Rozdział 60
Królestwo za kilka kropel wody i cokolwiek, nawet jeden kęs jedzenia-pomyślałam, budząc się po raz kolejny. Nie miałam pojęcia, ile czasu już tutaj spędziłam i jaka jest pora dnia. Albo nocy. Ta świadomość utraty poczucia czasu coraz bardziej mnie przybijała. Kiedy jakimś cudem w końcu zasnęłam, bardziej z wyczerpania torturami niż ze zwykłego zmęczenia, miałam niesamowicie niespokojne sny, co chwila się budziłam. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy nie mam gorączki. Może jednak wdało mi się jakieś zakażenie?-pomyślałam, chcąc jakoś sobie to wszystko wyjaśnić. Ponadto bałam się, że w każdej chwili mogę tutaj w końcu zwariować. To wszystko zaczęło mnie przytłaczać. Pan R, Candy, moja rodzina, tortury, Cindy, Avenida... Jakimś cudem, nie wiem jak, udało mi się znowu zasnąć choć na chwilę.
~*~
- Teraz spójrz na to - powiedziała moja siostra, a chwilę później w jej dłoni pojawił się dokładnie taki sam, mały, kolorowy wiatrak, jaki widziałyśmy kiedyś w mieście, gdy Nancy nas ze sobą zabrała.
- Wow! Jak to zlobiłaś? - spytałam zafascynowana.
- Nie wiem. Jakoś tak samo mi wysło - odparła Cindy. - Pomyślałam kiedyś o nim i się pojawił. Magia! - zawołała, podając mi zabawkę. Bez namysłu go chwyciłam i zaczęłam mu się przyglądać. - Jest twój - dodała Cindy. Spojrzałam na nią zaskoczona.
- Ale...
- Ja jus jeden mam - odparła, uśmiechając się przy tym. Spojrzałam z zadowoleniem na zabawkę, po czym ponownie na swoją siostrę.
- Dziękuję! Ale musisz mnie też nauczyć lobić tak jak ty... Czajować - stwierdziłam.
- Nauczę cię! - zawołała moja siostra, po czym wstała. - Choćmy już teraz! - dodała, kierując się w stronę drzwi.
- Ale Nancy nie pozwoliła nam wychodzić, dopóki nie wlóci - stwierdziłam.
- Ale nie pójciemy daleko! Tylko koło domu! - odparła Cindy.
- Ale ona nie pozwoliła... - powtórzyłam cicho. W tej samej chwili otworzyły się drzwi i stanęła w nich kobieca postać. Widząc nas dwie, uśmiechnęła się lekko. Zdjęła kaptur peleryny z głowy i kucnęła, podczas gdy my do niej podeszłyśmy. Jasne włosy rozsypały się jej na ramiona.
- Mam nadzieję, że nie nudziłyście się za bardzo beze mnie, maluchy - powiedziała, po czym przytuliła nas obie. Trwało to dłuższą chwilę, po czym odsunęła się od nas.
- Byłysmy grzecne! A masz cos dla nas? - spytała Cindy. Nancy się roześmiała, po czym poczochrała jej włosy, a potem mi, co mi się nie spodobało, bo tego nie lubiłam. Zaraz zaczęłam je z powrotem układać, na co Nancy jeszcze bardziej się roześmiała. Chwilę później jednak spoważniała.
- Niestety, dziś nic fajnego wam nie kupiłam. Nie starczyło mi pieniędzy, ale obiecuję, że w zamian... Może wystrugamy sobie razem znowu figurki z drewna? - zaproponowała Nancy, po czym jej wzrok spoczął na trzymanej przeze mnie zabawce. - Avenida? Co to takiego? Skąd to masz? - spytała kobieta, wyciągając dłoń w moją stronę. Podałam jej zabawkę, a Nancy zaczęła się jej dokładnie przyglądać.
- Wycarowałam ją! - zawołała podekscytowana Cindy.
- Wyczarowałaś? Jak to? - zdziwiła się Nancy.
- Po prostu! A... to niedobrze? Jestes zła? - zapytała moja siostra. Nancy popatrzyła najpierw na nią, potem na mnie, i znów na nią.
- Zła? Dlaczego miałabym być zła? - zapytała zdziwiona.
- Kiedy opowiadałas nam bajki mówiłaś, że ludzie nie carują. Nie umieją magii. A my tak. Znowu jesteśmy inne, a ty tego nie lubisz - wyjaśniła moja siostra. Cindy miała rację, Nancy nie była zadowolona, kiedy robiłyśmy coś, czego ludzie nie praktykowali albo nie potrafili.
- To nie tak! Martwię się o was, bo ludzie... Czasem niemiło odnoszą się do tego, czego nie znają i nie rozumieją. Dlatego właśnie się o was martwię, ale nie jestem i nie będę nigdy zła za to, że nauczycie się czegoś nowego. Wasze umiejętności, wasza moc, to wasz dar. Wasza siła, która obie was czyni jeszcze wspanialszymi dziewczynkami - powiedziała Nancy.
- Skojo jesteśmy takie wspaniałe, dlaczego ludzie nas nie lubią? I nie chcą się z nami bawić? - zapytałam.
- Już mówiłam. Ludzie boją się na początku tego, co dla nich nowe i niezrozumiałe. A wy jesteście inne, ale to nie znaczy, że gorsze. Po prostu inne, co trudno ludziom zrozumieć - wyjaśniła Nancy.
- A kiedyś to zrozumieją? I będziemy mogly chocić z tobą do miasta? - zapytała Cindy.
- Myślę, że tak. Kiedyś na pewno, ale nie wiem, ile to jeszcze potrwa. Na razie będziecie zmuszone wytrzymać ze mną, czyli ze straszną Nancy, która zaraz zje was obie, jak nie pomożecie jej z przygotowaniem obiadu! - zawołała, po czym spróbowała nas obie złapać. Cindy udało się wyślizgnąć z jej objęć i odbiec na drugi koniec pokoju, ale ja nie miałam tyle szczęścia, Nancy złapała mnie i zaczęła łaskotać, a ja ledwo mogłam złapać od tego wszystkiego dech. Obie zaczęłyśmy się głośno śmiać, a po chwili dołączyła do nas i Cindy.
~*~
Obudziłam się nagle, ciężko dysząc. Czy to... Nie, co to było? Wspomnienie? Dlaczego akurat teraz? Nie chcę!-pomyślałam załamana. Przypomniałam sobie Nancy, jej domek na skraju lasu, miasto w sąsiedztwie, do którego czasem się wybierałyśmy... Choć zazwyczaj to ona sama tam chodziła, na naszą obecność ludzie reagowali co najmniej wrogo, a czasem nawet potrafili pokazać, jak bardzo nie podoba im się nasza "inność", zazwyczaj starając się wygonić nas z miasta. Zdarzało się, że i Nancy źle tam traktowali, bo zajmowała się i pomagała nam. Od początku aż do swojej śmierci.
W jednaj chwili przypomniała mi się cała historia. Bo tak właśnie było. Nancy opiekowała się mną i Cindy od samego początku. Nie znałam swojej matki, ojca, znałam i miałam tylko ją. Od samego początku. Nancy wytłumaczyła kiedyś Cindy i mi, gdy podrosłyśmy, jak dokładnie do niej trafiłyśmy. Pewnej nocy przed jej domem zjawiła się postać, ubrana tak, że nie sposób było dostrzec jej włosów czy twarzy. Nie miała przy sobie nic, oprócz sporej wielkości wiklinowego koszyka. To była wietrzna, burzowa noc, jednak coś przykuło wtedy uwagę Nancy. Otworzyła drzwi i ujrzała tę postać przed nimi. Ona bez słowa zostawiła tylko na progu koszyk, po czym wcisnęła w dłonie kobiety jakiś papier.
Nancy spojrzała na niego zaskoczona, a gdy znów podniosła wzrok, nie było tam już nikogo. Byłyśmy tylko, jak się okazało, my. Jak głosił napis na papierze, ta zielonooka, Avenida, i ta złotooka, Cindy. Oprócz tego było tam tylko kilka zdań o tym, że nie jesteśmy ludźmi, tylko genyrami. I wyjaśnienie, że nikt inny nie może się nami zająć, bo "nasz świat przestał istnieć i tylko w ludzkim świecie jest jeszcze nadzieja dla tych dzieci". Poza tym była tam jeszcze tylko prośba o pomoc i opiekę. A Nancy, niewiele myśląc, zdecydowała się wtedy nami zająć. Na myśl o tym wszystkim poczułam, jak do oczu znowu napływają mi łzy. Nancy już nie żyła, umarła dawno temu, ze starości, a jej dom spłonął kilka miesięcy później. Istniała opcja, że nie był to zwykły przypadek, ale Cindy i ja nigdy nie chciałyśmy tego drążyć. Skoro ludzie wokół nas "nie znali i nie rozumieli", postanowiłyśmy po prostu stamtąd odejść, bo nic już nas tam nie trzymało. Przypomnienie sobie o tym wszystkim teraz, w jednej chwili, było jak cios w twarz, trzy razy gorszy od tego, które lubił zadawać mi Pan R.
- To jest nienormalne. O co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego ja? Dlaczego teraz? Jakbym nie miała dość problemów, ja... - urwałam w jednej chwili i potarłam dłonią czoło. Kurde, Lily, zaczynasz gadać sama do siebie. Odwala ci na dobre. I zdecyduj się w końcu, chcesz czy nie chcesz powrotu tych wspomnień? - pomyślałam. Byłam całkowicie rozdarta. Z jednej strony miałam dość problemów w obecnej chwili, nie potrzebowałam ich więcej. Jednak z drugiej strony... Przypomniałam sobie trochę więcej o Cindy, przypomniałam sobie w ogóle o istnieniu Nancy, a one zasługiwały przecież na to, żebym o nich pamiętała. Nie mam pojęcia, ile czasu tak o tym wszystkim rozmyślałam, ale w końcu jakimś cudem musiałam znowu zasnąć, być może ze zmęczenia tym wszystkim.
~*~
-Ava! Ava, jak dobrze, że nic ci nie jest!-zawołała dziewczyna, przytulając się do mnie.
-Cindy, jesteś cała!-zawołałam, odwzajemniając uścisk. Popłakałam się, czując ulgę, że nic nie stało się mojej siostrze. Trwałyśmy tak jakiś czas, po prostu tuląc się nawzajem, chcąc w ten sposób dodać sobie otuchy.-Ale gdzie my jesteśmy?-spytałam, kiedy już się od siebie odsunęłyśmy. Obie naraz obejrzałyśmy miejsce, w którym nas zamknięto. Po chwili jednak Cindy z powrotem spojrzała na mnie i uśmiechnęła się szeroko.
-A czy to ważne? Dopóki jesteśmy razem, nic nam nie będzie! Razem jesteśmy silne!-zawołała Cindy i ponownie mnie przytuliła.
~*~
Aż za dobrze rozpoznałam miejsce, w którym byłam we śnie wraz z siostrą. To była cela niemal identyczna jak ta, w której uwięzili mnie teraz. My naprawdę byłyśmy tutaj najwidoczniej uwięzione. Na początku jeszcze bardziej mnie to przeraziło, byłam gotowa nie spać już więcej, aby tylko nic sobie dalej nie przypominać, ale wtedy zdałam sobie sprawę, jak głupie posunięcie by to było. Być może dzięki temu wspomnieniu dowiedziałabym się czegoś, co pomogłoby mi w mojej obecnej sytuacji? Musiałam wykorzystać tą szansę i tym razem, inaczej niż zawsze, modlić się o to, żeby jednak wspomnienie do mnie wróciło.
~*~
-Nic nie rozumiem...Nie rozumiem! Dlaczego nie mogę cię wyleczyć?! Dlaczego nie mogę tobie pomóc?! Mam nową moc, mogę uzdrawiać innych, ale ciebie nie!-zawołałam zrozpaczona.
-Ava, nic się nie martw. Ja sobie dam radę-odparła cichym, słabym głosem Cindy.
-Czy oni są ślepi? Nie widzą, jak bardzo cię krzywdzą? I że nie dajesz rady?!-krzyknęłam zrozpaczona.
-Przynajmniej ty radzisz sobie z tymi ich eksperymentami całkiem dobrze. To mnie cieszy. Nie muszę, przynajmniej na razie, aż tak bardzo martwić się, że coś ci się stanie. Ale nie możesz się tak zadręczać z mojego powodu. W końcu i tak stąd uciekniemy, razem. Nie dam się im tak łatwo, bez względu na to, co by wymyślili-powiedziała Cindy. Popatrzyłam na nią czule. To zawsze tak wyglądało. Miałyśmy tylko siebie nawzajem. I chociaż byłyśmy bliźniaczkami, w tym samym wieku, to zawsze jedna drugą traktowała jak młodszą siostrę, troszcząc się o nią bardziej niż o siebie.
~*~
Znów się przebudziłam. Ze zdziwieniem dostrzegłam, że leżę na boku, odwrócona w stronę wejścia. Podobnie w moim śnie leżała Cindy... A ja pochylałam się nad nią, bojąc się o to, co dalej z nią będzie. Nadal to czułam. Ten strach i troskę o nią. To przerażenie i złość na tych ludzi. Nie dlatego,że robią krzywdę mi, ale dlatego, że niszczą moją ukochaną, jedyną siostrę. Wiedziałam wtedy, że muszę być silna za nas dwie. I żałowałam, że nie mogę sprawić, aby zostawili Cindy w spokoju. Mi ich eksperymenty nic nie robiły, ale jej szkodził niemal każdy z nich. Każda nowa moc ją tylko osłabiała... Nie byłam pewna, czy dam radę to wszystko znieść. Wzięłam głęboki wdech i ponownie zamknęłam oczy, gotowa na dalszą część snu. A przynajmniej myślałam, że jestem gotowa.
~*~
Znów zjawiła się ich cała masa. Ochroniarze i kilku naukowców. Wstałam, stając między nimi i leżącą na ziemi Cindy.
-Ze mną możecie zrobić, co chcecie. Ale jej dajcie już spokój, ona jest chora! Nie daje rady!-zawołałam, wskazując na swoją siostrę.
-Ava, daj spokój, poradzę sobie... Tylko będziesz mieć przez to problemy-odparła Cindy, podnosząc się, choć ledwo była w stanie to zrobić.
-Cindy! Przestań! Musisz odpoczywać!-zawołałam. W tej samej chwili kilku mężczyzn do mnie podeszło i spróbowało mnie złapać. Broniłam się, ile tylko miałam sił, nie chcąc pozwolić im, aby dotarli do Cindy. Oni jednak szybko mnie obezwładnili, byłam przecież osłabiona przez ten głupi specyfik, który zabierał mi moje moce. Złapali mnie i zabrali, najpewniej na kolejne eksperymenty, to samo zrobili z Cindy.
-Avenida, nic się nie martw. Damy radę, jak zawsze. Jeśli ty wytrzymasz, to i ja-powiedziała Cindy. Mówiła z takim spokojem, że od razu jej uwierzyłam i zaufałam. Jeśli ja wytrzymam, to ona też. Tak powiedziała.
-Obiecujesz?-spytałam cicho.
-Obiecuję-odparła Cindy. Więcej nie mogłyśmy już rozmawiać, bo zabrali nas w zupełnie inne miejsca, z dala od siebie. Będąc prowadzoną...gdzieś tam, gdzie znowu chcieli na mnie eksperymentować, przysłuchiwałam się rozmowie moich oprawców. Mówili coś między innymi o kolejnej wizycie tego ich króla, która miała mieć miejsce dzisiaj. Nie wróżyło to niestety nic dobrego. Odniosłam wrażenie, że wiecznie chcieli się przed nim popisywać osiągnięciami i zwłaszcza, kiedy się zjawiał, bardziej się nad nami pastwili, żeby najpewniej pokazać, jak bardzo starają się zrobić z nas jakiś użytek. Po tylu latach przebywania tutaj wszystko to było po prostu oczywiste.
~*~
Cholera, ile jeszcze razy będę się tak budzić? Czy to nie może się już skończyć?-pomyślałam wkurzona. Wiedziałam, że te wspomnienia nie będą przyjemne i chciałam mieć je już za sobą, ale nie, wszystko to musiało się tak rozwlekać w czasie. Jak na razie niestety dowiedziałam się tylko, że moje imię rzeczywiście brzmiało Avenida, do czego nie mogłam się przyzwyczaić. I dowiedziałam się, że Cindy i ja naprawdę się kochałyśmy. Byłyśmy niesamowicie zgranymi siostrami. Razem z tymi wspomnieniami, wróciło do mnie kilka innych. Pamiętałam teraz chociażby, jak, jeszcze na wolności, razem robiłyśmy masę zabawnych rzeczy. Pomagałyśmy ludziom, świetnie się przy tym bawiąc. Podróżowałyśmy z miejsca na miejsce, mój dom był tam, gdzie była Cindy, a jej tam, gdzie byłam ja. A wszystko to zmieniło się nieodwracalnie, kiedy zostałyśmy złapane... Nie chcąc się dłużej zadręczać zbędnym myślenie, spróbowałam ponownie zasnąć.
~*~
Odprowadzili mnie do celi. Kilku naukowców i ochroniarzy, dostałam nową moc, przetestowali ją, a potem zablokowali razem z innymi za pomocą tego osłabiającego mnie specyfiku. Cindy jeszcze nie było, jednak niedługo po tym, jak trafiłam do celi, zanim jeszcze ludzie z niej wyszli, drzwi znów się otworzyły. Do środka weszło paru kolejnych naukowców i zaczęli rozmawiać ze swoim "szefem", który zazwyczaj był obecny przy eksperymentach, które na mnie przeprowadzali. Nawet nie kryli tego, że dla nich to ja miałam większą wartość, bo całkiem nieźle sobie radziłam i byłam "silniejsza" niż Cindy. W ogóle się nie znali, ona była silna, dobra, wspaniała, miła, kochana, odważna, pewna siebie, zabawne... O wiele lepsza niż ja. Byłam na nich niesamowicie wściekła za to, że tak bardzo skrzywdzili nas obie, za nic, tylko z powodu swoich chorych ambicji! Usłyszałam nagle, że mówią coś o mojej siostrze, więc z największą uwagą zaczęłam się im przysłuchiwać. Mówili o eksperymentach, potem o jakiejś "złej reakcji", "problemach", "skutkach ubocznych" i "poświęceniu". Coraz bardziej mi się to wszystko nie podobało, w końcu ich przełożony kazał im powiedzieć wprost, co się stało.
-Tamta nie żyje-powiedział beznamiętnym, całkowicie wyzutym z uczuć głosem jeden z naukowców. Poczułam się w tamtej chwili, jakby coś wewnątrz mnie umarło, ale jednocześnie jakby...narodziła się we mnie jakaś nowa siła, napędzana bólem i wściekłością. I rozpaczą po stracie mojej ukochanej, jedynej Cindy. Skuliłam się i wydałam z siebie głośny krzyk. Użyli na mnie tego ich cholernego specyfiku, więc moje moce nie powinny działać, ale mimo to oni kucnęli, zakrywając uszy rękami i krzycząc z bólu, a po chwili padli jak muchy. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że tak szybko ich wykończę. A potem było tylko gorzej. Jacyś jeszcze ludzie tam przybiegli, chyba próbowali jakoś mnie powstrzymać, unieszkodliwić, ale, nie wiedzieć czemu, nie mogli tego zrobić. Czułam się, jakby całe moje ciało stało się energią. Jakby energia płynęła mi w żyłach zamiast krwi i musiała znaleźć ujście pod jakąkolwiek postacią. Nawet gdybym chciała, nie potrafiłabym tego kontrolować. A tak się składało, że nawet tego nie chciałam. Nie myślałam o niczym innym, tylko o mojej Cindy, której już nie było. A to wszystko przez nich! PRZEZ NICH! Jeden z mężczyzn, którzy tam jeszcze przybyli, spróbował mnie zaatakować. Zdążył zrobić tylko jeden krok w moją stronę, po czym coś jakby niewidzialna siła wyrwała mu broń z dłoni. A potem miecz sam go przebił. Wiedziałam, ze to ja to zrobiłam, że powinnam czuć się z tym źle i przestać, ale nie potrafiłam. Czułam się jak napój gazowany, którym ktoś wstrząsnął, a potem szybko odkręcił. Albo jak strzała wystrzelona z łuku. Nie było już szans, żebym zawróciła z tej ścieżki, na którą trafiłam przez nich. To nie było tak, że chciałam ich zniszczenia i śmierci. Ja po prostu nie mogłam tego powstrzymać. Podłoga i ściany wokół mnie zaczęły się trząść. Zdałam sobie sprawę, że nie mogę tam zostać. Zaczęłam uciekać, na oślep, chcąc się jak najszybciej wyrwać na zewnątrz. W końcu, zdesperowana, jakimś cudem wyrwałam dziurę w ścianie, samą siłą woli, i w ten sposób wydostałam się na inny korytarz. Wyglądało na to, że czeka mnie jeszcze długa droga, ale jakoś musiałam się wydostać. Po drodze napotykałam innych ludzi, część chciała mnie schwytać, część uciekała, a część już nie żyła, przygnieciona jakimiś gruzami. Każdy zaś, kto się do mnie zbliżał, kończył podobnie. Paru ludzi doskoczyło do mnie, ale w tej samej chwili jakaś niewidzialna siła popchnęła ich z impetem na ścianę, przez którą się przebili. Żaden z nich już nie wstał, ale ja nie zatrzymałam się, tylko biegłam dalej. Moja rozpacz i mój ból dodawały mi sił. Biegłam przed siebie, mimo że nie miałam żadnego celu. Czułam się właściwie jak...prowadzona przez kogoś. Jakby to Cindy sama wskazywała mi drogę i kazała stąd uciec. Tyle że Cindy już nie było i nigdy więcej nie będzie. Nie usłyszę jej więcej, nie zobaczę, nie poczuję jej pełnych ciepła i czułości uścisków. Już nigdy więcej.
~*~
Znów się przebudziłam, tym razem znowu z płaczem. Zdałam sobie z tego sprawę dopiero kiedy powoli, uważając na wszystkie swoje wciąż bolące rany, wstałam i, siedząc, oparłam się plecami o ścianę. Skryłam twarz w dłoniach i ze zdziwieniem poczułam na nich coś mokrego. Kilka snów, choć może...to wszystko to był jeden, rozwleczony w czasie sen? W każdym razie, to nie było teraz ważne. Ważne było to, co ten sen ze sobą niósł. Przypomniałam sobie wszystko. Nie tylko to, co przeżyłam na nowo w tym śnie, ale dosłownie wszystko. Swoje życie z siostrą oraz każdy dzień katorgi tutaj. Wszystko, co było przed ośrodkiem, w nim i po nim. A najgorsze było to, że Pan R miał rację. Cindy nie żyła, a ja byłam mordercą, tak jak Candy i Cane.
~*~
Pan R siedział właśnie w swoim gabinecie i notował wyniki dotychczasowych eksperymentów, porównywał też, jakie moce kiedyś miał ich obiekt, a jakie ma teraz. Musiał to wszystko zrobić, aby przygotować dla króla raport. Jeśli wyrobiłby się z tym wszystkim dość szybko, przed snem mógłby jeszcze umilić sobie czas zabawą ze swoją podopieczną, niestety wątpił, że mu się to uda. Żałował, że nie jest w stanie sprawić, aby poczuła cały ten ból, który odczuwała jego Rosalie, ale nie potrafiłby zmusić się, żeby zrobić z nią coś takiego. Ona była ohydna, była dziwką mordercy jego ukochanej i nie zamierzał tego z nią robić, nawet tylko po to, aby dać mu nauczkę.
Pan R sięgnął po kolejną kartkę papieru, ze zdziwieniem i złością odkrył jednak, że jej nie ma. W tamtej chwili uznał, że los sobie z niego okropnie kpi, a już zwłaszcza kpi sobie z niego człowiek, którego zadaniem było zajmować się takimi błahostkami. Później jednak był zdania, że cała ta sytuacja to był dla niego prezent od losu. Niepocieszony mężczyzna wstał i udał się w podróż życia, aby zdobyć kartki do napisania raportu dla króla. Skierował się od razu w stronę odpowiedniego magazynu, musiał jednak wcześniej przejść obok głównej siedziby ochrony. Drzwi do pomieszczenia były nieco uchylone, dzięki czemu był w stanie usłyszeć część toczącej się w nim rozmowy.
-Niby potwór, niby nawet nie jest człowiekiem, ale mówię wam! Jak ją wtedy zobaczyłem, półnagą!-powiedział jeden z mężczyzn.
-Ona nie była półnaga, tylko miała rozciętą bluzkę!-zawołał drugi.
-Ale samo to już na mnie podziałało! Ma w sobie coś takiego, że... Normalnie gdyby nie to, że nie ma takiej opcji, chyba bym nawet zapłacił, żeby mi pozwolili się z nią zabawić.
-Serio?
-W sumie, ja też uważam, że mimo wszystko, ona jest nawet niczego sobie-wtrąciła się trzecia osoba. Zanim zdążył pomyśleć nad tym, co robi, Pan R zmienił kierunek i wszedł do środka pomieszczenia. Kilku zgromadzonych tam mężczyzn popatrzyło na niego zaskoczonych. Ze swojego miejsca w drzwiach miał idealny widok nie tylko na nich, ale i na obraz z wielu rozmieszczonych w ich ośrodku kamer, także na te zamontowane w celi ich obiektu. Te jednak właśnie były wyłączone, sam o to wcześniej zadbał, wydając taki rozkaz. Jako szef całego tego projektu, miał do tego wszystkiego prawo, nikt nie mógł mu się sprzeciwić, a on w tajemnicy mógł znęcać się nad znienawidzoną istotą. Pan R prześlizgnął się wzrokiem po twarzach wszystkich zebranych.
-Który z was był obecny podczas przeprowadzania pierwszego eksperymentu na naszym obiekcie? Kiedy zniszczono jej bluzkę? I twierdzi, że ten widok na niego "podziałał"?-zapytał bez ogródek. Nikt nic nie powiedział, jednak kilka osób spojrzało w stronę jednego z mężczyzn, który miał minę jak dziecko przyłapane na robieniu czegoś nieodpowiedniego.-Pozwoli pan ze mną?-spytał Pan R, uśmiechając się przy tym. Radowała go wizja cierpienia, jakie zgotuje swojej podopiecznej. Miał tylko nadzieję, że mężczyzna przystanie na jego propozycję i nie będzie też chciał wszystkiego załatwiać gwałtem od razu. Cierpienie należało powoli dawkować, aby tym gorzej się je odczuwało.
~*~
Nagle usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, podniosłam wzrok i zobaczyłam nikogo innego, tylko Pana R. Tylko jego brakuje mi w takim momencie. Jakbym nie była już dość rozbita i załamana tym wszystkim-pomyślałam. Prawdę mówiąc, moje myśli pędziły teraz z zawrotną szybkością, próbowałam jakoś poukładać swoje wspomnienia, zrozumieć ich sens, dawną siebie, przypomnieć i na nowo poznać swoją siostrę, której z chwili na chwilę brakowało mi coraz bardziej. Zupełnie jakbym ponownie przeżywała jej stratę. Jego obecność na pewno by mi w tym wszystkim nie pomogła.Tym razem jednak, ku mojemu zdziwieniu, nie był sam, przyszedł w towarzystwie innego mężczyzny.
-Tylko pamiętaj! Zgodnie z umową! Inaczej dowiem się o wszystkim i więcej się już nie zabawisz! A tak, to może będziesz miał jeszcze parę okazji. Masz tutaj ten środek, jakby się stawiała, to jej załaduj, zwiąż ją, zrób co chcesz. Jak skończysz, zostaw ją po prostu-powiedział Pan R, a chwilę później wyszedł z mojej celi. Zostałam w niej sam na sam tylko z tym mężczyzną, który zaczął do mnie powoli podchodzić. Nie wiem dlaczego, ale już wtedy mnie to mocno zaniepokoiło. Podszedł do mnie bardzo blisko, zdecydowanie ZA BLISKO.
-To co, maleńka? Zabawimy się razem?-spytał, po czym uśmiechnął się do mnie... To była sto razy gorsza i bardziej przerażająca wersja lubieżnego uśmiechu Candy'ego, i o ile do tej pory byłam jedynie wystraszona, tak teraz byłam wprost przerażona. Spróbowałam wstać, ale on szybko chwycił mnie za ramię i zatrzymał.-Nie wstawaj, nie masz po co. Już jesteś tam, gdzie twoje miejsce-powiedział, nadal uśmiechając się tak okropnie, po czym dłońmi zaczął odpinać swoje spodnie. Z chwili na chwilę coraz mniej mi się to podobało. Chciałam się odsunąć, ale on znowu mnie schwycił za ramię.
-Dokąd chcesz uciec? Przecież nawet nie zaczęliśmy się bawić!-zawołał mężczyzna.
-Czego ty ode mnie chcesz?!-spytałam przerażona.
-O, to akurat bardzo proste-powiedział, wracając dłońmi do swoich spodni. Poczułam, że robi mi się niedobrze, a odczucie to wzrosło po usłyszeniu jego dalszych słów.-Poliżesz trochę, jak na sukę przystało. A spróbuj mnie ugryźć kurwo, to tak cię załatwię, że się po tym nie pozbierasz. Pan R mi potem jeszcze za to nawet podziękuję-powiedział.
~*~
-Nareszcie! NARESZCIE!-zawołałem niemal z ulgą, stając na szczycie tego jebanego urwiska. Po chwili Cane podeszła i stanęła u mojego boku. Oboje spojrzeliśmy w dół. Przed nami, kilkaset metrów niżej, roztaczała się ogromna, otwarta przestrzeń. A w oddali, po jej drugiej stronie, widniał ogromny, podzielony na części budynek. Z tej odległości wydawał się być cały biały, choć Rosales opisał go jako biało-szary.
-Tylko spokojnie. Musimy mieć jakiś plan-powiedziała Cane, kładąc mi rękę na ramieniu.
-ŻADNE "SPOKOJNIE"!-wrzasnąłem, strzepując jej dłoń. Spojrzałem na nią z wyrzutem.-Ona tam jest. I być może cierpi. Na pewno cierpi, bo nie wierzę, że po tym wszystkim obchodzą się z nią dobrze, a wręcz przeciwnie. Dlatego nie zamierzam czekać!-odparłem.
-Ale co, zamierzasz tam wpaść i wszystkich pozabijać, żeby odbić Lily?! A jej potem co powiesz?-spytała moja siostra.
-Potem o tym pomyślę-odparłem, po czym teleportowałem się na dół urwiska. Kiedy z powrotem się zmaterializowałem, w ręce miałem już swój młot, na wypadek gdybym musiał go użyć. Nie zamierzałem się przed tym powstrzymywać, najważniejsze było dla mnie teraz odzyskanie mojej Lily.
~*~
-W życiu! Nie zrobię tego! Możecie mi grozić, torturować ile chcecie, zrobić cokolwiek, ale ja TEGO nie zrobię!-krzyknęłam przerażona, kręcąc przy tym zamaszyście na boki głową.
-Doprawdy? Pan R przewidział, że nie będziesz chciała współpracować-powiedział mężczyzna.
-Pan R jest najwidoczniej bardzo przewidujący. A skoro już sobie to wyjaśniliśmy...odejdź stąd!-zawołałam drżącym od emocji głosem.
-Jasne, tylko najpierw...-mężczyzna przerwał i uklęknął przy mnie, po czym dotknął delikatnie mojej twarzy. Natychmiast odepchnęłam jego dłoń, a on się tylko zaśmiał, jakby to go rozbawiło. W końcu jednak spoważniał i zaczął mówić dalej.-Chciałbym przekazać ci, że schwytaliśmy też pozostałą dwójkę tych twoich "przyjaciół"-powiedział, a ja zamarłam.
-Jak to? Chcesz powiedzieć, że macie też Candy'ego i Cane?-zapytałam wystraszona nie na żarty tą wizją.
-Tak. I jeśli nie będziesz grzeczna i posłuszna, to ukarzemy ich, nie ciebie, za twoje nieposłuszeństwo-powiedział.
-Łżesz! Nie zrobilibyście tego! Poza tym, skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę? Że naprawdę ich schwytaliście?-odparłam. Mój rozmówca znów się krótko zaśmiał.
-Chcesz się przekonać? Mam ci przynieść dowód? Głowa twojego kochasia ci wystarczy?-zapytał, a ja mimowolnie wzdrygnęłam się na dźwięk jego słów.
-Przestań! Nawet jeśli ich macie, nie zrobilibyście tego! Jesteśmy dla was zbyt dużo warci!-odparłam.
-Nie jesteś głupia, jak widzę. Ale nie uwzględniłaś jednego drobnego szczególiku. Ty jesteś dla nas cenniejsza niż oni, jesteś już prawie gotowym dziełem. Eksperymentem, nad którym przez kilkadziesiąt lat pracowała masa ludzi. A oni to dla nas zupełne dzikusy, nad którymi dopiero zaczniemy pracę. Kto ma dla nas większą wartość?-powiedział mężczyzna.
-Ale nie zabijecie ich tylko z tego powodu, że nie chcę spełnić twojej...obleśnej, bezwstydnej zachcianki!-krzyknęłam.
-Pan R z chęcią zrobiłby to bez powodu, tylko po to, aby sprawić ci więcej bólu-powiedział niby obojętnym tonem mężczyzna. Jednak pod tą pozorną obojętnością kryła się...radość. Zrobiło mi się niedobrze na myśl o tym. A także kiedy zdałam sobie sprawę, że mógł mieć dużo racji.
~*~
Poczułem, jak ktoś ciągnie mnie mocno w tył.
-Ej! Zacny wojowniku broniący czci swojej damy!-zawołała Cane, a ja odwróciłem się wściekły w jej stronę.
-CO?!-zapytałem.
-Po pierwsze, uspokój się. Nie możesz działać pod wpływem złości, jeszcze zrobisz coś głupiego. Wiem, że dla ciebie najbardziej liczy się teraz Lily i jej bezpieczeństwo, ale naprawdę chcesz, żeby zobaczyła cię całego w ludzkiej krwi, z miną, jakbyś miała zamiar wymordować całą ludzkość? Wystraszy się ciebie-powiedziała Cane, a ja na chwilę zamilkłem. Miała rację, co by nie powiedzieć.
-Ale ja nie potrafię się opanować-powiedziałem.
-Potrafisz. Na przykład teraz, wystraszyłeś się, że przerazisz Lily, i opanowałeś jakoś złość. Musimy być opanowani, wtedy będziemy bardziej wydatni w ewentualnej walce. Po drugie, maszerujesz tam jak prawdziwy rycerz, a my tak nie działamy! Użyjmy naszej mocy niewidzialności, wślizgnijmy się do środka i poszukajmy jej!-zawołała Cane. Miała znowu rację. Tak bardzo byłem tym wszystkim pochłonięty, że w ogóle nie pomyślałem, co bym na nas sprowadził, gdybym ot tak wbił tam. Musieliśmy podejść ich podstępem.
-Masz rację. Zróbmy tak, jak mówisz. Jak dobrze, że cię mam, Cane-powiedziałem z wdzięcznością i uśmiechnąłem się do niej lekko, co ona odwzajemniła.
-No dobrze, już dobrze, nie słodź mi tak. Mamy zadanie do wykonania-odparła moja siostra. Skinęliśmy sobie jednocześnie głowami i staliśmy się niewidzialni. Dobrze, że w tej postaci widzieliśmy siebie nawzajem. Ale dlaczego Lily nas nie widzi? Wyczuwa, ale nie widzi-pomyślałem zaskoczony. To jednak nie był czas na takie rozmyślania. Dotarliśmy do ośrodka. Z wysokim ogrodzeniem z drutem kolczastym na górze.
-Ty wygląda jak więzienie-powiedziałem ze zgrozą.
-Co więcej, więzienie dla Lily i dla nas-odparła Cane, a mnie aż przeszedł zimny dreszcz. Moja Lily tutaj trafiła i musiała wytrzymać z nimi...Oby nic jej nie było.
-Musimy jakoś niezauważenie się przedostać... Może ja dam im się złapać, otworzą bramę, żeby mnie schwytać, a ty to potem wykorzystasz?-zasugerowała moja siostra.
-Wykluczone! Wtedy będę się bał o was dwie i będę musiał uwolnić was obie!-odparłem.
-To co robimy?-zapytała Cane. Zacząłem się rozglądać i gorączkowo myśleć nad najlepszym wyjściem z naszej obecnej sytuacji. Przysunąłem się do ogrodzenia, złapałem za dwa pręty i oparłem o nie twarz, chcąc dokładniej wszystkiemu się przyjrzeć. Nagle coś zauważyłem.
-Tam!-zawołałem, wskazując otwarte okno.
-Co "tam"?-zapytała Cane, przysuwając się bliżej mnie.
-Tam, gdzie jest otwarte okno. Teleportujemy się do środka-powiedziałem.
-Aha, ale wiesz, że jeśli się teleportujemy, ci wszyscy ludzie nas zauważą?-zapytała Cane, wskazując masę strażników Juana i jakichś innych, nieuzbrojonych frajerów, których za bramą było pełno, jak mrówek w mrowisku.
-Tak, ale jeśli szybko się teleportujemy to albo nie zwrócą na nas uwagi, albo tak czy inaczej nas nie znajdą, w końcu staniemy się potem znowu niewidzialni. A jeśli chodzi o tych w środku, to może tam nikogo nie być, ale równie dobrze możemy ich zabić albo wziąć jako zakładników-powiedziałem.
-Muszę przyznać, że mówisz nawet z sensem. W obecnej sytuacji to chyba najlepsze wyjście-przyznała Cane. Nic więcej nie trzeba było dodawać, zrobiliśmy tak, jak zakładał mój plan. Kiedy zmieniliśmy się w dym, nie zauważyłem, żeby ktokolwiek zwrócił na to szczególnie uwagę, wszyscy za ogrodzeniem zajęci byli swoimi sprawami. Kiedy znaleźliśmy się wewnątrz, tak miło i spokojnie już nie było. W ciemnym, zamkniętym pomieszczeniu znajdowały się trzy osoby, wszystkie na nasz widok zerwały się na równe nogi, a przerażenie wykrzywiło ich twarze. Normalnie by mnie to pewnie rozśmieszyło, ale wtedy czułem tylko strach i wściekłość. Miałem ochotę na sam początek wszystkich ich rozwalić i pewnie zrobiłbym to, gdyby nie Cane.
-Candy! Zobacz!-zawołała, wskazując na coś po mojej prawej stronie. Odwróciłem się na chwilę i zobaczyłem kilka wyłączonych monitorów, mikrofonów i innych sprzętów elektronicznych. Zupełnie nie rozumiałem, o co może jej chodzić.
-Pewnie nie używacie tutaj tego do oglądania filmów porno, co? W takim miejscu jak to na pewno macie masę kamer i mikrofonów! Pokażcie nam, gdzie jest nasza Lily i co z nią?-powiedziała Cane, wskazując jednego z obecnych mężczyzn.-Jazda! Włącz to!-dodała. Ten zaś stał w miejscu i patrzył się na nią, jakby mówiła w obcym języku.
-No ruszaj się, inaczej cię wypatroszę!-krzyknąłem. Spodobał mi się jej pomysł, więc doskoczyłem do mężczyzny i pchnąłem go w stronę całej tej elektroniki.-Wy też!-dodałem, zwracając się do reszty.-Siadać i pokazywać nam gdzie co jest!-krzyknąłem. Cała trójka, wystraszona, zajęła swoje miejsca. Zaczęli coś klikać, włączać, zmieniać, podczas gdy Cane i ja stanęliśmy za nimi i uważnie ich obserwowaliśmy.
-Ty-powiedziałem, wskazując jednego z nich.-Mów mi teraz jeszcze, jak dotrzeć tam, gdzie ją trzymacie!-zawołałem. Tyle dobrego, że oni na pewno wiedzieli, po kogo przyszliśmy i byli najpewniej zbyt przerażeni, żeby protestować i zadawać pytania. Wskazany przeze mnie mężczyzna zaczął mi drżącym głosem tłumaczyć, jak dotrzeć do miejsca, gdzie uwięziona została Lily. Kilka chwil później poczułem, jak ktoś ciągnie mnie za rękaw.-O co chodzi?-spytałem zniecierpliwiony, odwracając się w stronę siostry. Cane nic nie powiedziała, tylko wskazała coś palcem. Popatrzyłem na to. Na jednym z monitorów pojawił się obraz z jakiejś celi, w której była Lily i...
-Ja go wypatroszę, rozerwę na strzępy, uduszę, zadźgam i zmiażdżę!-zawołałem, wybiegając z pomieszczenia.
~*~
Protestowałam, nie chcąc przyjąć tego wszystkiego do wiadomości. W końcu jednak musiałam zaakceptować stan rzeczy. Kiedy pomyślałam, że oni rzeczywiście mogą skrzywdzić któreś z nich... Okłamali mnie, byli mordercami i wydawało mi się, że ich nienawidzę, jednak teraz wiedziałam, że wcale tak nie było. Nie przepadałam za nimi, miałam im za złe wszystko to, co zrobili, uważałam ich za potwory, ale nie nienawidziłam ich. Za to jak najbardziej się o nich bałam. Mężczyzna, kilkoma szarpnięciami, zmusił mnie, żebym przed nim uklękła, po czym zaczął zdejmować spodnie. Nie zajęło mu to niestety długo.
-No? Długo mam jeszcze czekać? Rozmyśliłaś się? Chcesz jednak zobaczyć na własne oczy, jak podrzynają gardło temu twojemu kochasiowi? Może potem specjalnie dla ciebie czymś go jeszcze wypchają i wstawią ci do celi, ku pamięci-powiedział mój oprawca, niezwykle zadowolony z siebie. Miałam wrażenie, że zaraz znowu się zaśmieje, ale nie zrobił tego. Było mi tak strasznie niedobrze, ale musiałam to zrobić. Zamknęłam oczy i w myślach przywołałam jedno z najlepszych wspomnień z Candy'm, mianowicie to, kiedy wyznawaliśmy sobie miłość. A właściwie kiedy już wyznaliśmy sobie miłość i, niesamowicie szczęśliwi, wracaliśmy do naszego obozu.
Może i to szczęście było fałszywe, ale przynajmniej wspomnienie dodawało mi sił. Żałowałam tylko, że muszę je zbezcześcić i wykorzystać w takiej chwili. Rozchyliłam lekko usta, nachyliłam się do przodu i po chwili mój język zetknął się z jego skórą na...no, wiadomo, czym. Miałam wrażenie, że zaraz się tam autentycznie porzygam, jednak stłumiłam w sobie to odczucie i zaczęłam powoli jeździć językiem w górę i w dół. Miałam szczerą nadzieję, że to go zadowoli i da mi szybko spokój. Usłyszałam ciche westchnięcie z jego strony. Przez chwilę nic więcej się nie działo, kiedy nagle mężczyzna chwycił mnie za brodę i zmusił, żebym popatrzyła w górę, na niego, przerywając mi tym samym.
-Patrz na mnie, dziwko, kiedy to robisz-powiedział władczym tonem. Cała zadrżałam, po części ze strachu, po części ze złości i bezsilności. Nie jestem dziwką-pomyślałam, tłumiąc w sobie płacz. Nie mogłam mu się jednak sprzeciwić i świadomość tego była najgorsza. Wróciłam do przerwanej czynności, jednak tym razem, liżąc go, patrzyłam cały czas w górę, na jego twarz, na której gościł wyraz błogiego wręcz zadowolenia. Chyba zaraz tutaj umrę. Dlaczego właśnie mnie to spotyka?-pomyślałam załamana, zaraz jednak odgoniłam od siebie te myśli. Jeśli chciałam jakoś to przetrwać, musiałam, tak jak poprzednio, myśleć o czymś przyjemnym. Ale czy to koniecznie musi być coś związanego z Candy'm?-pomyślałam.
W myślach przywołałam obraz swojej rodziny, licząc na to, że to doda mi jakoś sił, ale kiedy tylko przypomniałam sobie o nich, poczułam się tylko gorzej. Co oni sobie o mnie pomyślą? Minęło tyle czasu, a ja nadal im nie pomogłam! Nie mówiąc już o tym, że Maks nie żyje, bo nie umiałam go ochronić odpowiednio... A teraz jeszcze sprzedaję swoje ciało i godność za życie dwójki morderców!-pomyślałam zrozpaczona. Mimo wszystkich złych skojarzeń myśli o Candy'm jednak działały na mnie lepiej. Skupiłam się więc tylko na tym, na szczęśliwych aspektach naszego krótkiego, wspólnego życia.
-Dobra, koniec tego pierdzielenia. Weź go całego-powiedział z powagą, ale i jakby...niezadowoleniem. Zaskoczona, odsunęłam się od niego nieznacznie. Rozumiałam, co mówił, ale jednocześnie nie mogłam zrozumieć, czego on ode mnie chce. Nie mogłam i nie chciałam.-No dalej-powiedział, kładąc silny nacisk na te słowa. W powietrzu zawisła kolejna, niewypowiedziana groźba. Zadrżałam, ale zrobiłam, o co prosił. A przynajmniej spróbowałam. Powoli, drżącymi rękami, złapałam jego...przyrodzenie, przysunęłam się, rozchyliłam usta... Jakoś wsunęłam jego czubek, ale niewiele, dalej nie byłam w stanie, bo tym razem byłam już pewna, że albo mu go odgryzę, albo się porzygam, mimo że nie jadłam nic od kilku dni. Chcąc nie chcąc, musiałam dalej brać udział w tej jego zabawie, więc zaczęłam go znów niepewnie lizać, ale wtedy stało się coś niespodziewanego. Mężczyzna chwycił mnie za głowę i powolnym, ale stanowczym ruchem wsunął mi go głębiej. Natychmiast złapałam go za ręce, chciałam żeby je zabrał i żebym mogła go od siebie odepchnąć, on jednak nic sobie z tego nie robił. Sam zaczął powoli, jednocześnie, poruszać moją głową naprzemiennie w tył i w przód oraz nieznacznie swoimi biodrami.
-Nie protestuj.Inaczej każę zajebać tego twojego dziwkarza i tą drugą też. Ale się dobraliście! Dziwka i dziwkarz! Idealna para! Bo tym właśnie oboje jesteście! On jest mordercą, potworem! A ty? Ty jesteś jego suką, wszyscy to tutaj wiedzą. Jego "ukochaną" suką-powiedział mężczyzna, po czym zaśmiał się, najwyraźniej niesamowicie zadowolony z siebie. Ja zaś poczułam, jak po policzkach ściekają mi łzy. Spuściłam wzrok, ale wtedy on gwałtownie szarpnął moją głową do góry.-Powiedziałem, że masz na mnie patrzeć, odmieńcu! Co, prawda boli? Może powiesz mi potem, kiedy nie będziesz miała zajętych ust, jemu też tak robiłaś? Co? Jarało cię to, że oddajesz się mordercy?! Potworowi?! Może nawet ty jesteś gorsza niż on, kurwo. Ale trzeba mu przyznać, ma chłopak gust. Już nie mogę się doczekać, kiedy zabawimy się bardziej.
Proszę, proszę, przestań, nie mów tego wszystkiego. Nie mów już więcej, błagam-myślałam. Usilnie prosiłam i błagałam w myślach, żebym nie musiała już tego słuchać.
-Dziwka. Suka. Kurwa. Ladacznica. Lafirynda. Tym właśnie jesteś!-powiedział z mocą i nienawiścią, wkładając w te słowa chyba całą swoją siłę, jaką posiadał. Następnie szarpnął moją głową mocno w tył, później, jeszcze mocniej, w przód. Włożył mi go tak głęboko, jak jeszcze nigdy, prawie się zakrztusiłam, a potem poczułam coś w ustach. Coś lepkiego, przechodzącego w wodniste, o mdłym smaku. W tej samej chwili mężczyzna nagle się ode mnie odsunął, a ja zaczęłam się krztusić jego spermą, która wyciekała mi z ust.
Podczołgałam się z powrotem do ściany i wszystko wyplułam, po czym zwymiotowałam żółcią, bo oprócz niej nie miałam nawet co zwracać. Wszystko to wyglądało okropnie i zamknęłam natychmiast oczy, aby tylko na to nie patrzeć. I w tej samej chwili usłyszałam głośny, przeraźliwy krzyk. Spojrzałam w bok i zobaczyłam tego mężczyznę, leżał na ziemi, w połowie rozebrany, przeraźliwie krzyczał i zasłaniał się rękoma przed...Candy'm! Candy'm, który stał nad nim z uniesionym wysoko młotem, a chwilę później opuścił go. Szybko zamknęłam oczy, nie chcąc widzieć, jak miażdży on mężczyźnie kości, narządy, mięśnie. Jego krzyk urwał się w tej samej chwili, nagle, jakby ktoś go w jednej chwili po prostu wyłączył w kulminacyjnym punkcie. Nie widziałam, ale za to miałam wrażenie, że słyszę trzask kości. Znowu zrobiło mi się potwornie niedobrze. A chwilę później poczułam, że ktoś jest obok mnie. I obejmuje mnie czule, z troską, po czym mocno do siebie przytula. Candy objął mnie delikatnie, ale stanowczo i przycisnął moją głowę do swojej klatki piersiowej. Słyszałam przyspieszony bicie jego serca i to podziałało na mnie kojąco.
-Lily, o matko, Lily-powiedział tylko tyle i aż tyle. Zacisnęłam dłonie na jego bluzce, a z moich oczu popłynęło jeszcze więcej łez. Rozpłakałam się jak dziecko.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top