Rozdział XXI
– Zastanawiałeś się kiedyś dlaczego nigdy nie spotkałeś drugiego wilka podczas pełni?
– Dlaczego od razu zakładasz, że nie spotkałem? Może masz wybrakowane informacje.
– Gdybyś spotkał, od razu byłbyś w stadzie, to zbyt oczywiste.
– Dobra, nie spotkałem. Więc?
Neira delikatnie uśmiechnęła się pod nosem, gdy Bayram szybko darował sobie te przekomarzania, samemu nie powstrzymując się od uniesienia kącików warg. Poważna sytuacja sprzed minut, choć na pewno zapadła Deltom w pamięci, straciła na znaczeniu wraz ze znalezieniem się w zasięgu ich wzroku delikatnego zarysu księżycowej tarczy na czystym, błękitnym niebie. Oboje wówczas natychmiast przypomnieli sobie o zbliżającej się wyjątkowej nocy.
– A wiesz kim jest luna?
– No wiem, to żona Gregora i przez to pierwsza wilczyca tego stada – od razu odnalazł w pamięci śnieżnobiałego wilka, którego miał okazję zobaczyć podczas swojego pierwszego dnia w zamku – Dba o atmosferę tutaj, roztacza jakąś aurę chyba... Szczerze mówiąc, niewiele o niej wiem.
– W pewnym sensie, tak – kiwnęła głową – Isabella, jako najważniejsza wilczyca w watasze, posiada pewną umiejętność, którą wykorzystuje zwłaszcza w dzień pełni. Dzięki niej może wpływać na wszystkich członków stada. Na wilczą podświadomość, rzecz jasna.
– Wpływać? W jaki sposób?
– Tak jak na co dzień kontrolujemy swoje wilki, a przed pełnią jest to jeszcze prostsze, ponieważ ich moc słabnie i bardzo trudno je przywołać, tak w dzień pełnego księżyca...
– Jest zupełnie odwrotnie – Shayrs wykorzystał przeciągnięte o sekundę dosłownie chwilowe milczenie brunetki i dokończył za nią myśl. Nie było to jednak żadne popisanie się wiedzą czy umiejętnością wyciągania wniosków, a efekt mało dyskretnego myślenia na głos, efekt instynktu. Bez słowa przytaknęła, ale nie zauważył tego, skupiony na najświeższej myśli – Czyli to oznacza, że luna może poskramiać nasze wilki za nas?
Cloen spojrzała na niego i ponownie potwierdziła jego przypuszczenia. Z zaciekawieniem obserwowała szatyna, który przez szersze otwarcie oczu utkwionych w panoramę przed sobą, sprawiał wrażenie, jakby w końcu udało mu się rozwiązać skomplikowaną zagadkę.
– Chcesz się tym ze mną podzielić? – zapytała niby obojętnie, po czym na jej twarzy pojawił się uśmiech, jako że młodzieniec wyglądał na szczerze zdziwionego tym pytaniem – No co, przecież przed chwilą miałeś minę jakbyś odkrył tajemnicę sensu istnienia!
– Cóż... Powiedzmy, że poniekąd tak się czuję – westchnął, z umiarkowanym zadowoleniem odpowiadając na dociekliwe spojrzenie dziewczyny – Rano miałem okazję się przekonać jak działa ta cała moc luny.
– Już z rana? – uniosła brew – Coś ty takiego robił? Czekaj, czy w ogóle chcę to wiedzieć?
– Tylko ściągałem bandaż i raz pociągnąłem za mocno. Wiesz, jak za szybko zerwiesz plaster, to boli i piecze.
– Już nie przesadzaj, też w życiu nosiłam opatrunki – przewróciła oczami, co skwitował cwanym mrugnięciem – To co się takiego stało rano?
W tym momencie wziął głębszy oddech. Neira zadała bardzo celne pytanie. Przypomniał sobie poranek i zastanowił się nad najlepszą odpowiedzią. Nawet nie „najlepszą w tej sytuacji", jako że postanowił być z nią szczery. Jeśli mógł jej powiedzieć o swoich podejrzeniach co do ataku wilka z Maire, tym bardziej nie musiał ukrywać niczego, co w dodatku miało związek z pełnią. I tak wiedziała praktycznie wszystko na temat jego wymknięcia się z Lucasem.
– Pozbywając się bandaża, w pewnym momencie zbyt gwałtownie go oderwałem od rany – odpowiedział spokojnie – Zabolało do tego stopnia, że zacząłem się przemieniać i nawet nie potrafiłem tego powstrzymać. Ledwo dotarłem do łazienki, chciałem polać się zimną wodą, a wtedy wszystko ustało i nie czułem nic, poza tymi przeklętymi zadrapaniami. Ból jak szybko się pojawił, tak szybko zniknął.
– Isabella wyczuła, że twój wilk się obudził, więc interweniowała. Uśpiła go i będzie to robić tyle razy ile trzeba, aż nie zajdzie słońce. Widzisz, na tym polega jej moc jako luny. Strzeże wszystkich członków stada przed niekontrolowaną transformacją, aby nikt nie zrobił czegoś, czego możemy żałować potem wszyscy – Cloen splotła palce i oparła się o balustradę balkonu – Poświęca na to cały dzień, aż do zmroku. Aż nie wzejdzie księżyc, raczej nikogo nie spotkasz na korytarzu, w jakimś pokoju wspólnym czy na zewnątrz. Chodzi o ograniczenie bodźców.
– Jak jakaś kwarantanna.
– W pewnym sensie. Kwarantanna z czymś w stylu hibernacji, snu zimowego, ale to raczej dla dzieciaków. Te z naszego gatunku mogą szaleć sobie w każdy inny dzień, ale nie w ten, kiedy...
– Kiedy wszyscy będziemy szaleć – wzruszył ramionami, kończąc jej wypowiedź – Więc dlatego jest tak cicho. Praktycznie wszyscy śpią.
– Albo medytują, czytają. Ale spanie jest najpopularniejsze, nie takie wymagające przecież – lekko się uśmiechnęła – I nawet najgorszy koszmar nie zdoła wybudzić wilka, Luna sobie z tym radzi.
Bayram przytaknął w milczeniu, rozglądając się po okolicy. Dowiadując się tego wszystkiego, zupełnie inaczej odbierał panującą ciszę. Wcześniej była dla niego zaskakująca i intrygująca, a teraz pełna napięcia. Wyczuwało się atmosferę oczekiwania, jakby na niebie zawieszono odliczający zegar, jakby zaczęły się tam gromadzić najciemniejsze chmury.
– A co się dzieje już po zmroku? – zapytał znacznie poważniejszym tonem niż chciał.
– Wilki się budzą – odpowiedziała powoli – I wtedy mogą nad nimi zapanować już tylko inne wilki.
– Czyli również my, delty.
– Przede wszystkim my.
Spojrzenia obu Delt skrzyżowały się natychmiast.
– Przede wszystkim?
– Pełnia różnie wpływa na poszczególne rangi – wyraźnie ściszyła głos – Omegi, jako najsłabsze, są na nią najbardziej podatne, bardzo łatwo poddają się swoim wilkom. Znają jednak przy tym hierarchię, a skoro wiesz, że wszyscy mamy świadomość posiadanej rangi, to domyślasz się, że one najchętniej usunęłyby się w cień.
– To coś złego? – zdziwił się Shayrs.
– Oczywiście, że nie. Jednak nie wszyscy mają dla nich zrozumienie i lubią to wykorzystywać.
Bayram prychnął pod nosem. Za dobrze znał ten schemat, błyskawicznie domyślił się o co tu chodziło. Zdziwiłby go taki brak empatii wśród stworzeń, których powinna być to sztandarowa cecha, gdyby odruchowo nie pomyślał o Becie Harksie. Na ujrzenie w myślach jego twarzy od razu zacisnął zęby.
– A więc mamy ich bronić przed betami.
– Okazywać im wsparcie podczas pełni – poprawiła.
– A Alfa i inni przywódcy, gdzie oni w tym wszystkim?
Przypadkowo bądź nie, powiew zimnego wiatru znienacka zderzył się z ich ciałami i wywołał ożywione szumy ze strony liści pobliskich drzew. Nie zwrócili na to zbytniej uwagi, natomiast młodzieniec zauważył jak towarzyszka zmarszczyła brwi na wspomnienie rządzących watahą. Zastanawiał się jak spory wpływ odegrały jego podejrzenia, co do informacji jakie mu przekazują i sytuacji, w które możliwie próbują go wepchnąć.
– Są z nami cały czas. A cóż innego mieliby robić?
– W sumie, nie wiem. Ot, tak zapytałem – odpowiedział beznamiętnie. Skoro już dają się wyżywać betom, to czemu mieliby nie organizować jakichś walk czy coś..., pomyślał.
– Niech ci będzie – jej ton nie brzmiał zbyt przekonywująco – To chcesz jeszcze o coś zapytać?
Wziął głęboki oddech i rozejrzał się dookoła. Na pewno istniało wiele kwestii wartych poruszenia. Sęk w tym, że za każdym razem w życiu, gdy przychodziła pora na pytania, on oczywiście nigdy żadnego nie zadawał, a jak już mu się jakieś nasunęło, to było za późno. Wysilił wszystkie szare komórki w poszukiwaniu skupienia na nadchodzący wieczór, zapowiadający się na bycie pełnym wrażeń i nowych doświadczeń.
– Właściwie... Co będziemy robić, gdy już się przemienimy? Zostaniemy tu na całą noc, czy ruszymy na jakieś wspólne polowanie? – możliwe, że mógł sformułować to pytanie mądrzej, lecz ostatecznie ta zagwozdka szybko mu minęła, widząc utrzymującą się powagę na twarzy Neiry.
– W szczycie księżyca, kiedy będzie się znajdował najwyżej, udamy się tam – delikatnym ruchem dłoni wskazała rysujące się na horyzoncie góry – Wzgórze Lobo. Nasza wataha udaje się tam od pokoleń, aby uczcić pełnię. To jednoczy i wzmacnia więzi między nami.
– I... potem co? To wszystko?
– W rzeczy samej – skinęła głową – Tak przypuszczałam, że będziesz liczył na jeszcze inne atrakcje.
– Słucham? – zapytał wyraźnie zbity z tropu.
– Nie zrozum mnie źle. Chciałam przez to powiedzieć tylko, że rozumiem, jeśli nasz sposób spędzania takich nocy może ci się wydawać nudny, w porównaniu do tego twojego dotychczasowego.
Kiedy już się otrząsnął z kilkusekundowego szoku, Bayram nie był pewien, czy w ogóle było warto ukryć swoje zdziwienie. Nie dość, że dziewczyna tak wyraźnie dotknęła jego przeszłości, to jeszcze zrobiła to w sposób niebywale spokojny i obojętny. Choć jeszcze dni temu ten temat wydawał mu się nadal zbyt niezręczny do poruszania. Najwyraźniej tak to już było w jej towarzystwie... Odchrząknął i podrapał się karku, szukając słów na przerwanie ciszy.
– Cóż... Nie ma co kłamać, faktycznie będzie to coś nowego.
– Z ciekawości, jak sobie wyobrażałeś pełnię w stadzie?
– Właściwie to... – urwał, ponieważ teraz uświadomił sobie, że tak naprawdę, nigdy się nad tym specjalnie nie rozwodził. Podzielił się z nią tym i dodał – Gdybym teraz miał napisać jakiś scenariusz, pewnie znalazłoby się w nim wspólne polowanie, żeby się wyszaleć, a potem scena z nami wszystkimi wyjącymi do księżyca.
– Czyli klasycznie – skwitowała lekkim uśmiechem, poprawiając tym samym humor młodzieńcowi.
– Chyba nie powiesz, że jest coś złego w klasyce? – żachnął się żartobliwie.
– Gdzieżbym śmiała! – nie pozostała dłużna z właściwą odpowiedzią i uniosła dłonie w obronnym geście – W każdym razie, na pewno jest ona lepsza od niektórych wymysłów na temat pełni i naszego gatunku.
– Jak choćby?
– Jak choćby taki, że podczas pełnego księżyca hormony nam tak buzują, że przez całą noc, a może i cały dzień przed, nie wychodzimy z sypialni, ba, nie opuszczamy łóżek.
Po raz drugi w odstępie zaledwie kilku minut, Cloen udało się sprawić, że szatyn zaniemówił. Ponownie, praktycznie nie rozmyślał nad czymś takim jak zachowania ludzi zmieniających się w wilki podczas pełni, mimo że sam do takich należał. W gruncie rzeczy wynikało to z jego przekonania, iż tylko on został obdarowany taką przypadłością przez los. Żadne teorie, legendy i mity o zmiennokształtnych też go nigdy nie interesowały, a jedyne porcje wiedzy na temat swojej drugiej natury zdobywał wyłącznie co przemianę. I raczej nigdy by obstawił takiego symptomu zbliżającego się pełnego księżyca.
– Ludzie serio tak myślą? – powiedział, powstrzymując drgające kąciki warg i starając się przy tym nie zabrzmieć zbyt infantylnie.
– Na pewno widać, że ty tak nie myślałeś – Neira nieco przechyliła głowę, z cwaniacką miną na twarzy. Bayram poczuł rumieniejący policzek i natychmiast spróbował go ukryć pod pozorem potrzeby nagłego podrapania się po nim. Ruch ten nie należał do najbardziej dyskretnych.
– Wiesz co, gdybym miał rzucić trzy hasła kojarzące mi się z pełnią – próbował zachować luźną obojętność – na pewno byłyby to szał, krew i śmierć. Zresztą, sama wiesz jak to ze mną było.
– No właśnie, było – odpowiedziała, jakby jej zamiarem było jak najszybciej uciąć ten wątek. ale jednak kontynuowała – Możesz myśleć i wspominać swoją przeszłość, ale dziś w nocy przeżyjesz swoją naprawdę pierwszą pełnię.
I dziewczyna znów spoważniała. Niby Shayrs już ją taką znał: skrupulatną, odpowiedzialną, zaangażowaną. A jednak od rana zobaczył tyle jej różnych twarzy naraz i przez to nie potrafił odpędzić od siebie myśli, jak bardzo podobni są do siebie. Wcześniej uznałby po prostu, że to dzięki wynikającej z dzierżonej rangi empatii brunetka nauczyła się z nim rozmawiać, tak samo zapewne poznawała się bliżej z podlegającymi jej omegami. Lecz w istocie, to z nią czuł mieć najwięcej wspólnego. Choć przecież dopiero co sam powiedział, że zobaczył swoje młodsze odbicie w Lucasie...
Lucas.
Lucas!
W tej jednej chwili, gdy przypomniał sobie to imię, młodzieniec znieruchomiał i zaniemówił, a w jego żołądku powstała wielka bryła lodu, której chłód rozprzestrzenił się na całe ciało. Nawet najgorsze rany po walce z wilkiem poprzedniej nocy tak nie bolały, jak teraz ogarniające go poczucie winy.
– Szlag... – syknął przez zaciśnięte zęby, przeciągając mocno i powoli całą dłonią po twarzy.
– Co się stało?
– To się stało, że do tej pory ani przez moment, jeden cholerny moment, nie pomyślałem o Lucasie. Zabieram go na wycieczkę poza nasze terytorium bez zgody Alfy, narażam na śmiertelne niebezpieczeństwo, każę wracać samemu przez las w środku nocy, a ostatecznie nawet nie sprawdzam jak on się po tym wszystkim czuje? Prawdziwy faworyt do nagrody delty roku...
Kierowany złością na samego siebie walnął otwartymi dłońmi w balustradę balkonu i odwrócił się z zamiarem opuszczenia swojego pokoju, w celu zobaczenia się z omegą. Zrobiłby to, gdyby nagle przed torsem nie pojawiła się wyprostowana ręka równej rangą.
– Z Lucasem wszystko w porządku.
– Świetnie, tylko niech sam mi to teraz powie – wymownym spojrzeniem i delikatnym tknięciem jego klatki piersiowej opuszkami palców jasno zasugerowała porzucenie tego wyjścia.
– Cokolwiek macie między sobą do wyjaśnienia, zostaw to na później. To dobrze, że chcesz się z nim zobaczyć, naprawdę, ale teraz lepiej jest zostawić go z... własnymi myślami.
Nie chciał niczego zakładać, ale ta naprawdę krótka przerwa między ostatnimi słowami wydała mu się podejrzana. Intuicja kazała mu kierować domysły w stronę zawahania się dziewczyny, jakby nie do końca była pewna tego, co powiedziała i musiała zmienić zdanie w ostatniej chwili.
– Znamy go z różnych stron, ale oboje wiemy, że jest sillny. Możesz mi tutaj zaufać.
– Nie żebym nie, ale...
– Ale na pewno zrozumiesz, iż po prostu nie jest to najlepszy moment na zobaczenie się z nim.
Delty zmierzyły się wzrokiem. Jakiś czas temu znalazły się w podobnej sytuacji, zajmując w niej odmienne role. Bayram, przyjmujący funkcję opiekuna omeg, dopiero co starał się nawiązać jakiś kontakt z młodzianem i określić w tej relacji granice; granice, których nie mogła przekroczyć Neira, więc ją powstrzymał wówczas przed rozmową z Lucasem. A teraz, kiedy doprowadził chłopaka do nowego etapu w życiu, to Cloen musiała powstrzymać dotychczasowego opiekuna przed interwencją.
Z tą różnicą tylko, że on powód swojego działania wytłumaczył.
– W porządku – przełamując ostatecznie ciszę, Shayrs odetchnął i wyprostował się – Ufam ci.
– Ja tobie też ufam. I wiem, że pogadacie jak należy – brunetka wyczuła, że nie do końca zaakceptował taki przebieg rozmowy i pohamowanie jego zamiaru. Odwrócenie się do niej plecami, niby pod pretekstem podziwiania kołyszących się na wietrze koron drzew, oraz krótkie mruknięcie pod nosem to potwierdzały, dlatego odezwała się takim zachęcającym tonem, co okazało się niewystarczające.
– Tak właściwie, – kontynuowała – twoja troska o Lucasa przypomniała mi kilku sprawach, które jeszcze mam do załatwienia przed pełnią, więc...
– Co takiego można mieć do roboty w taki dzień, kiedy mamy unikać bodźców i zbierać siły na noc? – nagle odwrócił się, z zainteresowaniem obserwując towarzyszkę kierującą się powoli do wyjścia.
– Przeżyjesz pełnię z watahą, nauczysz się zadawać właściwe pytania – z drobnym uśmieszkiem puściła mu oczko, po czym zniknęła za drzwiami. Nie odpowiedział, wpadając pod lawinę myśli.
Rozmowa z Lucasem została odłożona, nie anulowana. Nie miał zamiaru przed nią uciekać, wręcz czuł się zobligowany, by po tamtej nocy zamienić kilka słów z omegą. Ale jak wytłumaczyć się z zagrożenia, na które go naraził? W jaki sposób powiedzieć młodemu, że nie spodziewał się obecności obcego wilka, a tym bardziej jego ataku?
Wtem, z jego ust wydobyło się przeciągłe syknięcie, ale bynajmniej nie z bólu, w każdym razie fizycznego. Uświadomił sobie właśnie, że w ogóle nie zapytał Neiry co ma robić, gdy się ściemni, dokąd czy do kogo pójść, na kogo czekać. Kilkanaście godzin do pełnego księżyca, a on wiedział tylko, żeby leżeć i odpoczywać, pozwalając Lunie zrobić resztę. A może to miało wystarczyć?
Znowu to zrobił - gdy miał możliwość zadać najważniejsze pytania, zapomniał o nich, pozostawiając odpowiedzi za zasłoną niepewności. Po raz kolejny trzeba było szykować się na poznanie wszystkiego z marszu.
***
– Myślałem, że o ludzi troszczą się tylko inni ludzie.
– No i masz przykład tego przed oczami.
– Ale ty przecież nie jesteś człowiekiem.
Bayram nerwowo rozejrzał się dookoła. Znajdował się w lesie, trwala noc, ale w ogarniającym go mroku widział wszystko, od masywnych pni drzew po wystające w paru miejscach korzenie. Brakowało tylko źródeł głosów swojego i Gregora, które usłyszał tak wyraźnie, jakby rozmowa miała miejsce tuż obok.
Kiedy i w jaki sposób zdołał przenieść się ze swojego pokoju do puszczy, którą uznał za Sinnadell, nie było dla niego najpilniejszą zagadką do rozwiązania. Zdecydowanie bardziej skupił się na echu swojej pierwszej rozmowy z Alfą.
Nigdy specjalnie nie wracał wspomnieniami do tamtego dnia i spotkania z Dunstanem oraz watahą. Czy powinien? Wszak wtedy jego życie niemal zupełnie się zmieniło, a początkiem tej zmiany była śmierć Marvina. Mężczyzna nie był przyjacielem, ba, nawet kolegą by go Shayrs nie nazwał. Co najwyżej znajomy, sprawdzony informator, ale na pewno nikt bliski. Lecz w chwili, gdy przez pazury likantropa padł on martwy na ziemię, chłopak odczuł tę stratę na tyle dotkliwie, że dał się ponieść instynktowi i ruszył do walki. Dopiero później, już w zamku, sam Gregor nakazał mu porzucić pozory co do relacji z Marvinem i wytłumaczył, że wraz z jego śmiercią ustała przynależność młodzieńca do świata ludzi.
No właśnie – nie zwykł odkopywać tych chwil z pamięci, więc czemu robił to teraz?
Nagle usłyszał wycie wilka.
Serce zaczęło mu bić jak oszalałe, a po całym ciele przebiegły dreszcze. Powoli i ostrożnie znów rozglądał się wokół, wypatrując drapieżnika. Wtem mimowolnie spojrzał w niebo i jego oczom ukazała się śnieżnobiała tarcza księżyca. Jej błysk mógłby się wydawać oślepiający, ale jemu nawet powieka nie drgnęła. Czuł, że nie może przestać się w nią wpatrywać i to on sam nie chce przestać się w nią wpatrywać. Zapomniał o szukaniu wilka, o rozmyślaniach nad podsuniętym przez podświadomość wspomnieniem, o wszystkim co niby miało znaczenie w tej chwili.
Wilk zawył ponownie. Za pierwszym razem zew wybrzmiał nieco przytłumiony, jakby nie docierał tak daleko, jak powinien, za słaby w swoim wydźwięku. Ten był inny - wyraźny, czysty, donośny i wręcz przeszywający. Bayram poczuł się spokojniejszy, rytm serca mocno zwolnił, a drgawki ustały. Nagły przypływ spokoju ducha sprawił, że przestał patrzeć na księżyc, jednak widok jaki zastał dookoła, całkowicie go zdezorientował.
Był w swoim pokoju. Stał przed wyjściem na balkon, skąd widział tarczę księżyca tak samo wyraźnie, jak przed chwilą, gdy znajdował się w lesie. A przecież nie zrobił praktycznie żadnego kroku, więc jakim cudem...?
Wilcze wycie rozbrzmiało trzeci raz. Niosło się echem dłużej, a także mocniej niż poprzednio. No i zawierało w sobie coś wyjątkowego, coś, co Shayrsowi wydało się bardzo... kuszące. Popatrzył na księżyc i znów zniknęły zastanowienia nad tajemnicą znajdowania się w dwóch miejscach w ciągu sekundy. Odetchnął głęboko, po czym jego skronia wypełniły się ciepłem, a mięśnie napięły.
Znajome objawy natychmiast wybudziły go z tego transu. Niewiele myśląc pod wpływem chwili, zacisnął mocno pięści, szczęki i powieki, próbując powstrzymać przemianę. Po raz drugi dzisiaj, wewnętrzny drapieżnik dochodził do głosu bez wyraźnej przyczyny. I w obu sytuacjach symptomy transformacji Delta odczuwał o wiele bardziej dotkliwie niż zazwyczaj. Właściwie, przekształcanie się uderzało w jego ciało z taką siłą głównie podczas...
Pełnia!
Otworzył już błyszczące na żółto oczy – księżyc mienił się pełnym blaskiem na czystym, bezchmurnym, kruczoczarnym niebie. Znowu zdawał się emanować pewną aurą, która napawała spokojem i przez którą Bayram, nieświadomie, nieco mniej stawiał opór zmianom zachodzącym w jego ciele.
Nie możesz się zachowywać jak człowiek, który otrzymał moc i nie jest pewien, czy wolno mu jej używać. Jako likantrop jesteś jednością dwóch natur, Shayrs. Nie możesz się już wymigiwać nieopanowaniem wilka, bo to on uosabia twoją podświadomość.
Gamma Flint, to były jego słowa. I te akurat młodzieniec zawsze sobie powtarzał. Ilekroć nie był pewny swoich myśli i osądów, gdy zastanawiał się czego chce wilk, traktował je jako wskazówkę, ścieżkę w labiryncie rozważań. Ile było w tym przypadku, że podświadomość podsunęła mu wspomnienie z tej rozmowy właśnie teraz?
Ciało się rozrosło, jasnobrązowa sierść pojawiła się na nim wszędzie, zjeżona na grzbiecie. Pazury delikatnie drapały podłogę, ciężki i gorący oddech wydobywał się z paszczy wypełnionej ostrymi zębami. Złote ślepia utkwiły w świecącej tarczy, a sterczące uszy nieustannie wychwytywały całą gamę dźwięków.
Srebrny glob rozpościerający swoją poświatę na las, który wydawał się jeszcze bardziej rozległy oraz zarysowujące się wyraźnie w oddali góry – to widział. Wolno stawiane kroki, drobne skrobanie ostrych szponów po marmurze, nieregularne i szarpane oddechy, powarkiwania i ciche skowyty – to słyszał. Najprzeróżniejsze zapachy, chłód słabych podmuchów wiatru... i ulga – to czuł.
Tak, ulga. Ale oprócz niej swoboda, jakby właśnie uwolnił się z ciasnych więzów oraz siła, której zastrzyk towarzyszył każdej przemianie. Brakowało tylko wściekłej furii, żądzy mordu i głodu krwi. Nietypowa sytuacja, żeby wilk opanował człowieka tak relatywnie spokojnie. Odetchnął głęboko i mocno przeciągnął. Wyostrzone zmysły działały, zauważalnie inaczej odbierał wszelkie sygnały wysyłane mu przez otoczenie. Dzięki nim, z łatwością wiedział, iż zamek tętni życiem.
Nagle do jego nozdrzy dotarł znajomy, przyjemny zapach. Ruszył za nim do drzwi, z których otwarciem nie miał problemu – klamka znajdowała się na wysokości jego głowy, więc wystarczył jeden ruch pyskiem. Wychodząc na korytarz, zauważył na jego końcu kilka znikających za rogiem czworonożnych sylwetek. Udał się w tę samą stronę, puls przyspieszył ze zdenerwowania.
Pamiętał jak pierwszego dnia w rezydencji zobaczył białego wilka, Lunę. Drugie wcielenie Neiry również miał okazję poznać. No i dopiero co nadarzyła się możliwość spotkania bestii z Maire. Ale to właśnie teraz nadeszła pora przekonania się na własne oczy, ilu jest naprawdę takich jak on. On, który przez całe życie był przekonany, że tylko jego los obdarzył tą inną naturą.
Podążając za wcześniej dostrzeżonymi postaciami, utrzymywał jednostajne tempo. Jednak w miarę zbliżania się do wyjścia z budynku, miał ochotę nadgonić kilka kroków. Nie obawiał się zgubienia oddalonych towarzyszy. Chodziło o pewną potrzebę jak najszybszego znalezienia się wśród wszystkich, których obecność na zewnątrz wyczuwał. Potrzeba niby dziwna dla urodzonego samotnika, tu instynkt wydawał się wiedzieć lepiej.
Gdy w końcu doszedł do głównego dziedzińca, jego oczom ukazał się niesamowity widok. Na tym samym placu, gdzie za dnia spotykał różne osoby, nawet nie tłumy, czasem grupki, czasem spacerujących w odosobnieniu, teraz, pod nocnym niebem, ujrzał istne zbiorowisko wilków. Zawsze go ciekawiło ilu członków liczy wataha, ale widząc tych kilkadziesiąt osobników, darował sobie zamysł przeliczenia ich. Oniemiały, powoli podszedł do tłumu, odczuwając, ku swemu szybko zignorowanemu zdziwieniu, małe podekscytowanie.
Kroczył ostrożnie między kolejnymi członkami stada. Wszyscy byli zbliżeni wielkością do niego, w świetle księżyca dobrze widział różnorodność ich ubarwienia, na które składały się odcienie szarości i brązu, niektórzy mieli mieszane umaszczenie. No i nikomu oczy nie błyszczały złotem, dostrzegał same naturalne kolory źrenic. O ile któryś z towarzyszy patrzył mu w oczy, bo w zdecydowanej większości opuszczali głowy, jak przypuszczał, z nieśmiałości bądź może nawet strachu. Nie do końca tego się spodziewał na myśl o poznaniu pobratymców.
Wtem, zaledwie kilka metrów przed sobą i tuż obok placu treningowego, zobaczył kilkanaście zebranych blisko siebie wilków, które wydawały się kumulować wokół jednego z nich. Shayrs z zainteresowaniem podszedł do tej grupki, zwłaszcza, że zwęszył obecność kogoś znajomego, bardzo dobrze znajomego.
Dwa wilki stojące z tyłu usłyszały jego kroki i natychmiast zrobiły mu miejsce do przejścia, co po chwili powtórzyły za nimi kolejne osobniki, pokornie przy tym pochylając łby. W środku, granatowooki wilk o ciemnoszarej sierści z białymi plamami stał nad kilkoma bawiącymi się ze sobą szczeniętami. Bayram śmiało mógł przypuszczać, że w noc pełni znajdzie Neirę w otoczeniu omeg, szczególnie dzieci. Jej empatia musiała być w stadzie legendarna.
Zbliżył się nieco do dokazujących wesoło wilcząt. Jedno z nich przeturlało się na plecy i zatrzymało tuż przed jego przednimi łapami. Na widok wyrazistych zielonych tęczówek, wbitych prosto w niego, wilczek błyskawicznie zerwał się na drobne łapki i z cichym popiskiwaniem uciekł do Cloen. Ta ujrzawszy przyczynę jego zachowania, pomachała energicznie ogonem i po tym jak tknęła nosem przestraszonego malucha dla uspokojenia, ochoczo zbliżyła się do równego rangą. Delty potarły się głowami na powitanie, a wilczyca pozwoliła sobie jeszcze lekko polizać towarzysza po pysku. Tego gestu już nie odwzajemnił, czując się troszkę niezręcznie i ograniczył się do przejechania nosem po jej uchu. Bardzo się ucieszył, że tak szybko udało im się spotkać już w innych postaciach, obecność dziewczyny zdecydowanie dodała mu otuchy w tych okolicznościach.
Neira zaczęła go obchodzić dookoła, patrząc równocześnie na wszystkich, którzy zgromadzili się w pobliżu. Sam Shayrs również zerkał na nich zerkał, próbując zarazem dociec ich tożsamości. Patrzył im w oczy, wytężając własne, skupiał się na zapachach i przesiewał kolejne wspomnienia w poszukiwaniu właściwych skojarzeń. I nie dość, że przynosiło to zamierzony efekt, to jeszcze zaskakująco szybko. Nie okazywał z tego wielkiej radości, czy w ogóle wypadało mu się ekscytować z takiego powodu? Grunt, że z pewnością milej zrobiło się paru jego uczniom, bo to oni tworzyli część tutejszej grupy. Zresztą, gdzie indziej mieliby się spotkać, podpowiadała logika.
I w tym momencie pomyślał o Lucasie, którego wciąż do tej pory nie spotkał.
Cloen akurat skończyła krążyć wokół niego i Bayram zauważył, że otaczające ich wilki zupełnie inaczej się zachowują. Wydawały się spokojniejsze, bardziej zrelaksowane w pobliżu niego. Kilka szczeniąt nieśmiało podeszło bliżej, po czym znów zaczęły się bawić ze sobą. Najwyraźniej przed chwilą stado widziało w nim kogoś obcego, co było dziwne, bo nie przybył tutaj wczoraj. Z drugiej strony, przecież to była pierwsza pełnia z watahą. Nie powinno szokować, że podchodzą z rezerwą do nowego członka. A sam musiał wiedzieć, że druga natura opiera się na wyczuwaniu aury, wzajemnych stosunków. To właśnie przed chwilą zrobiła Neira – uwiarygodniła, nie, przedstawiła wszystkim oficjalnie ich nowego Deltę.
Pojął, że kolejny ruch był jego. Odetchnął głęboko i wyprostował się dumnie, próbując pozytywnie się zaprezentować. Wciąż nie czuł się całkowicie swobodnie w takich okolicznościach, gdy tak wiele par oczu było skupionych na nim. Wtem, z nieoczekiwaną odsieczą przybyły wilczki.
Maluchy rozwinęły swoje wybryki, postanawiając się gonić, nie zważając przy tym na ilość par łap przed nimi. Jeden z nich potknął się w biegu i wpadł prosto na przednie nogi Bayrama, który nic sobie z tego nie zrobił, do pewnego stopnia. Od razu pochylił łeb i zaczął smyrać maleńki brzuch nosem, doprowadzając szkraba do radosnego turlania się na plecach i popiskiwania. Jego równie drobni koledzy, zaintrygowani dziejącą się scenką, podeszli bliżej i wówczas Shayrs spróbował każdego z nich połaskotać w ten sam sposób. Po chwili, upewniwszy się, że nie zgniecie żadnego malca swoim masywnym cielskiem, upadł na trawę, dając wilczętom okazję wyszaleć się na nim samym, co przyjęły z entuzjazmem. Kompletnie ignorował ich podgryzanie czy drapanie, tarzając się ostrożnie, by żadnego nie skrzywdzić. Po paru minutach dzieciaczki zostały przywołane do porządku przez swoich rodziców, a obie Delty, z inicjatywy wilczycy, ruszyły na przechadzkę dookoła zamku.
Nadal był pod wrażeniem, jak wielu członków liczyło stado. Wydawało mu się, że im dalej idą, tym więcej osobników się pojawia. Kolejne pary oczu patrzyły na nich, z początku najpierw na Neirę i dopiero w następnym momencie na niego, z ufnością i szczęściem, zdarzało się również, że niektórzy sami podbiegali, tak jakby chcieli się upewnić, że delty już są na zewnątrz, w pobliżu. Do jeszcze innych, wyglądających na bardziej wycofanych, Cloen sama podchodziła, w czym jej oczywiście towarzyszył. Zrozumiał, że musi czerpać jak najwięcej z bycia przy równej rangą, kiedy ta po prostu wykonuje swoje obowiązki jako delta.
Kończyli już obchód rezydencji, gdy oboje usłyszeli dochodzące z dystansu ciche skamlenie. Zanim Shayrs zdążył ustalić skąd dokładnie ono dobiegało, jego towarzyszki już przy nim nie było, choć szczęśliwie wciąż ją miał w zasięgu wzroku. Potruchtał za biegnącą Neirą do źródła odgłosu i dostrzegł tam dwa wilki, diametralnie różniące się rozmiarem. Większy, o ciemnoszarej i zjeżonej na karku sierści, wydawał się zasadzać na tego mniejszego – na ugiętych nogach stawiał delikatne kroki tak, żeby uniemożliwić mu ominięcie go, a gdyby to nie wystarczało, bezustannie szczerzył ociekające śliną kły, nieprzyjemnie przy tym powarkując. Ten drugi, mający popielate umaszczenie, praktycznie przytulił się do ziemi, kładąc uszy po sobie, a z jego wielkich oczu bił czysty strach. Znowu zapiszczał żałośnie, próbując zrobić najmniejszy ruch w taki sposób, aby się nie odsłonić.
Nagle nad tym nieszczęśnikiem pojawiła się Cloen. Wilczyca była większa od skulonego, więc bez trudu zmieścił się on między jej łapami. Stanęła zdecydowanie przed agresorem, lustrując go surowym spojrzeniem i obdarzając zdawkowym warknięciem, dając do zrozumienia niebycie tutaj już mile widzianym. Potem zamiarowała uspokoić przestraszoną omegę, gdyby nie jeden szkopuł – bury dominator nie dał się tej perswazji Delty. Prychnął na nią i ponownie wyszczerzył kły, jakby na pokaz oraz dla własnej satysfakcji udając, że znowu chce dokuczyć mniejszemu. Ten widok sprawił, że Bayramowi krew zawrzała w żyłach.
Błyskawicznie podbiegł do trójki wilków, bezpardonowo zderzając się tułów w tułów z tym wyrywnym do konfrontacji. Chciał, to ją dostanie. Impet ciosu zaskoczył i wybił z równowagi olbrzyma, choć był on niemal identycznej budowy co Shayrs. Ten zasłonił Neirę i omegę swoim ciałem, nastroszył sierść i obnażył zębiska, patrząc rywalowi prosto w jego brązowe ślepia. Nie omieszkał również przeciągle zawarczeć, gdyby okazało się, że do tej pory nie wyraził swych intencji dostatecznie jasno. I rzeczywiście, ciemnoszary osobnik widząc tak bojowo nastawionego przeciwnika, jeszcze nie ustępującego mu siłą oraz wielkością, ostrożnie zebrał się na cztery łapy. Wytrzymywał niepokojąco silne spojrzenie szmaragdowych tęczówek, ale kroku do przodu już nie zrobił. W przeciwieństwie do Delty, który zechciał zakończyć ten spór, ale jednocześnie z ruchem jego przedniej łapy zgrało się ostateczne wycofanie napastliwego pobratymca. Gdy zniknął on za rogiem budynkiem, Bayram głęboko odetchnął z ulgą, choć serce nadal mu waliło jak młotem, a adrenalina buzowała w najlepsze.
Odwracając się, musiał stawić czoła spojrzeniu Neiry i nie był to z pewnością wzrok wyrażający aprobatę. Ale i tak polizała go po pysku, w geście podziękowania. Co nie zmieniało zbytnio jego przewidywań, że czeka go kolejna rozmowa wychowawcza na temat używania tak zdecydowanych metod w kontaktach z innymi. Ciekawe tylko, czy towarzyszka uzna argument, że zwykła omega nie byłaby takim chojrakiem. Tymczasem wilk, którego obronili, już się podniósł, wciąż nieco rozstrzęsiony, ale przynajmniej pocieszony ich obecnością. Shayrs wówczas przyjrzał mu się dokładniej, bo jego zapach uderzył znajomością. Wszystko się wyjaśniło, kiedy ów nieznajomy okazał się mieć zielone oczy – tym wilkiem był Lucas.
Młodzian także musiał rozpoznać swojego starszego kolegę, ponieważ szybko spuścił łeb i cicho zaskamlał. Wtedy to, pod wpływem nagłego ukłucia instynktu, potarł jego głowę swoją i mruknął. Nawet gdyby mógł teraz coś powiedzieć, odpuściłby. Że też nie dane im było porozmawiać wcześniej, zamknąć temat tamtej nocy. Przynajmniej mógł się młodemu odwdzięczyć tą interwencją. Nie wątpił oczywiście w dyplomację Cloen, której Omega podziękował ruchem głowy po tym, jak nieśmiało zrobił to samo w stosunku do Bayrama, ale widać, nie wyzbył się jeszcze nadpobudliwości podczas pełni.
Wtem usłyszeli stąpanie kroków, niosące się z głównego holu rezydencji. Shayrsowi dopiero co udało się uspokoić kołatające serce, a tu znów dreszcze przebiegły mu po karku. Przyszedł czas poznać drugie oblicza tych najważniejszych. Zgodnie z oczekiwaniami, na placu zjawiło się sześć wilków, na widok których cała okolica ucichła. Dwa z nich wyróżniały się umaszczeniem – pierwszy, o smuklejszej budowie, miał śnieżnobiałą sierść, drugi, masywniejszy, czarną jak heban, połyskującą w blasku księżyca. Nie miał wątpliwości, że tą majestatycznie prezentującą się parą są Gregor i Isabella, Alfa i Luna. Po oczach rozpoznał w ich towarzyszach głównego Betę Ramona Harksa oraz Gammę Ethana Flinta, a pozostałymi dwoma wilkami musiały być ich partnerki. Przywódcy stanęli obok siebie, ogarnęli wzrokiem całe podwórze, a wszyscy inni członkowie watahy zebrali się przed nimi i pokornie pochylili łby.
Bayram, Neira i Lucas nie ruszyli się ze swojego dotychczasowego miejsca, korzystając z faktu, że sporo osobników chcąc być w zasięgu wzroku Przywódców, ustawiło się obok ich trójki, zapełniając kompletnie dziedziniec. Gdy można już było podnieść głowy, uwagę Shayrsa przykuły oczy Luny – jako jedynej błyszczały one złotą barwą i w ogóle nie mrugała, rozglądając się bardzo powoli na wszystkie strony, jakby chciała cały czas wszystkich widzieć. W tym samym czasie krótkie spojrzenia wymienili między sobą Dunstan, Harks i Flint, a zaraz potem Alfa wydał z siebie donośny, basowy pomruk, po którym ruszył ze swą żoną w stronę lasu. W następnej chwili zdawkowo warknęli Beta z Gammą, co wyglądało na sygnał dla pewnej grupy wilków, aby podążały one czwórkami za nimi oraz Gregorem i Isabellą.
Gdy tamta część watahy stopniowo znikała między drzewami, wokół Cloen i Shayrsa zaczęli gromadzić się pozostali. Z tego co zdążył zrozumieć na podstawie obserwacji, stado podzieliło się rangami do tego wymarszu, a więc przyszła kolej na delty i omegi. Trochę dziwnym dla niego był fakt, że będący na dole hierarchii mieli maszerować na końcu, za resztą, w domyśle za silnymi, którzy powinni ich bronić w razie czego. Po wycieczce do Maire przestał zakładać, że istnieją wilki żyjące poza tym zamkiem, innymi słowy, wypadałoby zapewnić coś w rodzaju eskorty.
Wtedy pomyślał, że gdyby teraz miał dłoń zamiast łapy, zdzieliłby się solidnie w czoło.
Przecież to on i jego podopieczni mieli być tą eskortą. No bo kto, jeśli nie ci sami, co mieli pilnować granic terytorium stada? Pod jego zwierzchnictwem, rzecz jasna.
Kolejny raz tej nocy Neira wtuliła głowę w jego kark i liznęła pysk, co w trwającym momencie wyglądało jak akt pocieszenia i wsparcia, którego mógł potrzebować, a ona wyczytała to z jego myśli. Szybko wymienili spojrzenia, po czym wilczyca odeszła na bok i pokojowo brzmiącym szczeknięciem zaczęła gromadzić wokół siebie omegi, lecz nie wszystkie. Część z nich wyłamała się ze zbiorowiska i podeszła do drugiego Delty. Tym razem przeliczył tych, którzy stanęli przed nim. Już po oczach i zapachach mógłby wiedzieć, ale wolał się upewnić – szesnaście, czyli liczba jego uczniów w walce. Pora na improwizowany test, tylko jak do nich przemówić?
Cloen ponownie dała sygnał swojej grupie i powoli ruszyła pierwsza, ostatni raz spoglądając na równego rangą, w którego wpatrzeni również byli jego podopieczni. Szukając pomysłu, Bayram przyglądał się odchodzącym. Już wiedział. Popatrzył na dwa wilki stojące najbliżej i ruchem głowy polecił iść równo z Neirą, jednemu po jej lewej stronie, drugiemu po prawej. Omegi łatwo zrozumiały polecenie i je wykonały. W miarę jak towarzystwo wchodziło do lasu, posyłał po parze na zajęcie obu flank zbiorowiska, starając się stworzyć w miarę równe odstępy między strażnikami. Ile było w tym przypadku, że ostatni pilnujący duet składał się z niego i Lucasa? Nie rozwodził się nad tym i polecając młodemu trzymać się blisko, weszli do puszczy.
Taki relatywnie spokojny spacer po borze, w noc pełnego księżyca, okazał się jednym z najbardziej niesamowitych doświadczeń w jego życiu. Myślał, że zdołał poznać choć trochę tę knieję, a jednak w tych okolicznościach była jak kompletnie niezbadana. Gęsto rosnące drzewa skutecznie wytłumiły wiatr, więc wszędzie panowała cisza, przerywana trzeszczącą ściółką. Wyostrzony wzrok to jedno, blask srebrnej tarczy przebijający się przez korony dopełniał nietypowego krajobrazu, choćby urządzając grę cieni na ścianach zieleni. A najpiękniejsze widoki czekały na stado tam, gdzie Bayram kiedyś spotkał Lucasa – na zboczu rozpościerającej się poniżej kotliny pokrytej łąkami, między którymi wił się cienki strumień rzeki. Ciągnął się on od zalesionych wzgórz, znajdujących się już u podnóży gór w odległości kilkuset metrów. Tutaj również doskonale było widać ten wilczy pochód w wykonaniu watahy. Shayrs był przekonany, że czegoś takiego na pewno nigdy nie widział żaden człowiek na świecie.
Nareszcie, po wielominutowym marszu w iście malowniczych warunkach, stado dotarło na Wzgórze Lobo. Alfa z Luną usadowili się na samym jego szczycie, kolejne wilki zajmowały miejsca niżej i dookoła. Jedni stali, drudzy siadali, jeszcze inni kładli się, by odpocząć. Nawet najmłodsi nie bawili się, a spokojnie towarzyszyli rodzicom. Gregor z Isabellą, której oczy nadal intensywnie pobłyskiwały złotem, uważnie obserwowali gromadzącą się watahę. Wyglądali na dumnych z tego, że przewodniczą takiej społeczności.
Po przykazaniu miejsca Lucasowi, Shayrs znalazł sobie własne na podnóżu. Nie nacieszył się długo względną samotnością, bo po chwili pojawiła się przy nim Neira, na której to widok on teraz radośnie pomachał ogonem. Jej granatowe tęczówki mieniły się w świetle księżyca, czuł, że mógłby się w te oczy wpatrywać bez końca.
W dalszym ciągu było bardzo cicho. Wiatr delikatnie drażnił wilcze uszy, które wychwytywały również kojący szum wody w rzece. Ani jednego mruknięcia, nawet pół oddechu. Trwało to kilka długich chwil, aż w końcu Gregor Dunstan, Alfa watahy, uniósł pysk i z jego lekko rozchylonych szczęk wydobył się prawdziwie dostojny zew, godny samego przywódcy stada. Potężny, donośny, bijący powagą dźwięk dosłownie rozlał się na wzgórze, wywołując szybszy puls u zgromadzonych towarzyszy. Na sekundę przed ostatnią nutą wycia czarnego wilka, biały wydał z siebie odgłos wyższy, czystszy i o wiele bardziej przenikający przez serce każdego z obecnych. Dopiero po Lunie pozostałe osobniki dostały pozwolenie na zawycie.
Bayram zamknął oczy i zdał się na to, co tak bardzo długo w sobie tłumił – swojego wewnętrznego wilka. Neira miała rację, dzisiaj miała miejsce jego pierwsza prawdziwa pełnia. Czuł to od samej przemiany. Kiedyś transformacja przy pełnym księżycu była katorgą, najbardziej bolesnym przeżyciem, jakie tylko mógł sobie wyobrazić. Drapieżnik przejmował go z taką intensywnością, jakby z potrzeby wolności miał ludzkie ciało rozerwać na strzępy. Dzisiaj najzwyczajniej oddał się podświadomości, żeby wilkiem się stać, przyjąć go, powitać jak starego znajomego. I do granic możliwości cieszyć się tym.
Myśląc o tej nocy, zawył szczęśliwy, jak naprawdę nigdy wcześniej w życiu.
***
Który to już był poranek w jego życiu, kiedy przeklinał się za niedocenienie siły ptasiego śpiewu?
Zawsze myślał, że ćwierkanie i podobne odgłosy mają za małą siłę przebicia do jego uszu, a tu znów został pozostawiony w stanie niewyspania i w błędzie. Wzdychając z rozżaleniem przetarł ciężkie powieki, po czym ręka bezwładnie padła z powrotem na łóżko.
Oczy rozwarły się na całą szerokość, gdy mały palec dłoni tknął drugą, na pewno nienależącą do niego. Serce natychmiast zaczęło bić jak oszalałe. Ostrożnie przekręcił głowę w tę stronę. Zamarł.
W jego łóżku, tuż obok niego, leżała Neira. Nie spała, świdrując go tym swoim uroczym spojrzeniem. Jedną dłoń miała pod głową, a drugą prawie dotykała jego ręki. I miała na sobie tylko koc.
– Dzień dobry – wyszeptała z rozbrajającym uśmiechem.
******
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top