VII
Stanęłam na balkoniku, który znajdował się dokładnie tuż nad podestem DJ'a. Mężczyzna za konsolą spojrzał do góry i uśmiechnął się, łapiąc za mikrofon. Muzyka na chwilę ucichła, a w głośnikach rozbrzmiał jego głos.
- Panie i panowie! Powitajcie naszą właścicielkę klubu! Gdyby nie ona, nie mielibyśmy gdzie dzisiaj się bawić! - tłum gości zaczął gwizdać, krzyczeć i klaskać z zadowolenia.
Second Bottom* powstało nie tylko dla dyskotek i alkoholu. Było też bezpieczeństwem. Miejscem wielu transakcji. Miejscem wolnym od wszelkich praw, które obowiązywały na ulicach. Wolnością. Mimo wielu problemów, które zawsze się zdarzają, spokój i harmonia były zachowane. Jedyną obowiązującą zasadą było brak użycia broni.
Z uśmiechem na ustach pomachałam gościom i zwróciłam się w stronę schodów. Powoli zeszłam na białe kafelki i ruszyłam w stronę baru, który znajdował się po prawej, od sceny. Po lewej natomiast była droga do łazienek, na środku znajdował się duży parkiet, a dookoła pełno stolików. W trzech rogach wielkiego pomieszczenia były kanapy, jako vipowskie siedzenia. Ściany były koloru czarnego i wszędzie panowałaby ciemność, gdyby nie kolorowe światełka na suficie.
- Pięknie wyglądasz, szefowo! - krzyknęła do mnie jedna z kelnerek. Spojrzałam na swój ubiór i uśmiechnęłam się szeroko. Całą talię zakrywała czarna sukienka, która w pasie miała złoty pasek, zapinany na klamrę. Dół był asymetryczny. Dłuższa część sukienki opadała mi na prawą nogę, przykrywając tatuaż, który szedł od biodra, aż do kostki i pokazywał motyw kwiatowy. Na stopach miałam wysokie, czarne szpilki, ze złotymi podeszwami. Włosy rozpuszczone i lekko podkręcone, powieki były pomalowane na złoto, podkreślone kreską oraz doklejonymi rzęsami, a po ustach przejechałam jasno-brązową szminką.
- Dzięki Lila! - zwróciłam się do barmana i zamówiłam mój ukochany trunek i to nie było whiskey. Tylko wódka zmieszana z sokiem z cytryny. Wypiłam pięć kieliszków na raz. - Jake, na godzinę dziesiątą poproszę o kolejne pięć kolejek. - przytaknął głową, polerując kufel.
- Jest jedna sprawa, szefowo. - nachyliłam się, a chłopak rozejrzał się na boki, mając nadzieję, że nikt w pobliżu nie usłyszy i wtedy się nachylił. - Pojawiły się plotki o tobie. Prosto z miasta. - zmarszczyłam brwi, bo praktycznie, żadne wieści o mojej osobowości, czy istnieniu jako osoba publiczna, nie było nigdy. Bardziej się obawiałam o osoby z mojego zespołu, o których niekiedy było bardzo głośno.
- Jakie dokładnie? I skąd to wiesz? - blondyn się rozglądnął na boki, by znów się przybliżyć.
- Dostałem cynka, że niejaki Borys Tyrek jest na twoim tropie. Wie jak wyglądasz i wie kogo następnego będziesz poszukiwać. - zacisnęłam dłoń w pięść i uderzyłam nią o blat. Negatywne emocje zaczęły się we mnie buzować, a adrenalina dała o sobie wielki znak. - Jeśli coś mogę zrobić, to można na mnie liczyć. Uciszę go, albo...
- Nie. Nie będzie trzeba. Ja wiem jak z nim zacząć grać. Ale potrzebuję czasu na to. - przytaknął głową i wypolerowany kufel odłożył na półkę, która stała za nim. - Mam jeszcze jedną prośbę. - kątem oka spojrzał na mnie, nie odsuwając dłoni od zestawu szkła do alkoholu. - Nalej mi whiskey. Trzeba uspokoić nerwy. - kiwnął głową, aby po chwili złapać za szklankę, wrzucić do niej trzy drobne kostki lodu i zalać je trunkiem. Wypiłam go natychmiastowo, aby po chwili ruszyć na parkiet. Musiałam rozładować wszelkie emocje, jakie mnie ogarnęły. Nie chciałam się teraz denerwować. Nie w dzień wolny.
***
Po trzech godzinach i dwudziestu kieliszkach wódki tańczyłam z jakimś młodym brunetem. Paliliśmy obydwoje skręcone papierosy, w których była marihuana, popijając szklanką wódki z coca colą. Wtedy niespodziewanie poczułam wibrację na biodrze.
- Zaraz wrócę. Ważny telefon. - mężczyzna kiwnął głową, a ja udałam się na zaplecze personelu i spojrzałam na wyświetlacz. Przewróciłam oczami, ponieważ dzisiejszy, spokojny, balowy wieczór zakłócił mi Mark. - O co chodzi?
- Przepraszam szefowo, że przeszkadzam, ale... - nagły strzał pistoletu i upadający telefon. -Kurwa! Może ktoś ich w końcu zabić?! - zmarszczyłam brwi, a krew we mnie zaczęła buzować, co spowodowało nagłe otrzeźwienie mózgu.
- Co się dzieje, panowie? - kolejny strzał, a zaraz za tym głośny huk. - Co żeście zrobili?! - jedna z pracownic, która przeszła obok mnie, niosąc cztery butelki wina, spojrzała się na mnie pytająco. Machnęłam ręką, dając sygnał, że to nic ważnego i może iść spokojnie pracować. Lekko przytaknęła głową i odeszła, a za chwilę ktoś podniósł telefon. - No nareszcie. Co się tam dzieje? - przewróciłam oczami, podirytowana. Prawdopodobnie znów coś głupiego wymyślili, powodując kłopoty, jednocześnie niszcząc mój wolny wieczór.
- Witaj Luna. - uniosłam wysoko brwi. Nagle poczułam przypływ, tak jakby, mocy. Chociaż mogłabym powiedzieć, że to przypływ wszystkich sił. Cały organizm nagle otrzeźwiał i zaczęłam racjonalnie myśleć, a także cały plan już miałam ułożony w głowie. - Jesteś odpowiedzialna za śmierć mojego ojca. Powiesz mi czym ci zaszkodził? - zacisnęłam dłoń na broni, którą miałam przy udzie, ukrytą pod dłuższą częścią sukienki. Czarny pas przytrzymywał mi pistolet, aby nigdzie nie wypadł i nikt mi go nie zabrał. Jako szefowa wielkiego klubu i grupy gangsterskiej, musiałam być zabezpieczona. Pracownicy Second Bottom również mieli pozwolenie na przechowywanie broni i trzymanie jej przy sobie.
Rozgryzłam, o którym ojcu mówił. Chłopak, z którym rozmawiałam, nazywał się Oliver Lee. A jego ojcem był Charles Lee, którego egzekucja miała miejsce niecały tydzień temu.
- Skąd wiesz, że to mogłam być ja? I skąd wiesz gdzie się znajdowaliśmy? - powoli, z nóg, zrzuciłam szpilki. Szykowałam się na wszystkie ataki i czarne scenariusze. Wiedziałam, że mam mało czasu, więc natychmiastowa reakcja już musiała nastąpić w tym momencie.
- Kojarzysz długopis, który zniszczył twój wspaniały i wielki informatyk? - warknął, a w tle usłyszałam załadowanie broni. - Znajdował się w nim nadajnik oraz dyktafon. Trens. Ciekawe, bo to nazwisko już od blisko trzynastu lat nie istnieje. - zmrużyłam oczy, a moja twarz, ze złości, przypominała dojrzałego pomidora. - Nie próbuj też wzywać policji. Twoja twarz jest bardzo rozpoznawalna w ichniej bazie danych. Strzelisz sobie tym czynem w kolano.
- Nigdy nie wzywam policji. Załatwiam sprawy osobiście. - warknęłam. - Czego chcesz?
- A no ciebie. - prychnęłam. - Masz się za dziesięć minut stawić w swojej bazie. Inaczej twój kochany informatyk będzie miał rozstrzelaną głowę jako pierwszy. Jeśli przyjdziesz na czas, pozwolę ci popatrzeć na jego śmierć. - rozłączyłam się i spojrzałam w lustro, które pokazywało moje odbicie. Lekko się skrzywiłam na swój widok i mruknęłam do siebie.
- Szkoda ubrań. - podeszłam do szafki, a z niej wyjęłam zapasowe ubrania. Czarne rurki, białą, podziurawioną koszulkę, sportowe, szare koturny, a także różową ramoneskę. Jeszcze przez udo przeplotłam kaburę na pistolet i ruszyłam prędko do hali, po drodze spinając włosy w koński ogon.
Przed wejściem wzięłam trzy głębokie oddechy, aby uspokoić swoją złość, wraz z adrenaliną, a także kolejnymi obawami. Musiałam być bardzo ostrożna. Nie mogłam pozwolić na wszelkie komplikacje.
Po cichu otworzyłam drzwi, rozglądając się po framugach, mając nadzieję, że nie zamontowali żadnej bomby. Gdy się upewniłam, ostrożnie weszłam do środka, szybko chowając się za skrzynią, która została dostarczona z Texasu. Kątem oka odnalazłam chłopców, którzy byli bardzo mocno związani do dwóch innych skrzyń. Chwilę jeszcze kucałam w swojej prowizorycznej kryjówce, nasłuchując czy nikt nie krąży po hali. Gdy się upewniłam, podbiegłam do chłopców, którzy nagle podnieśli wzrok.
- Luna. - mruknął Tim, któremu pod nosem została zaschnięta stróżka krwi, a na skroni miał dużego siniaka. Zaraz po Timie, przyciągnęła moją uwagę cała zakrwawiona twarz Bradleya, a Mark co chwilę wypluwał krew z buzi.
- Porządnie was załatwili. - złapałam Brada za podbródek i obejrzałam dokładnie, mając nadzieję, że bardziej na tym jego zdrowie nie ucierpi.
- Musisz uważać, Szefowo. - zabrał głos Victor, cały się trzęsąc. Nie wiadomo czy ze złości czy ze stresu. - Poszli na tyły.
- Mam jeszcze trzy minuty. - rzuciłam, patrząc na zegar, wiszący nad stanowiskiem Tima. - Zdążę was rozwiązać... - zmarszczyłam brwi i rozglądnęłam się dookoła, próbując odnaleźć wszelką broń. - Gdzie zabezpieczenie? - Mark lekko postukał potylicą o skrzynię, do której był przywiązany. - A dziewczyny?
- Zabrali je do piwnicy. Nogi z dupy im powyrywam, jeśli coś im zrobili. - warknął Bradley. Doskoczyłam do biurka i przeglądnęłam wszystkie szuflady, mając nadzieję, że znajdę jakiś nóż, bądź cokolwiek ostrego. Coraz bardziej się bałam. Nie o swoje życie, tylko o życie moich ludzi. Kątem oka spojrzałam na zegar. Została minuta.
- Mamy tutaj cokolwiek ostrego? - mruknęłam podirytowana.
- Mam w kieszeni scyzoryk. - odezwał się Tim. - wróciłam do niego, a z przedniej, lewej kieszeni spodni zabrałam czerwony scyzoryk, z którego wysunęłam odpowiednie narzędzie. Gdy informatyk, od którego zaczęłam rozcinanie lin, poczuł luz w nadgarstkach, wydostał się z resztek węzłów, wstał i wyjął bronie ze skrzyni, które rozdał pozostałym, którzy wydostali się ze swoich węzłów.
- Niech ich szlag trafi. - warknęłam i w ostatniej chwili przecięłam linę na nadgarstkach Hermana, a Oliver ze swoimi ludźmi weszli na halę. Słychać było ich głośne kroki, a także krótką informację od młodego Lee.
- Jak się zjawi, macie ją rozbroić i obezwładnić. A resztę już... - gdy w końcu zobaczyli rozwiązanych chłopców, stanęli jak wryci w ziemię. - Co do chuja? - odchrząknęłam i stanęłam przed Bradem oraz Markiem. - Ty...
- Następnym razem, Oliver... - podrzuciłam scyzoryk, by za chwilę rzucić go pod nogi przeciwników. - Sprawdzaj dokładnie więźniów, czy nie mają czegoś, co pomoże im się uwolnić. Panowie. - wszyscy wycelowaliśmy w nich z karabinów. Chłopak jednak się zaśmiał i rozbawiony popatrzył po naszej grupie. W źrenicach pojawił się błysk zła. Dość często sama go miałam, gdy odnajdywałam swoje ofiary.
- Ty myślisz, że nie jestem na nic przygotowany? Dziewczynko, twój czas się skończył. - wtedy do hali weszło jeszcze więcej ludzi Lee. Otoczyli nas z każdej strony, celując ze swoich broni. - Poddajcie się, a pomyślę nad tym, czy obejdzie się bez ofiar śmiertelnych. - warknął. Przymrużyłam oczy i chciałam już strzelić, ale w końcu się poddałam. Wiedziałam, że mają wielką przewagę i zanim zabije kogokolwiek, sami polegniemy. Więc rzuciłam, na ziemię, karabin. Zrezygmowana i zszokowana ekipa, mimo wszystko, postąpiła tak samo. - Nie sądziłem, że to tak łatwo pójdzie. Zabierzcie ją. - dwójka, silnych, mężczyzn, w kominiarkach podeszła do mnie i związała mi ręce za plecami. Nie próbowałam się wyszarpywać. Jedynie moja twarz była jak kamień, a w głowie już miałam ukazane, jak ucinam mu po kolei każdą część ciała, aż na końcu podcinam gardło.
- Nie ujdzie ci to na sucho. - blondyn ponownie się zaśmiał i złapał za moją twarz, jedną ręką, tym samym zmuszając mnie do spojrzenia mu prosto w jego szaleńcze oczy. Zbliżył się na tyle blisko, że czułam jego oddech na policzkach.
- Słoneczko. Już mi uszło. - wtedy też poczułam jak ktoś upada na mnie bezwładnie, a ja się musiałam odsunąć, aby sama nie stracić równowagi. - Co jest?! - zaczęliśmy się rozglądać. To był moment, w którym dwójka wrogów chciała połączyć siły i odszukać tego, kto przeszkadzał w naszych misjach. Wtedy też na balkonie, który prowadził do mojego biura, zobaczyłam mężczyznę w kapturze, z maską na twarzy. Celował po wszystkich ludziach Olivera Lee, ze snajperko, a oni padali z momentem strzału. - Ty tam! Co ty robisz?! To nie nas powinieneś zabijać! Tylko ich! - wskazał na mnie i na moich ludzi. Prychnęłam cicho i przewróciłam oczami. Chłopak w masce spojrzał na naszą dwójkę, aby po chwili czerwonym wskaźnikiem wycelować na Lee. - O kurwa... - bez zastanowienia wybiegł z magazynu, a ja szybko wydostałam się z więzów lin i złapałam za karabin, który leżał na ziemi. Ruszyłam za nim, by wycelować prosto w jego głowę. Nacisnęłam spust, z którego wystrzeliła salwa naboi, a blondyn upadł na ziemię jak długi. Strzeliłam mu jeszcze parę razy, dla pewności, że nie wstanie i nie ucieknie, a tym bardziej, nie pójdzie na komisariat.
- Szefowo! - odwróciłam się i zobaczyłam Victora, który podbiegł do mnie i szybko złapał za ramiona, przyglądając się, czy nic mi się nie stało. - Wszystko w porządku?
- Tak. Ale ten chłopak... Dalej jest? - cofnęliśmy się do wejścia i chciałam odszukać naszego niespodziewanego gościa, ale nigdzie go nie było.
- Tak jak się pojawił, tak i zniknął. - zmarszczyłam brwi i spojrzałam na Victora. Jakim cudem ten człowiek się dostał tutaj, niezauważony i tak samo się wydostał?
- Coś po sobie zostawił? - zaprzeczył głową i poszedł w stronę Olivera. - Matko. Więcej takich akcji nie powtarzajmy... Dziewczyny! - przeskoczyłam nad ciałami ludzi Olivera i doskoczyłam do wspólniczek, które przyprowadził George. - Wszystko w porządku?
- Tak. Zaszli nas z zaskoczenia. - odezwała się Ana, która złapała się za ramiona i lekko się wzdrygnęła. - Nigdy więcej...
- W tym momencie musimy się mieć mocno na baczności. - przerwałam jej. - Nie wiadomo kiedy ktoś jeszcze nas zaatakuje. - złapałam za karabin, który był przewieszony przez moje ramię i wrzuciłam do otwartej skrzynki.
- A co z tym w kapturze? Może szefowej znaleźć jakieś informacje o nim... - Tim już chciał zasiąść do komputera, ale go zatrzymałam.
- Nie trzeba. - wszyscy dookoła się zdziwili i spojrzeli na mnie. - Tak, dobrze usłyszeliście. Nie trzeba. Sama znajdę informacje o nim. I jeszcze jedno... - wszyscy ponownie zwrócili wzrok. - Zróbcie mały remoncik i przemeblowanie. Oliver i jego załoga narobiła bałaganu. - wszyscy kiwnęli głową i zebrali ciała, a ja spokojnie udałam się do klubu, by przebrać się w poprzednie ubrania i bawić się dalej. Nie myśleć o żadnych zasadzkach, problemach, atakach czy pościgach. Nie dzisiaj. Teraz to już jest tylko chwila dla mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top