33. Jeszcze Szczęśliwy Powrót Jokera

Rzuciłam. Nóż wbił się w ścianę cyrku, obok tarczy.

- Teraz to nawet w tarczę nie trafiłaś! - zawołał Candy.

- Przepraszam! - odparłam, podczas gdy on wyciągnął nóż ze ściany. Następnie odszedł na swoje miejsce.

- Nie przepraszaj mnie, tylko się skup - powiedział. Skinęłam mu głową, po czym przełożyłem kolejny nóż z prawej ręki do lewej. Następnie poprawiłam swoje ustawienie. Skupiłam się na celu, którym był środek tarczy. Podniosłam rękę i rzuciłam. Trafiłam w brzeg tarczy.

- No już trochę lepiej, ale nadal nie zachwycasz - stwierdził Candy. Podszedł po kolejny nóż, a ja zaczęłam się przymierzać do kolejnego rzutu. Jednak kiedy tylko błazen wyjął nóż z tarczy, teleportował się obok mnie. Aż podskoczyłam, gdy tak nagle znalazł się przy mnie. - Bez paniki - powiedział, lekko się uśmiechając. Odwzajemniłam uśmiech, jednocześnie z zakłopotania drapiąc się po głowie.

- Wybacz, jakoś tak... odruchowo - odparłam. Candy objął mnie w pasie i do siebie przyciągnął. Dotknął ustami moich włosów.

- Nic się nie stało - powiedział cicho. Poczułam na głowie jego ciepły oddech, po czym po całym ciele przeszły mnie dreszcze. Trwaliśmy tak przez chwilę, po czym Candy nieznacznie się ode mnie odsunął. Przyjrzał mi się, wciąż mnie obejmując. - Spróbujmy jeszcze raz - powiedział. Skinęłam głową. Odsunął się ode mnie, robiąc mi miejsce.

Przyglądał mi się z boku, podczas gdy ja przełożyłam kolejny nóż z prawej do lewej i zaczęłam robić wszystko tak, jak Candy mnie nauczył. Ustawiłam się zgodnie z jego wskazówkami, wymierzyłam w cel... Kiedy jednak chciałam już rzucać, on ponownie się odezwał. - Daj sobie więcej czasu na wymierzenie do celu, jeśli tego potrzebujesz. Jesteś początkująca, nie musisz od razu umieć rzucać nożami jak jakiś mistrz. Nikt nie urodził się od razu z nożem w ręce z tego co wiem. Chociaż kto wie, nasze dziecko zawsze może być pierwszym takim przypadkiem - stwierdził Candy. Obejrzałam się na niego przez ramię.

- Ha. Ha. Ha. No bardzo zabawne, ależ się uśmiałam! - odparłam, czym tylko rozśmieszyłam Candy'ego. Widząc, jak on się śmieje, ja również uśmiechnęłam się lekko. Szybko jednak opanował swój śmiech.

- No dobra, a teraz na poważnie. Co cię tak martwi? Tak dobrze ci szło, a teraz mam wrażenie, że codziennie idzie ci tylko gorzej. O co chodzi? Coś się stało? - spytał Candy. Stanęłam normalnie, zamiast w pozycji do rzutu nożem, po czym westchnęłam.

- Chodzi o Jokera. Martwię się o niego, bo długo nie wraca. Minęło już kilka dni - odparłam.

- A ty i Cane tak bardzo wierzyłyście, że mu się powiedzie - stwierdził Candy. Posłałam mu zdenerwowane spojrzenie, pełne żalu. Chyba zrozumiał, że nie powinien był tego mówić. A przynajmniej nie w taki sposób. Candy westchnął. - No ale sama musisz przyznać, że tak bardzo w niego wierzyłyście, a tu zonk, od kilku dni nie daje znaku życia! - dodał. Zacisnęłam dłonie w pięści.

- Nie mów tak! - zawołałam. Candy spojrzał na mnie z lekka zaskoczony. - Powinieneś mnie jakoś pocieszyć, że wszystko będzie dobrze, a nie mówić coś takiego! - dodałam.

- Poniekąd masz rację, ale z drugiej strony, sama cały czas powtarzasz, że nie chcesz, żebym cię okłamywał - odparł Candy.

- Nie odróżniasz kłamstwa od troski? - spytałam.

- Odróżniam - odparł natychmiast Candy.

- To z czym masz problem? - spytałam, uważnie mu się przyglądając.

- Z niczym - stwierdził błazen.

- Więc dlaczego wciąż się tak zachowujesz? - spytałam.

- Ale jak?

- Cały czas dajesz odczuć wszystkim, jak bardzo gardzisz wszystkimi ludźmi, w tym moją rodziną, a nawet Jokerem! Czasami mówisz naprawdę piękne rzeczy, które dodają mi nadziei, zaczynam wierzyć, że serio się zmieniasz, a potem znów zaczynasz zachowywać się i brzmieć jak stary ty! - zawołałam.

- A czy to jest takie złe? To właśnie starego mnie pokochałaś - odparł Candy.

- I to stary ty najbardziej mnie zranił - powiedziałam, po czym skrzyżowałam ręce. Byłam ciekawa, czy błazen coś mi odpowie, ale on zamilkł. - Masz coś do dodania? - spytałam, uważnie mu się przyglądając.

- Nie...

- Dość. Nie mam teraz już ochoty na rozmowę z tobą - przerwałam mu. Następnie postanowiłam na razie go zostawić. Chciałam dać mu chwilę na przemyślenie sobie wszystkiego w spokoju. Gdy jednak przechodziłam obok niego, zatrzymał mnie, chwyciwszy mnie za rękę. Spojrzałam na niego z lekka zaskoczona, czekając na to, co się teraz stanie.

- Nie odchodź - powiedział.

- Powinieneś sobie chyba co nieco przemyśleć - odparłam.

- Nie, naprawdę, nie odchodź. Przepraszam. Zagalopowałem się - stwierdził. Słysząc jego słowa, postanowiłam, że zostanę, i dam mu się jakoś wytłumaczyć. Położyłam ręce na biodrach, tym samym Candy musiał mnie puścić.

- No dobra, chcesz coś jeszcze powiedzieć? - spytałam. Candy ponownie westchnął.

- Przepraszam. Masz rację, źle się zachowałem. Cały czas się źle zachowuję - powiedział. Słysząc jego słowa, od razu poprawił mi się humor. Nie mogłam być na niego dłużej zła teraz, kiedy wiedziałam, że zaczyna rozumieć swój błąd.

- No dobra, ale czy ty w ogóle zamierzasz coś z tym robić? Dlaczego w ogóle się tak zachowujesz? - spytałam. Candy wzruszył lekko ramionami.

- Wiesz, mi też nie jest łatwo. Ty masz oczywiście nieporównywalnie gorzej niż ja, ale... Momentami mam dość tego wszystkiego - powiedział. Dało się wyczuć, że mówił naprawdę szczerze. W takiej sytuacji nie mogłam pozostać obojętna ani dłużej się na niego gniewać. Nim zdążyłam pomyśleć, podeszłam do niego i chwyciłam go za ramię. Candy popatrzył na mnie.

- Candy, co się dzieje? - spytałam. Westchnął.

- Przytłacza mnie momentami to wszystko - odparł.

- Co dokładnie?

- No... Wszystko. Wiesz, ludzie, Juan, Pan R, twoja... rodzina. Nasze dziecko. Mam wrażenie, że momentami muszę być ostrożny za nas dwóch, bo ty, a teraz nawet Cane, czasami chyba zupełnie zapominacie o ostrożności. A ja się o was martwię, więc kiedy widzę, jak lekkomyślnie momentami postępujecie, martwię się tym bardziej, i zaczyna mi odbijać.

Nie wspominając o tym, że wciąż nie mogę wybaczyć tej twojej "rodzinie" tego, co ci zrobili. Wiem, że są oni dla ciebie bardzo ważni, dlatego, jeśli jednak dojdzie do naszego ponownego spotkania z Aleksandrem i on będzie chciał nam pomóc, to chyba specjalnie będę go unikał, żeby nie musieć znosić jego denerwującej mordy i nie martwić się, że zajebię chuja, czym sprawię ci przykrość - stwierdził.

Pokręciłam lekko głową. Poczułam smutek, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że Candy ponownie nie widział nic złego w zabijaniu. Nie chciał tego robić nie dlatego, że uważał to za coś złego, tylko dlatego, że nie chciał sprawiać mi przykrości.

Nie do końca o to mi chodziło, ale cóż... Lepsze to niż nic. Liczyłam na to, że, skoro udało mi się namówić Candy'ego i Cane do tego, żeby z własnej woli nie zabijali i nie krzywdzili w żaden inny sposób ludzi, którzy im nie zagrażają, to może z czasem uda mi się również jeszcze trochę zmienić ich sposób postrzegania świata, i że w końcu przestaną zabijać, bo zmienią się jeszcze bardziej na lepsze i zmienią tym samym swoją postawę. Na razie mogłam jedynie liczyć na to, że tak się kiedyś w końcu stanie, i szukać sposobu, żeby to przyspieszyć.

Pod wpływem impulsu postanowiłam zbliżyć się do Candy'ego i go przytulić. Błazen był z lekka zaskoczony, ale dość szybko to odwzajemnił, obejmując mnie lekko.

- Będzie dobrze, nie martw się - powiedziałam. Tym razem to ja chciałam jakoś pocieszyć jego, w końcu on też nie miał nieskończonych sił i energii.

Poczułam, jak Candy delikatnie głaszcze mnie po plecach. Trwało to kilka minut, po czym Candy nieznacznie odsunął się ode mnie, wciąż jednak obejmowaliśmy się. Błazen uśmiechnął się do mnie lekko, co ja szybko odwzajemniłam. Musieliśmy być silni dla siebie w tych trudnych chwilach i być dla siebie nawzajem wsparciem.

~*~

Candy wciąż trenował Lily, więc ja nie chciałam im przeszkadzać. Na początku próbowałam coś narysować, ale szybko to porzuciłam, niezbyt mi to szło. W końcu zdecydowałam się wyjść na zewnątrz, nie chciałam się jednak nigdzie oddalać.

Przed naszym cyrkiem odnalazłam kamień, na którym sobie przysiadłam, chcąc poobserwować krajobraz. Pogoda była przepiękna, zupełnie przeciwna temu, jak ja sama czułam się w tamtej chwili. Świeciło słońce, na niebie widać było tylko kilka niewielkich chmurek. Wiał lekki, przyjemny wiaterek. Niedaleko od naszego cyrku rosły pierwsze drzewa, dalej było ich coraz więcej, tworzyły gęsty las. Dało się stamtąd słyszeć śpiewy ptaków, co jakiś czas przelatywała jakaś para motyli. Po jakimś czasie pojawiła się nawet dwójka wiewiórek. Spędziłam trochę czasu, z lekkim rozbawieniem obserwując ich wspólną zabawę, jak najpierw ganiają się po ziemi, a później po gałęziach drzew. Przynajmniej miałam czym zająć swoje myśli.

W końcu jednak wiewiórki zniknęły, a ja ponownie pogrążyłam się w swoich pesymistycznych myślach. Dlaczego Joker jeszcze nie wrócił? Co się z nim stało? Potrzebuje pomocy? Gdzie jest? Kiedy do nas w końcu przyjdzie? Nie mówiąc już o tym, jak to wszystko dalej się potoczy.

Byłam tym wszystkim szczerze zmartwiona i zaniepokojona. Zsunęłam się z kamienia i usiadłam na ziemi, a o kamień oparłam się plecami. Przymknęłam oczy i skierowałam twarz w stronę słońca.

Była to jedna z niewielu przyjemnych rzeczy, których miałam okazję teraz doświadczyć, choć były niczym w porównaniu z problemami, z którymi teraz wszyscy musieliśmy się mierzyć. Nie mam pojęcia, ile tam przesiedziałam, chociaż wydawało mi się, że niewiele. Na pewno nie zasnęłam, w końcu było to niemożliwe. Choć przyznam szczerze, że w tamtej chwili przemknęło mi przez myśl, jakie to jest uczucie.

Chociaż wciąż tego nie wyjaśniliśmy, Candy przynajmniej w jakiś sposób mógł tego teraz doświadczyć, tak jak Lily. Może to miało ze sobą jakiś związek? W końcu Lily potrzebowała snu, aby w tym czasie zregenerować swoje ciało, bo eksperymenty i moce, które się w niej przebudziły, zużywały jej zbyt wiele energii. A Candy zaczął po jakimś czasie sypiać po tym, jak został chłopakiem Lily... Może w takim razie miało to ze sobą jakiś związek? Postanowiłam, że podzielę się tym potem z resztą.

Jednocześnie wciąż zastanawiałam się, jakie by to było uczucie, przysnąć na chwilę w blasku słońca, w tak piękny dzień? Może przyśniłoby mi się coś przyjemnego, coś, dzięki czemu poczułabym się lepiej, choć przez chwilę nie myślałabym o tym wszystkim...

- Ładnie to tak wylegiwać się w środku dnia? - spytał jakiś męski głos. Głos, który doskonale znałam. Natychmiast otworzyłam oczy i ujrzałam pochylającego się nad sobą Jokera. Otworzyłam szeroko oczy i usta ze zdziwienia. - Aż takie piorunujące wrażenie na tobie zrobiłem? - spytał.

Zanim cokolwiek powiedziałam, natychmiast wstałam i rzuciłam mu się na szyję, mocno go ściskając. Objął mnie, po czym usłyszałam, jak się śmieje. Po chwili jednak jego śmiech umilkł. - Ja też się cieszę, że ciebie widzę, mała - powiedział. Głos mu przy tym lekko zadrżał.

- Nie jestem taka mała. Mam aż 183 centymetry - odparłam cicho, wciąż go nie puszczając.

- A ja tylko 175 - odparł Joker. Mimowolnie uśmiechnęłam się.

- I kto tutaj jest mały, co? - spytałam. Joker w tym czasie odsunął się ode mnie nieznacznie, wciąż jednak obejmowaliśmy się. Spojrzał na mnie, uważnie mi się przyglądając.

- Dobrze, w takim razie od dziś będę cię nazywać duża - odparł, również się przy tym uśmiechając.

- A ja ciebie małym - stwierdziłam, po czym szybko pokonałam dzielącą nas odległość i pocałowałam go, co Joker szybko odwzajemnił. Przez jedną krótką chwilę mogliśmy nie myśleć o wszystkich problemach, z którymi musieliśmy się jeszcze zmierzyć. Teraz byliśmy tylko my, ciepłe usta Jokera na moich ustach, jego ręce na moich plecach, moje ręce zarzucone na jego szyję, bawiące się jego zielonymi włosami.

Chciałabym, aby ta chwila trwała wiecznie, a przynajmniej choć trochę dłużej. Niestety, nie mieliśmy dla siebie tyle czasu, ile byśmy chcieli. Właściwie nie wiem nawet, jak to się stało, że przestaliśmy się w końcu całować, które z nas to przerwało. A może oboje naraz? Tak czy inaczej, w końcu się od siebie odsunęliśmy. Na twarzy Jokera ujrzałam szczery, szeroki uśmiech, podobny pewnie widniał i na moich ustach.

- Nareszcie wróciłeś! Tak się o ciebie martwiłam! Wszyscy się martwiliśmy! - zawołałam. Uśmiech Jokera nieco zmalał, ale nie zniknął całkowicie.

- Wiesz, miałem ważne i nie najłatwiejsze zadanie do wykonania. Szukanie Aleksandra wśród wszystkich wojsk Juana było jak szukanie igły w stogu siana, wiesz o tym? - spytał. Spoważniałam, słysząc jego słowa. Wiedziałam już, że nic mu nie jest, więc musiałam się teraz dowiedzieć, jak mu poszło z jego misją.

- I jak ci poszło? Nic ci się nie stało? Nic ci nie groziło? Udało ci się z misją? - spytałam. Joker skinął głową.

- Tak, trochę to trwało, ale w końcu mi się udało. Odnalazłem Aleksandra - odparł chłopak.

- I co? Co się stało? Co zrobił Aleksander? A tobie? Nic ci się nie stało? Bądź co bądź, on zabił Lily, jedną z nas - powiedziałam. Joker pokręcił głową.

- Nie, spokojnie, nic mi się nie stało. Aleksander w żaden sposób mi nie zagroził. Jak widzisz, nikt mi nic nie zrobił, wróciłem do ciebie cały i zdrowy! - zawołał, ponownie lekko się uśmiechając. Tym razem jednak był to przygaszony uśmiech, z lekka wymuszony.

- Całe szczęście. Co w takim razie udało ci się ustalić? - spytałam.

- Zrobiłem to, co ustaliliśmy. Udało mi się odciągnąć Aleksandra od reszty żołnierzy Juana i porozmawiać z nim. Wszystko mu wyjaśniłem i udało mi się przekonać go do naszego planu - powiedział Joker.

- To znaczy? Co dokładnie udało ci się z nim ustalić? - spytałam.

- Może najpierw odnajdziemy jeszcze Lily i Candy'ego? Powiem wam wszystkim za jednym razem, co udało mi się osiągnąć w związku z Aleksandrem. Będzie szybciej - odparł Joker. Skinęłam głową.

- Oczywiście - odparłam.

- Gdzie oni właściwie są? - spytał Joker.

- Trenują w jednej z sal - powiedziałam, odwracając się w stronę cyrku. - Chodźmy - dodałam, ruszając w stronę cyrku. Joker natychmiast dołączył do mnie.

- Trenują? Kto trenuje? I co? Opiekę nad dzieckiem? - spytał Joker. Słysząc jego słowa, roześmiałam się, po czym spojrzałam na niego. Spostrzegłam, że chłopak patrzył na mnie z pełną powagą, co znaczyło, że nie żartował, gdy o to pytał, więc zaczęłam się jeszcze bardziej śmiać. Joker przyglądał mi się z lekko zdziwiony.

- Mam wrażenie, że nadal ani trochę cię nie rozumiem - powiedział. Wzruszyłam ramionami.

- Przynajmniej nie możesz ze mną narzekać na nudę! - zawołałam, uśmiechając się lekko.

~*~

Kiedy wbiliśmy do pomieszczenia, Candy i Lily przytulali się.

- Mam wspaniałe wieści, gołąbeczki! - zawołałam. Oboje odsunęli się od siebie nieznacznie i spojrzeli w naszą stronę.

- Joker! Wróciłeś nareszcie! - zawołała Lily, szczerze uradowana. Zostawiła Candy'ego za sobą i podeszła do nas.

- Też się cieszę, że widzę cię całą i zdrową! Was wszystkich! - odparł Joker. On i Lily przytulili się, podczas gdy do nas zbliżył się Candy. Stanął obok i skrzyżował ręce. Gdy Joker przestał przytulać Lily, on i mój brat obrzucili się spojrzeniami.

- Nie zginąłeś. Wow, jestem pod wrażeniem - odparł Candy.

- Uznam, że to forma gratulacji za udaną misję - stwierdził Joker. Candy jednak wciąż uważnie mu się przyglądał.

- A misja się udała? - spytał.

- W przeciwnym razie nie stałbym tutaj przed wami taki zadowolony - odparł Joker. Candy prychnął.

- Na twoim miejscu mimo wszystko nie cieszyłbym się tak. Tak tylko przypomnę, że to dopiero początek naszej trudnej drogi, a my już przegłosowaliśmy kolejny cudowny plan... - powiedział mój brat. Nieco się zdenerwowałam. Chwyciłam mocno Jokera za ramię.

- Candy, daj mu już spokój! Trzeba się cieszyć, że wrócił cały i zdrowy i że mu się udało! To umożliwia nam dalsze działania zgodnie z naszym planem! - zawołałam. Mój brat spojrzał na mnie.

- No wiesz, wszystko zależy od tego, co uznamy za "udaną misję" - stwierdził, po czym popatrzył na Jokera. - W końcu nie wiemy, czego właściwie dokonałeś - dodał.

- Oczywiście, już wyjaśniam - odparł Joker. Potem szybko streścił nam przebieg całej swojej misji, rozmowę z Aleksandrem i co z tego wyszło. Jak udało mu się go odnaleźć i przeprowadzić całą rozmowę z nim. Wyglądało na to, że jemu, w przeciwieństwie do mnie, dość dobrze wszystko wyszło.

- To brzmi cudownie! I idealnie zgrywa się z naszym planem! - zawołała Lily. Joker spojrzał na nią zaskoczony. Potem powiódł wzrokiem po nas wszystkich, a skończył na mnie.

- O co właściwie chodzi z tym nowym planem? - spytał. Poczułam się zobowiązana, żeby to wszystko mu wyjaśnić. Najpierw więc opowiedziałam mu, jak potoczyła się moja misja. Gdy Joker wszystko to usłyszał, bardzo się przejął i zaczął się martwić, czy nic mi nie jest, oraz obwiniać się, że go przy mnie nie było. Musiałam go jakoś uspokoić.

- Kochanie - powiedziałam, kładąc mu przy tym dłoń na ramieniu. - O nic się nie martw i nie obwiniaj. Byłam świadoma ryzyka, poza tym nic mi się nie stało - dodałam.

- No tak, ale mogło coś ci się stać! - zawołał Joker.

- No nareszcie ktoś zaczyna pojmować, że to wszystko nie zabawa i że naprawdę dużo ryzykujemy! - zawołał Candy.

- Ale ryzykujemy nie tylko dla mojej rodziny, ale też dla nas - stwierdziła Lily.

- I tutaj się z nią zgodzę. Musimy doprowadzić tą sprawę do końca, bo wieczne uciekanie i ukrywanie się po świecie przed tymi ludźmi jest nieodpowiednie, głupie, i nie w naszym stylu. Poza tym, jeśli nawet zdołamy im uciec, jaką mamy pewność, że za jakiś czas nie będziemy mieć podobnego problemu? Z tymi samymi ludźmi albo z innymi? Że znowu ktoś nam nie zagrozi? Nie, moim zdaniem, skoro już teraz to wszystko się dzieje, tyle zagraża nam i naszym bliskim, to powinniśmy pokonać ich, doprowadzając tym samym to wszystko do końca - powiedziałam pewnie.

- Zgadzam się z przedmówcą - dodała Lily. Candy westchnął.

- No dobrze, to zanim zaczniemy znów się kłócić i nawzajem przekrzykiwać, mogę chociaż wiedzieć, co znowu wymyśliliście? Jaki to wspaniały plan ułożyliście podczas mojej nieobecności? - spytał. Porzucił temat zagrożenia i mojej misji, ale czułam, że wciąż nie przetrawił jeszcze tego wszystkiego. Stanął bliżej mnie.

Miałam wrażenie, jakby się bał, że ktoś mnie tu zaraz zaatakuje, albo że coś może mi się stać. Przez lata nauczyłam się tego, że sama muszę o siebie dbać. Mogłam liczyć tylko na siebie, ewentualnie na swojego brata.

Broniłam się przed tym kiedyś jak tylko mogłam, ale w końcu odkryłam, że uczucie, że ktoś się o ciebie szczerze martwi i dba, jest naprawdę przyjemne. Tak właśnie czułam się teraz. Czułam się po prostu dobrze i miło ze świadomością, że Joker tak się o mnie martwił. Ja na jego miejscu pewnie też martwiłabym się o niego, mimo wszystko jednak musieliśmy skupić się na dążeniu do naszych celów i zakończeniu tego wszystkiego. Candy prychnął ponownie, dając tym samym po raz kolejny wyraz swojemu niezadowoleniu.

- To może w takim razie Cane wszystko wyjaśni, w końcu ma to sporo wspólnego z jej misją - odezwała się Lily.

- Z chęcią - odparłam. Wzrok wszystkich skupił się na mnie, a ja popatrzyłam prosto na Jokera. - Otóż, wiesz już, co się wydarzyło w Pałacu Adele. Nie jest tam teraz byt fajnie, ale, dzięki temu, że tam byłam i odpowiednio w odpowiedniej chwili zadziałałam, zdołałam uzyskać informacje na temat tego, gdzie stacjonuje reszta armii Adele, której udało się uniknąć egzekucji przez Juana - wyjaśniłam.

- Wow, to dość... Ważne informacje. I co zamierzacie z tym teraz zrobić? - spytał Joker. Westchnęłam i spojrzałam na Candy'ego i Lily. Na jego twarzy malował się wyraz zdenerwowania i niezadowolenia. Lily zaś była widocznie tym wszystkim przejęta. Musiała się stresować, nie dziwię się jej. Nasz plan wiązał się z dużym ryzykiem, a ona obok siebie miała do tego mojego wiecznie niezadowolonego brata. Spojrzałam ponownie na Jokera.

- Wyjaśnię ci wszystko - powiedziałam. Joker spojrzał na mnie wyczekująco.

- No więc? Słucham. Bo atmosfera tak zgęstniała, że można byłoby ją kroić nożem - odparł Joker.

- Najchętniej to pokroiłbym ciebie - powiedział Candy. Spiorunowałam go wzrokiem, niemal jednocześnie z Lily. On podniósł ręce w obronnym geście.

- No co? - spytał, "niewinnym" tonem.

- Nic - odparłam, po czym odwróciłam się znów w stronę Jokera. - Zignoruj go i posłuchaj. Tak jak ci opowiedzieliśmy, podczas mojego pobytu w pałacu Adele udało mi się zdobyć informację na temat tego, gdzie znajdują się resztki armii królowej. No i, nie bez pewnych trudności, doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie udać się do armii, i razem z nimi odbić królestwo Adele - powiedziałam. W odpowiedzi Joker zaśmiał się, co totalnie mnie zaskoczyło. Zgiął się w pół i wybuchł krótkim śmiechem, po czym opanował się i popatrzył na nas.

- Zabawne - skomentował. Wyprostował się i otarł oczy. - Uśmiałem się - dodał.

- Tyle że... to nie żart - odparłam. Joker popatrzył na mnie, po czym ponownie się zaśmiał, a właściwie lekko prychnął z rozbawieniem. Przez chwilę się uśmiechał, najwidoczniej wciąż uważał, że to wszystko to żart. Wkrótce jednak uśmiech zaczął powoli znikać z jego twarzy.

- Ty mówisz na poważnie, tak? - spytał Joker. Skinęłam głową.

- Tak, ale daj mi dokończyć - odparłam. Joker otworzył usta, zapewne chciał coś powiedzieć, ale mu na to nie pozwoliłam. Wyciągnęłam w jego stronę rękę, uciszając go tym gestem. - Nie, powiedziałam, daj mi dokończyć. Nie chcę wchodzić w zbędne dyskusje, dopóki nie powiem ci wszystkiego - dodałam. Joker skinął głową.

- Ok. Mógłbym już teraz powiedzieć, jak bardzo głupi, bezsensowny i ryzykowny jest ten plan, ale dam ci w takim razie dokończyć, to jest nawet sensowne - odparł Joker.

- No nareszcie ktoś tutaj mówi z sensem! - zawołał mój brat. Spiorunowałam go ponownie wzrokiem.

- Nie wtrącaj się, daj mi opowiedzieć wszystko Jokerowi - powiedziałam, po czym wróciłam spojrzeniem do mojego ukochanego. - No więc tak, na czym skończyliśmy... A, tak, powiedziałam ci, że planujemy zjawić się tam, gdzie znajduje się armia Adele i namówić ich do odbicia królestwa. Co dalej, to to, że musimy znaleźć jakiś sposób, żeby ta armia mogła być pewna, że nie jesteśmy ich wrogami. No bo wiesz, do tej pory oni z nami walczyli, my z nimi, nasze relacje były takie... nie za ciekawe, delikatnie mówiąc. Więc musimy zrobić coś, żeby wiedzieli, że nie jesteśmy teraz ich wrogami i żeby nas nie zaatakowali. No i żeby się do nas przyłączyli - wyjaśniłam. Joker skrzyżował ręce.

- No dobrze, to jak zamierzacie to wszystko załatwić w takim razie? Żeby nas nie zaatakowali, ale za to przyłączyli się do nas? - spytał. Zmarszczyłam lekko brwi.

- Joker, miałeś mi nie przerywać! Daj mi opowiedzieć to wszystko do samego końca! Potem będziesz mógł sobie ponarzekać i pozadawać pytania - odparłam. Joker podniósł ręce w obronnym geście.

- Dobrze, dobrze, oddaję ci głos i słucham w skupieniu - powiedział Joker. Uśmiechnęłam się lekko.

- Super, to słuchaj dalej. No więc mamy ten problem, z którym musimy sobie jakoś poradzić. Myśleliśmy nad tym, i uznaliśmy, że kluczem do rozwiązania tego problemu jesteś ty - odparłam.

- Ja? - zdziwił się Joker.

- Tak, ty. Otóż mówiłeś, że twoja misja związana z Aleksandrem się powiodła, tak? - spytałam. Joker skinął głową.

- No tak, zgadza się. Udało mi się przekonać Aleksandra i teraz on również jest po naszej stronie - powiedział.

- No i super, to rozwiązuje nasz problem! - zawołałam. Joker wydawał się wciąż jeszcze wiele nie ogarniać.

- Nie rozumiem. O co ci dokładnie chodzi? Wiem, że miałem poczekać z pytaniami, ale wytłumacz mi proszę w takim razie, niby jak przeciągnięcie Aleksandra na naszą stronę ma nam pomóc z wdrożeniem w życie tego szalonego planu? Choć mam pewne podejrzenia, ale wolę na razie zachować je dla siebie i posłuchać ciebie - powiedział Joker. Z twarzy nie schodził mi nadal lekki uśmiech.

- No więc tak, Aleksander, jako że jest teraz po naszej stronie, mógłby udać się z nami i zaświadczyć tamtej części armii, że jesteśmy z nimi. I przekonać nas, żeby do nas dołączyli - wyjaśniłam, po czym zamilkłam. Teraz, kiedy powiedziałam już wszystko, chciałam poznać zdanie Jokera na ten temat. On odczekał chwilę w ciszy.

- To wszystko? - spytał. Skinęłam głową.

- Z grubsza tak - odparłam. Joker westchnął i przetarł twarz dłonią.

- Doprawdy, nie sądziłem, że wpadniecie na coś takiego... - stwierdził. Skrzyżowałam ręce.

- A co, masz może lepszy pomysł? - spytałam. Joker westchnął.

- Zakładam, że porzucenie tego wszystkiego w cholerę, zostawienie wszystkiego za sobą i oddalenie się nie wchodzi w grę? - spytał.

- To byłoby zbyt piękne rozwiązanie, ale całkowicie je popieram, skoro już bierzemy to pod uwagę - stwierdził mój brat.

- Nie! Nie możemy tak postąpić! - zawołała Lily.

- Właśnie, ona ma rację. Poza tym pamiętajcie, że Lily ma obecnie problemy, zostałaś jakoś... otruta, a ci ludzie chcą za wszelką cenę ją dorwać. Więc musimy zrobić wszystko, żeby zmieść ich z powierzchni ziemi, a nie uciekać przed nimi - odparłam.

- No, ale może nie aż tak drastycznie... Przecież nie musimy dosłownie wszystkich wymordować, prawda? - spytała Lily.

- To zależy od tego, jak się sprawy potoczą - odparłam.

- Więc nie mamy żadnego innego planu? - spytał Joker.

- A masz lepsze rozwiązanie? - zapytałam. Na chwilę między nami zapanowała cisza, dopóki w końcu nie odezwałam się ponownie. - Skoro nikt nic nie ma do dodania, to musimy się skupić na realizacji tego planu - dodałam.

- Cane ma rację. Moja rodzina w pałacu potrzebuje teraz pomocy jeszcze bardziej niż zwykle. Juan wciąż posuwa swoje działania do przodu, czym zagraża i im, i nam. Aleksander zgodził się przynajmniej stanąć po naszej stronie, a do tego wiemy, że część armii Adele przetrwała i gdzieś się ukrywa. Cane zna ich lokalizację. Połączenie sił z nimi to najlogiczniejsze rozwiązanie. Jednak tylko Aleksander może zapewnić nam to, że ci ludzie nie rzucą się na nas kiedy tylko się tam zjawimy, ale za to uznają nas za swoich sojuszników. Aleksander to nasze, swego rodzaju, zabezpieczenie - stwierdziła Lily.

- Teraz, jak tak to ujęłaś, faktycznie brzmi to najsensowniej - stwierdził Joker. Candy westchnął.

- A przez chwilę już myślałem, że może trochę cię polubię - powiedział. Joker i ja niemal w tym samym momencie posłaliśmy mojemu bratu oburzone spojrzenia pełne dezaprobaty. On jednak jak zwykle nic sobie z tego nie zrobił.

- Pozostaje jednak jeszcze jedna kwestia - stwierdził Joker, spoglądając z powrotem na mnie i na Lily. Popatrzyłam na niego wyczekująco.

- Oświeć nas zatem - odparłam.

- Wiecie, nie możemy mieć niestety pewności, że cała ta armia w ogóle istnieje. A nawet jeśli, czy mamy stuprocentową pewność, że zgodzą się połączyć z nami siły, jeśli zjawimy się u nich z Aleksandrem? Mogą uznać, że to jakaś nasza sztuczka. Jakieś czary, podstęp, i mogą nam nie uwierzyć. A wtedy albo odprawią nas z niczym, albo nawet zaatakują.

Wybiegając jeszcze dalej w przyszłość można stwierdzić, że narazimy w ten sposób siebie, a także Aleksandra, którego większość z nas - tutaj spojrzał na chwilę wprost na Lily, po czym znów zaczął patrzeć na nas wszystkich. - Niezbyt lubi, ale który jest jednak dość ważną postacią, myślę że na obu dworach. Myślę, że jakiekolwiek szanse na porozumienie umarłyby razem z Aleksandrem, gdyby coś mu się stało - dodał Joker. Jak tylko skończył mówić, Candy lekceważąco prychnął.

- I to są właśnie ludzie! Nawet swoich pobratymców, przyjaciół, władców, są w stanie zamordować ze strachu! - zawołał. Lily odwróciła się na chwilę w jego stronę, kładąc mu dłoń na ramieniu.

- Ty chcesz zamordować masę ludzi, bo się ich obawiasz - stwierdziła.

- Nie obawiam się ich. Obawiam się tylko tego, co mogą zrobić. Zwłaszcza tobie i naszemu dziecku - odparł Candy.

- Większość z nich również nie boi się nas czy Juana, ale tego, co możemy zrobić. Nie znają nas, dla nich jesteśmy nieprzewidywalni. Ty też na pewno byłbyś nie ufny w takiej sytuacji. I skory do przemocy oraz morderstw. A oni również obawiają się nie tylko o siebie, ale i o swoich bliskich, przyjaciół, rodzinę. Nie oceniaj ich zbyt pochopnie - powiedziała Lily. Mówiła spokojnym, opanowanym i pewnym siebie głosem. Jakby tłumaczyła coś dziecku. Ona będzie wspaniałą, cierpliwą i kochającą matką - przemknęło mi w tamtej chwili przez myśl. Po chwili spojrzałam na Candy'ego, do którego słowa te były adresowane. Mój brat westchnął, spuściwszy wzrok na podłogę.

- Najbardziej wkurza mnie w twoich słowach to, iż wiem, że masz rację - stwierdził, po czym spojrzał na Lily, która się do niego uśmiechnęła. Teraz chyba bardziej niż kiedykolwiek dostrzegłam, jak dziecinnie ja i mój brat zwykle się zachowujemy. On będzie okropnym, nieodpowiedzialnym ojcem. Ale za to przynajmniej ja będę fajną, zabawną ciocią - pomyślałam. Wolałam jednak na razie nie dzielić się z nimi swoimi przemyśleniami. Zwróciłam jednak uwagę na coś jeszcze, i o tym postanowiłam napomknąć.

- Wow, naprawdę Lily masz na niego ogromny wpływ. Dobry wpływ - stwierdziłam. Candy i Lily popatrzyli na mnie, nieco zdziwieni.

- O co ci chodzi? - spytała dziewczyna. Z twarzy mojego brata mogłam wyczytać to samo pytanie, Lily jednak zdążyła go ubiec i spytała pierwsza. Wzruszyłam ramionami.

- No wiecie... I ty i Candy musicie przyznać, że kilka miesięcy temu mój brat prędzej zmiażdżyłby sobie własną dłoń swoim młotem niż przyznał, że ludźmi i nami targają te same uczucia i zaakceptował twoje słowa obrony ludzi - odparłam. Candy i Lily, nieco zmieszani, popatrzyli po sobie. Pierwsza ponownie odezwała się Lily.

- Cóż, przynajmniej wiemy, że twoja niechęć do ludzi troszeczkę osłabła - stwierdziła, posyłając mojemu bratu lekki uśmiech. Candy jednak zachował pełną powagę.

- Mam nadzieję, że nie będę musiał tego nigdy żałować - odparł. Ton jego głosu odpowiadał wyrazowi jego twarzy. Nie był wrogi, tylko po prostu poważny, co mogło oznaczać, że nawet Candy zaczął pomału przekonywać się do ludzi i... być może do naszego planu. Lily westchnęła.

- Nie mamy nic lepszego. Teraz ustalmy, jak to rozplanujemy - powiedziała. Zaskoczone spojrzenia nas wszystkich spoczęły na niej.

- O co dokładnie chodzi? - spytał Candy. Pierwszy doszedł do siebie jednak Joker, i to on najpierw się odezwał.

- Pewnie o to, że musimy ustalić, kto uda się do Aleksandra, a potem, jeśli chłopak zgodzi się nam pomóc, kto uda się z nim do tej pozostałej części armii, a na sam koniec musimy się zastanowić, jak rozegramy i kto będzie towarzyszył podczas odbicia dworu Adele - powiedział Joker, spoglądając na Lily. Ona skinęła głową.

- Dokładnie o to mi chodziło - odparła dziewczyna. Candy prychnął, po czym skrzyżował ręce.

- To chyba oczywiste? Ja się tam udam! - zawołał mój brat. Lily westchnęła, kładąc mu dłoń na ramieniu.

- Wiem, że chcesz nas wszystkich chronić, dlatego wszystkimi trudnościami i problemami chciałbyś zająć się sam. I najchętniej wszystkie te problemy zgniótłbyś swoim młotem, ale musisz trochę spuścić z tonu. Doceniam naprawdę twoją chęć dbania o nas wszystkich i nasze bezpieczeństwo, ale nie da się tego zrobić tak, żeby każdy z nas choć odrobinę nie zaryzykował - powiedziała Lily. Candy spojrzał jej głęboko w oczy.

- Ale ja nie chcę, żeby tobie albo Cane groziło cokolwiek - stwierdził mój brat. Lily uśmiechnęła się do niego, podczas gdy w tym czasie Joker skrzyżował ręce. Westchnął, przewracając przy tym oczami, po czym nasze spojrzenia się spotkały.

Mimowolnie uśmiechnęłam się. Bawiło mnie, jak wkurzyło go to, że Candy go pominął, choć oczywiście nie pochwalałam tego. Ale Candy potrzebował po prostu jeszcze trochę czasu, żeby uznać Jokera za część naszej małej rodzinki. Znałam swojego brata i wiedziałam, że w końcu zaakceptuje Jokera i będzie go traktował jak na przykład mnie, czyli jak część rodziny. A teraz po prostu zgrywał gruboskórnego gbura, w czym był akurat najlepszy.

- Ja wiem, i doceniam to, ale tak się nie da. Ani Aleksander, ani Adele, jak i kilka innych osób, nie darzą ciebie niestety jeszcze zbyt dużym zaufaniem. Poza tym, sam musisz przyznać, że jesteś dość porywczy, wciąż nie przepadasz za ludźmi, nie ufasz im zbytnio, za to jesteś w pewnych kwestiach aż zbyt wojowniczy. I nieobliczalny. I nie chcę, żeby to źle zabrzmiało. Każdy ma swoje wady, poza tym wiele przeszedłeś, a do tego czasami pewne wady się przydają. Kto wie, gdyby nie twoja porywczość i samozaparcie, może nadal tkwiłabym w ośrodku Juana - powiedziała Lily.

Na dźwięk tego imienia każdy z nas skrzywił się lekko, podczas gdy ona kontynuowała. - Więc naprawdę, nie odbierz tego źle. Chciałam tylko pokazać, że niechcący możesz zrobić coś, co sprawi, że Adele przestanie nam ufać. Albo Aleksander. Albo ktokolwiek. I wtedy coś mogłoby się stać tobie, czego również bym nie przeżyła. Cały czas robisz z siebie macho, który wszystko załatwi. I, jak do tej pory, załatwiałeś to. Ja zawsze byłam wśród nas słabym ogniwem, które trzeba było ratować. Ty i Cane jesteście twardzi i silni, i zazwyczaj to wy mnie ratowaliście. Ale, ale! To nie znaczy, że jesteście niezniszczalni!

Doceniam waszą pomoc, i że tyle dla mnie ryzykujecie. Ale, no właśnie, przez to, że to DLA MNIE ryzykujecie swoim bezpieczeństwem, czuję się z tym jeszcze gorzej. Narażacie się dla mnie tak często... Joker również - powiedziała, po czym przerwała na chwilę i spojrzała na mojego ukochanego, choć trwało to tylko chwilę. Kontynuowała swoją wypowiedź, zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, spoglądając ponownie na Candy'ego. - Ja też martwię się o was, o ciebie, tak jak ty martwisz się o Cane, Jokera i mnie - dodała. Candy zabrał jej dłoń ze swojego ramienia. Złapał ją za obie ręce i lekko ścisnął.

- Nie musisz się o mnie martwić, dam sobie ze wszystkim radę - powiedział Candy. Lily pokręciła lekko głową.

- Czy kiedy ja mówię ci coś takiego, to przestajesz się o mnie martwić? - spytała.

- Ale ty akurat dostarczasz wszelkich powodów do tego, żeby się o ciebie martwić - stwierdził mój brat.

- Może i masz rację, ale nie zmienia to faktu, że ja także zawsze się o ciebie zamartwiam, naprawdę - powiedziała Lily. Postanowiłam się wtrącić.

- Dokładnie, zgadzam się z Lily. Ja też się o ciebie martwię, o was wszystkich. Poza tym, skracając wypowiedź Lily, nie jesteś zbyt lubiany wśród ludzi, więc to chyba naprawdę nie najlepszy pomysł, żeby wysyłać akurat ciebie - powiedziałam. Candy spiorunował mnie wzrokiem.

- Mądralińska się znalazła - skwitował.

- I, tak jak w większości przypadków, twój argument jest bez sensu. No ale dobra, wracając do tematu. Gdybyś tam poszedł sam, i narobił problemów, to my mielibyśmy jeszcze większe problemy. Jak pójdziesz tam i będziesz sobą, to jest, zwyzywasz wszystkich i spróbujesz zabić, znienawidzą nas i znów zostaniemy sami, na lodzie, bez żadnego wsparcia. Znienawidzeni przez wszystkich wokół, którzy będą chcieli nas dopaść i zabić - powiedziałam. Candy wbił we mnie swoje spojrzenie. Na szczęście jednak ja żyłam z nim tyle lat, że z łatwością potrafiłam wytrzymać jego nienawistny, wkurzony wzrok.

- Jesteś niemal taka sama jak ja, jeśli chodzi o charakter - stwierdził. Udałam oburzenie.

- No wiesz?! Jak możesz mi tak ubliżać! - zawołałam. Zauważyłam, że Joker i Lily uśmiechnęli się lekko. Candy jednak zignorował to.

- W każdym razie, ty już tam byłaś, i twoja obecność nie spowodowała katastrofy, a wręcz przeciwnie, jesteśmy jeszcze bliżej doprowadzenia tego wszystkiego do końca - powiedział mój brat.

- Dość tego - powiedziała Lily. Wszyscy spojrzeliśmy na nią. - Dość tej bezsensownej dyskusji. Uzgodnijmy w końcu coś na poważnie - dodała.

- Dokładnie - powiedział Joker. Wtedy spojrzeliśmy wszyscy na niego. - Ja rozmawiałem z Aleksandrem, i wiem, gdzie obecnie się znajduje jego oddział. To ja powinienem udać się do Aleksandra i wtajemniczyć go w nasz plan - dodał Joker.

- Idę z tobą - powiedziała Lily. Wszyscy spojrzeliśmy na nią zaskoczeni. Po chwili zaskoczenie na twarzy Candy'ego zmieniło się w przerażenie.

- Czyś ty oszalała?! - zawołał.

- To żart, tak? - spytałam.

- Obawiam się, że to nie jest żart - stwierdził Joker. Candy popatrzył na niego z nienawiścią.

- Ty się zamknij! - zawołał, po czym ponownie spojrzał na Lily. - Po moim trupie! Nie zgadzam się! - dodał. Był wściekły. Lily tym razem uspokoiła go, niespodziewanie przytulając mojego brata. Był zaskoczony, a po chwili cała złość zaczęła z niego uchodzić, a po chwili przytulił Lily do siebie. Zawsze potrafiła uspokoić tego gamonia, choć wyjątkowo tym razem właściwie to się z nim zgadzałam.

- Jednak muszę jasno podkreślić, nie żartowałam - powiedziała Lily. Po chwili ona i Candy odsunęli się od siebie. Mój brat był obecnie dużo spokojniejszy niż jeszcze chwilę temu, mimo że wciąż chodziło o tą samą kwestię. Widocznie przytulasy Lily czyniły cuda, przynajmniej w przypadku mojego brata. Candy jedynie pokręcił lekko głową.

- Nie zgadzam się - stwierdził mój brat.

~*~

- Posłuchaj, zanim cokolwiek więcej powiesz... - zaczęłam. Candy mi jednak przerwał.

- Nie, to ty posłuchaj! - zawołał. Tym razem jednak nie zamierzałam pozwolić mu przejąć kontroli nad sytuacją. To ja musiałam przekonać go do swojego pomysłu, musiał mi uwierzyć, że to jedyny dobry sposób.

- Nie, to ty posłuchaj - przerwałam mu stanowczo. Candy zamilkł i spojrzał na mnie z lekka zaskoczony. Wykorzystałam to, żeby kontynuować. - To szalony plan. A my potrzebujemy pomocy Aleksandra za wszelką cenę. Ufam mu, ale on także wiele przeszedł i na pewno lepiej będzie, jeżeli się tam zjawię, razem z Jokerem, i potwierdzę mu nasz plan i wszystko to, co się stało - powiedziałam.

- Ale... - zaczął Candy, ja jednak jeszcze nie skończyłam. Miałam już ułożony idealny plan, i byłam pewna, że kiedy reszty go pozna, przyzna mi rację.

- Daj mi dokończyć, zanim dodasz jakieś swoje "ale" - powiedziałam. Candy posłusznie zamilkł. Może po prostu nie przywykł do takiej stanowczości z mojej strony, choć bywałam uparta, kiedy chodziło o moich bliskich lub kiedy uważałam, że mam rację. - Wiem, co zaraz powiesz. Że to niebezpieczne. I muszę przyznać ci rację, cały czas ryzykujemy, i zapewne nie pozbędziemy się tego ryzyka i niebezpieczeństwa z naszego życia, dopóki nie rozwiążemy do końca całej tej sytuacji. A musimy to zrobić, abyśmy i my wszyscy, i nasze dzieci, mogli w końcu żyć w spokoju - dodałam.

- Sądząc po tych słowach, to masz już pewnie jakiś plan - stwierdził Joker. Spojrzałam na chwilę na niego.

- Zgadza się - odparłam, po czym powiodłam po kolei po twarzach wszystkich zebranych, Jokera, Candy Cane, na koniec zatrzymałam wzrok na Candy'm.

- Tym razem się nie rozdzielimy - powiedziałam. Candy uśmiechnął się lekko. Wiedziałam, że mój plan tym razem przypadnie mu do gustu.

- Zaczyna mi się podobać, wreszcie jakiś sensowny plan - stwierdził. Również się uśmiechnęłam.

- Joker i ja pójdziemy porozmawiać z Aleksandrem. Candy i Cane będą nam towarzyszyć, ale będą niewidzialni. Gdyby zrobiło się nieciekawie, pomożecie nam, ale tylko kiedy ja lub Joker wypowiemy hasło, które ustalimy, lub pokażemy wam odpowiedni gest - wyjaśniłam. Candy skrzywił się lekko.

- A po co te wszystkie hasła i gesty? - spytał. Westchnęłam, po czym uśmiechnęłam się lekko jeszcze raz. Położyłam mu dłoń na policzku i pogładziłam go lekko kciukiem.

- Bo wiem, jacy potraficie być szaleni i porywczy, zwłaszcza ty. Byłbyś skłonny zabić Aleksandra za sam fakt, że krzywo na nas spojrzał - powiedziałam. Candy przyglądał mi się z uwagą, nie wydawał się być przekonany moimi słowami, zaczęłam się więc szykować do dalszej decyzji i przekonywania go godzinami, ale... O dziwo, to nie było potrzebne. Candy nagle uśmiechnął się lekko i wtulił w twarz w moją dłoń.

- Kocham cię, i ci ufam. A to pierwszy plan, jaki brzmi nawet w miarę sensownie. Przyznaję, jestem porywczy, i pomysł z hasłem lub gestem brzmi dobrze, pod jednym warunkiem. Jeśli sytuacja będzie naprawdę, naprawdę zła, wkroczymy bez żadnego znaku. Na wypadek, gdyby zrobili coś, co uniemożliw wam wezwanie naszej pomocy - powiedział Candy. Wprost nie mogłam uwierzyć, że pochwalił mój plan i się na niego zgodził!

Postawił co prawda swój warunek, który można było naprawdę różnie zinterpretować, ale kochałam go, ufałam mu i wierzyłam, że dobrze postąpi. Chwycił mnie za ręce, a potem objął mnie, przysunął do siebie i przytulił.

- Ooooo, jak słodko! - zawołała Cane. - Też mnie przytul! - zawołała, zapewne kierując te słowa do Jokera. Nie widziałam tego jednak, bo byłam wtulona w Candy'ego.

- Co się stało, że się zgodziłeś? Nie żeby mi to nie pasowało, cieszę się, ale byłam pewna, że będziesz miał jeszcze jakieś obiekcje i będę musiała cię długo przekonywać - powiedziałam, gdy już trochę się od niego odsunąłem. Candy ponownie się uśmiechnął.

- Wiesz... Jak wspomniałem, ten plan brzmi najsensowniej ze wszystkich do tej pory. Poza tym, obiecałem ci przecież, że się zmienię, prawda? Że przestane być bezwzględnym mordercą, i dam ludziom kolejną szansę, prawda? - odparł. Nie sądziłam, że można kochać kogoś jeszcze bardziej, niż kochałam Candy'ego do tej pory, ale chyba właśnie tak się stało. Te słowa, były najcudowniejszym, co mogłam od niego usłyszeć. I do tego to nie były puste obietnice, za tymi słowami szły czyny! Candy w końcu zgodził się na mój plan! Wierzyłam, że jest to najlepsze rozwiązanie, które pomoże nam osiągnąć wreszcie upragniony cel. Kochałam go tak bardzo...

- Słowa nigdy nie wyrażą tego, jak bardzo cię kocham. Jesteś taki dobry - powiedziałam. Candy uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- To dzięki tobie. To ty jesteś dobra, i wydobywasz ze mnie resztki dobroci, które jakoś się we mnie uchowały. Wszystko dzięki tobie - odparł, po czym pochylił się i mnie pocałował. Jego usta były mi tak dobrze znane, ale jednocześnie wciąż było to wstrząsające, przyjemne, zaskakujące doświadczenie. Całował mnie, jakby to był nasz pierwszy pocałunek, i zarazem ostatni, jakby chciał nasycić się tym na zapas.

Nie przeszkadzało mi to jednak. Rozchyliłam usta, pozwalając mu na pogłębienie pocałunku. Objęłam go, zarzucając mu ręce na szyję, i przyciągając go do siebie bliżej. Chciałam czuć ciepło jego ciała przy swoim.

- Dobra, to ja proponuję, żebyśmy dzisiaj odpoczęli, a jutro z samego rana wyruszymy! - zawołała Cane.

~*~

Nie odrywając się od Lily, podniosłem kciuka w górę, żeby pokazać mojej siostrze, że zgadzam się z jej planem. Ona w odpowiedzi zaśmiała się, kątem oka widziałem, że schwyciła Jokera i pociągnęła go gdzieś za sobą. Zostaliśmy z Lily sam na sam.

- Naprawdę ci dziękuję - powiedziała cicho. Spojrzałem na nią zaskoczony. Nie bardzo wiedziałem, o co może jej chodzić. Podniosłem lekko jedną brew.

- Za co? Wiem, że jestem kochany i idealny, ale chciałbym wiedzieć, za co konkretnie tym razem mi dziękujesz - powiedziałem. Lily uśmiechnęła się lekko. Był to uśmiech na poły radosny, na poły smutny.

- Za wszystko - odparła, przysuwając się do mnie. Skinąłem lekko głową.

- No tak, czego innego mógłbym się spodziewać? - spytałem, kręcąc przy tym lekko głową. - Cały czas za wszystko dziękujesz - dodałem, również uśmiechając się przy tym lekko.

- No bo jestem wam wdzięczna. Za wszystko, naprawdę - powiedziała. Potem spuściła na chwilę wzrok na podłogę, a następnie ponownie, niepewnie, spojrzała na mnie. - Wiesz... Chciałabym porozmawiać o czymś jeszcze. Poprosić o coś - powiedziała. Skinąłem głową.

- Oczywiście! Proś, o co tylko zechcesz! - zawołałem, wciąż się przy tym uśmiechając. - Wszystko ci dam i dla ciebie zrobię! Nawet gwiazdkę z nieba! - dodałem. Lily uśmiechnęła się nieśmiało, przysuwając się do mnie jeszcze bliżej.

- Nie, spokojnie, nie chcę akurat gwiazdki z nieba - odparła.

- Więc? Czego pragniesz, lilio moja? - spytałem. Chwyciłem ją obiema dłońmi za rękę. Uniosłem jej dłoń do moich ust i pocałowałem ją delikatnie, wciąż wpatrując się w moją boginię. Ona nie kryła zaskoczenia, ale nic nie powiedziała na ten temat.

- Żałuję, że nie możemy od razu udać się do Adele i jej pomóc. Po tym, co powiedziała Cane, jestem pewna, że stoją po naszej stronie i że wszyscy tam są w ogromnym niebezpieczeństwie. Najchętniej od razu bym tam pognała, żeby już teraz im pomóc - powiedziała Lily. Ja w tym czasie opuściłem na dół nasze ręce, ale wciąż trzymałem ją za dłoń. Lily spojrzała mi prosto w oczy.

- Rozumiem cię. Przynajmniej tak mi się wydaje. Ale wiesz, że nie możemy udać się tam od razu, prawda? Jeżeli to zrobimy, jest szansa, że przegramy. Zostaniemy złapani, będziemy torturowani, może nawet zginiemy. Sami możemy sobie nie poradzić ze wszystkimi wrogami - odparłem. Lily skinęła głową.

- Tak, wiem o tym - przyznała mi rację. Wydawało mi się, że dość niechętnie.

- Rozdzielić też się nie możemy. Skoro wszyscy razem moglibyśmy nie dać im rady, to tym bardziej dwójka z nas. Nie mówiąc o tym, że udawanie się tylko we dwójkę w którekolwiek z tych miejsc gdzie musimy się zjawić, byłoby ryzykowne - dodałem. Lily ponownie skinęła głową.

- Tak, tak, wiem o tym - odparła dziewczyna, spuszczając przy tym wzrok i wzdychając.

- Więc? O co takiego chciałabyś poprosić? - zapytałem. Lily po chwili podniosła na mnie wzrok i skupiła na mnie swoje spojrzenie.

- Po prostu... Chciałabym poprosić cię, żebyś mi coś obiecał - powiedziała, ściszając przy tym nieznacznie swój głos. Przysunąłem się do niej jeszcze bardziej i trochę się nad nią pochyliłem, żeby lepiej ją słyszeć. Czułem, że, po raz kolejny, działo się między nami coś naprawdę niezwykłego i intymnego.

- O co chciałabyś poprosić? Jak już wcześniej mówiłem, możesz prosić mnie o wszystko. Dla ciebie, kochana, zrobię wszystko - odparłem. Lily uśmiechnęła się dla mnie. Jak zwykle był to najpiękniejszy ze wszystkich uśmiechów, jakie w życiu widziałem. Tylko ona potrafiła uśmiechać się w taki sposób, że, swoim uśmiechem, rozganiała wszystkie ciemne chmury i pocieszała nie tylko człowieka, ale też i jego duszę.

- Czy mógłbyś mi po prostu obiecać, że zrobimy to wszystko jak najszybciej? Żeby jak najszybciej udało nam się uratować moich bliskich i zapewnić wszystkim, wam, im, po prostu wszystkim, bezpieczeństwo? - spytała. Wciąż na mnie spoglądała. Jej uśmiech, stopniowo, jak mówiła, zmienił się w smutny, a potem zniknął z jej twarzy. Widziałem, że to wszystko było dla niej bardzo ważne i naprawdę to przeżywała. Czułem, że, po raz kolejny, muszę dla niej stanąć na wysokości zadania i być dla mojej ukochanej wsparciem. Na początku uśmiechnąłem się do niej. Szeroko i szczerze, żeby ją w ten sposób pocieszyć.

- Oczywiście! Oczywiście, że zrobimy to wszystko jak najszybciej! - zawołałem. Jednocześnie objąłem ją. Przycisnąłem Lily do siebie, obejmując ją przy tym mocno. Wtuliła swoją twarz w zagłębienie w mojej szyi. - Wszystkie problemy, całą tą sprawę, załatwimy jak najszybciej, i, już wkrótce, wszyscy będziemy bezpieczni i szczęśliwi! - zawołałem. Poczułem, że Lily również mnie obejmuje i się do mnie przytula.

- Naprawdę? Obiecujesz mi to? - spytała cicho. Mówiła trochę niewyraźnie, bo wciąż była we mnie wtulona, ale ja doskonale ją rozumiałem.

- Mogę ci to nie tylko obiecać, ale i przysiąc! Przysięgam na wszystko! Na moje życie, życie twoje i Cane, oraz na naszą miłość! - zawołałem. Przez następną chwilę staliśmy tak, w całkowitej ciszy, wtuleni w siebie. Czułem, że Lily w ten sposób nabiera sił. Wreszcie, po upływie kilku minut, niepewnie odsunęła się ode mnie.

Spojrzała na mnie uważnie. Widziałem, że wciąż nie opuściły jej wszystkie smutki i troski. Całkowicie ją rozumiałem, zwykłe słowa nie rozwiążą wszystkich naszych zmartwień i problemów. Liczyłem jednak na to, że uda mi się pomóc jej chociaż trochę, choć odrobinę ją wesprzeć w tym wszystkim. I, sądząc po jej minie, nieco spokojniejszej i łagodniejszej niż wcześniej, uznałem, że mi się udało. Lily uśmiechnęła się do mnie blado.

- Możesz też przysiąc na miłość do naszych dzieci? - spytała. Zamrugałem kilka razy, zaskoczony, odsuwając się od niej nieznacznie. Zupełnie nie spodziewałem się takich słów, i właśnie dlatego na trochę się zawiesiłem.

W końcu jednak musiałem jakoś zareagować na pytanie mojej ukochanej, na jej prośbę. Lily przybrała nieco zmartwiony wyraz twarzy. - Wszystko ok? - spytała z przejęciem, przyglądając mi się uważnie. Trochę się zestresowałem. Czasami miałem wrażenie, że świdrujące spojrzenie zielonych oczu Lily jest w stanie przejrzeć każdego, wszystkie myśli, prześwietlić duszę.

Nie chciałem ani okłamywać Lily, ani mieć przed nią żadnych tajemnic, ale od jakiegoś czasu martwiły mnie różne rzeczy. Miałem wątpliwości, trochę się tym wszystkim martwiłem. Czułem jednak, że muszę sam to przepracować, bo tylko ja sam mogę w tej chwili sobie pomóc. Sam powinienem sobie to wszystko poukładać w głowie, potrzebowałem tylko trochę czasu na oswojenie się z tym wszystkim i przemyślenie tego. - Candy, wyglądasz, jakbyś właśnie połknął muchę - dodała po chwili takiego przyglądania mi się.

Normalnie ten tekst pewnie by mnie nawet rozśmieszył, ale tym razem był on po prostu znakiem, że muszę się już ogarnąć ze swoim zachowaniem. Spróbowałem zatem się skupić na tyle, na ile mogę i uśmiechnąłem się do niej lekko. Postawiłem na szczerość. To znaczy, w większości.

- Nie, nie, spokojnie Lily... Po prostu, nie spodziewałem się z twojej strony takiego pytania, takich słów - odparłem, co akurat było prawdą. Moja słodka, ukochana, wzruszyła ramionami, wciąż mi się uważnie przyglądając.

- A czy jest w tym pytaniu, w tej prośbie, coś nie tak? - spytała, spoglądając na mnie wyczekująco, ale i ze spokojem, swoimi wielkimi, przepięknymi, zielonymi oczami, w których dosłownie mógłbym utonąć. Tylko że akurat teraz nie miałem za bardzo na to wszystko czasu, nie mogłem sobie na to pozwolić. Nie powinienem był teraz skupiać się na jej pięknie i na tym, jak bardzo ją uwielbiam i kocham. Musiałem w miarę możliwości zachować trzeźwość swojego umysłu, żeby udzielić dość miłej, ale też zarazem sensownej odpowiedzi. Żebym przypadkiem nie palnął czegoś zbyt głupiego, jak to ja mam w zwyczaju.

- Nie, nie, spokojnie, oczywiście, że nic w tym pytaniu nie jest nie tak! Jasne, mogę też przysiąc na miłość do naszego dziecka, nie ma problemu. Więc tu i teraz, przysięgam ci, ukochana, że załatwimy to wszystko jak najszybciej, że jak najszybciej doprowadzimy całą tą męczącą sprawę do końca, zapewnimy bezpieczeństwo nam, i twoim bliskim również - zapewniłem ją ochoczo, z pełną wiarą w swoje własne słowa. Natychmiast można było zauważyć, że Lily zdecydowanie wyraźnie ulżyło. Uśmiechnęła się nawet lekko do mnie, i po chwili przytuliła się do mnie, wtulając się w moją klatkę piersiową swoją twarzą.

- Dziękuję - powiedziała cicho Lily. Niemal od razu, wręcz automatycznie, objąłem ją i pogłaskałem po plecach, bawiąc się trochę przy okazji jej włosami. Żałowałem, że te słowa były częściowo kłamstwem, tak jak w ogóle to wszystko.

Kochałem Lily i pragnąłem zapewnić nam wszystkim bezpieczeństwo, a skoro bardzo jej na tym zależało, to chciałem również pomóc tym jej bliskim, jej "rodzinie", ale...

Wciąż nie docierało do mnie, że zostanę ojcem. Że naprawdę będę miał dziecko. Z Lily. Że zostaniemy kurde rodzicami. Nie miałem pojęcia, co mam o tym wszystkim teraz myśleć i jak się zachowywać w tej sytuacji.

Widziałem i czułem, że Lily prawdziwie zrozumiała sytuację i pogodziła się z nią, nawet zdążyła już pokochać to nasze dziecko... A ja wciąż, w najlepszym przypadku czułem do tego dziecka co najwyżej obojętność. Nadal z tyłu mojej głowy kołatała się taka myśl, że gdyby Lily nie była w ciąży, byłoby znacznie łatwiej. To dziecko mogłoby być, mogłoby go nie być, nie robiłoby mi to za bardzo jakiejś dużej różnicy, nie licząc tylko tego, że, tak jak wspomniałem, byłem praktycznie pewien, że bez niego byłoby nam wszystkim z tym po prostu łatwiej.

Ale no cóż, stało się, a ja doskonale przecież zdawałem sobie sprawę z tego, że powinienem stanąć na wysokości zadania i być wsparciem dla swojej ukochanej. Ponadto zacząłem się już przyzwyczajać do całej tej naszej sytuacji coraz bardziej, w coraz większym stopniu.

Przyzwyczaiłem się już teraz do tego, że w Lily rośnie sobie "owoc naszej wspólnej miłości" i że muszę w tym momencie dbać o nich oboje. No a do tego także oczywiście o swoją rodzoną siostrę bliźniaczkę. No i dobra, o Jokera trochę też.

No bo co by teraz o nim nie powiedzieć, był, niestety, miłością Cane, a do tego, również niestety, przyjacielem Lily, i bywał przydatny. Ale oczywiście wciąż go nie lubiłem, jasne? Po prostu moim zdaniem jego obecność tutaj, w tym momencie, bywała przydatna, nic więcej ponadto. To wszystko było naprawdę bardzo pokręcone, ale jakoś musiałem sobie z tym wszystkim poradzić. My wszyscy musieliśmy jakoś sobie poradzić z całą tą porąbaną sytuacją.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top