z którego obserwuję samochód wycofujący z podjazdu, uśmiechając się jak głupia. W tym domu obecnie są tylko dwie osoby. Ja i ona...

Tu jest za mało miejsca na nas dwie, a tylko ja mam siłę, by zadać ostateczny cios.

Chwytam w dłoń ostry nóż, który wcześniej przygotowałam. Nada się idealnie, by przebić tętnicę szyjną. To będzie szybka śmierć. Prędko Hades zabierze ją do siebie i zamknie razem z innymi kobietami, które źle traktują swojego partnera.

Wychodzę z kuchni.
Widzę ją.

Siedzi na kanapie i ogląda telewizję, przykryta kocem. W jej dłoniach znajduje się kubek z gorącą herbatą, która ostygnie niewypita. Melanie nie doczeka końcówki swojego ukochanego filmu. Jej życie nie zakończy się happy endem.

Po cichu podchodzę do niej, mocno zaciskając dłoń na rączce noża. Jestem coraz bliżej. Dzieli mnie kilka kroków od swojego celu. To jej upadek i mój triumf.

Staję za nią. Zapach jej perfum drażni moje nozdrza.

Unoszę dłoń.

Biorę wdech.

Zamaszystym ruchem rozcinam jej krtań. Ostrze bez problemu przebija skórę.

Kobieta upuszcza kubek z herbatą. Chwyta się za rozcięte miejsce, a jej dłonie prędko stają się czerwone. Obchodzę kanapę i staję twarzą w twarz z moją ofiarą. Jej oczy są pełne żalu. Wie, że traci życie. Nie może złapać oddechu, a mocny strumień krwi, brudzi wszystko dookoła.

- Pa pa – macham jej z przebiegłym uśmiechem. - Nigdy nie będziesz matką. - parskam śmiechem. Melanie opada na kanapę z otwartymi oczami. Jej dłonie bezwładnie opadają poza materiał mebla.

To koniec. Odeszła.

Podchodzę bliżej, by napawać się swoim triumfem. Z jej prawego oka właśnie wyciekła pojedyncza łza, lecz jej oczy są martwe.

~***~

Następny dzień...

Klinika In vitro...

Ciało Melanie kilka godzin temu stało się zimne, dlatego musiałam się go pozbyć. Zakopałam ją pod wiśnią, pod którą tak często przesiadywała, a na miejscu świeżej ziemi, postawiłam masywną ławkę. Na kanapie również nie pozostał żaden ślad. Jedynie zapach wybielacza unosi się w powietrzu, aczkolwiek zanim ktokolwiek wróci do domu, powinien zostać zniwelowany poprzez otwarte wszystkie okna, przez które przedostaje się świeże powietrze z zewnątrz. Idę dumnie korytarzem, prowadzącym do sali, w której odbędę zabieg in vitro. Ubrałam na siebie ubrania Melanie, w kieszeni trzymam podrobiony dowód, na którym widnieje moje zdjęcie i dane Melanie oraz jej dokumenty lecznicze.

Zabieg in vitro wykonuje lekarz, który nigdy nie miał styczności z Melanie, dlatego nie nabierze żadnych podejrzeń. Odmrożone plemniki Joshua za moment znajdą się w moich drogach rodnych.

Zostanę mamą jego dziecka... 

____
Hej misie 😊
To ten 🙊🙈
Ja znikam 🙈🙊
Buziole 🥰❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top