Rozdział dwudziesty trzeci
Poprawiając zsuwającą się z ramienia torbę, po raz kolejny dotknęła stanika przez cienki materiał bluzki. Pieniądze, oczywiście, wciąż tam były. Zbeształa się w myślach za swoją głupotę. Przecież nie mogłyby wyparować w powietrzu, a gdyby jakimś cudem wypadły, toby zauważyła.
Bezszelestnie zamknęła za sobą drzwi, mimo że w domu nie było nikogo, kto mógłby ją usłyszeć. Godzinę temu zawiozła chłopców do swojej matki, a Waldemar nadal był w szpitalu. To ostatnie jednak mogło się w każdej chwili zmienić, gdyż dziś przed południem miał otrzymać wypis i, według ustaleń, zostać odwiezionym do domu przez Rostrzyckiego.
Weronika nie mogła ryzykować nawet sekundy dalszej zwłoki.
Nadal miała wątpliwości, czy podjęła dobrą decyzję, angażując w ucieczkę Piotra. Jej kochanek miał słabą psychikę i łatwo dawało się go przekupić, co stanowiło jego zalety podczas wielomiesięcznego romansu, ale nie brzmiało dobrze w kontekście skuteczności ich zniknięcia. Z drugiej strony pozostawienie proboszcza w Krańcowie wydawało się Weronice jeszcze gorsze. Była pewna, że Lajowski już powiedział policji za dużo. Tak można było wywnioskować po tym, co wyznał jej kret z komisariatu. Aż strach się bać, co wyznałby im, gdyby wzięli do na spytki po pobycie w zdecydowanie niewygodnej i śmierdzącej celi pełnej osobników, którymi Piotr się brzydził, a którzy w najlepszym przypadku po prostu daliby mu wpierdol.
Weronika wyszła do ogrodu i nawet nie patrząc w kierunku garażu, gdzie stał jej samochód, opuściła teren posesji. Skorzystawszy z wielokrotnie używanego przez ostatnie miesiące skrótu przez las, dwanaście minut później była na plebanii. Jak zwykle skierowała się do bezpośredniego wejścia do pokoi proboszcza i ze zdziwieniem stwierdziła, że o interesujące ją drzwi opiera się jakaś męska, postawna sylwetka, odziana w ciemną kurtkę z kapturem i odwrócona do niej tyłem.
Na ten widok serce skoczyło Weronice do gardła. Ktoś ją ubiegł albo domyślił się jej planu. Nie zamierzała sprawdzać, czy nieproszonym gościem jest ten cholerny były policjant, Paszyński, czy Maurycy. Zaczęła powoli stawiać kroki do tyłu, nawet nie chwili odrywając wzroku od pleców intruza.
Nie stanęła na żadnej gałązce ani nie spowodowała żadnego innego hałasu. Mimo to mężczyzna odwrócił się i – pomimo że miał na nosie okulary przeciwsłoneczne – Weronika wiedziała, że jego wzrok jest wbity prosto w nią.
Wiedziała też, że gorzej trafić nie mogła.
– Kochanie, a co tu robisz? – zapytał łagodnie, niemal przyjacielsko Waldemar, podchodząc do niej powolnym krokiem.
Na jego twarzy widniał dobrze znany jej uśmieszek, przypominający grymas na twarzy kobry, który niejednokrotnie udawało mu się jej zetrzeć, ale teraz nie zamierzała nawet próbować. Nie miała pojęcia, skąd wiedział ani skąd wziął tak niepasującą do jego stylu kurtkę, ale teraz nie miało to znaczenia.
Znalazła się w znacznie większych tarapatach niż minutę temu.
Strach, który towarzyszył jej w ciągu ostatnich kilku dni, był niczym w porównaniu z paniką, która – niczym trucizna – zainfekowała z prędkością światła każdą komórkę jej ciała. Weronika dawno – ba, chyba nigdy – nie odczuwała czegoś tak intensywnie. Poczuła się równie słabo jak ludzie, z których latami drwiła. Nic dziwnego, że Waldemar ją przechytrzył. Nie tylko wyszedł ze szpitala znacznie wcześniej, niż powinien, ale przyjechał prosto do Piotra. Musiał wiedzieć znacznie więcej, niżby chciała. A być może nawet wszystko.
Zdjął okulary, a jego spojrzenie utwierdziło ją w tym przekonaniu.
– Co tu robisz, kochanie? Myślałem, że będziesz czekać na mnie domu – szepnął, a jego oddech owiał jej twarz.
Dopiero wtedy Weronika uświadomiła sobie, jak blisko podszedł. Tak, że musiała cofnąć się kilka kroków, aż do muru, o który właśnie się oparła. Dobrze, że przynajmniej jej nie dotknął.
Otworzyła usta, ale nie była w stanie nic powiedzieć. Czuła, jakby jej zdolność mówienia wyparowała gdzieś w eter. Czyżby miała udar? Zaczynała żałować, że to nie Krzysztof na nią czekał. Może aresztowanie nie byłoby najgorszą opcją? Przynajmniej byłaby z dala od męża i Maurycego. Oznaczałoby jednak poddanie się. Ostateczną porażkę. A to coś, do czego Weronika nie mogła dopuścić. Coś, czym gardziła najbardziej na świecie.
Zacisnęła dłonie w pięści i zadarła do góry głowę. Skoro Waldemar zamierzał się bawić, ona podejmie tę grę.
– Przyszłam do Walerii po ciasto dla ciebie, skarbie – powiedziała najbardziej słodkim tonem, jaki była w stanie z siebie wydobyć. – Cytrynowe, twoje ulubione.
– To wchodzisz jakoś naokoło. Lepiej wejść przez główne drzwi, chodź, pokażę ci – zaproponował Waldemar takim tonem, jakby tłumaczył coś pięciolatkowi, który na dodatek nigdy nie był w tym miejscu.
Weronika musiała zagryźć dolną wargę, by mu nie odwarknąć. Nie mogła sobie pozwolić na żaden błąd, żadną prowokację. Dobrze znała Waldemara i jego zagrywki. Mimo że przez lata nauczyła się w dużej mierze sterować mężem, on nie był głupi. Z pewnością wiedział teraz nie tylko o jej romansie z Piotrem – choć nadal nie miała pojęcia skąd – ale i o tym, że próbowała go otruć. Ona sama z kolei aż za dobrze wiedziała, w jaki sposób Waldemar traktował zdrajców. Nawet oddech policji na karku nie mógł go powstrzymać od wymierzenia sprawiedliwości na jego zasadach.
Mokre macki lęku ponownie ścisnęły jej gardło.
– Czyżbyś się czegoś bała? – zapytał rozbawiony Waldemar, a w jego oczach mignęło coś mrocznego. Dobrze to znała, wielokrotnie widziała to we własnym spojrzeniu, gdy przeglądała się w lustrze. To połączyło ich znacznie mocniej niż namiętność, która była obecna w ich związku przez dobrych kilka lat. – Przecież idziemy tylko odebrać ciasto. Chodź, zaprowadzę cię do Walerii.
Waldemar złapał ją za dłoń, a ona aż podskoczyła. Dotyk męża nie sprawiał jej radości od miesięcy, choć dotychczas dobrze udawało jej się to ukrywać. Najwyraźniej wraz ze strachem dopadły ją inne słabości. Utrata wspaniałej gry aktorskiej byłaby chyba najgorszą możliwością.
– Nie... Nie – zaoponowała wyraźniej. – Chodźmy do domu. Musisz być zmęczony.
– Nie? – powtórzył Waldemar i ponownie się uśmiechnął. Nic dziwnego, że przezywano go „Kobrą". – Szybko zmieniasz zdanie, kochanie. Ale dobrze, chodźmy do domu. Stęskniłem się za nim.
Weronika rzuciła ukradkowe spojrzenie na drzwi prowadzące do mieszkania Piotra. Jak miała go poinformować, co się stało i że nie da rady po niego przyjść? A co, jeśli Waldemar się z nim już rozprawił i dlatego jest aż tak zadowolony? Albo, co jeszcze gorsze, że Piotr uciekł sam, nie oglądając się na nią?
– Kochanie? Czyżbyś jednak miała tutaj coś do załatwienia? – dopytywał niby zatroskany Strzycki.
– Ja... Nie, chodźmy. Musimy odebrać dzieci od mojej mamy – dodała pewnym siebie tonem, udając, że nie denerwuje ją jego zachowanie. Wiedziała, że dzięki chłopcom odsunie od siebie konfrontację, a tym samym kupi czas.
Byleby tylko Waldemar się zgodził.
Mężczyzna popatrzył na nią bacznie. Przez chwilę nawet rozważał kontynuowanie tej gry, która przednie go bawiła. Uwielbiał prowokować ludzi, im bardziej wymagających, tym mocniej, a Weronika z pewnością nie była byle kim. Dawno nie widział jej tak bardzo wytrąconej z równowagi i sprawiało mu niemal sadystyczną przyjemność, że to on jest tego przyczyną. Cóż, zasłużyła na to, i to podwójnie.
Jakby na potwierdzenie tych myśli przycisnął rękę do kieszeni nieco za małej na niego kurtki, w której miał schowaną wiadomość od tajemniczego informatora.
„twoja żona ma romans z proboszczem. jeśli nie wieżysz zapytaj Maurycego".
Kiedy zauważył tę karteczkę na swojej szpitalnej szafce, tuż po tym, jak wrócił ze szpitalnego sklepiku, interesowało go najbardziej to, komu i jak udało mu się ją podrzucić. Nikt nic nie widział. Jej treść początkowo uznał za śmieszny żart, i to nie tylko z powodu alternatywnej ortografii i interpunkcji, pomimo że wiadomość została wydrukowana. Weronika i Piotr? Toż to niemożliwe. Niby jakim cudem jego żona miałaby zainteresować się kimś tak słabym? Kiedy jednak, chcąc nie chcąc, Waldemar zaczął to analizować, doszedł do wniosku, że nie jest to wcale takie nieprawdopodobne.
A już na pewno nie mniej niż fakt, że jego własna żona próbowała go zabić, czego z kolei był praktycznie pewien. Może nie miał stuprocentowego dowodu, ale udało mu się wycisnąć od Zuzanny, że Weronika wzięła od niej więcej trucizny niż na – niestety nieudane – pozbycie się Walerii, a on sam aż za dobrze pamiętał dziwny smak herbaty, którą podała mu Weronika tuż przed wyjściem na pogrzeb Franciszka.
Mógł powiedzieć o tym w szpitalu, kiedy po kilku dniach walki odzyskał nie tylko świadomość, ale również pamięć i zdolność logicznego myślenia. Doszedł jednak do wniosku, że – nawet jeśli badania toksykologiczne mogłyby coś jeszcze wykazać i udowodnić, że to nie był zwykły zawał – bardziej taktycznie będzie pozostawić sobie na Weronikę haka. Być może postąpiłby inaczej, gdyby już wtedy wiedział o jej romansie, ale...
...ale lepiej mieć dwa haki niż jeden. Szczególnie teraz, kiedy nie może pozwolić sobie na najmniejszy błąd. Jeśli dobrze to rozegra, może przegrać bitwę, ale nie wojnę. A przynajmniej dać pozwolić myśleć wszystkim, że przegrał. Waldemar dobrze wiedział, że wyrok to nie koniec. W pewnych przypadkach – a ten chyba takim był – odsiadka mogła być kolejną drogą do celu.
– Skarbie, dobrze się czujesz? – Z zamyślenia wyrwał go cichy głos Weroniki, która nie wyglądała już na przerażoną, choć jej dłonie nadal lekko drżały. – Chyba powinniśmy iść.
– Gdzie zaparkowałaś samochód? – zapytał, a na widok zszokowanej miny żony miał ochotę zaśmiać się jej w twarz.
– Zostawiłam go w garażu – przyznała po chwili. – Chciałam się przejść.
– Czyli i tak musimy iść do domu, zanim pojedziemy po chłopców. To bardzo dobrze, spędzimy chwilę sam na sam, jak na żonę i męża przystało. – Ponownie obdarzył ją pełnym mściwej satysfakcji uśmieszkiem, a ona odpowiedziała jedynie kiwnięciem głowy.
Przerażona Weronika była widokiem, do którego nie był przyzwyczajony, ale sprawiał mu wyjątkowo dużo radości. Na tyle, że złość spowodowana faktem, że nie zdążył się rozprawić z proboszczem, znacząco się zmniejszyła. Niech Maurycy też się w końcu na coś przyda, skoro dał się wyruchać Weronice nie mniej niż on sam, pozwalając na to, by niemal pod jego nosem wyciągnęła tak grubą kasę z sejfu.
– Wyciągnij już te pieniądze. Jestem pewien, że nie jest ci wygodnie – powiedział niby mimochodem, gdy tylko opuścili teren plebanii i weszli do lasu. Tu nie było żadnych kamer ani wścibskich oczu, a Waldemar nie zamierzał czekać nawet minuty dłużej, a co dopiero dziesięciu. Nie było na to czasu, a on sam był zbyt nabuzowany.
Weronika przystanęła i popatrzyła na niego przerażona.
– Oboje wiemy, że nie masz tak dużych cycków, a operacji nie miałabyś kiedyś zrobić. Wysłałaś mnie do szpitala na zbyt krótki okres – dodał, postanawiając częściowo zakończyć tę maskaradę. Nikt nie mógł z nim na dłuższą metę z nim pogrywać, nawet ona.
Weronika otworzyła usta, ale ponownie nie mogła wydobyć z nich nawet słowa. Wyglądała jak jakaś bezmózga ryba. Mimo że jeszcze przed chwilą ten widok sprawiłby mu satysfakcję, teraz jej bezradność i strach wywołały w nim równie znane mu uczucie.
Wściekłość.
Chwycił ją za ramię i pociągnął mocno do siebie. Syknęła zaskoczona. Nic dziwnego, prawie nigdy sobie na to nie pozwalał. Jeśli już miał komuś przypieprzyć, to facetowi, a nie żonie czy dzieciom. W przeciwieństwie do tego złamasa, Arkadiusza, nie był damskim bokserem.
– Oboje dobrze wiemy, co zrobiłaś, dlatego teraz zrobisz wszystko, co ci powiem, bez słowa komentarza ani sprzeciwu, rozumiemy się? – warknął, patrząc na nią przeszywająco, a ona, pomimo przerażenia, nie przerwała kontaktu wzrokowego. Za to właśnie ją cenił, nawet teraz, gdy czuł wobec niej przede wszystkim nienawiść.
Weronika była jedyną osobą prócz synów, na której w jakiś sposób mu zależało, a ona wolała pieprzyć się z... z...
– Au! – syknęła, gdy bezwiednie ścisnął ją jeszcze mocniej. Puścił ją natychmiast, a ona zaczęła rozmasowywać bolesne miejsce.
– Rozumiemy się? – powtórzył Waldemar, muskając jej dłoń. Mimowolnie poczuł ciepło, którego wcale nie chciał; nie teraz. Nawet teraz na niego działała, cholera jasna.
Weronika kiwnęła głową, ale to mu nie wystarczyło. Pod naporem jego intensywnego spojrzenia udało jej się wykrztusić ciche „tak".
– Dlaczego potwierdziłaś dzisiejszy transport? – zapytał, przechodząc do konkretów. Mimo że podejrzewał, jaka jest odpowiedź, musiał to od niej usłyszeć. – Mieliście go odmówić.
– Wiesz, jaki jest Pyton – odparła Weronika i wyprostowała się jak struna, nie spuszczając z niego wzroku. – Ma być tak, jak on chce. Takie „niedogodności", jakie mamy tutaj obecnie, nie są dla niego wystarczająco dobrym powodem do odmówienia „tak dobrej dostawy". – Tym razem głos Weroniki nawet nie zadrżał, podobnie jak jej ciało.
Waldemar uśmiechnął się pod nosem. Byli tacy sami. Dlaczego ona tego nie doceniała? Dlaczego musiała wszystko zepsuć? Na swój sposób będzie mu żal ją poświęcić. Ale sama podjęła tę decyzję. Wybrała, by ją znienawidził.
– I dlatego postanowiłaś dzisiaj uciec? – strzelił nią tym pytaniem niczym pociskiem z karabinu.
– Ja... Ja nigdzie nie uciekałam!
– Daruj sobie. – Obdarzył sugestywnym spojrzeniem jej torbę oraz biust, z którego okolic nadal nie wyjęła pieniędzy. – Muszę przyznać, że nieźle to sobie wymyśliłaś. Odpuściłaś przekonywanie Pytona, żeby zablokować ten transport z powodu tutejszej sytuacji, a jednocześnie miałaś nadzieję, że złapią mnie na gorącym uczynku, bo wiesz, że w obecnej sytuacji nie pozwolę nikomu tego nadzorować, nawet Maurycemu. – „A może zwłaszcza jemu", dodał w myślach, coraz bardziej zdenerwowany.
– Nie, absolutnie, to nie tak – mówiła rozgorączkowana, a jej wzrok biegał po wszystkim, tylko nie jego twarzy. Nie mógł zyskać lepszego potwierdzenia.
Weronika, jego niezłomna, równie bezwzględna i przebiegła, co on, żona traciła grunt pod nogami. Czytał z niej jak z otwartej księgi. Tym bardziej nie mógł uwierzyć, że sam nie odkrył jej wielomiesięcznego, jak dowiedział się od przyciśniętego do muru Rostrzyckiego, romansu. Zgubiły go pewność siebie podszyta butą i jej wspaniała gra aktorska. A przecież mógł się domyślać, że skoro stosuje te swoje sztuczki na innych, to może to robić również na nim samym.
Nie zamierzał po raz kolejny popełnić tego błędu.
– Masz rację w jednym, kochanie. Będę nadzorować ten transport bezpośrednio, a pomoże mi w tym Darek Urbański. Ty natomiast zrobisz dokładnie to, co ci powiem i o czym dowiesz się w swoim czasie.
– Darek Urbański? – pisnęła Weronika, obdarzając go niedowierzającym spojrzeniem. – Przecież on... jego brat jest chłopakiem Oli... Powinniśmy byli dawno się go pozbyć.
– Udowodnił mi swoją lojalność.
– To było wiele dni temu – przypomniała mu.
– Nie mówię o tamtej akcji. Wczoraj udowodnił swoją lojalność mnie – wyraźnie podkreślił ostatnie słowo, a jego żona pobladła. Nie dodał nic więcej, ponownie chełpiąc się jej przerażeniem wywołanym niewiedzą. Pięknym za nadobne, jak to mówią. – Koniec tego pitu-pitu – stwierdził nieoczekiwanie po chwili ciszy. – Idziemy do domu i jedziemy po chłopców. Masz być dzisiaj najlepszą matką, jaką można sobie wyobrazić. Jesteś to winna chłopcom, skoro chciałaś ich opuścić w tak nieładny sposób.
Nie patrząc na nią ani nie czekając na odpowiedź, ruszył przed siebie, a ona posłusznie poszła za nim, po raz kolejny ignorując wibracje telefonu wydobywające się z jej torby.
***
Kiedy Krzysztof spojrzał na ekran dzwoniącego telefonu, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Mrugnął kilkakrotnie, ale ksywka dawnego znajomego wcale nie zniknęła. To musiała być prawda, szczególnie że to było połączenie przez Signal, a nie zwykłe. Zaakceptował więc połączenie i szybko przyłożył komórkę do ucha.
– Mamy ją – powiedział Chudy, zanim Krzysiek skończył mówić „cześć". – Złapaliśmy ją na kamerze, na stacji benzynowej jakieś sto kilometrów na zachód od Łodzi. Zmienili jej fryzurę, ubrali w jakieś gówniane ciuchy, ale to ona. Śledziliśmy ich samochód, Ola została przeniesiona do ciężarówki.
– Pewnie są tam inne dziewczyny – wtrącił się Paszyński.
– Na pewno. A ciężarówka zapewne zaprowadzi nas do kolejnej kryjówki.
Nastała cisza, mimo że w duszy Krzysiek szalał z niepokoju. Jakaś jego część pragnęła błagać Chudego, by już, w tej chwili, odbijali jego córkę, ale – stety bądź niestety – miał świadomość, jak to działa.
– Kiedy? – zapytał więc, wiedząc, że jego rozmówca zrozumie tak zadane pytanie.
– Nie wiadomo. Na dniach.
Krzysztof westchnął. Wiedział, że Chudy nie powinien mu powiedzieć nawet tyle, nawet przez Signal. Nie zamierzał więc dopytywać.
– Dasz mi znać? – zapytał tylko.
– Jesteśmy w kontakcie – odparł sucho Chudy i rozłączył się bez pożegnania, tak jak zwykle. Gdyby był inny, nie dałby rady pracować w swoim zawodzie przez tyle lat.
Krzysztof odłożył telefon i przeczesał ręką rozmierzwione włosy. Do wieczornej akcji, w której – w przeciwieństwie do odbijania Oli – na szczęście mógł wziąć jakiś udział, choć mniejszy, niżby chciał, dzieliło go jeszcze kilka dobrych godzin. Nie mogli tego spieprzyć. W tym momencie na komisariacie trwała burza mózgów, w której niestety Paszyński nie mógł brać udział. Kostka angażował w akcję tylko część policjantów, świadomy, że wśród jego współpracowników jest ktoś, kto najpewniej przekazuje informacje braciom Fagockim. Pomimo nieustających prób do teraz nie udało się ustalić, kto jest kretem. Paszyński miał nadzieję, że komisarz nie przejedzie się na swojej intuicji.
Sam Krzysiek miał jedynie mieć gotowy samochód i miejsce dla odbitych dziewczyn – nikt nie wiedział, ile będzie ich w tym transporcie. Poprzednie zadanie, czyli wykonanie trzech odbitek kluczy do magazynów i nie tylko, które udało się „pożyczyć Darkowi" z dyżurki ochroniarza dwa dni temu, Paszyński wykonał jeszcze przed obiadem. Teraz z kolei nie mógł znaleźć sobie miejsce. Nawet dwa wypalone na balkonie papierosy nie pomogły. Nie potrafił usiedzieć w miejscu, ale jednocześnie nie wyobrażał sobie, że mógłby pójść popływać albo nawet pojeździć samochodem, żeby skutecznie oderwać się od rozmyślań. Zbyt często wracały one do Oli, Ewy i... Agaty.
A to w kwestii tej ostatniej mógł coś zrobić. Cokolwiek.
Nie myśląc za wiele, wybrał telefon do starszej córki. Usłyszał ciszę w połowie pierwszego sygnału. Zadzwonił ponownie, ale zablokowała go równie szybko. Przekaz był jednoznaczny, jednak nie zamierzał zrezygnować zupełnie. Napisał więc krótką, niepodobną do niego wiadomość:
„Cześć, córeczko. Wiem, że jesteś na mnie zła i masz do tego pełne prawo. Na Twoim miejscu też byłbym zły. Wiele razy cię zawiodłem. Chciałbym dowiedzieć się, co u Ciebie słychać. U mnie wiele się zmieniło. Kocham cię".
Brzmiało to dziwnie, nawet gdy czytał to w myślach, a jednocześnie prawdziwie jak rzadko co. Być może ukrywanie swoich uczuć przez lata wcale nie było tak dobrym rozwiązaniem, jak mu się wydawało?
Z biernej obserwacji drzew za oknem wyrwał go dźwięk nadchodzącego SMS-a. Z szybko bijącym sercem podniósł telefon, ale okazało się, że nadawcą jest nie Agata, tylko Ewa.
„Jak się czujesz? Ja jestem podekscytowana. To już niedługo. Nie mogę się doczekać, aż cię zobaczę, gdy będzie już po wszystkim".
Uśmiechnął się do siebie. Czuł dokładnie to samo. Szybko odpisał jej w podobnym stylu.
Wiadomość od Ewy uspokoiła go i sprawiła, że jego myśli wróciły na właściwe tory. Resztę popołudnia spędził na czytaniu książki i upewnieniu się, że ma schowane w kamizelce zarówno noże, jak i zabezpieczony pistolet, który dekadę temu „zgubił" tak samo jak odznakę.
Przezorny zawsze ubezpieczony.
***
– Nie, zostajesz tutaj – powiedział Strzycki, kiedy Darek odruchowo ruszył w kierunku drzwi wejściowych do magazynu, gdy usłyszał coraz głośniejszy dźwięk silnika samochodowego świadczący o tym, że pod magazyn podjeżdża pierwszy samochód. – Dzisiaj rozdzielisz dziewczyny ze mną, dasz im jedzenie, a potem pojadą dalej.
– Dalej? Tak szybko? – zapytał chłopak, nawet nie musząc specjalnie udawać zaskoczenia.
Dobrze wiedział, że dziewczyny tym razem nie będą trzymane tutaj długo, ale z tego, czego dowiedział się od Waldemara wcześniej, wynikało, że samochody, które miały zabrać kobiety dalej, miały zostać podstawione dopiero po dwunastej. Znaczne przyspieszenie transportu mogło stanowić poważny problem dla powodzenia akcji policji. Szczególnie że Darek nie wiedział, czy Waldemar zostawi go na tyle długo, by mógł skontaktować się poprzez ukrytą za prawym uchem małą słuchawkę z policjantem, który cały czas był na linii i – Darek miał nadzieję – słyszał dobrze tę rozmowę. Oprócz tego Urbański skrywał za paskiem spodni mały dyktafon włączony od samego początku.
– Nie ma czasu do stracenia. Za półtorej godziny ma ich tu nie być – odparł stanowczo Waldemar.
Darek patrzył na niego kątem oka i milczał, choć miał wiele pytań. Począwszy od tego, gdzie Waldemar wysłał Weronikę, która jeszcze pięć minut temu była z nimi tutaj, a która na ogół zajmowała się dziewczynami, zanim mężczyźni rozpoczynali selekcję swoich ofiar, a skończywszy na tym, dlaczego wszystko wskazywało na to, że prócz ich dwójki w magazynach nie było nikogo więcej.
Kilka minut później – choć Urbańskiemu wydawało się, że minęła cała wieczność – do środka weszło sześć młodych, roztrzęsionych kobiet, a tuż za nimi trzymający w ręce pistolet rosły facet. Przez to, że był ubrany cały na czarno – nie zdjął nawet okularów – Darek nie mógł być pewny, którego z oprychów Strzyckiego właśnie widzi.
– Witek zaraz będzie – poinformował głosem nieco stłumionym przez kominiarkę kierowca. – Kudłaty się spóźni. Musiał pojechać okrężną drogą z powodu patrolu.
– Kurwa – mruknął pod nosem Waldemar, co zaskoczyło Darka. W przeciwieństwie do Maurycego dyrektor fabryki praktycznie nigdy nie przeklinał. To musiało świadczyć, że był bardziej wytrącony z równowagi, niż się wydawało na pierwszy rzut oka. – Usadź je w rzędzie pod ścianą – rzucił do niego.
Urbański bez słowa spełnił polecenie, starając się być wobec dziewczyn delikatnym. Większość z nich unikała jego wzroku, ale jedna splunęła mu w twarz. Na szczęście Waldemar tego nie zauważył, zajęty rozmową z kierowcą, więc Darek tylko wytarł ślinę i nieco mocniejszym ruchem nakazał dziewczynie usiąść obok koleżanki w niedoli. Na szczęście od razu posłuchała.
Drzwi otworzyły się po raz kolejny, a ukazał się w nich młody ochroniarz pracujący w fabryce na nocnych zmianach. Na jego twarzy widać było strach, a Urbański dobrze wiedział, czym jest on spowodowany.
– Szefie, coś się stało z częścią kamer, od strony lasu, i w dwóch magazynach. Nie ma sygnału. Sprawdziłem najbliższą, jest włączona.
– I dlatego zostawiłeś dyżurkę niepilnowaną?!– warknął Strzycki.
– Poprosiłem Jadzię, żeby tam została. – Darek wiedział, że chłopak mówi o sprzątaczce, która zastąpiła panią Marzenkę. – Ona jest zaufana. Zadzwoniłaby do mnie, jakby...
– Skończ! – Waldemar uniósł rękę. – Ty – zwrócił się do kierowcy – przejmujesz dyżurkę. A ty, bęcwale – powiedział do ochroniarza – pójdziesz sprawdzić resztę kamer, a potem przyjdziesz i powiesz mi, jaka jest sytuacja.
– Tak jest. Tyle że, szefie, jest jeszcze coś – powiedział drżącym głosem ochroniarz. – Janek powiedział mi, że szefa żony ktoś zadzwonił i teraz pani Weronika chce koniecznie z szefem rozmawiać. Mówi, że to sprawa życia i śmierci. A szef ma wyłączony telefon, więc nie mogłaby i tak zadzwonić.
Na te słowa Darek, który stał tuż obok dziewczyn, drgnął i wbił w ochroniarza baczne spojrzenie. A jednak było coś, czym chłopak go zaskoczył, i na razie miał zbyt mało informacji, by wiedzieć, czy to dobra, czy zła wiadomość dla tych, po której stronie stał w rzeczywistości.
– Przekaż jej przez Janka, że nie ze mną takie numery – odparł spokojnie Waldemar, choć w jego oczach było widać wściekłość. – Mają nadal spalać te papiery i nie dyskutować.
– Dobrze, szefie, tylko że Janek twierdzi, że pani Weronika wygląda na naprawdę roztrzęsioną...
– Kto według ciebie zna lepiej moją żonę, ty czy ja? – przerwał mu Strzycki, podchodząc bliżej niego i łapiąc go za rant ochroniarskiego T-shirtu.
W odpowiedzi chłopak przełknął ślinę i rzucił przerażone spojrzenie w kierunku Darka, któremu zrobiło się go nawet trochę żal. Ale na pewno nie tak, jak siedzących obok dziewczyn, których strach był wyraźniejszy niż zapach środków czystości.
– Nie odpowiadaj! – warknął Waldemar, widząc, jak ochroniarz otwiera usta. – Tylko się mnie słuchaj.
– Tak jest, szefie – odparł drżącym tonem i wraz z kierowcą wyszedł na dwór, w drzwiach mijając się z Witkiem prowadzącym pięć kolejnych przerażonych młodych kobiet.
Darek bez słowa podszedł do nich i usadził je obok pozostałych. Nie chciał prowokować Waldemara, a ponadto tylko przy ścianie miał możliwość podrapać się po włosach tak, by nie wyglądało to nazbyt podejrzanie.
– Słyszysz? – szepnął do słuchawki, lecz widząc przerażony wzrok dziewczyny, którą właśnie usadził przy ścianie, krzyknął: – Co ty wyprawiasz?! Spokój!
Szarpnął nią mocno, a ona zaczęła lamentować. Na szczęście nie na tyle głośno, by nie mógł usłyszeć nieco stłumionego głosu wybrzmiewającego do jego prawego ucha:
– Tak, słyszymy. Wszystko się nagrywa. Mamy maksymalnie godzinę.
– Cisza! – zawołał Strzycki, gdy kolejna kobieta zaczęła pochlipywać, i stanął naprzeciwko zgromadzonych. – Zostaw tę pizdę, Darek, musimy je szybko podzielić.
Dopiero wówczas Urbański uświadomił sobie, że nadal trzyma ręce na podartym T-shircie brunetki, u której wywołał płacz. Posłał jej coś, co w teorii miało być przepraszającym spojrzeniem, i bez wahania podszedł do Waldemara, starając ignorować się z całej siły nienawiść, którą czuł do tego człowieka.
Jeszcze tylko kilkadziesiąt minut udawania i skończy się ta szopka. Teraz mógł próbować sobie ulżyć tylko dyskretnym zaciskaniem ręki w pieść, tak mocno, że miał wrażenie, że lada chwila paznokcie przebiją mu skórę.
Musiał trzymać się w ryzach, szczególnie teraz, kiedy musiał wzbić się na wyżyny aktorstwa i udawać, że bez najmniejszego problemu decyduje o losie obecnych tu dziewczyn.
***
Stęskniłam się za Wami, mam nadzieję, że Wy za mną i za tym tekstem też. Następny rozdział pewnie dopiero w pierwszej połowie sierpnia, ale będzie się działo! W końcu zostało tylko kilka rozdziałów... Jak myślicie, co stanie się dalej? I co sądzicie o tym rozdziale? Dawajcie znać w komentarzach:)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top