They all warned us about times like this. 8 grudnia 2019.

Ostatni raz, kiedy byłam na Hawajach, wspominam jako koszmar. To całkiem zabawne z perspektywy czasu, że jako złe wspomnienie rysuje mi się całowanie się na plaży z mężczyzną, którego poślubiłam i morze alkoholu wypitego z prawdziwą superbohaterką. A tak niestety właśnie jest; niemal namacalnie czuję tamten strach, ataki paniki i złe przeczucia, które mnie męczyły, gdy wyglądałam przez okno i patrzyłam na ten sam ocean, na który patrzę dziś rano. Tylko dziś wszystko jest o wiele, wiele spokojniejsze.

Tego chyba właśnie potrzebowałam najmocniej na świecie: czasu.

Jasne, Tom nie wyleczył moich chorób magią swojej miłości, zwyczajnie nie tak działa świat i choroby psychiczne. Jednak pogodzenie się z pewnymi rzeczami było dokładnie tym, czego potrzebowałam.

Nie jestem zdrowa, nigdy nie będę zdrowa, pewnie całe życie będę żyła z widmem kolejnego załamania nerwowego i ataku paniki, który może nadejść niespodziewanie. Jednak teraz, jak nigdy wcześniej wiem, że one miną. Wystarczy, że wezmę leki, dziesięć głębokich oddechów i powiem sobie, że wszystko, co złe jest tylko w mojej głowie.

I będzie dobrze. Może nie od razu, może dopiero kolejnego dnia, ale będzie dobrze.

Jest dobrze.

Marysia za moim plecami wydaje z siebie jakieś niezrozumiałe mruknięcie, a ja uśmiecham się lekko, gdy odrywam wzrok od widoku za oknem i spoglądam na nią. Moja siostra śpi zwinięta w mały kłębek na samym brzegu materaca, a ja postanawiam zostawić ją tam jeszcze na chwilę. Zamykam za sobą drzwi sypialni, na paluszkach udaję się do kuchni, gdzie robię dzbanek kawy i wychodzę z laptopem na taras. Przez dłuższą chwilę bezmyślnie patrzę się w otwartą skrzynkę mailową, czekając, aż kofeina zacznie krążyć w moich żyłach i będę miała siłę, by rozróżniać literki na ekranie. W końcu krzyczę na samą siebie wewnętrznie, że ta prokrastynacja na nic się nie zda i zabieram się do pracy.

Zawsze sądziłam, że nie mogę pracować z wizją deadline'ów wiszących na karku, że to się po prostu źle skończy i przez moją chorobę schowam się na tydzień pod kołdrą. Co ostatecznie zaowocuje zwolnieniem dyscyplinarnym za niedotrzymanie terminów. W końcu przez chwilę pracowałam w korporacji i to był koszmar, na szczęście już wiem, że nie chodziło o pracę, tylko o ludzi. Zawsze chodzi o ludzi.

A teraz doceniam moją nerwicę, która nie pozwala mi zostawić pracy na później i dlatego zabieram się za przesłany mi scenariusz już w tej chwili. Po prostu nie chcę dalszą część dnia myśleć o tym, że nadal mam coś do zrobienia.

– Kawy... kawy... – Rozlega się głos nad moją głową, a gdy podnoszę wzrok, widzę Taikę udającego zombie i idącego powoli w moją stronę. Ma na sobie sprany podkoszulek All Blacks, bokserki w choinki i duże puchate kapcie. Przewracam tylko oczami i wręczam mu kubek, który wcześniej przygotowałam. Patrzę, jak wypija łyk i uśmiecha się szeroko, po czym zamyka mi komputer na dłoniach. – Clement kocha, to poczeka, a jak jakimś cudem nie kocha, to zwyczajnie nie ma wyboru. Chwilowo należysz do mnie.

– Ja nie wiem, co wy byście zrobili bez moich błyskotliwych i logicznych poprawek na swoich scenariuszach – sarkam, odsuwając od siebie komputer, a on uśmiecha się triumfalnie.

– Marion jeszcze śpi? Nie, żeby mnie to dziwiło, wypiła wczoraj chyba tyle rumu, ile w ogóle sama waży.

– Może tak być, nie wykluczam tego. Podobno się ostatnio pokłóciła z facetem, co wyznała mi dopiero w nocy i co oznacza, że jak zobaczę go w święta, to chyba skopię mu dupę.

– Biedny Kamal – mówi Taika ciepłym głosem. – Nie dość, że ma taką żonę, to jeszcze ma ciebie za szwagierkę.

– Oni nie są po ślubie.

– Oboje wiemy, że to kwestia czasu. To po prostu po nich widać to, że powinni być razem do końca świata.

– Prawda, to akurat doskonale po nich widać... – odpowiadam i upijam łyk kawy. Taika sięga po telefon i coś przegląda, chwilę siedzimy w milczeniu, a ja myślę o mojej siostrze. Właściwie o mojej siostrze i moim najlepszym przyjacielu, którzy może i się kłócą, może się różnią, ale od dwóch lat jest wiadome, że spędzą razem resztę życia. I dochodzę do wniosku, że niestety nie zawsze wszyscy mają tyle szczęścia. – Przeglądałam w nocy Instagram, wiem, wiem, miałam rzucić social media, bo mi szkodzą. Jednak trafiłam na zdjęcia twojej żony. Chelsea promuje film o polinezyjskiej artystce, imprezując na Malcie?

– Przeglądałem wczoraj Twittera i widziałem zdjęcia z Halloween, gdzie Tom i Zawe...

– Dobra, dobra, nie było tematu. Zrób lepiej jakieś śniadanie – mówię, znów sięgając po komputer, a Taika mierzy mnie wzrokiem i niechętnie się podnosi.

– Weź lepiej prysznic, wyglądasz tragicznie.

– Dziękuję – odpowiadam ciepło i mimo wszystko idę za jego radą, zbierając się do łazienki.

Niestety Taika ma rację, prezentuję się dziś o poranku wyjątkowo okropnie. Moje obcięte kilka tygodni temu włosy, są trochę za krótkie i przy tutejszej wilgotności powietrza z łatwością zwijają się w plątaninę czegoś, co bardzo chciałoby być lokami. A jak dodać do tego nierówną opaleniznę i okulary w drucianych oprawkach, które przeszły całkiem sporo (głównie uderzanie czołem o blat biurka, gdy słucham kolejnych pomysłów Waititiego) to efekt jest raczej żałosny. Biorę prysznic i przebieram się w krótkie spodenki i podkoszulek w drobny wzór przedstawiający sushi, a jak tylko uchylam drzwi od łazienki, słyszę, że moja siostra już wstała.

Maria i Taika sprzeczają się o skład jajecznicy, którą przygotowują, więc nalewam sobie kolejny kubek kawy i czekam posłusznie na jedzenie.

Waititi jak zawsze je w biegu i zanim zdążę choćby dopić kawę, on już wychodzi z domu, bo jest spóźniony na plan. Moja siostra za to w spokoju kończy swoje śniadanie i uśmiecha się do mnie.

– Więc? – pyta, a ja spoglądam na nią, nie mając pojęcia, co dokładnie ma na myśli. – Też jedziemy na plan, czy masz pracę tutaj?

– Mam pracę, mam jej całkiem sporo, ale skoro już wstałaś to zajmę się nią wieczorem Możemy pojechać na plan. Posiedzimy do lunchu i odwiozę cię na samolot, co?

– A nie mogę zostać? Nie chcę wracać do domu... proszę – wzdycha, spoglądając na mnie oczami kota z bajki, a ja kręcę głową.

– Nie, musisz wrócić do pracy i do mojego wspaniałego przyjaciela, który ma do ciebie anielską cierpliwość i jak lubisz mi powtarzać, wciąż wygląda jak twoja erotyczna fantazja – mówię, a ona tylko przewraca oczami. – A co najważniejsze, ja muszę od was wszystkich odpocząć, chociaż na kilka dni.

– Ty może odpoczywasz, ale co sądzi o tym twoja wątroba...

– Moja wątroba ma się bardzo dobrze, podobnie, jak reszta mnie – mówię, wstając od stołu i sugeruję jej tym samym, by zajęła się pakowaniem.

Dwie godziny później jedziemy na plan zdjęciowy i zanim zdążę choćby przełożyć przez głowę identyfikator, już atakuje mnie kilka osób. Głównie dlatego, że nie chcą przeszkadzać Waititiemu, a wiedzą, że jako jedyna mam do tego pełne prawo.

Moja umowa określa mnie jako "edytorkę scenariusza", ale prawda jest taka, że robiłam to, czego w danej chwili potrzebował Taika. Naszą zgodną współpracę odkryliśmy, pracując już nad Ragnarokiem, a w zeszłym roku tylko się w niej utwierdziliśmy, gdy spędziliśmy razem kilka miesięcy w Europejskich miasteczkach.

Pierwsze kilka dni, a czasem i kilka tygodni, zawsze są dla mnie traumatyczne. Gdy otaczają mnie obcy ludzie, nie mogę się skupić; boję się i tracę grunt pod nogami. Jednak Taika dobrze zdaje sobie z tego sprawę, i nieustannie stara się mieć mnie na oku. Jego dziwny magnetyzm promieniuje wokół, niezależnie gdzie się pojawi, a wszyscy od razu robią się mniej przerażający.

– Nigdy cię takiej nie widziałam – mówi z lekkim zdziwieniem Marion, gdy krążymy po planie, a ja próbuję znaleźć jednego z dźwiękowców. – Sprawiasz wrażenie... ogarniętej.

– Moment – odpowiadam i podbiegam do poszukiwanego przeze mnie mężczyzny, by go poinformować w odrobinę mniej dosadnych słowach, niż tych, których pierwotnie użył Waititi, że jest potrzebny na planie. – Chodź po coś do picia, te upały mnie wykończą.

– Więc wracając, to praca? Czy coś innego? – pyta moja siostra, nalewając sobie wody mineralnej i uśmiecha się do mnie lekko. – Dlatego nie chciałaś mnie wcześniej zabrać na plan? Żebym nie zobaczyła, jak dobrze sobie radzisz? Bo wmawiasz mi, że chodzi o to, że będę mówić jakieś niestosowne rzeczy do Michaela.

– Co dokładnie masz na myśli? Zawsze czułam się dobrze, mając jasno postawione zadania. – Wskazuję jej drewniany stolik nieopodal nas, schowany w cieniu i siadam naprzeciwko niej. – Wciąż piszę nową książkę i do maja ją skończę.

– Pracujesz z ludźmi Aśka. Z obcymi ludźmi.

– Lubię moją pracę. Naprawdę lubię być na planie zdjęciowym Taiki, bo czuję się tu jak w wariatkowie, a to akurat dość znajome dla mnie otoczenie – odpowiadam, uśmiechając się. – Właściwie to myślałam o tym ostatnio, po tym, jak wróciłam z Toronto...

– Po czy przed awanturą z Tomem?

– Przed. Wiedziałam, że awantura się odbędzie, więc wolałam się na nią merytorycznie przygotować, jednak nie podzieliłam się z nim wnioskami do jakich doszłam – odpowiadam, nerwowo obracając szklaną butelkę w dłoniach. Maria daje mi znać, żebym mówiła dalej, ale najpierw przez dłuższą chwilę przygryzam usta, a później biorę głęboki oddech. – Że do tej pory wszystkie moje cele definiowali mężczyźni w moim życiu i relacje z nimi, a teraz pierwszy raz mam coś... swojego.

– Taika jest mężczyzną. Jestem tego prawie pewna, że jest osobnikiem płci męskiej, nie mam pewności, czy aby na pewno naszego gatunku, ale to nadal facet. I nie możesz zaprzeczyć, że dość ważny facet w twoim życiu. – Parskam śmiechem, a ona uśmiecha się do mnie. – Właściwie to jest święta trójca: jest nasz tata, jest Tom i Taika... albo Taika, a później Tom, to zależy od miejsca, w którym aktualnie jesteś.

– To nie brzmi dobrze – wchodzę jej w słowo, a ona wzrusza ramionami.

– Jeśli cię to pocieszy, u niego ta lista moim zdaniem jest bardziej rozbudowana, bo poza mamusią i siostrami jesteś oczywiście ty, ale też Zawe, jego nowojorska asystentka i...

– Załapałam, co chcesz powiedzieć, Młoda – ucinam i kręcę głową, dając jej znać, by skończyła temat, gdy przysiada się do nas kilka osób.

Marion jak zawsze ma talent do bycia w centrum uwagi, co przyjmuję z wdzięcznością. Każdy, kto w moim towarzystwie zabierał światła ze mnie, był moim bohaterem, a dziś mam wokół siebie dwie takie osoby. Taika i moja siostra zawsze w towarzystwie robią wszystko, by być tym dominującym zwierzęciem scenicznym, dlatego podczas lunchu prześcigają się w błyskotliwych docinkach i zabawnych historyjkach. Marianna robi zdjęcia telefonem, relacjonując ten dzień, jak i każdy poprzedni spędzony tutaj, na swoim Instagramie, gdy ja usilnie staram się znów ograniczać swoją obecność w social mediach.

Po południu wsiadamy w samochód i zawożę siostrę na lotnisko. Wiem, że spotkamy się za dwa tygodnie w święta, ale w tej chwili to nie ma to aż takiego znaczenia, bo pożegnanie jest dla mnie tak samo trudne. Przede wszystkim jestem jej wdzięczna za to, że pomogła mi zaaklimatyzować się na Hawajach. Żegnamy się długo, wylewnie i łzawo, jakby znów miały dzielić nas na stałe tysiące kilometrów. A przecież mieszkamy niemal w tej samej dzielnicy w Londynie.

Nie wracam na plan, zamiast tego jadę z powrotem do wynajętego dla nas przez studio domku i upewniam się, że po wizycie mojej siostry zostało jeszcze jakieś wino. Biorę butelkę i idę na plażę niedaleko.

Wciąż najbardziej na świecie lubię swoje własne towarzystwo, lubię czasem robić to totalne nic i być sama. Zwłaszcza, gdy na co dzień otaczają mnie dziesiątki ludzi, których nigdy nie podejrzewałam o to, że staną się częścią mojego świata. Patrzę na fale przed sobą, snując w głowie plan kolejnego rozdziału, do którego napisania nie mogę się zabrać. Po prostu poprawianie scenariuszy, które tworzą Taika i Jemaine jest o wiele przyjemniejsze i przynosi mi niewymiernie większe korzyści finansowe.

Sięgam w końcu po telefon, a pierwszym zdjęciem, które pojawia mi się na Instagramie, jest posągowa piękność pozująca w wagoniku nowojorskiego metra. Ashton uśmiecha się szeroko do obiektywu, a ja zaczynam się zastanawiać, kto za nim stał. I dlaczego mój mąż.

Taika ma nieustanną rację Radlak, Instagram ci szkodzi. Nie powinnaś po nocach stalkować tych wszystkich ludzi.

Wiem, przestanę. Obiecuję.

Wyłączam aplikację i przechodzę do napisania do Toma kolejnej wiadomości dzisiaj. Mam ochotę powiedzieć mu o tym, że czuję się paskudnie, bo Maryśka wyjechała, oraz o tym, że Michael Fassbender pięknie się dziś wyjebał na planie. Mimo to wiem, że niezależnie o czym napiszę, jego odpowiedź raczej się do tego nie ustosunkuje. Robię zdjęcia plaży i swoich stóp, po czym wysyłam je z jednym słowem "tęsknię".

Tomasz > Pogody to Ci zazdroszczę.
Tomasz > Przygotuj się na szok termiczny po przylocie.

> Dobrze, że mamy kominek ;)
>Widziałam filmik z Fallonem, cudo. Gratuluję, kochanie.

> Choć nadal uważam, że trzeba było się zgodzić na Black Jacka.

Tomasz > Proszę cię. Żadnych głupich gier to był mój warunek.

> A u Kimmela to biegałeś w stroju goryla.

Tomasz > To było dawno.

> Tak, masz rację.

> To było w czasach, jak cokolwiek sprawiało ci przyjemność.

Nie wysyłam ostatniej wiadomości, kasuję ją i upijam łyk wina, zastanawiając się, jak wybrnąć z tej rozmowy. Czasem mam wrażenie, jakbym stąpała po cienkim lodzie, który zaraz się pode mną zarwie, jeśli tylko postawię źle krok.

> A zmieniając temat, moja siostra wysłała mi listę potencjalnych prezentów dla siebie i Kamala, więc mam nadzieję, że uda nam się zrobić zakupy w Nowym Jorku, jak przylecę.

Tomasz > A nie możemy po prostu czegoś zamówić?
Tomasz > Porozmawiamy o tym jutro, muszę kończyć.

> Też cię kocham.

Wysyłam wiadomość i dopiero po chwili dociera do mnie, że "też" napisałam trochę na wyrost. Przygryzam usta i biorę kolejny głęboki wdech, zanim zacznę liczyć do dziesięciu. Nie mogę pozwolić na to, by moje myśli kolejny raz pognały w stronę najczarniejszych scenariuszy, bo to nigdy nie przynosi nic dobrego. Desperacko mam ochotę do niego zadzwonić, tylko po to, by na mnie fuknął, że znów sobie wymyślam problemy i wszystko jest w porządku. Rozpaczliwie potrzebuję usłyszeć, że wszystko jest w porządku, nawet, jeśli nie jest.

Taika znajduje mnie, gdy jestem mniej więcej w połowie butelki. Siada obok, przezornie stawiając w piasku kolejną flaszkę wina i uśmiecha się lekko.

– Czy to nie jest piękne? – pyta radośnie. – Cisza. Zdążyłem zapomnieć, jak ona brzmi przez twoją siostrę.

– Uwielbiasz moją siostrę – mruczę pod nosem, a on jednocześnie wzrusza ramionami i mi przytakuje, co wywołuje lekki uśmiech na mojej twarzy. – Poza tym, wy bawicie się doskonale, a ja muszę za to płacić...

– Właściwie to ja za wszystko płacę – wchodzi mi w słowo i uśmiecha się do mnie bezczelnie. – Pieniędzmi Foxa, ale zawsze.

– Płacić swoją poczytalnością...

– Swoim czym? Myślałem, że brak poczytalności udowodnili ci już dawno temu – odpowiada, a ja upajam duży łyk wina. – Dlatego tak dobrze nam się pracuje.

Przytakuję mu i pochylam się w jego stronę, by położyć mu na chwilę głowę na ramieniu. Siedzimy w milczeniu, aż w końcu Taika się odsuwa i wkłada mi w dłonie butelkę.

– Co jest? – pyta stanowczo, a ja od razu kręcę głową. Unikanie tematu do tej pory szło nam świetnie, najpierw byliśmy zajęci początkiem pracy nad filmem i moimi kryzysami co rano, gdy miałam wyjść do ludzi. A później przyleciała moja siostra i wszystkie wieczorne dramaty i melancholie topiliśmy bardzo skutecznie w rumie pitym na tarasie. Dziś jednak jesteśmy we dwoje i nie mamy innej możliwości, jak tylko zmierzyć się z trupami w szafach. – Widzę po tobie, że coś się poważnie zjebało, jak wyjechałaś na święto dziękczynienia i od tamtej pory nie mówisz ani słowa.

– Od jakiegoś czasu mam wrażenie, że wszystko jest nie tak... – odpowiadam po chwili, zbierając się w sobie.

Prawda jest taka, że potrzebuję się w końcu komuś wygadać, nie mogę w kółko udawać, że wszystko jest super. Jednocześnie czuję potworny strach przed tym, że moje słowa mogą nagle rozbić kryształową bombkę, która otacza nasze perfekcyjne życie. Boję się, jestem zawstydzona tym, że w moim idyllicznym świecie, wcale nie jest tak pięknie, jak wszyscy dookoła myślą.

– Tom ma depresję – mówię, a Taika przytakuje lekko i przygląda mi się bez słowa. Choć może w tej chwili chciałabym, żeby przytoczył jakiś niepoprawny żart, to jednak tego nie robi. – Od dawna i ja to widzę. Przerobiłam tyle lat w gabinetach psychiatrycznych, że powinni mi dać tytuł lekarski za samą frekwencję. Kamal też to widzi. Tom tego nie widzi. Wmawia sobie, że wszystko jest w porządku, a ja nie umiem sobie poradzić z nim i z sobą, z jego pracą, moją pracą z naszymi rodzinami, rozjazdami. Tego jest za dużo. Wiem, brzmię teraz chujowo i egoistycznie, bo on musi akceptować moją chorobę, a ja jego nie umiem...

– Ty się leczysz.

– Właśnie. Ja się leczę, ja szukałam pomocy, gdy widziałam, że coś mi nie pomaga. On woli wierzyć, że to po prostu słaby okres. Ostatnio, gdy byliśmy razem w Londynie, nie wstał z łóżka przez trzy dni. Pierwszego uznałam to za zmęczenie, zresztą zjedliśmy pizzę w łóżku, oglądaliśmy Irlandczyka, co samo zajęło nam jakieś dwa lata. Dwa kolejne dni spał po dwadzieścia godzin na dobę i moje próby tłumaczenia mu tego, że to nie jest zdrowe, skomentował tym, że jutro wstanie, bo idzie z Zawe do teatru.

– To ta panna, z którą gra w tej jego sztuce? – Przytakuję mu. Taika momentalnie spogląda na mnie znacząco, a ja kręcę głową. – No co? Zostawiłaś go z nią samego w Nowym Jorku, a wiesz, że nie chce mówić, że raz już mu odjebało i cię zostawił.

– To było dawno temu. Poza tym ja jestem tu z tobą...

– A on jest zazdrosny.

– Wiesz, odkąd podjął angaż w tej sztuce, mam delikatne wrażenie, że to ma na niego ogromny wpływ. Jakby nieświadomie wcielał się w swojego bohatera poza deskami teatru i czasem czuję się, jakby moim mężem był Robert, a nie on – mówię, obracając butelkę w dłoniach. – Nie umiem z nim rozmawiać, bo on mnie nie słucha. Kojarzysz, jak przechodziliśmy tutoring prasowy przed Toronto? Jak powtarzano nam, by zawsze nawiązywać do filmu, do naszego wkładu w niego i tak dalej? Tak wyglądają moje rozmowy z Tomem, nie jak prawdziwe konwersacje, a jakbym przeprowadzała z nim wywiad... Mam wrażenie, że stracił kontrolę nad swoim życiem w którymś momencie i teraz ja mu tego nie ułatwiam swoimi dobrymi radami.

– Wspominałaś na Comic Conie o rozczarowaniu jego wyborami artystycznymi... – Uśmiechamy się do siebie lekko, bo to naprawdę subtelnie ujęte sformułowanie mojego chaotycznego monologu po pijaku. – Cóż, sam pamiętam, jak narzekał na bycie Lokim w moim filmie, jak dobrze, że nie mam planów umieszczania go w kolejnym. Już nie mówiąc o tym, że Kevin mnie pytał, co sądzę o tym, żeby cię ukraść do tego serialu.

– Słucham? – pytam szczerze rozbawiona.

– Tom podobno zasugerował Kevinowi, że mogłabyś pracować przy serialu. Kevin bardzo rozsądnie postanowił porozmawiać najpierw ze mną, a ja stwierdziłem, że po moim trupie.

– Właśnie! Przecież mamy tyle pracy! – Śmieję się i po chwili poważnieję. – Pokłóciliśmy się o to. Powiedział mi wtedy, że jestem niewdzięczna... to była, kurwa, chyba najgorsza rzecz, jaką od niego usłyszałam. On uważa się za zbawcę świata, bo gdyby nie on, to nie miałabym pracy, samochodu, mieszkania w Nowym Jorku i domu w Londynie. Owszem, nie miałabym tego wszystkiego, jakbym się z nim nie związała, ale prawda jest taka, że nie miałabym też nawiedzonych stalkerek na Instagramie, dziennikarzy śledzących mnie na śniadaniu z ojcem i wiecznych kłótni.

– Daj spokój, kłótnie też są czasem zdrowe, wszystko jest zdrowe z umiarem.

– Właśnie, z umiarem – odpowiadam. Słyszę, że mój głos robi się spokojniejszy, gdy Taika zaczyna żartować i uśmiecham się lekko. – On zawsze chciał mieć kogoś do ratowania, tylko mnie już chyba nie trzeba ratować... robię to co kocham, nie wariuję na dłużej niż dwa dni i zarabiam tyle, że sama bym opłaciła sobie mieszkanie w Londynie, czy Nowym Jorku...

– Nie dziękuj.

– Nie ty mi płacisz tylko Fox Searchlight.

– Prawda. Jednak nieistotna – mówi, celując we mnie palcem. – Ja powiem ci to, co wiedziałem już po pierwszym naszym spotkaniu: ty jesteś zajebista, a on nie. Nie wiem, co z nim robisz. Spakuj się i ucieknij ze mną do LA.

– LA? Wcześniej mówiłeś o Nowej Zelandii. Nowa Zelandia była bardziej kusząca.

– W LA jest cieplej.

– Ok, więc LA.

Uśmiechamy się do siebie z Taiką, a ja pochylam się w jego stronę, by objął mnie ramieniem i przytulił do siebie. Siedzimy tak, patrząc w fale uderzające o brzeg, a ja mam wrażenie, że nie powiedziałam jeszcze miliona rzeczy, które bym chciała i które potrzebuję powiedzieć. Jednak cały czas obawiam się, że przywołam do życia rzeczy, które, póki co, żyją tylko we mnie, jakby nie były prawdziwe, dopóki o nich nie rozmawiamy.

– Ile wy jesteście razem? – pyta Taika, wyciągając z kieszeni scyzoryk i otwierając kolejną butelkę wina. – My się znamy trzy lata, więc trzy? Cztery?

– Trzy.

– To dotarliście do momentu, w którym macie dwa wyjścia z sytuacji – mówi swoim wszystkowiedzącym głosem, a ja daję mu znak, żeby kontynuował. – Jak przychodzi taki kryzys, to wyjście numer jeden, to się rozstać, a wyjście numer dwa zrobić sobie dzieciaka.

– Obie opcje są raczej do dupy – odpowiadam i kładę się na piasku, patrząc w gwiazdy nad sobą. – Choć Tom byłby cholernie szczęśliwy, jakbym wybrała opcję numer dwa. Jednak dzieci kłócą się ze wszystkimi moimi przekonaniami, lękami i planami na życie. Od początku nie ukrywam, że ich nie chcę... są granice ustępstw na które mogę pójść. Jak robienie sobie dziecka, by ratować związek.

– Czemu? To metoda sprawdzona od dwa tysiące dwunastego. – Śmieje się, klepiąc się w pierś, a ja mierzę go krytycznym spojrzeniem. – Uwielbiasz moje dziewczyny, nie sądziłem, że nie chcesz mieć dzieci w ogóle, tylko na razie. Nie zrozum mnie źle, mnie to na rękę, że nie zostawisz mnie samego na polu bitwy.

– Uwielbiam twoje dziewczyny, bo są twoje, Taika. Ja lubię dzieci, tylko nie chcę mieć własnych. Więc jaka jest trzecia opcja?

– Trzecia opcja nie istnieje.

– Dzięki za wsparcie – mruczę pod nosem, a on kładzie się obok mnie na piasku i dopiero teraz dostrzegam w nim coś nowego. Jakąś drobną zmianę, która objawia się w tym, że Taika nie powiedział jeszcze dzisiaj nic o sobie, co jest do niego cholernie niepodobne. – O kurwa... – przeklinam cicho po polsku, a przez jego usta przebiega cień uśmiechu. – Zakładam, że nie jest w ciąży, więc się rozwodzicie.

– Brawo, Sherlocku – odpowiada krótko, a ja czuję, jak robi mi się niedobrze.

Tom zawsze był zazdrosny o mężczyzn wokół mnie, zwłaszcza o moją relację z Taiką. Chelsea wręcz przeciwnie, rozumiała, że jesteśmy blisko i to tylko przyjaźń. Miałam wrażenie, że ja też się z nią przyjaźnię, że uwielbiamy pić razem wino, że zawsze się dogadujemy i jesteśmy blisko... i przeoczyłam to. Nie zauważyłam całkowicie, że coś się między nimi psuje, bo nie patrzyłam na to z boku, obiektywnie. Tak, jak powinnam. Od dobrych dwóch lat Taika i jego rodzina są niemal moją rodziną, a ja nie potrafię być wobec ich sytuacji kompletnie bezstronna. Dla mnie takie oddalenie zawodowe jest czymś, na co byłam przygotowana od początku związku, a oni zawsze byli idealni, zawsze zgrani, z dwójką cudownych dzieci. Jedno z tych małżeństw, które nie ma prawa się rozpaść, a jednak się rozpadło.

I pozostaje jedno pytanie.

– I co teraz? – szepczę, podnosząc się, by się napić.

– Nic, ona ma teraz więcej pracy niż ja, więc na razie załatwiamy to wszystko bardzo powoli, ale nie rób takiej miny, jakbyś chciała powiedzieć, że się wszystko ułoży. Nie ułoży się – odpowiada i też siada obok mnie. – My zaczęliśmy z zupełnie innego punktu niż wy, gdy my zaczynaliśmy, nie mieliśmy nic poza planami. A teraz oboje mamy swoją szansę i żadne z nas nigdy nie było specjalnie skromne, by odpuścić i skupić się na projekcie tego drugiego. Jasne, wspieramy się, ona nadal będzie produkować wszystkie moje filmy, ale teraz po prostu będziemy to robić z dystansem. Oboje go potrzebujemy, dystansu i chłodnego spojrzenia, na to wszystko.

– A dziewczynki?

– Mają się dobrze z moją mamą w LA i na razie tam zostaną. Dowiedzą się w swoim czasie, Matewa i tak jest za mała, by to ogarnąć, póki co, dla nich to normalne, że nie widują nas za często razem – mówi i zabiera mi butelkę. – Razem z Chels doszliśmy do wniosku, że bycie samemu sprawdzi się dla nas lepiej.

– Nie jesteś sam – mówię, opierając się ramieniem o niego i uśmiecham lekko. – Ja jestem i jestem dokładnie tak samo zjebana, jak ty. Tylko mniej fajna.

– Zdecydowanie mniej fajna – odpowiada, obejmując mnie i całując w czubek głowy. – I nie, w przeciwieństwie do twojego nadwrażliwego męża, Chelsea nie podejrzewa nas o romans. Ona nie jest pierdolnięta.

– Musi być pierdolnięta, wytrzymała z tobą dziesięć lat.

– Tylko dziesięć, jeszcze siedem i pobijesz ten rekord.

– Challenge accepted – mruczę pod nosem. – A teraz oddaj mi to wino.

– Masz rację, mojemu małżeństwu już nic nie pomoże, a ty jak będziesz pijana, to może nie zauważysz, że twój mąż to idiota.

– Na szczęście mam ciebie, a ty przypominasz mi o tym aż nazbyt często. – Śmieję się i podnoszę z piasku. Podaję mu rękę, by też się podniósł i mimo, że się trochę ociąga, to w końcu ruszamy z powrotem do domu.

Taika zaczyna opowiadać mi o reszcie dnia na planie i o długiej rozmowie telefonicznej, którą odbył z Jamesem Gunnem, w sprawach Marvela, a ja widzę, że wrócił mu humor. Chyba oboje dzisiaj potrzebowaliśmy tego samego; po prostu zrzucić z siebie te wszystkie pieprzone niepokoje.

Które i tak nieznośnie wracają do mnie w nocy, gdy leżę w pustym łóżku. Jestem zła, bo Tom kolejny raz nie znalazł dziś chwili na rozmowę, a jeśli to ja nie mam czasu odpisać, zawsze ma z tym problem. Sięgam po komputer leżący obok mnie i pierwszy raz od kilku tygodni włączam plik z moją książką. Wkładam słuchawki i robię to, czego obiecałam sobie, że nie zrobię nigdy, czyli przelewam własne frustracje i niepowodzenia w moją bohaterkę, która nie może nagle się odnaleźć w nowej rzeczywistości i w związku, który przecież tyle czasu był dla niej perfekcyjny.

Mam świadomość, że każdy mój tweet, każda relacja, każdy post i każde zdanie w mojej książce jest prześwietlane przez wszystkie psychofanki mojego męża. Robią to przecież od lat, przecież to one przypisują od samego początku piosenki Taylor do wszystkich jej byłych chłopaków.

Na chwilę zawieszam się nad tekstem i przełączam ułożoną playlistę na ostatnią płytę byłej dziewczyny Toma, bo właściwie od wakacji nie miałam okazji, by ją przesłuchać.

Z lekkim uśmiechem wracam do deszczowego Wrocławia, w którym znaleźli się moi bohaterowie i naprawdę chciałabym napisać im drogę do jakiegoś szczęśliwego zakończenia.

Tak, jak bardzo chciałabym sama jakieś dostać.

Problem z tymi słodkimi zakończeniami w romantycznych filmach jest taki, że nigdy nie pokazują one tego, co jest dalej. Związek to nie tylko powiedzenie "tak" w wymarzonej scenerii i piękny ślub na sto osób, nie, to głównie nieodebrane połączenia, kłótnie i wieczny brak zgodności w tym, co zamówić do żarcia. Jednak o tym nie pisze się w książkach, to nie sprzedaje filmów.

Depresja tego nie robi.

Fobie też nie za bardzo.

A już na pewno nie, przychodzący po bajkowym miesiącu miodowym, pracoholizm.

Który niespodziewanie uderzył w nas oboje.

Nie tylko jego.

Wyjmuję słuchawki z uszu i słyszę, że Taika też jeszcze nie śpi. Zabieram więc komputer i idę do jego sypialni, staję w drzwiach i przyglądam mu się dłuższą chwilę z lekkim uśmiechem. Jest kompletnie pochłonięty pisaniem, jego oczy nie odrywają się od podświetlonego ekranu, a skupienie wypisane na jego twarzy mnie fascynuje. Ponieważ jest dla mnie czymś doskonale znajomym.

– Mam nadzieję, że tym razem przyniosłaś sobie słuchawki – mówi, nie spoglądając nawet na mnie, a ja przytakuję mu bez słowa i siadam obok niego na łóżku.

Wiem, że Taika nie zawsze rozumie mój system pracy i dopisywanie zdań książki na telefonie w komunikacji miejskiej, on woli ciszę i woli pisać w nocy. W samotności, w której akceptuje niemal tylko jeden wyjątek: mnie, tylko jeśli jestem pochłonięta pracą tak samo, jak on. Wkładam więc słuchawki w uszy i widzę minimalne skrzywienie na jego twarzy, gdy zauważa na ekranie mojego komputera, czego słucham. Nie komentuje tego jednak w żaden sposób i dalej zapisuje kolejne linijki scenariusza, gdy ja robię to samo z moją książką.

Żadne z nas w takich sytuacjach nie kontroluje czasu. Zdecydowanie więcej powinniśmy go przeznaczać na sen, a nie na pracę i dzisiaj to ja odpadam jako pierwsza. Zaczynają mi się kleić oczy, a moja wena przegrywa ze zmęczeniem i wypitym winem. Odkładam więc laptopa na podłogę po mojej stronie i wsuwam go lekko pod łóżko, a gdy się podnoszę, Taika, robi dokładnie to samo. Kładę się obok niego, nakrywając się tylko lekką kołdrą, a w domu słuchać już tylko cichy szum klimatyzacji i jego spokojny oddech za moimi plecami.

Wszystko zawsze jest niezwykle naturalne. Nasza praca, nasze koegzystencja i to, że pewnie w którymś momencie poranka, odkryję jego rękę przerzuconą przez moją talię.

– Jesteś zajebistym najlepszym przyjacielem – mówi lekko zaspanym głosem Taika za moimi plecami, a ja parskam cichym śmiechem.

– Wiem, ty też nie jesteś taki najgorszy – odpowiadam, uśmiechając się, gdy obejmuje mnie trochę wcześniej niż zazwyczaj.

Uznałam, że umieszczę opowiadanie w czasie rzeczywistym. 

Wiele osób pisało mi jak uwielbia relację Aśki z Waititim i że było jej o wile za mało, wiec tu powinniście być zadowoleni. Taika jest moją miłością największą. 

Powrót do głowy Aśki nie należał do najłatwiejszych i bardzo chciałam, by tutaj była ona już bardziej poukładana, mimo że życie nie bardzo jej to ułatwia. 

Mam nadzieję, że nie połamię wam serc, a wy mnie rąk za to opowiadanie. 

Kolejne rozdziały pojawią się 18, 21, 24 i 31 grudnia. 

Kons. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top