Dieta

Siedzę w pokoju i tak w sumie to nic nie robię. Nie mogę nawet zjeść czegoś słodkiego, bowiem nie posiadam już w pokoju słodyczy, ponieważ, jak sama nawa rozdziału wskazuje, jestem na diecie. I tym oto sposobem jem mięso i zieleninę. Tylko. Niezbyt fajnie – zważywszy na fakt, że nie każdy odchudza się razem ze mną, przez co muszę patrzeć jak inni jedzą ciasto czekoladowe, albo moje ukochane Twixy, albo fryteczki – no, ale cóż, dieta to dieta. Jeśli chodzi o moje doświadczenie z dietami, to nie posiadam, ponieważ za każdym razem odstraszały mnie te wszystkie dziwne jedzonka, na których zrobienie zleci mi cały dzień. No, a tak poza tym to popijam sobie drinka złożonego z wody, soku grejpfrutowego i kostek lodu z soku grejpfrutowego w kształcie tulipana albo kiści bananów (w zależności jak na ten lód spojrzymy), do tego mam papierową słomeczkę z przeceny z Rossmana. I tak mi jakoś to życie na tej diecie leci. Najgorszy jest fakt, że ja już mam czasami odruch wymiotny po serze feta, którego dodaje sobie czasami do sałatki na kolację, a moja dieta będzie trwała jakieś, no, dwa miesiące, albo więcej. Cudownie, po prostu cudownie. Uwielbiam jeść zieleninę, patrząc jak inni mogą sobie zjeść frytki, albo ziemniaki opiekane. To jest takie moje hobby.

Afrodyta: Co robisz?

Ja: A niby co mam robić?

Ja: Nic nie robię. Zrobiłam już na dzisiaj jedną maturę. Teraz wegetuję. I czytam książkę.

Afrodyta: No tak... Zaproponowałabym ci czekoladę albo jakiegoś owocka, ale sama dobrze wiesz, że nie możesz tego jeść.

Ja: Ta, dzięki, że mi o tym przypominasz. Codziennie!

Afrodyta: Och, daj spokój. Dasz sobie, radę wierze w ciebie.

Ja: Ta, dzięki.

Ja: Ares coś sobie zrobił, że tutaj nie przylazł? Czy wysłał ciebie?

Afrodyta: Czy ty uważasz, że ja jestem jakimś jego chłopcem na posyłki?

Ja: Ależ skądże, tylko że ostatnio wręcz codziennie truje mi dupę.

Afrodyta: Niech ci będzie. A Aresa nie ma. Postanowił wywołać jakąś wojnę, z nudów.

Ja: Aha. A co robi Atena?

Atena: Zastanawia się, kto zabrał jej czekoladę, która należała do niej.

Afrodyta: Upsik.

Atena: No, „upsik".

Afrodyta: Ha, ha... Masz, ja tylko skubnęłam.

Atena: Połowę czekolady?

Afrodyta: Ech, możliwe...

Atena: Co ci się stało w palec?

Ja: Zacięłam się przy robieniu sałaty na obiad. Teraz mnie boli i leci mi krew.

Afrodyta: Mówiłam, że sałatę się rwie, a nie kroi.

Ja: A ja wolę pokrojoną sałatę w sałatce, tak wygląda dla mnie lepiej.

Atena: Wiecie, że to będzie smakowało tak samo, prawda?

Ja: Nie no co ty! Naprawdę?

Atena: Owszem... Moja czekolada też jest dobra.

Ja: Kasztankowa?

Atena: Nie.

Ja: To jaka? Pierotowa?

Atena: Też nie.

Afrodyta: Bajeczna.

Ja: O boże, dlaczego? Lubię bajeczną.

Atena: Obawiam się, że lubisz większość rodzajów czekolad.

Ja: Dobra jest chociaż?

Atena: Przepyszna.

Ja:

Afrodyta: Jak ty możesz wydać z siebie taki odgłos?

Ja: Całkiem normalnie, to takie na pół jęknięcie, pół nie wiadomo co.

Atena: Po co ci ta słomka, jeżeli jej nie używasz?

Ja: Bo myślałam, że będę ją używała. Logiczne przecież.

Atena: Nie no jasne. Jasne jak drut.

Afrodyta: Zjadałabym sobie lody... Albo tort lodowy.

Ja: Zaraz uderzę cię drzwiami.

Afrodyta: Och, nie wiedziałam, że chcesz iść z Chrysaorem na randkę!

Ja: Nieważne.

Afrodyta: No właśnie, mały smarku.

Atena: Zbyt dużo czasu spędzasz z Aresem.

Afrodyta: Tak właściwie, to byłam na wycieczce z Artemidą.

Ja: Co?

Ja: Przecież one kąpią się w rzece i śpią w jakiś zimnych namiotach! A do tego muszą sobie upolować żarcie i je obedrzeć ze skóry!

Afrodyta: Wiem.

Atena: A ty skąd to wiesz?

Ja: Bo Artemida mi pokazywała prezentację w power poincie, żeby mnie „zachęcić". Naprawdę bardzo ładne zdjęcia lasu, ale ja nie mam zamiaru już nigdy więcej spać w jakiś namiotach. Już raz byłam na takim obozie przetrwania, nigdy więcej.

Afrodyta: Mnie się podobało.

Ja: A do tego pewnie trzeba by tam się kompać razem, przecież tam nie ma żadnych ścian, a strach odchodzić gdzieś dalej, bo jakiś niedźwiedź może cię pożreć.

Afrodyta: Wiesz, mnie nie przeszkadza fakt, że myję się obok kogoś. Jestem przyzwyczajona, jeszcze z czasów łaźni. A poza tym... heh... towarzyszki Artemidy są naprawdę urodziwe.

Ja: Ile one mają lat?!

Afrodyta: Nie wiem? Ale to nie była jakieś dzieci, do cholery! To były Łowczynie, które są na stałe z Artemidą!

Atena: Mimo wszystko, fuj.

Ja: Owszem.

Afrodyta: Myślałam, że jesteśmy tutaj tolerancyjni.

Atena: Jestem tolerancyjna, ja po prostu nie uważam, żeby nagość była czymś fajnym.

Afrodyta: Niech ci będzie. A ty?

Ja: Osobiście uważam, że cielesność jest fuj, nie ważne jaką kto ma płeć.

Afrodyta: Co?

Afrodyta: Nie znacie się.

Ja: ... Czy jak się myłyście w rzece to tam były ryby? Wiesz, tak jak w morzu lub oceanie...

Afrodyta: TAK! I to było potwornie obleśne, kiedy jakaś ryba, albo inne wodne stworzenie mnie dotknęło!

Afrodyta: ... Nie licząc oczywiście jakiejś pięknej nimfy...

Ja: Nie chcę tego słuchać.

Atena: Ja też.

Afrodyta: ... Niech wam będzie.

Artemida: Kto, do cholery, zjadł MOJE mango?!

Ja: Ja nie jem owoców.

Atena: To ja wpadłam na pomysł, abyśmy trzymali w lodówce swoje rzeczy w podpisanych pudełkach, więc to na pewno nie ja.

Artemida: Ono nie było w lodówce.

Atena: ... Cóż, mimo wszystko to nie ja. Ja mam swojego ananasa.

Afrodyta: Nie jadłam dzisiaj owoców.

Artemida: Czyli to Ares...

Ja: Skąd wiesz?

Artemida: Nie wiem! Nie obchodzi mnie to! Ktoś musi zostać ukarany!

Atena: A co jeśli to ktoś inny?

Artemida: Trudno. Ares i tak i tak dostanie strzałą w dupę.

Atena: ... Jestem wstanie to zaakceptować.

Artemida: Idę zrobić dla niego specjalną strzałę z haczykami, żeby było ją trudniej wyjąć z jego tłustej dupy.

Afrodyta: Ares nosi ochraniacze na tyłek, specjalnie żebyś nie mogła go trafić w tyłek.

Ja: Co do cholery?!

Ja: Cholera, będę musiała już zmienić tę bluzkę, a to chyba dopiero czwarty dzień...

Afrodyta: Puszczę to mimo uszu.

Artemida: Jak to nosi ochraniacze?! Na całym tyłku?!

Afrodyta: No... nie.

Artemida: Cudownie.

Artemida: Więc wystraczy go tylko trafić prosto w rowek, aby było to jeszcze bardziej bolesne.

Afrodyta: No tak. Tak właściwie, to tak.

Artemida: Świetnie! Więc pa, pa! Ja idę robić mą zemstę!

Atena: Poczekaj! Mogę ci pomóc! Co powiesz na małą bombę?

Artemida: Może być. To będzie cudownie patrzeć jak tyłek mu wychucha, nie tylko bólem.

Ja: Muszę sobie zapisać, żeby absolutnie nigdy nie zjadać jedzenia Artemidy.



***************************************************************************

I tym pozytywnym, acz nie dla wszystkich, akcentem kończymy dzisiejszą rozmowę. Jednak nie użyłam słomki z przeceny. Schowam ją do innych. Mój palec cały czas boli, a plaster jest czerwony. Zjadałabym sobie coś, ale nie zrobię tego z powodu już wam znanego. Afrodyta poszła z Ateną i Artemidą, mówiąc że ona w takim razie poszuka wakacji dla siebie, Artemidy i Łowczyń, i opcjonalnie Ateny, jeśli ta będzie chciała z nimi się wybrać, gdzieś na greckiej wyspie w jakimś boskim kurorcie, bez facetów (Lesbos). Ja natomiast zastanowię się czy chce mi się przebierać i narażać palec na ból, aby przejechać jakieś pięć kilometrów na rowerze. Ale obawiam się, że odpowiedź to: nie. Wyjdę sobie na dwór z książką, i tyle.



Do następnego rozdziału/odcinka/części.



HERMAFRODYTA I BOGOWIE

[1171]



PS.

Ja, czytając to drugi raz, aby pogrubić osoby, które mówią, sprawdzić błędy i pododawać przecinki: *kiedy Afrodyta mówi o wyciecze z Artemidą i jej świtą*  That's  gay, bro.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top