16
Tony musiał zgromadzić całą drużynę w jakimś bezpiecznym miejscu. I to nie tylko oryginalny skład, ale także wersję rozszerzoną, na jaką składali się Vision i bliźniaki Maximoff.
Aby to zrobić, trzeba było najpierw znaleźć jakieś pomieszczenie, które spełnia dokładne wymogi. Po pierwsze mało osób może o nim wiedzieć. Po drugie, musi być ono dostatecznie duże, żeby pomieścić ich wszystkich. Po trzecie, powinno mieć dźwiękoszczelne ściany, żeby nikt nie słyszał awantury, jaką najpewniej mu zaserwują. I po czwarte, najlepiej, by było, aby tam nie było zasięgu. Potrzebna mu była baza.
Mogliby oczywiście spotkać się w jego garderobie, ale to ściągnęłoby jakieś podejrzenia. Za kulisami zawsze kręciło się nieprzyzwoicie dużo osób. Z jakby to powiedział Steve, nieprzyzwoitych powódek.
Sprawdził piwnicę, ale odkąd przejął ją na tymczasowe laboratorium, zrobiło się wystarczająco głośno, żeby ludzie zaczęli go z nią łączyć. Potem przeszukał bibliotekę, jednak tam też nie znalazł niczego nadającego się. Następnie przeszedł przez wszystkie budynki, jednak z takim samym skutkiem. Wreszcie wylądował w parku, jednak tam po prostu nie czuł się bezpiecznie. Gdyby się nie powstrzymywał, stukałby w każde drzewo, byle tylko sprawdzić, czy jest ono prawdziwe. Jednak najgorsze okazały się wiewiórki. Tony mógł przysiąc, że one go po prostu obserwują.
Kiedy wreszcie zrezygnował i już miał wychodzić z parku, przypomniał sobie o tym potworze, którego podobno widzieli Clint i Pietro. Próbował się uspokoić, przypominając sobie, że to najpewniej, był jakichś zwykły szop albo sowa, albo szop latający na sowie, a ta dwójka naoglądała się za dużo kiepskich horrorów i dopowiedziała sobie resztę. Jednak jak strach się pojawił, nie chciał już tak szybko zniknąć. A to poczucie, że jest obserwowany, najpewniej przez wiewiórki, ciągle narastało.
Aż wreszcie, kiedy coś spadło z drzewa, wylądowało tuż obok niego w krzakach i zaczęło się ruszać. Wtedy nie wytrzymał i najspokojniej, jak tylko potrafił, wziął nogi za pas.
***************
Tony był już za daleko, żeby usłyszeć, pytanie Darcy:
-Ty naprawdę kochasz straszyć ludzi w parkach?- Odwróciła się, tak jak tylko mogła, nie spadając przy tym z gałęzi, w stronę siedzącego koło niej Lokiego.
-Tak...- powiedział, nie odwracając wzroku od ciągle ruszającego się krzaka.
-To mógłbyś czasami coś nowszego wymyślić?- Spojrzała na niego zrezygnowana.- Wiem, że patrzenie, jak ludzie wieją z przerażeniem, jest super, ale sądzę, że stać cię na więcej. Po prostu robisz się...
-Przerwę ci tutaj wariatko, zanim powiesz coś, czego konsekwencji nie zniesiesz ani psychicznie, ani fizycznie. Nie ja to zrobiłem.- Całkowicie obrócił się w jej stronę, zupełnie nie przejmując się tym, że siedzi na gałęzi. Darcy za to poczuła każde drżenie, jakie on spowodował i z przerażeniem złapała się gałęzi. Naprawę pożałowała tego, że pozwoliła Lokiemu siebie przepuścić i to on zajął miejsce przy konarze.
-Ty się nie wierć tak!- krzyknęła na niego.- Przez ciebie spadnę!
-To wreszcie zaczęłoby się coś fajnego dziać. I miałbym przynajmniej jeden problem z głowy.
-Czekaj, co?
-To, że nie ja przestraszyłem Starka- odpowiedział najspokojniej i nawet brzmiał już na trochę znudzonego. Znów spojrzał na krzak. Ten już przestał się ruszać.-Jak na moje oko, to była jakaś robota żółtodzioba. To coś nawet nie wypełzło z tego krzaka.
-Chcesz mi powiedzieć, że ja, będąca tego wszystkiego świadkiem, mam uwierzyć, że ty siedzący koło mnie, podający się za boga żartów, psot, chaosu itd., nie maczałeś w tym swoich palców? Nie psycholu, nie jestem aż tak głupia, żeby na to polecieć.
-Nie do wiary.- Loki spojrzał na nią- Pierwszy raz od nie wiem ilu lat, kiedy mówię, że coś nie jest moją sprawką, mówię prawdę, a ty mi po prostu nie wierzysz.- Złapał się za pierś.- To boli.
-Teraz to dramatyzujesz. To co to było? Nietoperz wampir? Gremlin? Jakichś ohydny robal? Wiewiórka? Powiedz, że to wiewiórka. Wiewiórka żądna orzechów.
Loki już jej nie odpowiedział. Jedynie westchnął i po raz kolejny spojrzał w stronę krzaka.
**************
Tymczasem kilka drzew dalej Luna opierała się o konar. Przygryzała wargę tak mocno, żeby tylko stłumić śmiech do cichego chichotu. Tak naprawdę nie miała w planach wystraszenia Tony'ego, jednak jak tylko dzisiaj go zobaczyła, biegającego po całym terenie, z miną próbującą ukryć strach, po prostu nie mogła się powstrzymać. Samo przestraszenie Starka i patrzenie jak on ucieka, nie było tak zabawne, jak słuchanie rozmowy tej dwójki. Kiedy się wreszcie opanowała, wyciągnęła telefon, żeby sprawdzić godzinę. Za piętnaście szesnasta. Idealnie się wyrobi.
Już miała zamiar odejść, ale jeszcze coś ją zatrzymało. Ten chłopak, który podobno był sprawcą ataku na Nowy York, stwierdził, że jest żółtodziobem i te słowa w nią trafiły. Wiedziała, że najpewniej on jest zapatrzonym w siebie idiotą, którego opinie nie mają żadnego znaczenia, ale jednak wystarczyły.
Najdelikatniej, jak tylko potrafiła, wychyliła się, żeby dostatecznie ogarnąć sytuację. Ciągle tam siedzieli. Dziewczyna gadała o czymś, co już w ogóle nie było związane, z obwinianiem Lokiego o wystraszenie Starka. Sam chłopak zdawał się, jej w ogóle nie słuchał.
Luna znów się schowała i tym razem wyobraziła sobie coś małego, przypominającego nietoperza, z wielkimi oczami. Stworzenie musiało być wystarczająco proste, żeby nie rozpadło się na kawałeczki. Zupełnie, jakby narysowało je dziecko.
Wyciągnęła ręce i kiedy poczuła, na nich lekki ciężar, spojrzała w na to, co stworzyła. Oczy były za duże, łapki za długie, a futerko, nawet nie było futerkiem, tylko twardą powierzchnią. Musiało wystarczyć. Dokładnie wyobraziła sobie Powolne delikatne ruchy. Stworzonko odtworzyło niektóre z nich. Zamrugało kilka razy, wyciągnęło wyżej główkę i zacisnęło łapki. Musiało wystarczyć.
Jeszcze raz się wychyliła i tym razem wyobraziła sobie, swoje stworzonko w akcji. Kiedy tylko upewniła się, że nietoperek trafił do miejsca docelowego, znowu się schowała. Teraz musiała tylko czekać i słuchać.
***************
-A potem Gamora pocięła ławkę tym swoim kosmicznym mieczem, pająk jednak przeżył to i uciekł w moją stronę... Czy ty mnie w ogóle słuchasz?- Darcy spojrzała na Lokiego z wyrzutem. Ten wreszcie przestał gapić się na krzak i wpatrywał się w przestrzeń.
-Pająk przeżył pocięcie ławki przez Gamorę i zaczął biec w twoją stronę- powiedział bez uczuciowym tonem.- Jak ja się stoczyłem, że ja naprawdę ciebie słucham.- Tym razem w jego głosie można było wyczuć zmęczenie i zawiedzenie samym sobą.- Podsumowując, Stark krzyknął, jak mała dziewczynka, Pepper próbowała zabić pajęczaka książką, idiota z kosmosu, też zaczął wrzeszczeć i jakimś sposobem wrzucił pająka na biurko Gamory, a ta zrobiła, to, co zrobiła. I to wszystko wydarzyło się, kiedy nauczyciel wyszedł na dziesięć minut z klasy.
-Dokładnie.- Kiwnęła głową dziewczyna.- Powinieneś czasami zjawić się na lekcjach. Nikt i tak nie rozróżni, czy to ty, czy iluzja.- Loki posłał jej bardzo zmęczone spojrzenie i się zgarbił, zniżając się do poziomu Darcy. I wtedy dziewczyna zauważyła małe stworzenie, trzymające się swoimi długimi pazurkami koszulki chłopaka.- Masz coś na plecach!
-Co?- Loki wyprostował się, po czym sam próbował się obrócić, chyba zupełnie zapominając, że ciągle siedzi na gałęzi.
Darcy jednak o tym nie zapomniała. Złapała się gałęzi, nie spuszczając wzroku z kreatury. Patrząc na to dziwne stworzenie, które mrugało do niej, walczyła ze sobą między dwoma pragnieniami. Z jednej strony chciała walnąć to coś kapciem, a z drugiej, pragnęła gapić się na stworzenie, zrobić mu zdjęcie i nazwać go nawet uroczym.
Skończyło się na tym, że próbowała jedną ręką pomóc Lokiemu, stracić to stworzenie z jego pleców, a drugą trzymała gałęzi. Żadne z nich nie współpracowało ze sobą, co skończyło się na tym, że nikt nie zauważył, kiedy kreatura po prostu zniknęła. Pomaganie przerodziło się w dziecinną przepychankę, która skończyła się tym, że Loki wreszcie stracił równowagę i spadł z gałęzi.
Darcy złapała się mocniej gałęzi, teraz już oboma dłońmi i powoli przeczołgała się w stronę pnia, którego się mocno złapała. Dopiero będąc pewna, że sama nie spadnie, wyjrzała i spojrzała na leżącego na ziemi idiotę.
-Żyjesz tam?!- Zawołała w jego stronę.
-Jeśli ci powiem, że nie, to dasz mi wreszcie spokój?!- odkrzyknął Loki.
-Nie!
-Dobra Darcy ustalmy to tu i teraz.- Zaczął się podnosić z ziemi.- Zdaje sobie z tego sprawę, że chcesz mnie zabić. Ale na brodę debila, który podawał się za mojego ojca, nie mogłabyś przestać próbować i wreszcie to zrobić. Szybciej, może mniej boleśniej...
-Powinieneś potraktować te swoje wizyty u psychologa na serio i przestać gadać takie bzdury- przerwała mu dziewczyna.- A teraz z łaski swojej pomóż mi zleźć z tego drzewa! Przysięgam, ostatni raz wdrapałam się za tobą na jakieś drzewo!
Loki nie odpowiedział. Nawet nie ruszył, aby pomóc dziewczynie. Po prostu tam stał i, jakby od niechcenia, zaczął otrzepywać się. Nie ruszyło go także to, że kiedy Darcy złaziła z drzewa i była jakieś pół metra nad ziemią, gałązka, na której stanęła, złamała się, a ona z krzykiem upadła na ziemię. Kiedy wreszcie się podźwignęła, zapytała:
-Co ty masz właściwie z tymi drzewami?- Odkąd Loki wrócił, po całej tej akcji z atakiem na Nowy Jork, dość często spędzał wolny czas, wpinając się na drzewa w parku. To oczywiście nie przeszkadzało Darcy, sama kochała to robić, kiedy była dzieckiem. Jednak po prostu za każdym razem, kiedy go widziała, włażącego na kolejne drzewo, coś jej nie pasowało. Zupełnie jakby przez te krótkie chwile znów stawał się dzieckiem. Oczywiście, jeśli kiedykolwiek był dzieckiem, a nie sztywnym dorosłym w mniejszej wersji, w co Darcy czasami wątpiła.
Loki wzruszył jedynie ramionami. To zawsze lepsze niż ignorowanie zadawanych przez nią pytań.
I wtedy chłopak gwałtownie się obrócił i spojrzał w stronę drzew. Sprawiał wrażenie, jakby przygotowywał się na jakichś atak z tamtej strony. Bądź sam chciał zaatakować. Darcy nie do końca wiedziała, która z tych możliwości jest bardziej prawdopodobna. W szczególności, kiedy nagle w jego dłoni pojawił się sztylet.
-Ejejej! Co ja ci mówiłam o wyczarowywaniu noży z rękawa!- krzyknęła na ten widok Darcy.
-Sztyletów- poprawił ją zmęczony Loki- ile razy ma ci to powtarzać? A ty masz za zadanie zapamiętanie, jednego słowa. Czy to aż takie trudne dla ciebie?
-Obie te rzeczy są ostre, mają podobny kształt i można nimi śmiertelnie zranić. I nie mów mi, że gdybyś nie miał przy sobie sztyletu, nie użyłbyś zwykłego kuchennego noża? Moja mama raz tak zrobiła...
-Ustalmy raz na zawsze, że to cud, że ty i twoja matka przeżyłyście w dzielnicy, o której ciągle mi opowiadasz.- Wreszcie spojrzał na nią.
-Nie żaden cud, tylko przystosowanie. Mama przez pół życia robiła za kelnerkę w knajpie, w której ja spędziłam całe moje dzieciństwo. Widziałyśmy naprawdę dziwaczne rzeczy. Dziwniejsze nawet od ciebie.
-Serio Darcy?
-Co się dziwisz? To Nowy Jork, tam trafisz na naprawdę sporą ilości dziwaków, którzy jedzą w nędznych knajpach z darmowym wi-fi. A teraz chodź- rozejrzała się- mam dość tego, że jestem obserwowana z każdej możliwej strony.
-A co to za różnica?- Znów spojrzał w stronę drzew.
-No wiesz, normalnie to chociaż wiem, żeby pokazać swój lepszy profil i w ogóle. Schował nóż i już chodź.- Zrobiła kilka kroków, jednak Loki ciągle stał w miejscu.- Chodź!- jeszcze raz zawołała, jednak tym razem brzmiała, jak znudzone dziecko, jedyny ton, jaki zawsze działał.
Loki zrobił kilka kroków, ciągle nie spuszczając wzroku z drzew. Dopiero kiedy Darcy zaczęła mu jeszcze bardziej jęczeć, wreszcie spojrzał na swoje stopy, schował sztylet i ruszył pełną swoją szybkością.
**********
Luna od ponad kilku minut starała się uspokoić oddech. Była pewna, że jej nie widzą, a potem Loki obrócił się w jej stronę. Nawet jeśli jej nie zauważył i nie zmierza w jej stronę, żeby ją zabić, to ona utknęła za tym drzewem. A fakt, że chłopak miał przy sobie nóż, wcale jej nie uspokoił. Zaczęła się dopiero uspokajać, kiedy ta dziewczyna, zaczęła zachęcać go do odejścia. Wreszcie jej się udało, za co Luna była jej ogromnie wdzięczna. Do tej pory tak naprawdę, nie mogła sobie wyobrazić, że ta dwójka mogła być parą, o czym zapewniała ją Alex i Wanda, ale teraz mogła w to uwierzyć.
Kiedy odeszli, odczekała jeszcze z kilka minut, aby się upewnić, że naprawdę sobie poszli. Dopiero wtedy udało zacząć oddychać normalnie.
Od razu poczuła się strasznie głupia, że coś takiego w ogóle wpadło jej do głowy. Powinna, chociaż czasami nie łamać obietnicy złożonej siostrze i naprawdę stać się taką nieśmiałą dziewczyną, którą wmawiała ludziom, że jest. To była idealna przykrywka, żeby nie wpadać w kłopoty, ale według Sunny, najlepiej by było, gdyby trzymała się od nich, jak najdalej z grupą „bezpiecznych" przyjaciół. I wtedy podobno wszyscy byliby zadowoleni. Rodzice by się tak nie martwili. Chociaż Luna podejrzewała, że oni głównie martwili się o swoją najstarszą, zamiast najmłodszej, córkę, która uwielbiała przejmować dowodzenie nad wszystkim.
Luna spojrzała na godzinę i jęknęła w myślach, po czym pobiegła na miejsce spotkania ze Strange'em, wewnętrznie nawet lekko żałując, że Loki jej nie złapał.
🔭🔭🔭🔭🔭🔭🔭🔭🔭🔭🔭🔭🔭
Hej, od razu życzę wam wszystkiego najlepszego w nowym roku.
I jak tam święta? Mam nadzieję, że udane.
Jednocześnie mam nadzieję, że rozdział się podobał.
Pa!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top