10
Lily
Wrzesień trwał tak długo, że zdążyłam niemal zapomnieć o swoim układzie z Atkinsem.
Skupiłam się na pracy. Od mojej rozmowy z Dumbledorem pani Pomfrey rzadziej dawała mi zadania na sali, zamiast tego każąc mi zajmować się zdobywaniem składników, warzeniem mikstur i prowadzeniem archiwum. Domyślałam się, że Dyrektor musiał ją o to poprosić, a Pomfrey była na tyle uprzejma, żeby nie poruszać tego tematu ze mną. Cieszyłam się, bo naraziłoby mnie to tylko na jeszcze większą kompromitację.
Moja relacja z Remusem powoli się zacieśniała. Rozmawialiśmy ze sobą coraz swobodniej i coraz częściej, choć wciąż miałam wrażenie, że pozostaje między nami pewien dystans. Tak jakby Remus nie chciał się w pełni zaangażować. Nie byłam pewna, czy wynikało to z nieśmiałości czy z czegoś innego?
Którejś środy osobiście przyprowadził do skrzydła szpitalnego chłopca z drugiej klasy, który sobie tylko znanym sposobem potknął się i podbił sobie oko. Gdy tylko pani Pomfrey zajęła się biedakiem, Remus zamiast wrócić na swoje własne zajęcia (co byłoby logiczne, zważywszy na to, że zostawił całą salę drugoklasistów bez nadzoru), wślizgnął się na zaplecze i gawędził ze mną przez kolejne dziesięć minut, dopóki Poppy go nie upomniała.
W czwartek wpadłam na niego na błoniach, wracając do domu. Odprowadził mnie, a potem zaakceptował moje zaproszenie na herbatę. Czas szybko nam zleciał na wymienianiu swoich historii ze studiów. On opowiadał mi o tym, na jakie imprezy chadzał z przyjaciółmi i w jakie kłopoty wpadał. Ja opowiadałam mu o tym, jak zdałam magisterkę pomimo imprezujących znajomych w akademiku. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że nasze wspomnienia byłyby dużo milsze, gdybyśmy studiowali razem – ja zaganiałabym go do nauki przed sesją, on odciągałby mnie od nauki przez wszystkie inne miesiące.
Nim się obejrzeliśmy, herbata się skończyła i zapadł zmrok. Remus spojrzał na zegarek na swoim nadgarstku.
– Będę musiał już wracać. Chciałem się jeszcze przygotować na jutrzejsze zajęcia.
Nie zatrzymywałam go, a mimo to dojście z kanapy do drzwi i założenie płaszcza zajęło mu pół godziny. W końcu złapał za klamkę, ale nie nacisnął jej. Nie chcieliśmy się jeszcze żegnać.
Staliśmy przed sobą, uśmiechając się. Jego wesołe, niebieskie oczy wpatrywały się we mnie niemal pieszczotliwie. Jeśli dało się pogłaskać kogoś wzrokiem, on właśnie to robił. Zmiękły mi nogi.
A potem Remus poruszył się. Choć staliśmy już naprawdę blisko siebie, on nie spuszczając ze mnie wzroku, postąpił jeszcze pół kroku do przodu. Nieznacznie pochylił głowę, a ja równie delikatnie uniosłam podbródek, żeby zrównać nasze twarze.
Nie mogłam uwierzyć, że to się zaraz stanie. Że Remus Lupin zaraz mnie pocałuje. Że w końcu przełamie się i wykona ten pierwszy krok.
A potem za drzwiami rozległ się trzepot skrzydeł, szurnięcie i przez szparę pod drzwiami wślizgnął się nieduży list.
Moment prysł.
Odsunęliśmy się od siebie, speszeni. Remus odchrząknął, a ja zaciągnęłam rękawy swetra na dłonie. Podniosłam list, obróciłam go w dłoniach, ale nie znalazłam na nim nadawcy.
– Dziękuję za dzisiaj – powiedział Remus, posyłając mi uprzejmy uśmiech. – Naprawdę miło mi się z tobą rozmawiało.
Pokiwałam głową.
– Z wzajemnością.
– Dobrej nocy – życzył.
– Dobrej nocy. Uważaj na siebie.
Remus w końcu nacisnął na klamkę, otworzył drzwi i wyszedł. Chłodny podmuch powietrza pojawił się i równie szybko zniknął. Zostałam sama.
Odetchnęłam, próbując ugasić żar rozpalony w moim wnętrzu przez bliskość Remusa. Otworzyłam list i wtedy resztki mojego ciepła zgasły w przeciągu sekundy.
Będę na ciebie czekał w swoim mieszkaniu we wschodniej wieży. Jutro o północy. Dopilnuj, żeby nikt cię nie zauważył.
A.A.
Z najpiękniejszej bajki wpadłam wprost do swojego najgorszego koszmaru.
* * *
Wylądowałam miotłą na szczycie schodów przed wschodnim wejściem do zamku. Policzki i nos szczypały mnie od chłodnego wiatru. Skostniałymi palcami sięgnęłam do kieszeni płaszcza, upewniając się, że zawiniątko z dwiema nieoznakowanymi buteleczkami – jedną trucizną i jednym antidotum – nie wypadło w trakcie lotu.
Nerwowe oczekiwanie mrowiło mnie pod skórą, tak jakby poruszały się pod nią setki pluskwiaków. Z całych sił starałam się nie poddać temu wrażeniu, nie zacząć drapać.
Zsiadłam z miotły i weszłam do środka. Kamienne stopnie prowadziły w górę i w dół, w stronę lochów. Oświetlone były naprzemiennie przez ciepły blask pochodni oraz srebrzystą poświatę księżyca wpadającą przez gotyckie okienka. Od ścian odbijała się melodia fortepianu i smyczkowych instrumentów, tak cicha, że gdy zaczęłam się wspinać, z początku moje kroki całkowicie ją zagłuszały. Wyniosła, złowieszcza melodia wydawała mi się idealnie wpasowywać w gust takiego mężczyzny jak Atkins.
Na szczycie schodów jedyne drzwi były uchylone. Ze szpary wydobywał się pasek światła. Pchnęłam je i weszłam do środka. Spowiło mnie duszące ciepło, słodki zapach korzennych przypraw. Wbrew moim oczekiwaniom, miejsce to nie wyglądało ponuro, a raczej jak zwyczajny, przytulny salon na planie koła z palącym się kominkiem.
Na uboczu, zwrócony do centrum pokoju stał fortepian, znad którego wystawała głowa Atkinsa. Mężczyzna grał, z przymkniętymi oczami kołysząc się w rytm melodii. Obok niego lewitowały samogrające skrzypce i wiolonczela.
Nie wiedziałam, czy Atkins mnie usłyszał. Stałam tak długo, nieruchomo jak rzeźba, nie wiedząc, czy mogę mu przerwać. W końcu zakończył melodię i otworzył ciemne oczy prosto na mnie. Ciarki przeszły w dół mojego kręgosłupa i zaczęłam żałować, że nie zostawiłam zawiniątka na szafce i zwyczajnie nie uciekłam.
Atkins wstał od fortepianu, magiczne instrumenty dalej przygrywały. Podszedł do mnie, elegancki i wyniosły jak zawsze.
– Ufam, że masz to, na co się umówiliśmy?
Oparłam miotłę o ścianę i sięgnęłam do kieszeni płaszcza. Zawiniątko mieściło się w mojej dłoni, nie cięższe od jabłka. Zaczęłam wyciągać je w stronę mężczyzny, ale zawahałam się. Cofnęłam rękę. Atkins skarcił mnie wzrokiem.
To był moment, po którym nie będzie już odwrotu. Czy naprawdę miałam zamiar tak po prostu oddać mu coś tak niebezpiecznego jak trucizna, bez żadnego oporu, bez zadawania pytań?
Przecież mogłam jeszcze mu odmówić. Zawrócić, przyjąć na siebie konsekwencje kradzieży zakazanej księgi, jak opłakane w skutkach by nie były.
Nie chciałam tego, ale mogłam to zrobić.
– Do czego chcesz tego użyć? – zapytałam. Dałam mu szansę na wyjaśnienia. Być może naprawdę nie miał złych zamiarów.
– To nie ma znaczenia – odparł sucho.
– Dla mnie ma.
Mierzyliśmy się spojrzeniami i była to nierówna walka. Ciemny wzrok Atkinsa mnie przytłaczał. Jakbym stała na krawędzi bezdennej czeluści, a potem potknęła się i zaczęła spadać.
– Nie jestem złym człowiekiem, jeśli tego się obawiasz – oznajmił. Beznamiętny ton jakoś mnie nie przekonał.
– Nie takie było moje pytanie.
Kąciki jego ust drgnęły. Oblizał usta, jakby się nad czymś zastanawiał.
– Do czego chcesz tego użyć? – ponowiłam pytanie.
– Nie mam zamiaru nikogo zabijać. Chcę tylko nastraszyć parę osób, potem dać im antidotum. – Wzruszył ramionami. – Nikomu nie powinna się stać krzywda.
Nie byłam w stanie stwierdzić, czy mówi prawdę. Jego twarz nie zdradzała niczego. Smyczkowe instrumenty wciąż odgrywały koncert za jego plecami.
– Kłamiesz? – ni to spytałam, ni stwierdziłam.
Prychnął cicho.
– Naprawdę chcesz wiedzieć?
Ścisnęłam mocniej zawiniątko.
Nie, nie chciałam wiedzieć.
Jaki miałam powód, żeby mu nie wierzyć? Był oschły i dopuścił się szantażu, ale to nie oznaczało od razu, że był mordercą. Jasne, nakarmienie kilku osób trucizną nie było dobre, ale jeśli miał zamiar dać im antidotum, co mnie to interesowało? Ja musiałam tylko przekazać mu fiolki, reszta nie miała znaczenia. Liczyło się tylko to, że zapewni to bezpieczeństwo mi i Elin. Decyzja była prosta.
Nim zdążyłam się rozmyślić, wyciągnęłam rękę i wcisnęłam zawiniątko do dłoni Atkinsa.
– Ciemniejszy płyn to trucizna, jaśniejszy to antidotum – wyjaśniłam.
Atkins skinął głową.
– Dziękuję ci, Lily.
Podziękowania wydawały się tutaj nie na miejscu.
Zmierzyłam go wzrokiem po raz ostatni. Wyraz jego twarzy się nie zmienił. Nie był ani bardziej zadowolony, ani smutny. Jak figura z wosku. Niezmienny.
Sięgnęłam po miotłę. Po raz ostatni obrzuciłam spojrzeniem jego mieszkanie i wyszłam. Miałam nadzieję, że to blade wyjaśnienie, jakie mi dał, będzie wystarczające do zagłuszenia mojego sumienia.
⭑ ๋ ࣭ ☾ ๋ ࣭ ⭑
Hej, hej :) Pisałam o tym już na tablicy, ale wspomnę też tutaj, że w ostatnim czasie "Lilia i tojad" przekroczyła nie tylko 100 polubień, ale też 1 000 wyświetleń ⭐
Jest to moje pierwsze opowiadanie, które przekroczyło ten próg i przyznam szczerze, że budzi to we mnie mnóstwo emocji. Przede wszystkim radość oraz wdzięczność wobec wszystkich osób, które regularnie czytają, gwiazdkują i komentują nowe rozdziały – jesteście super! – ale też niepokój związany z tym, że nie chcę Was zawieść 🥹
Jestem w pełni świadoma, że znajdujemy się na Wattpadzie i nikt tutaj nie oczekuje ode mnie historii na poziomie wydawniczym (zresztą i ten poziom w ostatnim czasie pozostawia wiele do życzenia XD), dlatego nie daję się pochłonąć tym wątpliwościom. Nie mniej wciąż zależy mi na tym, żeby dowieść jak najlepszej jakości opowieść 🫡 Ja sama uwielbiam czytać przemyślane historie z rozbudowanymi psychologicznie postaciami i interesującą fabułą, i to samo chciałabym zaoferować swoim czytelnikom. Mam nadzieję, że mi się uda i kiedy dotrzemy już do epilogu, nie będziecie żałować sięgnięcia po "Lilię i tojad".
Ale nie ma co wybiegać tak daleko w przyszłość 😅 Pierwsze 1 000 wyświetleń to przede wszystkim powód do świętowania, dlatego świętujmy! Kto ma szampana (albo przynajmniej wodę (pijcie wodę, bo ostatnie upały to nie przelewki!)), może ze mną wypić za to osiągnięcie 😊 Zapraszam też do nowego rozdziału z CASTEM dodanego specjalnie na tę okazję.
Miłego dnia! 💜
Regina
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top