6. Tożsamość
Odeszliśmy już kawałek, a ja ponownie zabrałam swoją dłoń. Jakoś tak trochę niezręcznie czułam się w jego towarzystwie, zwłaszcza, że go nie znałam. Znaczy, nie pamiętałam. Chłopak spojrzał na mnie z dziwną mieszanką uczuć widoczną na twarzy, zaskoczenia, smutku, lekkiej złości. Nic jednak nie powiedział i po chwili przestał na mnie patrzeć.
- To tutaj - powiedział, zatrzymując się przy końcu kolorowego korytarza, którym szliśmy. Cały był fioletowo-niebiesko-różowy, ale przy tym dość ładny. Zrobiłam jeszcze kilka kroków i znalazłam się w okrągłym pomieszczeniu, na jego środku znajdowało się coś przypominającego niewielką, cyrkową arenę, po lewej była też widownia, a po prawej... Prawa część pomieszczenia wyglądała jak prawdziwy pokój. Kilka szafek, a pod jedną ze ścian stało łóżko.
- I to... Jest, znaczy był, mój pokój? - spytałam, rozglądając się niepewnie po pomieszczeniu.
- No tak, to jest twój pokój - powiedział Candy, podchodząc do mnie. Spojrzałam na niego niepewnie, a potem znów się rozejrzałam po pokoju. Liczyłam na to, że znajdę tutaj coś, co przypomni mi jakoś dawną mnie, tą całą Lily, ale wyglądało na to, że nie mam co na to liczyć. Pokój wyglądał po prostu normalnie.
- Aaa, pisałam może jakiś pamiętnik? Albo są tu jakieś nasze wspólne pamiątki? Czy cokolwiek? - spytałam, przenosząc wzrok z powrotem na chłopaka.
- Z tego, co mi wiadomo, to nie. Chociaż miałaś pewne... Hobby - powiedział Candy.
- Jakie?
- Pojawiła się kiedyś u ciebie moc, która polegała na tym, że potrafiłaś sprawić, iż wokół ciebie wyrastały kwiaty odzwierciedlające to, co czułaś. Lubiłaś je wszystkie zbierać i zasuszać, pudełko z nimi masz pod łóżkiem - odparł Candy.
- Naprawdę? Dlaczego to robiłam? - spytałam, podchodząc powoli do wspomnianego łóżka.
- Nie wiem. Po prostu to lubiłaś. Może dlatego, że każdy z nich z czymś ci się kojarzył? Z czymś smutnym, złym, radosnym - powiedział. Chłopak podszedł do mnie, po czym klęknął obok łóżka i po chwili wyjął spod niego spore pudełko. - Chcesz je zobaczyć? - zapytał, siadając na łóżku. Kiwnęłam lekko głową, a on wskazał miejsce obok siebie. Po namyśle usiadłam przy nim, a on podał mi pudełko. Zanim je otworzyłam, zawahałam się jednak. - No śmiało, sama powiedziałaś, że chcesz to zobaczyć - powiedział, a gdy na niego spojrzałam, uśmiechnął się lekko. Musiałam przyznać, że w gruncie rzeczy wydawał się być miły. - Co jest? Coś nie tak? - spytał po chwili, poważniejąc. Czy coś nie tak?! Ja się dowiaduję, że kocham kogoś, kogo nie znam, i jestem z nim w ciąży! Więc tak, coś tutaj jest bardzo nie tak - pomyślałam załamana. Spojrzałam na pudełko, a potem z powrotem na chłopaka.
- Nie... - odparłam niepewnie.
- A mi się wydaje, że tak. Wiem, pewnie nie jest ci łatwo, ale pamiętaj, że możesz zawsze na mnie liczyć. Na mnie i na Cane, po pewnym czasie na pewno wszystko sobie przypomnisz i nie będzie już tak źle - powiedział błazen. Byłam mu wdzięczna, że jest taki miły i stara się mnie pocieszyć, ale za wiele mi to nie dało. Nie wiedziałam nic o tym swoim nowym-starym życiu, do tego nie wiedziałam nawet, czy moja pamięć kiedykolwiek mi wróci? Cała? A co jeśli przypomnę sobie tamto, ale zapomnę o tym, co przeżyłam teraz? A nie chciałabym zapominać o Jokerze... Do tego, kim w ogóle była ta Lily? Ja nic o niej nie wiem, oprócz tego, że kochała Candy'ego. A zostało mi po niej tylko pudełko kwiatów - pomyślałam załamana.
- Jasne, będę o tym pamiętać - odparłam, po czym chwyciłam pudełko i otworzyłam je wreszcie. Moim oczom ukazała się prawdziwa kolekcja zaschniętych kwiatów, niektóre z nich na dobre się już pokruszyły. Bez namysłu chwyciłam pierwszego z nich, to była róża, ale dość dziwna, bo niebieska.
- Ten kwiat sam wyrósł kiedyś przy twoim łóżku - powiedział chłopak.
- Naprawdę? Dlaczego? - zapytałam, spoglądając z zaciekawieniem na chłopaka.
- Znaczy, to było po tym, jak pokłóciliśmy się ostro, bo ty uznałaś, że nie masz pretensji do swojego mordercy i trochę poróżniliśmy się przez to. Właściwie to nawet bardzo, wściekaliśmy się na siebie przez tydzień - powiedział.
- Ale co ma z tym wspólnego ten kwiatek? - zapytałam, unosząc go nieco wyżej, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Kwiat wyglądał na swój sposób uroczo, mimo że musiałam na niego uważać, bo w każdej chwili mógł się rozkruszyć.
- Wyrósł krótko po tym, jak się pogodziliśmy - odparł Candy.
- Naprawdę? A jak się w końcu pogodziliśmy? - zapytałam, przenosząc wzrok z powrotem z róży na chłopaka, który z kolei zrobił nieco zakłopotaną minę.
- My, no wiesz, kochaliśmy się - powiedział, a ja od razu poczułam, jak robi mi się słabo. A mogłam tak nie dopytywać... To zdecydowanie nie było coś, o czym chciałam w tamtej chwili rozmawiać. Szybko schowałam kwiat do pudełka, które następnie zamknęłam.
- Dziękuję, mogę je jeszcze potem przejrzeć? - spytałam. Nie popatrzyłam jednak na Candy'ego, udawałam, że całą moją uwagę pochłonęło pudełko.
- Jasne. Nie pytaj mi się o takie rzeczy, to wszystko jest twoje, Lily - odparł.
- Dziękuję. Ale ja nie jestem Lily - powiedziałam, po czym wstałam i schyliłam się, żeby odłożyć pudełko na miejsce. Kiedy znów się wyprostowałam, chciałam odejść, ale w tej samej chwili Candy też wstał, chwycił mnie za rękę i mi to uniemożliwił.
- Przepraszam, to z przyzwyczajenia. Pewnie jeszcze kilka razy cię tak nazwę, zanim się przyzwyczaję. Ale wiesz, dla mnie możesz równie dobrze nazywać się Julia, Diana czy nawet nie mieć imienia, bo nadal będziesz tą samą osobą - powiedział.
- Obawiam się, że ja nie jestem tą osobą, którą ty znałeś - odparłam po chwili cicho.
- Jesteś. Masz jej wygląd, jej głos i jej charakter. Nadal jesteś tą samą osobą, tylko tego nie pamiętasz - powiedział chłopak, zakładając mi przy tym kosmyk moich włosów za ucho. Byłam tak tym zaskoczona, że aż nie wiedziałam co powiedzieć. Spojrzałam tylko w górę i napotkałam spojrzenie jego różowych, pełnych miłości oczu. On naprawdę kochał tą Lily, to było pewne, tyle że ja czułam, że nią nie jestem. I lepiej byłoby dla niego, żeby szybko się z tym pogodził, być może mniej by z tego powodu potem cierpiał...
- Ja... - umilkłam nagle, w jednej chwili poczułam się tak okropnie, że czułam, iż zaraz chyba zemdleję. - ... muszę do łazienki - powiedziałam cicho. Zaskoczony błazen mi ją wskazał, na szczęście nie była daleko. Szybko do niej dobiegłam, zasłaniając sobie usta ręką, po czym dopadłam do toalety i zwróciłam całą zawartość mojego żołądka. Trochę to potrwało, w tym czasie usłyszałam jak otwierają się drzwi łazienki.
- Dobrze się czujesz? - zapytał chłopak, podczas gdy ja wyczarowałam sobie ręcznik, żeby wytrzeć sobie usta.
- Tak, czuję się świetnie! - zawołałam, zdenerwowana. Wstałam i podeszłam do umywalki, żeby umyć ręce i twarz. Kątem oka widziałam zaskoczenie u chłopaka. W przeciągu minuty zdążyłam już zapomnieć o jego istnieniu tutaj, ale teraz jego obecność jeszcze bardziej mnie zdenerwowała. - Idź sobie! - zawołałam, nawet na niego nie patrząc.
- Ale...
- No idź! - krzyknęłam, patrząc na niego ze złością. Candy nic więcej nie powiedział, tylko w końcu wyszedł z łazienki, a ja odetchnęłam z ulgą. Choć potem ogarnęły mnie okropne wyrzuty sumienia, że byłam dla niego tak niemiła, a on tylko chciał mi pomóc. Kurde, nie mam pojęcia, co dzieje się wokół mnie, ani tym bardziej ze mną! To wszystko jest...nienormalne - pomyślałam, załamana. Mimowolnie popatrzyłam na siebie w lustrze.
- Kim ja jestem? - spytałam cicho. Powinnaś to wiedzieć. Tak, właśnie ty. Nikt inny nie powie ci, kim jesteś. Ty to musisz wiedzieć, Avenida - pomyślałam.
~*~
Teraz nie dość, że martwiłem się o to, co z nią, to jeszcze zastanawiałem się, co takiego złego zrobiłem. Nie mam pojęcia, ile to trwało (dla mnie wieczność), aż zacząłem się zastanawiać, czy jednak do niej jeszcze raz nie zajrzeć, ale drzwi łazienki w końcu się otworzyły i stanęła w nich Lily.
- Wszystko w porządku? - spytałem, podchodząc do niej.
- Tak, po prostu nagle... Nie najlepiej się poczułam. Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałam - powiedziała. W tej samej chwili zamknęła za sobą drzwi i się o nie oparła.
- Nic się nie stało. Na twoim miejscu pewnie stale chodziłbym wkurzony - odparłem.
- Naprawdę? Dlaczego? - zapytała, przyglądając mi się z uwagą. Takiego pytania zupełnie się nie spodziewałem.
- Dlatego, że... no, pewnie bardzo to wszystko przeżywasz, i w ogóle - odparłem. Lily na jakiś czas zamilkła i uciekła spojrzeniem w bok, więc wystraszyłem się, że powiedziałem coś nie tak. - Coś się stało? - zapytałem. Dziewczyna popatrzyła znowu na mnie i pokręciła przecząco głową. - Przecież widzę, że tak. Powiedziałem coś źle? - spytałem.
- Nie, ja tylko... Okropnie już jestem tym wszystkim zmęczona. I przerażona - powiedziała Lily, po czym cicho westchnęła.
- Więc może powinnaś odpocząć? Dużo przeszłaś w krótkim czasie... Prześpij się może trochę - powiedziałem. Kosztowało mnie sporo siły, żeby zmusić się, aby to powiedzieć. Brakowało mi jej przez ten cały czas, a nawet teraz nie mogłem cieszyć się jej obecnością w pełni, bo ona... niby była moją Lily, ale jednocześnie była też kimś zupełnie innym. Chciałem spędzać z nią czas, rozmawiać z nią, pomóc jej, przekonać ją z powrotem do siebie, przywołać jakoś tą dawną Lily.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł - powiedziała wreszcie. Przysunąłem się do niej bliżej.
- Uwierz mi, dobry. Odpocznij - odparłem. Nie mogłem się powstrzymać, podniosłem dłoń i dotknąłem delikatnie jej policzka. Niemal od razu Lily odsunęła się ode mnie.
- Może i masz rację, tylko... mogę mieć do ciebie jeszcze jedną prośbę? - zapytała.
- Jasne, proś, o co tylko zechcesz - powiedziałem.
- Może to zabrzmi dziwnie, ale chciałabym, żebyś przestał... mnie dotykać - powiedziała dziewczyna, a ja przez chwilę czułem się, jakby mówiła w innym języku. Kompletnie nie rozumiałem, o co jej może chodzić.
- To znaczy?
- Nie łap mnie za rękę, nie dotykaj mnie w taki sposób, jak przed chwilą... Przepraszam, że to wszystko mówię, ale ja ciebie naprawdę nie znam. I dziwnie się czuję, kiedy to robisz - wyjaśniła dziewczyna.
- Aa, jasne... Jasne, oczywiście, już nie będę tego robił, nie ma problemu - powiedziałem, po czym przywołałem na twarz uśmiech.
- Naprawdę? Wiesz, ja nie chciałam być niemiła, po prostu...
- Powiedziałem, że nie ma problemu! - zawołałem z lekką złością. Lily spojrzała na mnie zaskoczona. Candy, wiesz doskonale, że ona nie robi tego specjalnie. To nie jest ta Lily, którą znasz. Która zna ciebie. Ona nie chce cię zranić, ona cię po prostu nie zna i ci nie ufa, a ty masz za zadanie ją do siebie przekonać! Pokazanie jej swojej niestabilności emocjonalnej na pewno ci w tym nie pomoże - pomyślałem, tym razem zły na samego siebie. - Nie martw się o mnie. Po prostu sobie odpocznij, a ja powiem Cane i Jokerowi, że śpisz - dodałem, kierując się powoli tyłem w stronę wyjścia, aby móc nadal patrzeć na Lily.
- No dobrze, niech będzie. Jeszcze raz cię przepraszam za... wszystko - powiedziała cicho.
- Nie masz za co, to nie twoja wina - odparłem, po czym odwróciłem się i jak najszybciej stamtąd wyszedłem. Czułem, że jeśli spędzę tam choćby minutę dłużej, zwariuję. Denerwowało mnie to, że ona mnie nie pamiętała, za co nie mogłem jej oczywiście winić. Denerwowało mnie to, że sam na to pozwoliłem. Denerwowało mnie, że stale mamy tylko problemy, jak byśmy nie zasługiwali na szczęście. Denerwowało mnie, że do tego wszystkiego mieliśmy mieć jeszcze dziecko, a w obecnej sytuacji średnio to widziałem. I denerwowała mnie obecność tego całego Jokera, z jakiegoś powodu nie przepadałem za nim.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top