Część 19

Odprężam się, czując jak ciepłe krople wędrują po moim ciele. Ocieram twarz ostatni raz, po czym zakręcam wodę. Dokładnie wycieram rozgrzaną skórę, która przybiera czerwony odcień. Ubieram krótkie spodenki i biały top do spania. Wyciskam nadmiar wody z włosów, puszczając je luźno na ramiona. Spoglądam ostatni raz w lekko zaparowane lustro, po czym opuszczam łazienkę.

Moją uwagę przykuwa paczka papierosów, trzymana przez policjanta, siedzącego na moim łóżku.

- Dlaczego palisz? Chcesz się truć? - unosi jedną brew, atakując mnie spojrzeniem.

- Lubię i nie obchodzi mnie zbyt, czy mnie to truje - wzruszam ramionami, zabierając mu paczkę z rąk.

- Nie powinnaś tego robić - po raz kolejny narzuca mi własne zdanie. Ciągle to robi, a mnie ciągle tak samo to irytuje.

- To powinnaś, tego nie powinnaś... - kłapię dłońmi na wszystkie strony - Mam serdecznie dość tego, że wszyscy mi mówią co mam robić. Może pozwolisz, że sama będę decydować, co powinnam, a co nie?!- warczę, wyciągając pojedynczy wyrób nikotynowy. Odpalam go na środku pokoju, zaciągając się głęboko w płuca. Michel doskakuje do mnie i szybko wyrywa mi papierosa, następnie rzuca go na podłogę i przydeptuje.

- Zastanów się dobrze, co robisz - podnosi głos, chwytając mnie za nadgarstki. Dokładnie czuję jak jego palce, zaciskają się na mojej skórze. Hardo patrzy mi w oczy, nie odpuszczając nacisku.

Zaciskam usta w wąską linię, dusząc w sobie wszystkie kotłujące się emocje.

- To boli... - ledwo wyduszam z siebie dźwięk, zerkając przelotnie na zaczerwienioną skórę nadgarstków, którą okalają jego dłonie. Wzdycha głośno i w końcu uwalnia moje ręce. Nerwowo pocieram obolałe miejsca, patrząc na niego z wyrzutem.

- Przepraszam - splata dłonie na karku - Chodź, musimy porozmawiać z twoim tatą - oznajmia spokojnie - Tak, musimy - uprzedza moje pytanie, ciągnąc mnie za rękę w stronę drzwi.

W salonie przed telewizorem siedzi Thomas z Lisą, a w kuchni krząta się Will. Biorę głęboki wdech, zanim wchodzę za policjantem do pomieszczenia.

- Coś się stało? - pyta Thom, obejmując mamę Willa ramieniem.

- Tak. To, że nie potrafi pan dojść do porozumienia z córką - wyjaśnia Michel, siadając na kanapie, a następnie klepiąc miejsce obok siebie. Gromię go wzrokiem za to, co przed chwilą powiedział. Niepewnie jednak zajmuję wskazane przez niego miejsce.

- Ja się z nią nie mogę dogadać? To ona nie daje do siebie dotrzeć i robi wszystko na złość. Nie zamierzam płakać z powodu tego, że on ma problem z tym, że staram się jej pomóc - Thom wyjaśnia beznamiętnie, w końcu odrywając wzrok od ekranu telewizora.

- No fakt. Ty niczym się nie przejmujesz, nie? Tym jak zostawiłeś mamę też się nie przejąłeś. Jak mam patrzeć na ciebie bez chociażby odrobiny pogardy, co? Zostawiłeś nas same i nawet nie pomyślałeś o tym jak sobie poradzimy. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że po tylu latach odezwało się w tobie takie coś, co się nazywa poczuciem odpowiedzialności - wyrzucam mu po raz kolejny to samo.

Mrugam szybko, żeby powstrzymać cisnące się do oczu łzy, jednak przynosi to odwrotny efekt. Podkomisarz łapie mnie za dłoń, dodając tym samym otuchy.

Chowam twarz w jego ramieniu, przymykając oczy. Staram się wyrównać oddech, kiedy ojciec zabiera głos.

- Dziecko kochane, to było taki czas temu... Nawet nie wiesz, jak bardzo tego żałowałem... - mówi głosem przepełnionym skruchą.

- Nie kompromituj się. Dziecko? Nie jestem twoim dzieckiem. Już nie. Wybrałeś inną rodzinę i jeszcze próbujesz mi wmówić, że żałowałeś?! Nawet nie zadzwoniłeś! Przez osiem lat nie mną nie rozmawiałeś! Żałowałeś, faktycznie - prycham, połykając łzy. Z zamglonymi oczami wstaję i na tyle szybko, na ile pozwala mi kostka, wybiegam z pokoju. W przejściu wpadam w ramiona Willa, który nie pytając o nic, przyciąga mnie do siebie. Po raz kolejny zanosząc się płaczem, zaciskam drobne dłonie na jego koszulce.


- Uspokój się... - Will szepcze mi we włosy, rytmicznie gładząc moje plecy. Nie jestem w stanie spełnić jego prośby. Mimowolnie, coraz mocniej zaciskam palce na jego ubraniu, a mimo to i tak drżą mi całe ręce. Ze zdenerwowania robi mi się niedobrze, a gula w gardle narasta.

- Co wy do choler wyprawiacie?! - warczy Will, nie odsuwając mnie od siebie. - To, co się dzieje ostatnio w tym domu, przechodzi ludzkie pojęcie! - zabiera jedną rękę z mojej talii, aby postukać się placem wskazującym w skroń. - Thom, opanuj się trochę! Teraz nagle ci się zachciało być nadopiekuńczym ojcem? - pyta głosem przesiąkniętym jadem. Odsuwam się od niego lekko, szukając jego wzroku.

- Will! - upomina go matka, równie zdziwiona co ja. Odwracam głowę od torsu chłopaka, przebiegając wzrokiem po ojcu, który aż kipi ze złości oraz Michelu, z którego twarzy jakoś nie mogę odczytać żadnych emocji. Patrzy beznamiętnie na moją postać i obejmującego mnie blondyna.

- Co Will, co Will?! Zastanówcie się trochę nad tym, co robicie... - syczy, po czym przybierając ponownie swój łagodny ton, zwraca się do mnie - Chodź na górę - uśmiecha się pocieszająco, chwytając mnie pod ramię. Wciąż zszokowana, podążam za nim jak w transie.

- Dziękuje - odzywam się w końcu do chłopaka siedzącego obok mnie na łóżku.

- Nie masz za co. W końcu rodzeństwo musi sobie pomagać, nie? - uśmiecha się pocieszająco, poprawiając się na miejscu.

- Rodzeństwo... - prycham cicho, ocierając policzki, na których widnieją pozostałości łez.

- A co! Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć - puszcza mi oczko, pokazując śnieżnobiałe zęby.

- Zapamiętam - zapewniam go z delikatnym uśmiechem. Wzdycham cicho, przyglądając się swoim dłoniom. Nie wyglądają jak dłonie większości dziewczyn w moim wieku. Mam niecałe osiemnaście lat, a one już wyglądają na przepracowane. Chude z wystającymi żyłami nie wyglądają atrakcyjnie. Jeśli dobrze się przyjrzeć, to można dostrzec jak krew przepływa w tych bardziej okazałych naczyniach.

- Nie dręcz się tym tak. Ułoży się jakoś - stara się mnie pocieszyć, kładąc mi dłoń na ramieniu. Podnoszę głowę, żeby na niego spojrzeć.

- Dobrze wiem, że sam nie wierzysz w to, co mówisz - bez zastanowienia, wypowiadam na głos to, co myślę. Nie chcę, aby dalej ciągnął ten temat. Ponownie czuję, jak wszystko przewraca mi się w środku, a serce bije niewyobrażalnie mocno. Jestem świadoma, że jeśli znowu zacznę o tym mówić, pęknę po raz kolejny. A nie chcę już płakać, jestem za bardzo zmęczona tym wszystkim. Z natury często nie płaczę, ba, nawet zawsze to byłą rzadkość, żebym uroniła choć kilka słonych kropel. Wszyscy dookoła byli pełni podziwu, nawet jak byłam młodsza i spadłam z konia, czy ugryzł mnie pies, nigdy nie płakałam. Brałam się w garść i ze wszystkich sił starałam się poprawić to, co było przyczyną bólu czy smutku.

- To ty musisz uwierzyć, że będzie dobrze. Wiem, że tęsknisz za mamą, że ci ciężko, ale pomyśl, że tak miało być. Potraktuj to wszystko jako okazję, na rozpoczęcie nowego życia. Jako nowe drzwi - chłopak nie daje za wygraną i ciągnie dalej. Nie zauważa jak ciężko mi o tym słuchać, a co dopiero rozmawiać.

- Ehh... Tylko jest problem. Nie chcę nowego startu, nie chcę zaczynać wszystkiego od nowa. Od nowa mam szukać sensu tego wszystkiego? Czyli czegoś, czego nie ma? Osiemnaście lat szukałam tego sensu w moim starym życiu. Znalazłam? Ależ skąd. Dlatego się boje. Ile lat będę musiała spędzić na odnalezieniu tutaj siebie? Od kiedy odszedł od nas tata, mama się załamała i zawalił się cały mój świat, bałam się przyszłości. Ale wszystko powoli zaczynało się układać, razem z mamą na nowo musiałyśmy odnaleźć się w nowej sytuacji. Zrozumiałam, że nowe wcale nie jest złe i wtedy przestałam się bać przyszłości... A jednak wciąż czegoś się bałam i boję. Wiesz czego? Boję się utracić to, co znam. Bo być może to nowe, nigdy nie będzie równie piękne i dobre, jak to co utraciłam - zastanawiam się chwilę, zanim powiem każde kolejne zdanie. Częste przerwy towarzyszą mojej wypowiedzi, bo wiem, że jeśli nie wezmę głębokiego oddechu, rozpłaczę się.

- Jest szansa, że nowe będzie jeszcze lepsze - mówi pewnie, chwytając mój podbródek, zmuszając mnie tym samym do kontaktu wzrokowego.

- Nie wierzę w cuda, Will. Już dawno przestałam w nie wierzyć - powoli wymawiam każde słowo. Widzę, że blondyn nie ma już siły, żeby przekonywać mnie do tego samego.

- Już nie wiem co powiedzieć - chichocze cicho, potwierdzając moje myśli. Przyciąga mnie tylko do siebie, całując w czoło.

- Dziękuje - szepczę ledwo słyszalnie, wtulając twarz w jego koszulkę.

- Za co? - pyta zdziwiony, nie zmieniając pozycji.

- Za to, że się mną przejmujesz, chociaż nie musisz - wzruszam delikatnie ramionami, świadoma swoich słów.

- Przestań, nie ma o czym mówić - uśmiecha się, stając przede mną - Połóż się już, odpocznij - odwraca się jeszcze raz, stając przy drzwiach.

- Uhm... - kiwam głową, odprowadzając go wzrokiem.

Wołam psa do siebie, po czym okrywam nas kołdrą. Ledwo zdążam ułożyć się wygodnie, telefon odzywa się, informując mnie o wiadomości sms. Wzdycham ciężko, ale biorę do ręki urządzenie.

Przepraszam za tą sytuację. Nie chciałem, żeby tak wyszło.

Dobranoc

Michel.

Nie odpisuję, tylko wrzucam komórkę pod poduszkę, a następnie staram się zasnąć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top