XI
𝑭𝒊𝒍𝒊𝒛̇𝒂𝒏𝒌𝒂 𝒛 𝒑𝒐𝒛ł𝒂𝒄𝒂𝒏𝒚𝒎𝒊 𝒃𝒓𝒛𝒆𝒈𝒂𝒎𝒊
⸻⛧⸻
O dziwo bardzo łatwo było wpaść z powrotem w tę komfortową rutynę. Filiżanka z herbatką w dłoniach Kaeyi była bezpieczną, znaną mu wagą. Jego miejsce na parapecie z aksamitną zasłoną jako koc było kolejną rzeczą, z którą był świetnie obeznany. Tak samo jak z zapachem książek i wreszcie trójką jego znajomych. Albedo, Yelan i Zhongli. Kobieta i niski blondyn przybyli już nazajutrz od poinformowania ich przez Zhongliego na temat sytuacji Albericha. Nie był wtorek, lecz wszyscy zebrali się w bibliotece szlachcica dla niego. Nawet po tym co się stało, gdy ostatnim razem zebrali się w czwórkę. Choć Yelan nie wyglądała jakby absolutnie zapomniała o jego wybrykach, a Albedo był odrobinę spięty, to Kaeya wciąż był im wdzięczny, że wyjęli trochę czasu ze swoich zabieganych żyć tylko po to, by zobaczyć co u niego.
Żadne z nich ani nie myślało, by wziąć do ręki książkę. Było tyle spraw do omówienia, że nikt nie wiedział, gdzie zacząć lub jak zacząć. Albedo z zacięciem mieszał w filiżance w swoją herbatę. Zhongli delikatnie bawił się złotym kolczykiem w jednym ze swoich uszu. Kaeya wpatrywał się w widoki za oknem jak zaczarowany. Jedynie Yelan była na tyle odważna, by bez większego skrępowania spoglądać po twarzach zgromadzonych. Absolutnie nie cierpiała niedomówień. Cóż, była szpiegiem, więc mogło to podchodzić pod zwyczajne zboczenie zawodowe, ale kobieta wręcz nie trawiła nieznania prawdy. Czystej, klarownej prawdy. Już miała zacząć mówić w tonie, którego zwykła używać, kiedy kogoś przesłuchiwała, lecz Alberich ją ubiegł.
- Przepraszam za ostatnio- jego głos jakby niósł się bardziej w ciszy biblioteki.- Nie chciałem, żeby tak to się potoczyło. Dużo stresu było w moim życiu i niepotrzebnie wyciągnąłem to na Zhonglim, co miało wpływ na was dwójkę.
Albedo i Yelan spojrzeli po sobie. Wydawali się porozumiewać bez słów. Telepatia?
- To więc... co się stało?- spytała kobieta, odwracając głowę do Kaeyi. Zhongli również był tym dość zainteresowany. Jeszcze nie zdążył omówić tego z zabójcą.
- Nic, po prostu miałem za dużo na głowie i wybuchłem- Alberich wzruszył ramionami. Jego nonszalancja chyba nie zadziałała. Trzy pary oczu bacznie obserwowały jego każdą, najmniejszą ekspresję. Każde drgnienie brwią, niepewny uśmiech lub mrugnięcie.
- Czego za dużo na głowie?- dociekała Yelan. Nie zamierzała się wycofywać.
Zhongli odchrząknął. Z zabójcą trzeba było delikatniej. Należało lekko go podejść. Kaeya rzadko dzielił się czymś z głębi siebie. Swoją esencją. Same to, że czytał z nimi książki i o nich rozmawiał było czymś niespotykanym. Alberich raczej nikomu nie chwalił się swoim zainteresowaniem literaturą. Być może był tak naprawdę najbardziej skrytym z ich grupy. Albedo był w istocie największym introwertykiem, ale zawsze bezpośrednio odpowiadał na pytania.
- Chcemy ci pomóc. Skoro teraz u mnie mieszkasz, uważam, że zasługujemy na odrobinę wyjaśnień- szlachcic powiedział stanowczo, lecz z pewną rezerwą. Cała jego uwaga skupiona na zabójcy.
Wyjaśnienia. Tak wiele zadziało się w tak krótkim okresie czasowym. Każdy dzień, każdy tydzień mu się dłużył. Kaeya sam nie do końca przyswoił co się stało. Był w tym zagubiony. Jak bezbronne dziecko we mgle. Ta myśl mu się nie podobała. Nie chciał, żeby ktokolwiek traktował go jako istotę nieporadną. Nie chciał, żeby ktokolwiek traktował go jak jego ojciec. Był w stanie sam o siebie zadbać. Zmartwione twarze trójki traktował, jakby miały mu jakoś zaszkodzić. Jednak wiedział, że to nie był czas na spory. Mógł próbować zanegować ich zmartwienia, ale to byłoby bez sensu.
By kupić sobie trochę czasu, Alberich wziął długi łyk herbaty. Przechylił filiżankę do swoich ust, powoli rozkoszując się ciepłym płynem. Trzymał naczynie o wiele za ciasno. Bał się, że urwie jej ucho. Szkoda by było zniszczyć taką piękną filiżankę. Była biała z pozłacanymi brzegami. Niby prosta. Niby nic specjalnego. Ale Kaeya widział fikuśne pudełko z aksamitnym wnętrzem, w którym leżał cały zestaw do urządzania przyjęć. Wszystko było prezentem od pewnego innego szlachcica.
Najlogiczniejszym wyjściem byłoby zwyczajne odpowiedzenie na postawione pytanie. Oczywiście niebieskowłosy był logicznym człowiekiem, także tak postąpił.
- Sytuacja z moim ojcem stała się napięta- Kaeya zrobił pauzę. Wziął głęboki oddech.- Już od jakiegoś czasu coś podejrzewałem. Cóż, nigdy szczególnie nie wspierał naszych małych wydarzeń we wtorki- zabójca całkowicie ominął powód dlaczego. W środowisku gdzie przed sobą miał szlachcica, który pozwalał mu u siebie zostać, wolał nie mówić o całkiem uzasadnionej nienawiści Sasy do tej warstwy społecznej.- Często rozmawialiśmy, jedliśmy razem. Myślałem, że ma do mnie zaufanie. W końcu czy to nie ja jestem najlepszym zabójcą jakiego wyszkolił? Okazało się, że nigdy nie odstępywał mnie na krok. Jak cień zawsze mnie śledził, gdzie gdzieś szedłem. Doszło do konfrontacji dość niedawno. Uznałem, że nie chcę już mieć z nim do czynienia.
Czy pominął parę kwestii? Tak. Czy może odrobinę przeinaczył prawdę? Być może. Czy intencjonalnie załamał mu się głos pod koniec dla dodania dramaturgii? A i owszem. Jego małe upiększające zabiegi nie były szczególnie kłamstwami. Dobrze. O nic nie podejrzewał Sasy. Był zbyt skupiony na czymś innym. Właściwie to konflikt z ojcem w dużej mierze opierał się o jedną rzecz. A bardziej o jedną osobę. O jedną osobę, przez którą również był ranny tamtego niechlubnego dnia kłótni z Zhonglim. W zasadzie tamta rana to była duża część powodu, dlaczego do tej kłótni w ogóle doszło. Kaeya jednak nie zamierzał wspominać o tym ani słowem.
Na szczęście nikt nie doszukiwał się dziur w jego historii.
- Możesz tu zostać tak długo jak tylko masz na to ochotę- poinformował go Zhongli z tym jego spokojnym uśmiechem. Jego oczy były takie łagodne. Z taką ekspresją kurze łapki wokół nich wydawały się być jeszcze lepiej widoczne. Niby tylko parę zmarszczek, lecz niebieskowłosy od razu bardziej się relaksował.
Yelan skinęła głową w stronę Albedo. Była zadowolona z interakcji tej dwójki. Ostatnim razem, gdy się zebrali w pełnym gronie, nie wyglądało to za kolorowo. Chemik też skinął do niej głową w odpowiedzi. Podczas tej całej rozmowy nie odzywał się ani razu. Wciąż doskwierała mu krztyna poczucia winy za kazanie dla Kaeyi wyjść wtedy z biblioteki. Wiedział, że tak naprawdę to nie jego słowa zaważyły o tym, że Alberich tak długo nie miał z nimi kontaktu, ale ludzkie emocje to taka irracjonalna rzecz. Dużo bardziej wolał swoje wyroby z laboratorium. Mógł je prosto zrozumieć.
***
Kaeyę można było określić całą gammą epitetów, lecz na pewno nikt nie mógł powiedzieć, że był leniwy. Przez całe swoje życie odkąd przygarnął go Sasa, nieustannie pracował. Czy deszcz, czy mgła, czy niewybaczalne słońce. Alberich kradł, porywał i moczył swój miecz w krwi. Każdego dnia. O każdej porze roku. Teraz to była tylko przeszłość.
Jego rzeczywistość się zmieniła. Tak więc nieuchronnie to samo musiało nastąpić z jego rutyną. Największy zabójca Lirdru, mężczyzna nieuchwytny przez lata (chociaż może to bardziej było przez brak kompetencji rycerzy niżeli jego geniusz), ktoś nazywany w światek przestępczym 'Księciem' pracował jako księgowa Zhongliego. Cóż, była to jakaś praca, więc przynajmniej Kaeya nie spędzał swoich dni na wpatrywaniu się w te absurdalnie gładkie ściany. Poza tym w takim układzie nie był tylko darmozjadem siedzącym w domu szlachcica, więc całkiem mu to pasowało. Zapracowywał na siebie.
Trzeba było przyznać, że bycie księgowym nie należało do najprzyjemniejszych. W głównej mierze Kaeya miał skrupulatnie liczyć wydatki i wpływy do skarbca Zhongliego. Wpływy to jeszcze nie był problem. Ale wydatki? Z każdym pociągnięciem piórem po kartce, nanosząc swoim kaligraficznym pismem kolejny nieziemski powód zniknięcia danej sumy pieniędzy niebieskowłosy czuł, że coś w nim pęka. Czy rzeczywiście Zhongli koniecznie potrzebował antycznego, kamiennego wieszaka, który miał zamiar umieścić w łazience numer pięć? Szlachcic nigdy z niej nie korzystał. A może ta miotła, która kosztowała taką ładną okrągłą sumę była mu także niezbędna do prawidłowego funkcjonowania? Na oko Kaeyi wyglądała jak zwyczajna miotła, ale cóż. To nie były jego pieniądze. Poza tym co brunet zamierzał robić z tą miotłą? Bo na pewno nie sprzątać. Kaeya przecież równiutko odprowadzał koszta cotygodniowego sprzątania, które wykonywały przemiłe panie. Nawet raz dały mu ciasto!
Wielką wadą, ale też zaletą nowej roboty Kaeyi była matematyka. Nie miał wcześniej większego doświadczenia z tą dziedziną. Umiał liczyć. Lecz nigdy nie musiał liczyć przy tak dużych numerach. Musiał się na tym skupić, lecz ostatecznie wszystko wychodziło dobrze. Dzięki temu skupieniu w trakcie pracy nie miał czasu na myślenie. Na przykład myślenie o Tartaglii, którego nie widział od miesiąca. Gdy jego umysł nawet na sekundę wędrował w stronę rudzielca, Alberich robił wszystko co w swojej mocy, by to ukrócić. Teraz nic ich już nie łączyło. Kaeya nie był zabójcą. Childe nie był zabójcą. Nie byli już rywalami. Byli dla siebie nikim.
Przez ten miesiąc chociaż zdarzyło się tak wiele, nadal czegoś mu brakowało. Kaeya wiedział dokładnie czego. Potrafił świetnie rozpoznać to mrowienie w palcach. Chęć dobycia miecza. Chęć mordu. Żeby zaspokoić te pragnienia, Alberich postanowił zamienić się w szefa kuchni. Z wyćwiczoną precyzją skrupulatnie przeprowadzał obróbkę mięsa na obiad. Zhongli obserwował go z daleka. Jego czoło było zmarszczone. Pozostawał cicho.
W końcu szlachcic musiał zabrać głos po pewnej pogawędce przy jedzeniu. Kaeya chciał, żeby Zhongli kupował na bazarze żywe kurczaki. Nie był w stanie tego ignorować... Był kiedyś świadkiem takiego zachowania. Znał się na tym bardziej niż chciał.
- Czy coś się dzieje?- spytał Zhongli. Całkowicie stracił apetyt. Odłożył talerz na bok.
- Nie, a coś ma się dziać?- Kaeya przechylił głowę z uśmiechem na ustach.
Drażliwy temat. Zhongli wziął głęboki wdech. Jeśli miało to pomóc Alberichowi, to czemu nie? To było dobre wyjście. Właściwe wyjście.
- Pozwól, że gdzieś cię zabiorę- szlachcic wstał od stołu. Kaeya tylko uniósł brew.
***
Kiedy Zhongli powiedział Kaeyi, że chce gdzieś go zabrać, Alberich nigdy nie przypuszczał, że zabierze go do takiego miejsca. Spodziewał się czegoś fikuśnego, eleganckiego. Zamiast tego dostał coś kompletnie odbiegającego od jego wyobrażeń.
Po pierwsze droga do tego miejsca była przeraźliwie zagmatwana. Początkowo weszli do jakiejś małej kamienicy. Wspięli się na jej szczyt, by spotkać tam jakiegoś mężczyznę ubranego na czarno. Po tym jak zobaczył Zhongliego, przeprowadził ich przez jakąś drewnianą kładkę, która chrupała pod ich stopami. Spacer był długi i prowadził ich w coraz to ciaśniejsze uliczki. W końcu mężczyzna się zatrzymał i nakazał im zejść po drabinie. Tak też zrobili. Ich wspinaczka była mozolna. Szczebel za szczeblem, ale w końcu ich stopy dotknęły stabilnego gruntu. Przez całą podróż szlachcic ani razu na niego nie spojrzał.
To była jakaś piwnica. Duża piwnica z surowymi, szarymi ścianami oraz zapachem potu i krwi w powietrzu. Wokół na podłodze były namalowane kredą liczne duże prostokąty lub kwadraty. W środku nich byli ludzie. Głównie mężczyźni z bronią lub bez, którzy okładali siebie nawzajem. Poza tym polem bitwy byli ludzie znacznie lepiej ubrani od tych walczących. Mieli kieszonkowe zegarki, kapelusze i tę charakterystyczną manierę nie do podrobienia. Szlachcice. Patrzyli na tę przemoc z wypiekami na twarzach. Wiwatowali z każdą kroplą krwi. Wszystkich oświetlały cyniczne drogie żyrandole zwisające z sufitu.
Nigdy w życiu Kaeya o czymś takim nie słyszał. Najwyraźniej jak ma się pieniądze, można postradać zmysły do takiego stopnia, żeby organizować takie uroczystości. Nielegalne podziemne walki.
Chwilę tak tam stali w ciszy. Bezgłośnie obserwując chaos dziejący się tuż przed nimi. Alberich powinien o coś zapytać. Miał to na końcu języka, lecz wtedy zjawił się przed nimi on. Niski chłopak trzymający włócznię, która była prawie większa od jego samego. Zhongli położył mu dłoń na ramieniu.
- Xiao- szlachcic lekko się uśmiechnął, lecz nie na długo.- Mój przyjaciel potrzebuje- brunet zawahał się, patrząc na podłogę.- ...ukojenia.
Żółte oczy niskiego chłopaka prześlizgnęły się po sylwetce Kaeyi jakby go studiując.
- Dobrze Panie. Znaczy się uhm..- westchnął Xiao.
- Zhongli. Po prostu Zhongli- z ust szlachcica wydobył się bogaty śmiech. Parę razy poklepał chłopaka po ramieniu. Patrzył na niego z takim uznaniem.
Kaeya nie mógł odeprzeć wrażenia, że ten Xiao i Zhongli wyglądali prawie jak ojciec i syn, mimo tego jak spięty był niższy.
- Przepraszam. Wciąż nie mogę się przestawić- mruknął pod nosem Xiao. Chyba bardziej do siebie niż do któregokolwiek z nich.
- Nie szkodzi- Zhongli z małym ociągnięciem zabrał dłoń z jego ramienia.
Xiao gdzieś ich zaczął prowadzić. Ku niezadowoleniu Kaeyi niestety w ciszy, co oznaczało mniejszą szansę na dowiedzenie się czegoś więcej o tym dziwnym miejscu.
Niedługo zatrzymali się przed jakąś dwójką postaci. Wysoki mężczyzna o długich, białych włosach siedział na wyścielanym krześle na kształt tronu. Kaeya uznał, że musiał być to ktoś ważny, ponieważ nie widział, żeby żaden inny szlachcic na czymkolwiek siedział. Na kolanach białowłosego spoczywał mocno umięśniony czarnowłosy. Z pod jego luźnej koszuli wystawały liczne blizny. Trzymał w rękach pozłacaną, białą filiżankę herbaty. Upił łyk, gdy zobaczył zbliżającą się trójkę. Tak na kolanach szlachcica przypominał Alberichowi cerbera strzegącego swojego pana.
- Dawno cię tu nie widziałem, Zhongli- białowłosy szlachcic patrzył na bruneta ze słabo skrywaną odrazą.- Czego potrzebujesz? Xiao świetnie sam sobie radzi. Poza tym, o ile pamięć mnie nie myli, zawsze mówiłeś, że nie przepadasz za przemocą.
Jakby tylko bardziej na potwierdzenie swoich słów, białowłosy przeniósł wzrok na toczącą się nieopodal walkę. Każdy postąpił za jego przykładem. Jeden z walczących, celnym uderzeniem pięścią walnął drugiego w twarz. Było słychać głośny chrupot. Wybite zęby wraz z krwią były na podłodze. Kaeya i Xiao patrzyli na ten obrazek beznamiętnie. Natomiast Zhongli wyraźnie się skrzywił. Odchrząknął, prędko wracając do konwersacji, by nie musieć więcej oglądać tego widoku.
- To prawda, zdecydowanie nie jestem zwolennikiem tego...- Zhongli poprawił swój kołnierz- sportu. Aczkolwiek chciałbym zgłosić jedną osobę. Widzisz Neuvillette, mój przyjaciel Kaeya przez wiele lat był...
Zhongli kontynuował opowiadanie drugiemu szlachcicowi wszystkich jego dokonań jako zabójca. Niebieskowłosy niezbyt słuchał. Zamiast tego, przypomniał sobie skąd pamiętał to imię. Neuvillette. Dokładnie takie samo imię widniało na małej skrzynce z zastawą do herbaty w domu Zhongliego. To była ulubiona zastawa Kaeyi. Taka prosta, a jednak piękna.
Z nudów Alberich postanowił się rozglądnąć wokół, dopóki Zhongli nie skończy go przedstawiać. Szlachcic miał sporą tendencję do bardzo powolnego dochodzenia do sedna wypowiedzi, więc Kaeya miał jeszcze trochę czasu do zabicia, zanim zacznie się rozmowa o czymś naprawdę ważnym.
Spokojnie przejeżdżał oczami po licznych szlachcicach jak zwykle ubranych w najlepsze jedwabie. Obserwował ich reakcję na przemoc. Zhongli wcześniej porównał przemoc do sportu. Kaeya nie mógł się na to nie uśmiechnąć. Och, bogaci. Naprawdę musiało im się nudzić skoro zwykłe sporty już nie przynosiły im ekscytacji. Niektórzy bawili się chyba nawet lepiej niż wypadało...
Gdzieś pomiędzy tym całym tłumem mignęły mu rude włosy. Czy to był on? Niebieskowłosy znów zaczął ich szukać w tym zamieszaniu. Po co Fatui mieliby się tutaj kręcić? Zwłaszcza Tartaglia, który przecież już nie należał do zacnego grona zabójców.
Kaeya zamarł, gdy wreszcie znów odnalazł tę rudą czuprynę. Słyszał, że Zhongli już przeszedł do rzeczy, lecz wszystko co działo się wokół niego nagle zostało stłumione. Cały się spiął.
Co do kurwy nędzy robił tu Telamon? Twarz ojca Tartaglii wręcz wyjęta z kartki ze zleceniem. Powinien grzecznie siedzieć w jego domu wypełnionym rodzinnymi fotografiami. Nawet z niego nie wychodzić z zagrożeniem, jakie na niego czyhało. Bo kto normalny wałęsał się jeszcze żeby tego było mało w takim miejscu po tym jak został niemal zabity przez jednego z najsławniejszych zabójców Lirdru? Skąd ten człowiek miał taką czelność rujnować całą pracę Childe'a, by go ochronić? Cóż, przynajmniej teraz Kaeya już nie miał żadnych pytań, dlaczego ktoś wystawił zlecenie na Telamona. Skoro obracał się w takim środowisku było to nieuniknione. Chciaż... jak się w ogóle tu znalazł? Po nawet jego ubiorze, który nie był tak szykowny jak reszty szlacheckiego towarzystwa było widać, że nie należał do tej grupy. Lecz wciąż śmiał się, chodząc między nimi jakby do nich należał. Żałosne.
Ich oczy się spotkały. Przez twarz rudowłosego mężczyzny przeszło przerażenie. Alberich cicho prychnął. Miał szczęście, że już nie był zabójcą, bo zabiłby go w okamgnieniu. Jednak mimo tego, że teoretycznie Kaeya nie miał już z nim żadnych powiązań, chciał do niego podejść i uciąć sobie krótką pogawędkę. Tak dla przypomnienia co zrobił dla niego jego syn oraz dlaczego powinien szanować ten gest.
- W takim wypadku Wriothesley jest akurat wolny- uśmiechnął się Neuvillette, w tym samym czasie z jego kolan z impetem zeskoczył czarnowłosy. To wybiło Kaeyę z jego transu. Znów zaczął poświęcać uwagę tej konwersacji.
- Z wielką chęcią zobaczę jak ktoś z takim życiorysem prezentuje się w walce- Wriothesley przekrzywił głowę najpierw w lewo, a potem w prawo. Z jego szyi wydobył się nieprzyjemny chrzęst.
Neuvillette wziął jego twarz w swoje dłonie, składając na ustach Wriothesley'a czuły pocałunek. Zhongli ze skrępowaniem odwrócił wzrok, a Xiao patrzył na to bez większej reakcji. Najwyraźniej ta dwójka robiła to tak często, że nie wywoływało to u niego większego wrażenia.
Po zakończeniu tego publicznego okazywania sobie adoracji, Wriothesley wstąpił do pustego kwadratu narysowanego kredą. Neuvillette przesunął sobie krzesło, by mieć lepszy widok na walkę swojego ukochanego. Momentalnie wokół pola bitwy zebrała się duża ilość szlachciców. Wiwatowali. Wriothesley był doświadczonym zawodnikiem ich podziemnych walk. Potrafił zrobić widowisko.
Gdzieś wśród tej całej rzeszy ludzi, Kaeya znów wypatrzył Telamona. Cóż, musiał to szybko skończyć, jeśli chciał go złapać.
- Jaką wybieramy broń?- spytał Alberich, co wywołało tylko śmiechy u zgromadzonych, jakby pytał o coś niewiarygodnie głupiego.
- Broń?- Wriothesley uniósł brew z rozbawieniem. Zacisnął pięści i uniósł je do wysokości swojej twarzy. Dopiero teraz Kaeya zauważył jakie miał poobijane knykcie.- To jest nasza broń.
W tej chwili Kaeya miał w głowie słowo, które było proste, ale potrafiło wyrazić wszystko to co czuł w tym momencie. Kurwa.
Author's note
Niezłe to moje aktualizowanie co miesiąc, co? Tak... w każdym razie oto rozdział!!!
Co do kwestii fabularnych to tutaj jest dużo ważnych rzeczy w tym rozdziale. I NIE, NIE ZAPOMNIAŁAM O STARYM CHILDE'A! Poza tym powrót gangu herbatki oraz oczywiście Xiao, Wrio, Neu i wprowadzenie konceptu podziemnych walk urządzanych przez szlachtę. Mam nadzieję, że choć ten rozdział był odwlekany to się miło czytało <33
A i co do rudego. W następnym rozdziale też go raczej nie będzie, więc jeśli ktoś tęskni to polecam zrobić reread albo płakać. Kto wie może usłyszę?
Przed wstawieniem tego rozdziału weszłam sobie na mój profil i boże mam 68 obserwujących. To tak dużo i dziękuję wszystkim!! Z drugiej strony... marzy mi się 69. Taka piękna liczba, nie? Na właśnie takową liczbę wypadałoby coś zrobić. Coś fajnego napisać. Dlatego zostawiajcie tutaj komentarze z propozycjami, a ja wylosuję sobie temat na podstawie którego napiszę oneshota!.. Tylko najpierw muszę wbić te 69...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top