8. Miłość i Nienawiść
W mediach art od Bloody_Murderess który dostałam od niej z okazji urodzin, za co jeszcze raz bardzo dziękuję❤️💙❤️ Dla wyjaśnienia, jest to Candy Pop jako Roszpunka^^
~~~~****~~~~
- Pójdę zobaczyć, jak się ma Lily - stwierdził Candy, prostując się na krześle, na którym od co najmniej dwóch godzin poddawał się jakiejś wewnętrznej medytacji, bo ani się z nim pogadać normalnie nie dało, ani zrobić cokolwiek innego ciekawego.
- Skoro mamy nie nazywać jej "Lily" to może między sobą też tak jej nie nazywajmy? Bo zacznie nam się mieszać - powiedziałam, ignorując poniekąd resztę jego słów. Mój brat posłał mi spojrzenie, które mogłoby zabić.
- Nie będę nazywał Lily inaczej, jak jej imieniem, która sama sobie wybrała, nawet jeśli o tym zapomniała. Dla niej samej mogę zrobić wyjątek, widzę, że nie lubi być tak nazywana. Ale Lily to Lily i nic tego nie zmieni, nie żadna Avenida. A teraz wybacz, idę do niej - odparł.
- A co jak ona jeszcze śpi? Zachowujesz się trochę jak nadopiekuńcza matka. Poza tym, miałeś nie być dla niej natrętny - stwierdziłam.
- Natrętny? Przypominam ci, że zaledwie wczoraj odbiliśmy ją z łap tej bandy zwariowanych naukowców i nie wiadomo, co oni jej tam dokładnie zrobili, skoro spowodowało to nawet, że znów straciła pamięć. Nie chcę nawet o tym myśleć... Więc mam prawo się o nią martwić! - odparł. Następnie wstał z miejsca i udał się w stronę jej pokoju, a ja znów zostałam sama. Błaznów w tym cyrku coraz więcej, a ja jedna nadal nic, tylko się muszę nudzić sama ze sobą! - pomyślałam nieco załamana, ale nie miałam co wiele narzekać. W końcu Joker za nami nie przepadał (bez wyraźnego powodu), a Candy musiał zajmować się Lily, więc ja z kolei musiałam zajmować się sama sobą.
~*~
- Avenida! - usłyszałam znany mi głos. Na szczęście już kończyłam i mogłam wyjść z łazienki.
- Coś się stało? - zapytałam, patrząc ze spokojem na nieco zdenerwowanego Candy'ego.
- A...Nie, tylko zmartwiłem się, że cię nie ma - odparł chłopak.
- Strasznie się o mnie troszczysz - zauważyłam.
- Tyle razy cię straciłem, że szkoda gadać. Poza tym, oni nadal ciebie chcą i przez to jesteś zagrożona, więc martwię się o ciebie - powiedział błazen. Słysząc to, spuściłam wzrok. Nie ośmielałam się ani na niego patrzeć, ani podejść do niego. On naprawdę mnie kochał, a właściwie tą całą Lily, a ja... Ja czułam się po prostu winna. Nic nie zrobiłam, a jednak czułam, że on przeze mnie stracił osobę, którą kochał...kocha. Bo ja przecież nie jestem Lily. Może i mamy wspólne ciało, jakieś wspólne wspomnienia, cechy charakteru, ale ja jej nie znam. Tak samo nie znam jego, ani Cane. Tylko że to wszystko wygląda tak, jakbym to ja zabrała im ich ukochaną Lily. Oni muszą czuć się bez niej okropnie, widzę przecież, jak bardzo była dla nich ważna, Candy cały czas ją we mnie widzi, a ja ranię samym faktem, że istnieję. Jest tak, jak bym zabiła ich Lily, żeby samemu móc żyć. Może nie powinno mnie tu być? Nie mam w końcu prawa żyć tutaj, z nimi, w roli Lily. Ale czy mam prawo odejść? Ja im zabrałam Lily, a teraz miałabym tak po prostu zniknąć? Sama? Ewentualnie z Jokerem? Nie wiedząc nic o swojej przeszłości? A przecież jest jeszcze dziecko... - wszystkie moje dotychczasowe wątpliwości zaatakowały mnie z całą swoją siłą.
Przerwałam tą tyradę na samą siebie dopiero, kiedy poczułam czyjąś rękę na ramieniu i zdałam sobie sprawę z tego, że nawet nie zauważyłam, jak Candy do mnie podszedł.
- Wszystko dobrze? - zapytał znów z troską. Popatrzyłam na niego najpierw nieco zaskoczona jego obecnością. Potem chciałam mu powiedzieć, że tak, jasne, wszystko jest dobrze, ale nie byłam w stanie.
~*~
Nastąpiła rzecz niespodziewana! Panicz Joker postanowił zaszczycić mnie swoja obecnością, akurat kiedy wyczarowałam sobie nowe ciastka, żeby móc się nimi zajadać.
- Cześć. Nie ma tutaj twojego brata? - spytał.
- Mi też miło ciebie widzieć - odparłam. On tylko spojrzał na mnie obojętnie, a właściwie trochę wrogo. - Poza tym, dlaczego on miałby akurat tutaj być? - dodałam.
- Bo tutaj jesteś, a odniosłem wrażenie, że zazwyczaj występujecie w pakiecie. Nierozerwalny duet - powiedział, na co ja zaśmiałam się cicho.
- Nie, niestety go tutaj nie ma. Ciasteczko? - zapytałam, wskazując na pudełko ze słodyczami. On nawet na nie nie spojrzał.
- Nie chcę ciastek - stwierdził chłodno. Wzruszyłam ramionami i sama wzięłam sobie kolejne. - Pójdę sprawdzić, co z Avenidą - dodał po chwili.
- Co wy macie z tą Avenidą? To się chyba nazywa obsesja. Candy już do niej poszedł, więc spokojnie - odparłam obojętnie, przyglądając się ze znudzoną miną kolejnemu ciastku, które zamierzałam skonsumować. Joker zatrzymał się i podszedł do mnie szybkim krokiem.
- Jak to? Kiedy? Po co? - spytał. Ponownie wzruszyłam ramionami.
- Sprawdzić, co z nią. Nie bój nic, Jokuś, Lil...Avenida jest w dobrych rękach, Candy jej krzywdy nie zrobi - odparłam z uśmiechem.
- Czy ty właśnie nazwałaś mnie "Jokuś"? - spytał.
- Tak, właśnie to zrobiłam - powiedziałam.
- Nie rób tego więcej - stwierdził chłodno.
- Ale dlaczego?
- Bo sobie tego nie życzę.
- Ale to takie urocze przezwisko! - odparłam, na co on westchnął.
- Mam tylko nadzieję, że Avenida zaraz się zjawi, albo tam do nich pójdę - powiedział. Nie mogłam się powstrzymać i wybuchnęłam krótkim śmiechem, a on popatrzył na mnie z mieszanką zaskoczenia, obojętności i lekkiej irytacji na twarzy. Popatrzyłam na niego, takiego obrażonego, i pokręciłam lekko głową, starając się nie roześmiać ponownie.
- Daj im i sobie trochę luzu - powiedziałam, gdy już zdołałam się opanować. Następnie przesunęłam w jego stronę pudełko z ciastkami. Joker przyjrzał im się podejrzliwie, ale w końcu wziął jedno. - Wychodzi na to, że teraz oboje mamy ten sam problem z tymi ludźmi, których lepiej nie lekceważyć. Mądrzej więc będzie trzymać się razem, co znaczy, że będziemy musieli się jakoś znosić - dodałam. Chłopak spojrzał na mnie z powagą.
- Też o tym wczoraj myślałem i doszedłem, niestety, do takiego samego wniosku. Zakładając, że ty i twój brat nie wygonicie stąd naszej dwójki - odparł. Uśmiechnęłam się mimo woli.
- Nie bój nic, Avenidy to Candy za nic się stąd nie pozbędzie, zwłaszcza teraz. A ciebie, skoro najwidoczniej przyjaźnisz się z Avenidą, potraktuje pewnie jako zło konieczne - wyjaśniłam.
- Jak miło - stwierdził z ironią Joker.
- No wiem, wiem. Ja tam cię nawet trochę polubiłam, zabawny jesteś, ale on za tobą nie przepada, nie da się ukryć - powiedziałam.
- Dlaczego? - spytał Joker, na co ja wzruszyłam ramionami. Ta rozmowa już i tak chyba zaszła za daleko, a ja nie chciałam mu mówić, że Candy po prostu jest o niego zazdrosny i traktuje go właściwie niczym zagrożenie, w czym trochę przyznawałam mu rację. Co prawda, ja szczerze zainteresowałam się Jokerem, w końcu jest kolejną osobą taką jak my, ale też pamiętałam, że to ktoś, do kogo powinniśmy podchodzić z ostrożnością.
Nie wiemy o nim nic i w dodatku zjawił się w naszym życiu chyba w najgorszym możliwym momencie. Tak więc miałam co do niego sprzeczne uczucia. - A może to dlatego... Że Candy jest o mnie zazdrosny? - dodał po chwili. Co?! Jak on się domyślił? Chociaż właściwie, to nie takie trudne, z mojego brata można czytać jak z otwartej księgi, wszystkie jego emocje są doskonale widoczne, choć nie zawsze w tak oczywisty sposób... - pomyślałam. Na zewnątrz jednak przynajmniej starałam się nie dać po sobie poznać, że zaskoczyło mnie to pytanie i że Joker może mieć choćby trochę racji.
- A miałby do tego powód? - zapytałam. W tym czasie Joker sięgnął po kolejne ciastko, spojrzał na mnie na chwilę i też wzruszył ramionami. A ja, po raz pierwszy, odczułam prawdziwy niepokój dotyczący tego, jak to się wszystko teraz dalej potoczy.
~*~
Lily naprawdę nie wyglądała najlepiej, a teraz jeszcze patrzyła na mnie tymi oczyma zranionego szczeniaczka. Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Zamiast tego tylko po policzkach zaczęły jej wpływać pojedyncze łzy, przez co tym bardziej się zmartwiłem.
- Hej, co się dzieje? Dlaczego płaczesz? - spytałem. Nie mogłem się powstrzymać i przytuliłem ją lekko, co ona początkowo odwzajemniła, ale już po chwili się ode mnie odsunęła.
- J-ja... p-przepra-a-aszam - wyjąkała cicho, nawet nie patrząc na mnie, tylko na podłogę.
- Przepraszasz? Za co niby? - zapytałem.
- Za to, że nie jestem Lily... - odparła.
- Ależ ty nią jesteś! Jesteś tą samą osobą, tak samo dobrą, szczerą, troskliwą, wrażliwą i pomocną, tylko teraz muszę się do ciebie zwracać innymi imieniem! Ale to nic takiego! Będę czekał, ile trzeba i zrobię wszystko, aby zasłużyć sobie na twoje zaufanie od nowa - powiedziałem, po czym chwyciłem ją za brodę i zmusiłem, żeby na mnie popatrzyła, a następnie zabrałem swoją rękę.
- A co, jak się tego nie doczekasz? Co, jeśli nigdy nie stanę się z powrotem Lily? Jeśli nie będę umiała ci... zaufać tak jak ona? - zapytała. Choć sporo mnie to kosztowało, uśmiechnąłem się lekko.
- Wtedy wystarczy mi to, że będę wiedział, że żyjesz i jesteś bezpieczna. Tak jak nasze...dziecko - odparłem. Starałem się mówić normalnym tonem, choć w środku wręcz szalałem ze strachu wymieszanego ze złością. Tak naprawdę okropnie bałem się tego, że Lily nie pokocha mnie drugi raz, zwłaszcza w obecności tego całego Jokera. Niby wiedziałem, że nasza miłość była szczera i prawdziwa, ale nadal pozostawał ten cień wątpliwości i strachu. Byłem zły, że to wszystko musiało się znów przydarzyć właśnie nam, a do tego jeszcze to całe dziecko. To było takie niesamowicie...dziwne, mówić z Lily o "naszym dziecku" podczas gdy to nie było jeszcze, na szczęście, pewne, a ona sama nie pamiętała, że w ogóle byliśmy jeszcze nie tak dawno temu razem, zakochani i szczęśliwi.
- Naprawdę? - spytała cicho Lily, na co ja pokiwałem powoli głową. Dziewczynie widocznie ulżyło i chyba poczuła się lepiej, więc niewiele później poszliśmy na śniadanie. Cieszyło mnie to, że już nie była przy mnie tak spięta, jak wczoraj.
- Wiesz, nie powinnaś się tym wszystkim przejmować. Skup się na sobie, na swoich uczuciach i na tym, żebyś sobie z tym wszystkim jakoś poradziła. Ale pamiętaj, że nie jesteś z tym sama - powiedziałem. Lily popatrzyła na mnie z wdzięcznością.
- Dziękuję ci. Za pomoc i za to wszystko, co mówisz. Czuję się naprawdę okropnie, raz jestem zła, raz załamana, raz to wszystko wydaje mi się tak dziwne, że aż śmieszne. To chyba te słynne wahania nastrojów - stwierdziła, a pod koniec nawet lekko się do mnie uśmiechnęła.
- Być może - odparłem, odwzajemniając uśmiech. A wewnątrz czułem się, jakbym przeżył właśnie wybuch bomby. Każde nawiązanie do tego, że Lily może być... że najprawdopodobniej jest ze mną w ciąży, tak na mnie działało. Jak? Przecież to niemożliwe, to nie może być prawda... Ja mam być ojcem? A Lily matką? Nie pamiętając naszego związku? I zamiast cieszyć się sobą i swoją miłością, jak do tej pory, będziemy musieli skupiać całą uwagę na tym potworku... - pomyślałem. W końcu zjawiliśmy się w "jadalni", akurat kiedy Joker i Cane toczyli w najlepsze dyskusję na temat ulubionego smaku ciastek. Moja siostra była chyba właśnie w samym środku swojego wywodu na temat wyższości smaku truskawkowego nad jakimkolwiek innym.
- Daj spokój, i tak wszyscy wiedzą, że smak truskawkowy się nie liczy, jest tylko jeden smak ciastek, który jest naprawdę dobry - przerwałem jej, na co ona prychnęła lekceważąco.
- Nie znasz się, to się nie wypowiadaj - odparła.
- Uważasz, że się nie znam, tylko dlatego, że mam inne zdanie niż ty - stwierdziłem.
- Bo głupi jesteś - powiedziała ona, a ja w tym czasie podszedłem do stołu i sam zabrałem jedno z ciastek.
- To jest nasze śniadanie? - zapytała Lily, podchodząc za mną. Stanęła akurat tak, że po jednej stronie miała mnie, a po drugiej Jokera.
- To najlepsze śniadanie, jakie można sobie wymarzyć! - zawołała uradowana Cane, na co Lily uśmiechnęła się lekko.
- Ja tam wolę waniliowe - powiedziała, również sięgając po ciastko. Oczywiście wiedziałem o tym i chciałem to powiedzieć, ale nie zdążyłem.
- Ja też uwielbiam ciastka waniliowe! - zawołał z uśmiechem Joker i podniósł dłoń, a Lily, po krótkim zawahaniu, przybiła mu piątkę, uśmiechając się przy tym o wiele szerzej niż wcześniej. Od razu poczułem lekką złość. - A najbardziej na świecie nienawidzę z kolei ciastek z jakimiś dżemami czy konfiturami, albo z rodzynkami, toż to wymysł szatana! - dodał.
- Ja też! Ewentualnie orzechy mogę znieść, orzechy są dobre - stwierdziła Lily, a chwilę później usiadła przy stole, obok niego, po czym ponownie na krótko spojrzała na mnie.
- Podobno to, jaki najbardziej lubisz smak, ma związek z twoją osobowością - stwierdził chłopak. Większej bzdury powiedzieć nie mogłeś - pomyślałem, pewien tego, że Lily go zaraz wyśmieje. Tak się też poniekąd stało, ale nie do końca tak to sobie wyobrażałem. Dziewczyna zaśmiała się cicho.
- I ja mam w to uwierzyć? - spytała. Nadal wydawała się mocno przybita, ale jednocześnie wyglądało na to, że dobrze jej się z nim rozmawia o tych cholernych ciastkach. Jak kiedyś ze mną...
- A tak nie jest? Ty jesteś miła, urocza i dobra, ja, nie chwaląc się, też, więc lubimy wanilię - powiedział z uśmiechem Joker, na co oboje się zaśmiali. Lily wyglądała, jakby się przy nim świetnie bawiła, jakby opuściły ją wszystkie zmartwienia... On zdołał tak łatwo do tego doprowadzić, a ja nie - pomyślałem, co tym bardziej załamało mnie i zdenerwowało.
- A ja? - spytała Cane, podchodząc do tej dwójki. Stanęła tam, gdzie wcześniej Lily, czyli między nimi, a mną.
- Ty jesteś wesoła, więc różowa - stwierdził Joker. Moja siostra uśmiechnęła się tylko, podczas gdy odezwała się ponownie Lily.
- A Candy? - zapytała, patrząc wprost na mnie.
- Zależy, jakie ciastka lubi - odparł Joker, spoglądając na mnie przez ułamek sekundy. Tym bardziej mnie to wkurzyło, miałem wrażenie, że on jest zadowolony, że Lily zamiast ze mną, rozmawia z nim.
- Wyglądasz jak ktoś, kto lubi czekoladę. Dużo czekolady -stwierdziła Lily, patrząc z uśmiechem w moją stronę. O. Mój. Boże. Ona to pamięta? Błagam, aby chociaż to nie był przypadek, aby ona pamiętała nawet taka głupotę! - pomyślałem.
- Tak. Czekoladowy to mój ulubiony smak. Kiedyś, dawno temu, mówiłem ci o tym. Pamiętasz? - zapytałem z nadzieją. W jednej chwili Lily znowu jakby nieco osowiała.
- Nie za bardzo. Po prostu, sama nie wiem skąd, wpadłam na to - odparła dziewczyna. Ja jednak nie zraziłem się, i tak istniała szansa, że jej podświadomość jej to podpowiedziała. A to znaczyć by mogło, że pamięć całkowicie może jej wrócić w każdej chwili! Poczułem niewielką ekscytację, którą starałem się ukryć, ale jednocześnie też lekką złość, że znów popsułem jej nieco humor, dopiero po tym, jak go jej naprawiłem.
~*~
To by wiele wyjaśniało. Ciemny kolor, symbolizujący ciemność, czyli zło - pomyślałem. Oczywiście teorię o smaku i charakterze z nim związanym całkowicie zmyśliłem, aby poprawić trochę humor Avenidzie. Nic jednak nie mogłem poradzić na to, że od niego czułem jakąś taką złą aurę. Nie przepadał za mną, od samego początku, jak tylko na siebie wpadliśmy, zresztą ja miałem to samo, ale teraz starałem się jakoś opanować. Nie lubiliśmy się i tyle, ale dla własnego dobra i zdrowia psychicznego, oraz dla Avenidy, musieliśmy się jakoś znosić.
- Brązowy kojarzy mi się tylko z ziemią i przez to z przyrodą. Może lubisz kwiaty? - w końcu wpadłem na jakiś pomysł, jak z tego wybrnąć.
- O tak, zdecydowanie je lubię. Wręcz kocham, zwłaszcza lilie - odparł, mrużąc przy tym ze złości oczy. Następnie przeniósł wzrok na Avenidę, ale nie wyglądał już przynajmniej jak wkurzony pitbull. W tym czasie dziewczyna spuściła wzrok, a Cane nachyliła się do brata i coś mu powiedziała. Przynajmniej w dalszej części śniadanie również przebiegło bez problemów. Sprzątanie po nim trwało krótko w naszym wykonaniu, a niedługo potem zaproponowałem Avenidzie spacer. Ona sama wydała się być bardzo ucieszona moją propozycją, co nie było trudne do przewidzenia. Widziałem, jak się tutaj męczy, jak dobija ją to, że musi znosić obecność tego błazna, który nadal, pewnie nawet nieświadomie, zachowywał się, jakby nie widział tego, że Avenida to nie jest Lily. Avenida to po prostu Avenida, dziewczyna po przejściach i z problemami, dlatego nie potrzeba jej było więcej zmartwień. Na szczęście zdołaliśmy się wymknąć bez towarzystwa tamtej dwójki.
- Jak się trzymasz? - zapytałem niedługo po naszym wyjściu z cyrku. Avenida popatrzyła na mnie takim smutnym, poważnym wzrokiem.
- Mam odpowiedzieć miło, czy szczerze? - spytała po chwili.
- A co to za pytanie? Oczywiście, że szczerze - odparłem. Dziewczyna westchnęła.
- Mam tego wszystkiego coraz bardziej dość. Ja... Ja nie wiem, kim jestem, nie mam pojęcia, co czuję, ani jak powinnam się teraz zachować, a nie chcę nikogo zranić - stwierdziła. Pokręciłem lekko głową.
- Jak zwykle myślisz o wszystkich dookoła, tylko nie o sobie, droga Avenido. I mimo, że uwielbiam w tobie tą cechę i nie mogę wyjść z podziwu, że tak potrafisz, to uważam, że powinnaś trochę przystopować i w obecnej sytuacji skupić się na sobie. I na swoim dziecku - odparłem. Avenida popatrzyła na mnie z powagą.
- Mam dziwne wrażenie, że stale wszyscy mi to powtarzają - stwierdziła dziewczyna.
- Więc może powinnaś zacząć te rady wcielać w życie? - spytałem i uśmiechnąłem się lekko, co ona odwzajemniła. Następnie odwróciła głowę, kręcąc nią przy tym lekko. - Co? Nie zgadzasz się ze mną? - dodałem. Avenida popatrzyła na mnie oczyma, w których w końcu zagościła radość.
- Jak ty mnie dobrze znasz - stwierdziła. - Wiesz, że nie potrafiłabym tak przestać się wszystkim przejmować - odparła.
- Tak. Za dobrze cię znam. Ale skoro już rozmawiamy o tobie, to jak się poza tym czujesz? W sensie, czy nic cię nie boli, wszystko gra? - spytałem.
- Strasznie się o mnie martwisz - zauważyła Avenida.
- Bo mi na tobie zależy, w końcu wiele razem przeszliśmy. Jakby nie patrzeć, przyjaźnimy się, przynajmniej ja tak uważam, a ty?
- Ja właściwie też. I czuję się dobrze, dziękuję za troskę. Swoją drogą, dokąd idziemy? - spytała. Wzruszyłem ramionami.
- Dokądkolwiek. Poszukamy jakiegoś fajnego miejsca. Zawsze możemy iść w same góry - stwierdziłem.
- Tam? - spytała Avenida, spoglądając na wspomniane góry. - Trochę daleko - dodała.
- Jeśli nie chcesz iść tam, możemy poprzestać na spacerze po lesie. Z tobą wszędzie będę się dobrze bawił.
- Miło to słyszeć. Ale nie możemy chyba spacerować za długo, powinniśmy chyba trzymać się razem, z nimi. Zwłaszcza teraz, kiedy jest tak...Niebezpiecznie - stwierdziła Avenida.
- Przecież nie odejdziemy nigdzie daleko, spokojnie mała - odparłem.
- Ej! Ja ci dam mała! - zawołała Avenida, udając oburzenie, po czym popchnęła mnie lekko. Zaśmiałem się cicho i również ją popchnąłem, co ona odwzajemniła jeszcze mocniej. Zaczęliśmy się tak dla zabawy przepychać, jednak w pewnym momencie trochę przesadziłem, do tego dziewczyna potknęła się i wylądowała na ziemi.
- Avenida! Nic ci nie jest? - natychmiast rzuciłem się w jej stronę, żeby pomóc jej wstać.
- Spokojnie, nie jestem z porcelany - odparła, po czym wstała bez najmniejszego problemu bez mojej pomocy.
- Przepraszam, to moja wina, ale ja nie chciałem... Powinienem był bardziej uważać, ale przy tobie całkiem się zmieniam - odparłem. A kiedy zdałem sobie sprawę z tego, co powiedziałem, żałowałem, że nie mogę tego cofnąć, koniec końców zabrzmiało to dość...specyficznie.
- Przestań, to nie twoja wina, to ja jestem niezdarą - powiedziała.
- I do tego wszystkiego masz jeszcze okropny zwyczaj obwiniania się o wszystko. To moja wina! - odparłem.
- Możesz sobie twierdzić co chcesz, ale ja zdania nie zmienię! - zawołała, po czym uśmiechnęła się szeroko. Uwielbiałem ją taką. To znaczy, uwielbiałem ją zawsze, w każdej chwili, w każdej wersji, ale najbardziej właśnie taką, radosną, nie martwiącą się o nic, nie przejmującą się problemami... Cały nasz spacer przebiegł w takiej szczęśliwej atmosferze, do chwili aż wróciliśmy do tego przeklętego cyrku. Avenida z miejsca stała się jakby poddenerwowana, smutna, a tamten błazen od razu zaczął wypytywać nas, a bardziej ją, gdzie byliśmy, co robiliśmy, czy nic nam nie jest, a robił to tak nachalnie, że brzmiał jakby był jej ojcem. Przynajmniej ta cała Cane nie była taka irytująca, bo jej brat ewidentnie miał problem ze zrozumieniem, że Avenida zupełnie go nie zna i potrzebuje teraz czasu oraz przede wszystkim spokoju, aby sobie to wszystko poukładać w głowie, a on nie chciał dać jej ani tego, ani tego jak widać.
~*~
- To koniec sprzątania? Świetnie, to chodźmy - stwierdził Joker, po czym skierował się w moją stronę.
- "Chodźmy"? A dokąd to zamierzacie iść? Zdajecie sobie sprawę, że w obecnej sytuacji grozi nam wszystkim, zwłaszcza Avenidzie, niebezpieczeństwo? - zapytał Candy, zastępując przy tym drogą Jokerowi.
- Spokojnie, my tylko idziemy z Lily do jej sypialni - odparł mój przyjaciel, co jednak zabrzmiało co najmniej trochę...dziwnie, więc od razu postanowiłam to naprostować.
- Co? W jakim celu? - spytał niebieski błazen, odwróciwszy się w moją stronę. Skrzyżował przy tym ręce i przyjrzał mi się uważnie.
- Porozmawiać. Poza tym, Joker chciał dowiedzieć się, gdzie mam...swój pokój. I zobaczyć jak to wygląda - wyjaśniłam. Czułam się jak dziecko, które zrobiło coś złego i teraz tłumaczy się rodzicowi.
- Ach tak? To może wam potowarzyszę, żeby nie było nudno? - spytał.
- Jeśli chcesz...
- Nie martw się, nie będziemy się nudzić - odparł niemal równo ze mną Joker. Candy posłał mu wkurzone spojrzenie, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy to aby na pewno dobry pomysł, aby oni byli teraz razem w tym samym pomieszczeniu choćby trochę dłużej, ale cóż, słowo się rzekło. Ostatecznie niebieski błazen nam towarzyszył, podczas gdy Cane gdzieś zniknęła.
~*~
- Ładny masz ten pokój - stwierdził ten zielony pajacyk.
- Dziękuję, choć to nie jest do końca mój pokój. Znaczy, niby mój, ale nie ja za niego odpowiadam, w sensie, nie ja go sobie stworzyłam - odparła Lily, po czym popatrzyła ukradkiem na mnie.
- Tak czy inaczej, to logiczne. Ty jesteś ładna, więc masz ładny pokój - stwierdził beztrosko, z uśmiechem, ten osobnik, a ja poczułem się w tamtej chwili, jakby ktoś oblał mnie wrzątkiem.
- Tia, czyli mam rozumieć, że ty jesteś brzydki, bo nawet nie masz swojego pokoju? - odparła, również z uśmiechem, Lily.
- To nie ja to powiedziałem, tylko ty. A teraz mi przez to będzie smutno - odparł Joker.
- O nie, co ja teraz zrobię! Jak odzyskam twoje zaufanie i przyjaźń? - stwierdziła Lily.
- Będziesz musiała się bardzo postarać. Nie tak łatwo odzyskać to, co raz się utraciło - stwierdził Joker.
- Coś o tym wiem. A niektórych rzeczy odzyskać się już nie da - odparła dziewczyna, po czym spojrzała przypadkiem na mnie. - A ty? Jest coś, co byś chciał odzyskać? - zapytała.
- Niech zgadnę, pewnie starą Lily - odparł Joker. Zmusiłem się do lekkiego, pobłażliwego uśmiechu.
- Otóż nie.
- Nie? - zdziwił się.
- Nie. Chciałbym odzyskać szczęście. Prawdziwe szczęście. A prawdziwie szczęśliwy byłem tylko wtedy, kiedy moja siostra i dziewczyna też były całkowicie szczęśliwe i bezpieczne - odparłem ze spokojem, który zapewniło mi tylko to, że wyobraziłem sobie teraz, jakby to wyglądało, gdybym zmiażdżył Jokera swoim młotem i wypłynęłoby mu na wierzch wszystkie flaki. Ta wizja okazała się być bardzo pomocna.
- Teraz jesteśmy chyba w miarę bezpieczni, choć lepiej nie tracić czujności - stwierdził Joker.
- Wiesz, zdziwiłbyś się, ale nie do końca - odparłem niemal natychmiast. Ten frajer nawet nie wiedział, z czym i z kim mamy do czynienia, a zgrywał nie wiadomo jakiego znawcę. Mógł co najwyżej tylko zaszkodzić Lily i tego byłem pewien. Z każdą chwilą miałem go tylko coraz bardziej dość.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top