• Rozdział czwarty •

SELENE

Pocisk czystej magii przeleciał tuż koło niej. Czuła, jak policzek pali ją żywym ogniem. Na szczęście zdążyła uniknąć uderzenia, które z pewnością pozbawiłoby ją życia.

Kapłanka odpowiedziała ogniem, ogłuszając napastniczkę. Rosła kobieta padła na ziemię, tracąc przytomność.

Selene za pomocą magii szybko wyciągnęła kleistą substancję z buteleczki przytroczonej do paska, by po chwili użyć jej do unieruchomienia na dłużej przeciwniczki. Maź o smolistej barwie szybko zastygła, sklejając ze sobą ręce oraz nogi, a także zasłaniając usta kobiety.

Ruchem ręki odbiła lecącą w jej stronę czaro-pluskwę. Siostra Dzika z kolei bez najmniejszego problemu obezwładniła mężczyznę, który zaatakował Selene. Kapłanka, nazywana Światłą, szybko podbiegła do Cichej i Łani, które wraz z Lisicą próbowały ocucić wychudzone i poranione dzieci. Mogły mieć nie więcej niż dwanaście lat. Ich policzki i dłonie były brudne, częściowo pokryte zaschniętą krwią. Siniaki niektórych z nich były widoczne na pierwszy rzut oka – oka, którego z kolei brakowało najmniejszemu z chłopców.

Selene wzięła chłopca na ręce. Serce łamało jej się na jego widok. Przez moment żałowała, że żaden z ich oprawców nie stracił przypadkiem życia w magicznej szamotaninie. Potwory ich rodzaju zasługiwały na śmierć równie bolesną, którą zadawały niewinnym.

– Same ich nie obudzimy – rzekła kapłanka. – Weźcie po jednym dziecku.

– Dokąd chcesz je zabrać? – zapytała Lisica. Skrywająca się pod maską Stella wspomagała się magią, by utrzymać na plecach na oko jedenastoletnią dziewczynkę, której krew przesiąkała przez koszulkę.

– Kryjówka numer dziewięć. Wychodźcie pojedynczo, każda w inną stronę. Spotkamy się na miejscu. Pójdę pierwsza, żeby wezwać Strzałę.

Gdyby Crystal była tego zaćmienia z nimi, z pewnością mogłaby zbadać dzieci na miejscu. Środki, które je uśpiły, miały trzymać dzieci nieprzytomne, póki nie dostawały posiłku – to wywnioskowała Selene. Niestety w trakcie szamotaniny wszystko – eliksiry oraz antidota – poszło w drobny mak, a zawartość zmieszała się z brudem pokrywającym każdy zakamarek nędznej piwnicy.

Gdy Siostry Nocy dowiedziały się o zniknięciach dzieci, zaczęły obserwować sytuację. Gwiezdna Straż odwlekała wszczęcie postępowania. Zgłoszenia dotyczyły najmłodszych członków najbiedniejszych rodzin, jakie mieszkały w Astarte – tych, które ledwo stać było na maleńkie mieszkanie lub tych, które z braku innego wyjścia żyły na ulicy. Nawet w dobrze zarządzanym państwie nie brakowało głodnych, biednych i bezdomnych. Wszędzie zdarzały się też porwania. I niewyobrażalne okrucieństwo.

Znalazły dzieci szybciej, niż myślały, że to zrobią. Teraz jednak ich priorytetem było obudzenie dzieci, opatrzenie ich ran i dyskretne odprowadzenie do rodzin tych, które je miały. Pozostałe Selene zamierzała wysłać do Zakonu Światła Gwiazd, który zwykł przyjmować do siebie sieroty, którymi z różnorakich powodów nie zajęły się odpowiednie do tego instytucje. Gwiezdna Straż o wszystkim miała dowiedzieć się wraz z nadejściem świtu – do tego czasu jednak dzieci z pewnością będą już bezpieczne, a jedyne, co zostanie strażnikom do zrobienia, to posprzątanie ludzkich śmieci wijących się wśród pleśni. Tylko tak mogła nazwać tych ludzi.

Zaćmienie było wyjątkowo chłodne, jednak narzekanie na chłód było co najmniej nieodpowiednie w obecnej sytuacji. Selene ruszyła w mrok pustych uliczek, niezauważona przez nikogo. Wykonywała swoją pracę. Swoją misję. Bez niej i jej Sióstr wszystkie te dzieci umarłyby zapomniane przez świat.

Wizja jak zawsze przyszła bez ostrzeżenia. Wystarczyło, że po powrocie do świątyni zamknęła oczy, pogrążając się we śnie. Obrazy nie zalały jej niczym lawina, nie patrzyła na wszystko z boku. Nie... Ona była postacią z wizji.

Błądziła w upale i w mroku, w niewidzialnych korytarzach, zagubiona wśród wirujących obrazów. Nie była w stanie dostrzec detali – czuła tylko ból, które wywoływały. Widziała niewyraźne sylwetki, wyciągające ku niej cieniste macki i szczerzące przebrzydłe gęby w odrażającym uśmiechu. Słyszała szloch wydobywający się z jej piersi.

Nagle wszystko rozmyło się we mgle, a potem znów była tą samą postacią – wijącą się w agonii. Słyszała swój rozdzierający serce krzyk. Widziała lawendowe pasma przysłaniające oczy...

Obudziła się, wciąż drżąc i oddychając ciężko. Pot spływał po jej ciele, w piersi brakowało tchu. Nie spodziewała się odczuć cierpienia na własnej skórze... nie w czasie wizji. Powinna tylko obserwować...

Miała złe przeczucia.

Wtem wyczuła coś dziwnego. Obcą energię. Ktoś był w jej sypialni, choć oczy nikogo nie dostrzegały. Jednak aura tej istoty... Ona była znajoma. Zdawała się otulać jej ciało niczym obecność kogoś bliskiego.

Zamknęła oczy. Skoncentrowała się na swojej magii. A potem... otworzyła oczy.

W oknie stała drobna postać, której twarz skrywał ciemny kaptur peleryny. Czarny materiał zdawał się wyszywany najprawdziwszymi gwiazdami. Widziała jedynie jej usta. Postać uśmiechnęła się.

Gdy zamknęła oczy i ponownie je otworzyła, zjawa zniknęła.

Selene złapała się za serce i spojrzała na ołtarz. Wszystkie figury, kwiaty i kryształy pozostawały nienaruszone, podobnie jak osiem świec. Poza jedną — zapaloną. Postać jej patronki oświetlała lekka poświata ognia.

Co bogini robiła w jej komnacie?

Tego to się chyba nikt nie spodziewał! Czyżby bogowie mieli jakąś sprawę do Selene?

To już czwarty rozdział, a ja jestem bardzo ciekawa Waszych dotychczasowych wrażeń! To jak, podzielicie się nimi ze mną? ^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top