*17*
Niall
- Wyłaź stamtąd! - krzyknął.
Ostrożnie wychyliłem głowę za ścianę. Zauważyłem jakiś ruch oddalony o kilka metrów ode mnie. W ostatniej chwili zdążyłem się schować. Pociski trafiły w ścianę obok mnie. Przekląłem i podniosłem się z ziemi. Sprawdziłem stan magazynku. Zostały mi tylko dwie kule. Nie tak to sobie wyobrażałem.
- Nie dzisiaj Zayney, może innym razem. - zawołałem.
Strzały ustały. Wykorzystałem tę okazję i zacząłem się przemieszczać. Musiałem dostać się do samochodu po broń. Przebiegłem pod ścianą. Chwila nieuwagi i metalowy kosz na śmieci zdradził moją pozycję.
- Dokąd to, panie Horan?! - zaśmiał się i wyszedł zza ściany. - Czyżby brak amunicji?
- Nie narzekam...
- Nie ładnie tak kłamać, Niall. Dokładnie liczyłem każdy twój strzał. Ile ci zostało? Dwa, trzy pociski? - prychnął.
Spojrzałem na niego i zacząłem szukać drogi ucieczki. Znajdowaliśmy się na podziemnym parkingu. Przeklęty piątek trzynastego! Gdzie moje irlandzkie szczęście?!
Cofnąłem się o kilka kroków i ruszyłem biegiem w prawo. Kilkanaście metrów dalej znajdował się mój samochód. Nawet z tej odległości go widziałem. Wystarczyło by do niego dobiec. Wziąć pistolet, a wtedy... Świst kuli tuż obok mojej głowy nagle mnie otrzeźwił. Malik był tuż za mną.
Czy chciałem, żeby i on zaczął traktować nasz tak zwany ,,kontrakt na zabijanie'' poważnie? Oczywiście, bardzo tego pragnąłem. Gdy tak się jednak stało, nie było mi do śmiechu. Od kilku dni, każdego wieczora i nocy nie dawał mi spokoju. Nasyłał na mnie swoich ludzi, sam również brał udział w napadach. Kilku moich ludzi trafiło do szpitala. Dwóch z nich zmarło, to nie były już żarty. Dwa gangi cały czas się ze sobą ścierały.
To nie była już tylko dziecinna zabawa, jak to kiedyś nazywał Zayn. Teraz naprawdę chcieliśmy się nawzajem pozabijać. Po naszej ostatniej rozmowie, podczas której go wyśmiałem, więcej nie próbował ze mną rozmawiać. Od razu do mnie strzelał. Przez niego nie mogłem spać po nocach. Ciągle miałem przed oczami wyraz jego twarzy. Rano normalnie pracowaliśmy, w tym akurat nic się nie zmieniło. Louis z Harry'm wyjechali. To Styles gdzieś zabrał niebieskookiego, gdyż tamten nie chciał mnie zostawić, ale sprawy zaszły za daleko. Podczas powrotu do domu, Tomlinsona napadła banda Malika. Chłopak trafił do szpitala, Harry się o niego martwił, zresztą ja też. Cieszyłem się, że przynajmniej oni byli bezpieczni. Z dala od nas, z dala od kłopotów.
Kolejny wystrzał i poczułem ból w łydce. Pocisk lekko drasnął mnie w nogę, nie było to nic poważnego, więc nie przestawałem biec. Dotarłem do samochodu. Zamiast wyciągnąć ze schowka broń, wsiadłem do środka. Odpaliłem samochód i ruszyłem z piskiem opon. Chciałem znaleźć się jak najdalej stąd.
Został mi jeszcze miesiąc. Do tego czasu zostało jeszcze kilka dni. Miałem nadzieję, że przynajmniej dożyję do końca tego miesiąca, potem mogłem już sobie umierać. Tylko miesiąc, trzydzieści jeden pieprzonych dni.
Obejrzałem się w lusterku na Zayna. Cały ubrany był na czarno. W ręku trzymał pistolet, który skierowany był lufą w dół. Już więcej nie strzeli. Byłem za daleko. Uderzyłem ręką w kierownicę i zakląłem. Ten dzień był popieprzony.
*******
- Co ty kurwa wyprawiasz?! - to były pierwsze słowa, jakie padły z ust mulata następnego dnia.
Przeniosłem swoje spojrzenie na jego osobę. Stał w drzwiach od mojego biura. W jego oczach widać było czystą furię. Co go tak zdenerwowało? Zrobiłem coś źle?
- Sprzedajesz udziały w naszej firmie?! Czy ci się na mózg rzuciło? - warknął, trzaskając drzwiami.
Podszedł bliżej mnie. Oparł się rękoma o biurko i wpatrywał się we mnie intensywnie, jego wzrok niemalże przewiercał mnie na wylot. A więc o to chodziło...
- Cóż... - zacząłem, opierając się o oparcie fotela. - To chyba moja sprawa, co nie?
- To nasza firma, może powinieneś przedyskutować to ze mną?
- Po co? Przecież niedługo ta firma będzie o jednego z nas mniej. Tylko pytanie, który będzie tym sztywnym? - prychnąłem. - A teraz zjeżdżaj, mam masę pracy.
Widziałem jego wściekłe spojrzenie. Gdyby ono mogło zabijać, już dawno bym umarł. Odepchnął się od blatu biurka i wyszedł trzaskając drzwiami. Chyba powinienem się do tego przyzwyczajać.
Mój spokój nie trwał za długo. Gdy zająłem się papierkową robotą, usłyszałem pukanie do drzwi. Zayna mogłem wykluczyć od razu. On wchodził bez zapowiedzi, w dodatku trzaskał drzwiami.
- Proszę! - zawołałem i oderwałem wzrok od tekstu.
Do pomieszczenia weszła Chloe. Trzymała w ręku trzy koperty. Wyglądała na wystraszoną, zapewne Malik znów był dla niej niemiły. Ostatnio wszyscy pracownicy chodzili spięci. Zdawałem sobie sprawę, że to przez nasze zachowanie, ale nic nie mogłem na to poradzić.
- Pańska poczta. - powiedziała cicho, odkładając białe koperty na biurko, po czym oddaliła się najszybciej jak mogła.
- Dziękuję. - posłałem lekki uśmiech, lecz tego nie mogła zauważyć, gdyż była już za drzwiami.
Spojrzałem na koperty. Otworzyłem pierwszą z nich. Nie była starannie zaadresowana. Było na niej napisane jedynie Niall Horan, żadnego adresu, kodu, nic. Rozerwałem papier i otworzyłem. Na biurko wyleciała płyta i krótki list. Wiadomość, jaką zawierał, ograniczyła się do ,,Miłego seansu. Czas się kończy''. Zgniotłem list i przez dłuższą chwilę przyglądałem się płycie. Po długim namyśle uruchomiłem ją.
Przez pierwsze minuty niewiele co było widać. Później jednak rozpoznałem osoby na nagraniu. Skąd to mieli? Przecież mieliśmy umowę!
- Kurwa... - zerwałem się od biurka.
Chwyciłem jedynie kluczyki od samochodu i wybiegłem z firmy. Na korytarzu minąłem Zayna, nawet przez przypadek trąciłem go ramieniem. Złapał mnie za rękę i szarpnął, ale nie miałem czasu. Uwolniłem swoje ramię i pobiegłem dalej.
&&&&&&&&&
ஐ Dziękuję za gwiazdki i komentarze :D ஐ
&&&&&&&&&
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top