Rozdział 48

Zamrugałam kilka razy, a potem przeciągnęłam się. I wtedy uświadomiłam sobie, że obie ręce mam w górze, na...poduszce? A mimo to czułam czyjąś rękę przerzuconą niedbale przez mój brzuch i dłoń, kreślącą mi jakieś koliste wzory na udzie, co było dość przyjemne. Na początku z powrotem zamknęłam oczy, chcąc oddać się dalej tej rozkoszy. Zatonęłam we własnych myślach, czując, jak, począwszy do tego miejsca, wszędzie po moim ciele rozlewa się przyjemnie ciepło. Odwróciłam się na bok i cicho zamruczałam, bo wprost nie mogłam się przed tym powstrzymać. Przed moimi oczyma zobaczyłam tylko czyjąś szyję, a jej właściciel zaśmiał się cicho.

-Naprawdę jesteś jak kotek-stwierdził, a ja w jednej chwili podniosłam się i odsunęłam od niego. Popatrzyłam na błazna z niedowierzaniem i zaczęłam się rozglądać wokoło. W tym czasie Candy usiadł obok mnie.

-Co jest? Coś się stało?-zapytał.

-Nie, ja, tylko...wróciliśmy do cyrku? Jak dawno tu jesteśmy?-zapytałam, nadal mocno tym wszystkim skołowana.

-Kilka dni-odparł błazen.

-To niemożliwe-powiedziałem.

-Możliwe, możliwe. Ale co się właściwie stało?-powtórzył Candy.

-Ja...Chyba coś mi się przyśniło-odparłam.

-Przyśniło?-spytał zaciekawiony Candy. Kiwnęłam głową, a potem spojrzałam z powrotem na niego.

-A co takiego ci się przyśniło, moja droga?-zapytał, przekrzywiając przy tym głowę w bok.

-Śniło mi się, jak się obudziłam, potem się całowaliśmy, rozmawialiśmy, przyszła do nas Cane...-zaczęłam, a błazen roześmiał się głośno. Spiorunowałam go wzrokiem.

-O co chodzi?-zapytałam. Candy nie od razu mi odpowiedział, w końcu śmiał się jak opętany.

-To ci się nie śniło, cu...cudowna-odparł błazen. Zaciął się na chwilę, mówiąc to, ale nie zwróciłam na to większej uwagi.-Dlaczego tak pomyślałaś?-zapytał.

-Bo... Obudziłam się dzisiaj dokładnie tak samo, jak wczoraj-odparłam.

-Ściślej mówiąc, to obudziłaś się dzisiaj dwa razy-powiedział błazen.

-Jak to?-zdziwiłam się.

-Poprzednio, jak się obudziłaś, było coś...koło trzeciej w nocy?-odparł chłopak.

-Jak to? To teraz która jest godzina?-zapytałam.

-Popołudniu, nie wiem, która dokładnie-odparł chłopak.

-To ile ja spałam? Strasznie długo...-stwierdziłam.

-Mi też się to nie podoba. I nie podoba mi się, że oni z taką łatwością potrafią cię tak załatwić-powiedział Candy.

-Wiem, jestem do kitu. Nie pomagam wam i tylko przysparzam kłopotów-odparłam cicho.

-Nie!-zawołał chłopak, a ja popatrzyłam na niego zaskoczona.-Nie o to mi chodziło! Denerwuje mnie to, że oni są w stanie tak cię załatwić. W jaki sposób? Co oni ci wstrzykują? Dlaczego to blokuje twoje moce? W ogóle, pozbawia cię sił? A nas nie?-dodał błazen.

-Nie mam pojęcia-odparłam zgodnie z prawdą.

-Nad tym też musimy pomyśleć-stwierdził Candy.

-A właśnie...Co z naszym planem? Co my teraz dalej zrobimy? Trzeba coś wymyślić-powiedziałam zmartwiona.

-Porozmawiamy o tym później, z Cane. I najpierw musisz coś zjeść-odparł z troską błazen. Kiwnęłam głową.

-To ja coś zjem, a ty idź po swoją siostrę-powiedziałam. Chłopak popatrzył na mnie lekko zaskoczony.-No co? Nie ma na co czekać-dodałam.

-Skoro tak...Ale jesteś pewna? Nie musimy się spieszyć, możesz jeszcze trochę odpocząć. Szczerze mówiąc, to powinnaś...

-Ale ja muszę pomóc swojej rodzinie!-przerwałam mu.-Oni mogą mnie potrzebować!-dodałam.

-Ja też cię potrzebuję!-odparł Candy, a ja zamarłam. Zupełnie nie wiedziałam, jak mam zareagować.-Potrzebuję cię, bardziej niż tlenu. To się nie liczy?-spytał nieco zły. Między nami zapanowała cisza, którą w końcu sam przerwał.-Dobrze! Pójdę po Cane, a ty coś zjedz!-powiedział, po czym wstał z łóżka i wyszedł z pomieszczenia. Ja zaś przez chwilę patrzyłam tylko za nim, zastanawiając się, co dokładnie powinnam teraz zrobić. W końcu zdecydowałam, że muszę od czegoś zacząć. Wyczarowałam sobie coś do jedzenie i zaczęłam się zastanawiać. Akurat kiedy skończyłam, usłyszałam podekscytowany głos Cane. Wbiegła do pomieszczenia pierwsza, dopiero za nią wolnym krokiem wszedł Candy, nawet na mnie nie patrząc. Jego siostra zaś podbiegła do mnie i usiadła obok mnie na łóżku.

-Świetnie, że czujesz się coraz lepiej! Zjadłaś coś?-zapytała, a ja pokiwałam głową.-A ty?-spytała, kiedy podszedł do nas Candy.

-Nie jestem głodny-odparł chłopak. Dziewczyna westchnęła.

-Jak zwykle ta sama śpiewka-powiedziała.

~*~

Candy wydawał się dziwny. Nieco wkurzony. A Lily, jak to Lily, sprawiała wrażenie kogoś, kto po prostu znowu nie może się odnaleźć w sytuacji. Byłam ciekawa, co między nimi zaszło. Nie podobało mi się przy tym, że Candy znowu nic nie zjadł, ale przecież nie mogłam go zmusić do jedzenia. Lily sama zaproponowała, że powinien coś zjeść, ale zamilkła, kiedy spojrzał na nią tak, jakby zamiast tego zaproponowała mu kastrację dla zabicia czasu.

-No więc? Co właściwie planujemy? Bo Candy po prostu powiedział, że mam przyjść na "ważną rozmowę"-zaczęłam, patrząc to na jedno, to na drugie.

-Będziemy planować, co robimy dalej-odparł niechętnie mój brat.

-Aha. No to co robimy dalej?-spytałam.

-Lily chce wymyślić coś, żeby uratować swoja rodzinę, bo my jej nie wystarczamy-odparł Candy, po czym spojrzał z wyrzutem na dziewczynę.

-Wcale tak nie powiedziałam!-zawołała Lily, zrywając się z łóżka. Stanęła naprzeciwko Candy'ego i popatrzyła na niego ze złością.

-Może nie dosłownie, ale o to ci właśnie chodziło, prawda?-odparł, krzyżując ręce.

-Wcale nie! Po prostu oni są dla mnie ważni i chcę im pomóc!-odparła Lily.

-A my nie jesteśmy dla ciebie ważni? Cane? Ja?-spytał Candy.

-Jesteście, ale co to ma do rzeczy w ogóle?

-Pomagając swojej rodzinie, narażasz się. A my nie chcemy cię stracić-wyjaśnił, tym razem już dużo spokojniej, mój brat. Nie mogłam się oprzeć myśli, że mówiąc "my" za każdym razem ma na myśli "ja". Jednak mi też zależało na Lily.

-Ale nie mogę ich ot tak po prostu zostawić-stwierdziła dziewczyna. Ja zaś wyczułam już, o co może chodzić Candy'emu. A mówił, że na razie nie chce o tym myśleć i woli się cieszyć samą jej obecnością...

-Lily, a kiedy już to wszystko dobiegnie końca, to kogo ty wybierzesz? Swoją rodzinę czy nas?-zapytałam. Zaskoczona dziewczyna spojrzała na mnie, ale nic nie powiedziała. Candy w żaden sposób nie zareagował, znając go, zamierzał udawać, że odpowiedź na to pytanie go nie rusza.

-Ja...Chciałabym nie musieć wybierać-odparła w końcu Lily.

-Ale będziesz musiała-stwierdził, nadal zły, Candy. Dziewczyna popatrzyła na niego z dziwną mieszanką uczuć widoczną na twarzy. Troską, obawą, czułością.

-A dlaczego wy nie moglibyście wrócić ze mną do mojej rodziny?-spytała. Mój brat prychnął lekceważąco.

-Do tych ludzi?-spytał. Słowo "ludzi" wymówił jakby z odrazą. Lily kiwnęła głową.

-Oni są inni, oni was nie skrzywdzą. Mnie nie skrzywdzili, kochają mnie...

-Tak, i w związku z tym z wielką radością powitają w progu dwójkę morderców, gwałcicieli, którzy na nich kiedyś napadli, prawda?-przerwał jej Candy.

-Ale ja im wszystko wytłumaczę i oni zrozumieją...

-A jeśli nie? Jeżeli masz zbyt dobre zdanie o swoich bliskich? Jeśli nie zrozumieją? To kogo wybierzesz? Ich, prawda?-powiedział Candy. Oboje popatrzyliśmy wyczekująco na Lily. Cisza między nami przedłużała się.

-Oni są moją rodziną...-zaczęła w końcu.

-Świetnie! Temat zamknięty, wszystko jasne!-zawołał Candy.-Możemy przejść do omawiania naszego...

-Ale wy też nią jesteście!-krzyknęła Lily, zagłuszając w ten sposób mojego brata. Oboje popatrzyliśmy na nią zdziwieni, choć Candy był chyba znacznie bardziej zaskoczony niż ja.-Zależy mi na nich, ale na was także. Bo ciebie-Lily spojrzała na mojego brata.-kocham. Po prostu kocham. A Cane jest dla mnie prawie jak siostra. I jeśli będę musiała wybierać...kocham i was, i ich, nie wyobrażam sobie życie bez nich, ale... kiedyś przychodzi taki etap, gdy trzeba opuścić swój dom rodzinny. Jeżeli pomogę im i będę pewna, że nic im nie jest, że są bezpieczni, cali, zdrowi... mogłabym chyba zostać z wami, a ich po prostu....sama nie wiem, odwiedzać, ale często, żeby nie pomyśleli...-Lily nie dokończyła. Uniemożliwił jej to Candy, który w jednej chwili znalazł się przy niej i objął ją z całych sił. Zaskoczona Lily zatoczyła się do tyłu, potykając o łóżko, w ten sposób oboje na nim wylądowali. Dziewczyna cicho stęknęła.

-Lily, tak się cieszę!-wydarł się Candy. Dziewczyna w obecnej sytuacji mogła próbować się tylko niezręcznie wyrywać i cicho protestować.-Wybrałaś mnie!-krzyknął. Oparł się na rękach i uniósł nad Lily.

-Ale najpierw muszę się upewnić, że wszystko z nimi dobrze, żyją, są cali, nic im nie grozi. A i, nie ukrywam, wolałabym zamieszkać z wami u nich, a jeśli to nie będzie możliwe, zamierzam do nich zaglądać tak często jak się da i przygotuj się, że będziesz musiał ich znosić, bo oni też będą tutaj...-Lily nie dokończyła, bo Candy zamknął jej usta pocałunkiem, a ja już nie mogłam wytrzymać i zaczęłam się śmiać. Candy oderwał się od Lily i popatrzył na mnie z uśmiechem, po czym odwrócił się z powrotem do niej.

-Jeśli tylko i ty i oni będziecie tego chcieli, możesz ich odwiedzać tak często jak będziesz chciała. I zapraszać ich tutaj też możesz wręcz co dzień!-zawołał mój brat.

~*~

To nie była łatwa decyzja, jednak zdałam sobie sprawę z tego, że z moimi bliskimi spędziłam już wiele lat, jeszcze więcej żyjąc na królewskim dworze, z różnymi ludźmi, i kiedy wyobraziłam sobie, że mogłabym to wszystko odzyskać, ale w zamian stracić to, co teraz miałam, nie potrafiłam się z tym pogodzić. To nie tak, że Candy i Cane byli dla mnie ważniejsi od rodziny. Po prostu poczułam, że innej decyzji nie mogłabym podjąć. Jeszcze całkiem niedawno miałam wątpliwości, ale teraz najzwyczajniej w świecie chyba dojrzałam do tego.

-Ale to wcale nie oznacza, że jesteście ważniejsi. Wszyscy są dla mnie tak samo ważni!-powiedziałam z powagą.

-Jasne, jasne, ale liczy się to, że zostaniesz z nami-odparł błazen.

-Po pierwsze...to zejdź ze mnie!-zawołałam, po czym rozpoczęłam skomplikowany proces zrzucenia go z siebie.-Mieliśmy omawiać nasz plan, a nie się wygłupiać-dodałam, siadając na łóżku.

-Ależ ja się nie wygłupiam! I omawiam równie ważne sprawy jak nasz plan! Może nawet ważniejsze!-odparł Candy, siadając obok mnie.

-Zabawnie się na was patrzy-stwierdziła Cane.

-Dobra, dość tego, koniec. Mamy ważnie rzeczy do omówienia!-powiedziałam.

-Najważniejsze już ogarnęliśmy-odparł Candy. Popatrzyłam na niego z powagą, skutkiem czego było to, że on też spoważniał.-Co jest?-spytał.

-Nic, tylko... pamiętajcie, że najpierw muszę pomóc rodzinie. I gdyby tylko to było możliwe, nie chciałabym ich opuszczać-powiedziałam.

-Zakładając, że oni sami nie wyrzucą cię z hukiem ze swojego pałacu za zadawanie się z nami-odparł Candy.

-Już wam tłumaczyłam! Oni tacy nie są!-zawołałam.

-Ja nic nie mówię. Poczekamy, zobaczymy, ile w tym racji-stwierdził błazen.

-Dobra, przechodzimy do konkretów, czy zamierzacie dalej tak sobie nawzajem słodzik?-spytała Cane. Odwróciłam głowę w jej stronę, akurat w chwili, kiedy dziewczyna wyczarowała sobie krzesło i na nim usiadła.

-Nie. Musimy w końcu coś postanowić. Już za długo czasu zmarnowaliśmy, i to w dodatku przeze mnie-odparłam.

-Dobrze więc. Jaki teraz będzie nasz plan?-spytała Cane.

~*~

To była nasza kolej. Nasza szansa. Przekonać jakoś Lily, żeby została tutaj, z nami, jak najdłużej. W końcu i tak już stwierdziła, że gdyby musiała wybierać, wybrałaby nas.

-Musimy wziąć pod uwagę pewne fakty. Oni są zbyt niebezpieczni dla Lily-odezwałem się.

-Zbyt niebezpieczni? Dla mnie?-zdziwiła się dziewczyna.

-Tak. Każde starcie z nimi kończyło się twoim omdleniem, a nawet kiedy do nas trafiłaś, to byłaś nieprzytomna. Za każdym razem. Nie możemy więc więcej ryzykować, że coś ci się stanie-powiedziałem.

-Ale jak w takim wypadku...

-Musimy wymyślić coś innego-przerwałem jej.

-Może zamiast udawać się do Juana, odszukamy drogę do mojego domu? Skoro on nas wtedy zaatakował, na pewno przebywają tam jego żołnierze, którzy muszą coś wiedzieć-zasugerowała Lily.

-To też odpada. Sama powiedziałaś, przebywają tam jego żołnierze. A co, jeśli oni potraktują nas tak samo jak ci, których spotkaliśmy wcześniej?-odparłem.

-Więc co mamy robić? Zaniechać wszelkich działań? Siedzieć i czekać? Na co? Ja muszę pomóc swojej rodzinie!-zawołała Lily. Spuściłem na chwilę wzrok, a potem napotkałem spojrzenie Cane. Porozumieliśmy się bez słów, każde z nas wiedziało, że ta rozmowa nastąpi, ale zupełnie nie byliśmy na nią przygotowani. Do tej pory wszystko kręciło się wokół Lily, naszej troski o nią, o to, żeby wyzdrowiała.

-Ja wpadłam na pewien pomysł-powiedziała w końcu Cane. Trudno powiedzieć, kto był zaskoczony bardziej, ja czy Lily, jednak żywiłem nadzieję, że moja siostra rzeczywiście znalazła jakieś sensowne rozwiązanie problemu.-Wyślemy tylko jedno z nas. Candy'ego albo mnie, drugie zostanie tutaj z tobą. Bo lepiej, żebyś sama też nie zostawała, oni mogą tutaj trafić nawet przypadkiem i wtedy będziesz potrzebować pomocy, a do tego może ci się jeszcze uaktywnić jakaś dziwna moc i znów, możesz potrzebować pomocy-powiedziała siostra. Przez większość czasu wypowiadania swojej wypowiedzi patrzyła na Lily, ale na koniec spojrzała na mnie. Na początku jej plan wydał mi się niesamowicie głupi, ale kiedy na mnie spojrzała, zrozumiałem w mig, o co chodzi. Szkoda tylko, że nie powiedziała tego mi wcześniej, ale pewnie sama wpadła na to niedawno, może nawet teraz, i nie miała czasu ani okazji.

-Przecież Candy niedawno proponował to samo! To zbyt niebezpieczne dla jednej osoby, a co jeśli...-Lily od razu zaczęła protestować. W tej samej chwili wyciągnąłem rękę i chwyciłem ją za dłoń. Zaskoczona, zamilkła i popatrzyła na mnie.

-Czasami trzeba się narazić. My mamy tylko siebie i jeśli ucierpi jedno z nas, na przykład ja, to rozpaczać po mnie będziecie tylko ty i Cane. Jeżeli tobie coś się stanie, nie będzie miał kto pomóc twojej rodzinie. My? Przecież my nawet sobie nie potrafimy pomóc. Ty musisz przeżyć, być bezpieczna. My nie. Ja pójdę, odszukam tego całego Juana i osobiście zmuszę go, żeby wszystko mi wyśpiewał-powiedziałem.

-Ale nie możesz się tak narażać! Poza tym, co jeśli coś ci się stanie? Nawet nie będziemy o tym wiedzieć! A to bardzo możliwe, droga tam i z powrotem zajmie jakiś miesiąc, a dodać do tego jakieś niespodziewane komplikacje?-odparła Lily.

-Więc po prostu, jeśli po, dajmy na to, półtora miesiąca nie wrócę, uznacie, że coś jest nie tak i wtedy będziecie się mogły zacząć martwić-stwierdziłem.

-Ale co my wtedy zrobimy? Nawet nie będziemy wiedziały, co mogło ci się stać!-krzyknęła Lily.

-Będziemy wiedziały-odezwała się Cane. Dziewczyna spojrzała na nią zdziwiona.-Może nie dokładnie, ale mniej więcej. Więź, którą łączy mnie z moim bratem, pozwala mi poczuć, kiedy coś złego mu się dzieje. Zatem o to martwić się nie musisz. Pozostaje jeszcze kwestia tego, kiedy Candy tam wyruszy. I dlaczego akurat on, przecież ja też mogę iść-powiedziała Cane, spoglądając na mnie z powagą. Dla Lily wyglądało to tak, jak by po prostu się o mnie martwiła, ale ja wiedziałem, że jej spojrzenie jest jednocześnie pytaniem. Nie mogliśmy wcześniej zaplanować przebiegu tej rozmowy i pozostało nam jedynie porozumiewać się bezgłośnie, za pomocą gestów i spojrzeń, tak, aby Lily się niczego nie domyśliła.

-Ja to załatwię. I bez dyskusji. A co do czasu to...mogę nawet wyruszyć w każdej chwili-odparłem.

-Nie bądź śmieszny, ty też musisz najpierw trochę odpocząć-stwierdziła Lily.

-Odpocząć? Niby po co?-spytałem z uśmiechem.

-Ty też z nimi walczyłeś i też nieźle cię załatwili. Za pierwszym razem nie mogłeś nawet utrzymać swojego młota, więc...

-Więc martwisz się o mnie? Właściwie to masz trochę racji, ja też nie czuję się najlepiej-przyznałem jej rację.

-Poza tym oddałeś dużo swojej energii Lily, a co jeśli to ma jakieś skutki uboczne? Może lepiej ja...-zaczęła Cane. Lily odwróciła głowę w jej stronę, a ja posłałem Cane mordercze spojrzenie.-Chociaż nie, ja jestem zbyt porywcza. Jeszcze pozabijam ich wszystkich, zanim w ogóle pomyślę, że najpierw miałam ich przecież wypytać o wszystko-dokończyła na szybko moja siostra.

-W ogóle nie powinniście się tak dla mnie narażać-powiedziała Lily, patrząc to na nią, to na mnie.

-Kochamy cię jak część rodziny! Z resztą, sama powiedziałaś, że tobie też tak na nas zależy! A rodzina naraża się dla siebie nawzajem, dba o siebie-odparła Cane.

-Szkoda tylko, że ja nie mogę poświęcić się dla swojej tak, jak na to zasługują. Ciągle mam wrażenie, że mogłabym zrobić więcej. Może jednak...

-Nie-powiedziałem stanowczo, obejmując ją.-Postanowione. Odczekamy tydzień, dwa, i wtedy ja wyruszę i wszystkim się zajmę. Ty masz po prostu zbierać siły i odpoczywać. I nie miej żadnych wyrzutów sumienia, robisz dla nich wszystko, co tylko jesteś w stanie, poświęcasz całą siebie-powiedziałem. Lily spojrzała na mnie z wdzięcznością.

-Dziękuję-powiedziała.-Nie wiem, jak się wam za to wszystko odpłacę-dodała, odwracając się w stronę Cane.

-Przecież nie musisz. Dla ciebie zrobimy wszystko-odparła moja siostra, uśmiechając się przy tym lekko.

-Ja dla was też-stwierdziła z uśmiechem Lily, powracając spojrzeniem do mnie.

~*~

-Cane, jesteś wielka-powiedziałem, siadając obok mojej siostry.

-W sensie, że za gruba?-spytała z szerokim uśmiechem.

-W sensie, że genialna!-odparłem.

-Powiedz mi coś, czego nie wiem-stwierdziła.

-To był super pomysł! Przynajmniej dzięki temu Lily tutaj zostanie, nic jej nie będzie grozić...Ponarzeka pewnie trochę, że za mało się stara dla tej swojej rodziny, ale cóż, jakoś to przebolejemy. I może uda mi się jakoś na nią wpłynąć, bo denerwuje mnie to, że ona jest w nich tak ślepo zapatrzona-odparłem.

-Nie dziwię ci się. Strasznie jej na nich zależy, z jednej strony ją rozumiem, w końcu to od nich otrzymała kiedyś pomoc, dach nad głową, opiekę, ale z drugiej, to trochę mnie martwi, że aż tak zżyła się z ludźmi, od których my doświadczyliśmy tylko cierpień-stwierdziła Cane, patrząc w zamyśleniu na jakiś punkt na ścianie. Nagle dało się słyszeć jakiś hałas, jakby coś upadło. Oboje na chwilę zamilkliśmy.

-Mam nadzieję, że jeszcze żyjesz!-zawołałem głośno.

-Żyję, żyję, i szybko to się raczej nie zmieni. Nie wybieram się na tamten świat!-odkrzyknęła Lily.

-No ja myślę! Bo tak łatwo się ode mnie nie uwolnisz! Jeśli spróbujesz, to znajdę cię nawet na tamtym świecie i siłą przywlokę z powrotem, za bardzo mi na tobie zależy, żeby ci pozwolić odejść!-odparłem. Odpowiedział mi jej śmiech.

-Oooo, jak słodko. Normalnie zaraz się porzygam tęczą i cukierkami-odparła ze sztucznym uśmiechem Cane.

-Zazdrościsz nam, bo znaleźliśmy prawdziwą miłość i jesteśmy ze sobą szczęśliwi, a ty skończysz jak stara panna, bo nikt normalny cię nie zechce!-powiedziałem. Cane prychnęła lekceważąco. Po chwili znów się odezwałem, ale przyciszonym głosem.-A tak na serio, mówmy ciszej. To, że ona jest teraz zajęta "odświeżaniem się" po całej naszej wędrówce i swojej utracie przytomności, nie znaczy, że nie może nas usłyszeć-dodałem.

-Jasne, szefie. Ale właściwie mam pytanie-powiedziała szeptem Cane.

-Hm? O co chodzi?-spytałem.

-Dlaczego nie chciałeś zgodzić się pójść od razu? Przecież wiem, że jakbyś się uparł, to nawet jak byśmy cię tu łańcuchami przywiązały, dałbyś radę uciec i pójść. Dlaczego zdecydowałeś się to odłożyć?-zapytała moja siostra.

-Właśnie dlatego, że przeraża mnie to, jak Lily zżyła się z tymi ludźmi, których uważa za swoją rodzinę. Mimo wszystko, boję się, że oni ją zranią. Przecież my też nie staliśmy się tacy od razu! Tyle razy spotykaliśmy na swojej drodze ludzi, którzy wydawali się "być inni", "zasługiwali na kolejną szansę". I tyle razy się zawodziliśmy, bo pragnęli tylko naszej mocy, sławy, wykorzystywali nas. I nie chcę mi się wierzyć, że ona miała aż takie szczęście. Po prostu nie potrafię już uwierzyć w dobroć ludzi i boję się tego, co może się kryć za całą tą sytuacją-odparłem.

-Dlatego chcesz się nacieszyć chociaż tą namiastką szczęścia i normalności?-Cane jak zawsze domyśliła się reszty. Kiwnąłem powoli głową.-Rozumiem cię. Właściwie mam podobnie. Przyda nam się trochę odpoczynku od tego wszystkiego, trochę spokoju, czasu spędzonego razem, bez większych obaw. Ale szkoda, że to będą tylko dwa tygodnie-dodała Cane.

-A kto powiedział, że tylko tyle? Może po dwóch tygodniach nadal będę "zbyt słaby", aby udać się samotnie w tą podróż? Lily nie może mi towarzyszyć, bo skoro z taką łatwością potrafią ją załatwić, to będzie bardziej przeszkadzać niż pomagać, ty nie możesz mi towarzyszyć, bo musisz zostać z nią, dla bezpieczeństwa. W końcu jeżeli jej coś się stanie, kto pomoże jej rodzinie? A i ty sama nie wyruszysz na tą wyprawę, bo jesteś zbyt porywcza, sama to przyznałaś... Zawsze mogę po tych dwóch tygodniach właśnie tak powiedzieć. I co wtedy? Nie ma bata, trzeba czekać dalej. Jeszcze piękniej byłoby, gdyby Lily w końcu zapomniała o tych swoich bliskich...-odparłem.

-Wiesz, że to raczej niezbyt możliwe. A i sam mówiłeś, że nie chcesz więcej jej okłamywać-powiedziała Cane.

-Nie chcę. Ale będę musiał, dla jej dobra-odparłem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top