Rozdział 37
- Gdyby nie było tak późno, wzięłabym bąbla i wróciła do miasta. Boże, to jakiś cyrk - jęknęłam, spoglądając w niebo.
- Poczekaj, nie pędź tak... - Sebastian dogonił mnie i chwycił za rękę.
- Jestem wdzięczna, naprawdę, że mi o tym powiedziałeś. A Marysia, ta wyrachowana żmija...
- Twoja matka, może o niczym nie wiedzieć - uciął. - Wątpię, by od razu się jej tym pochwalił. Myślę, że będzie to przed nią ukrywał, jak długo się da.
- A właśnie. Powiedz mi, co jest w końcu z Martą? Ona też jest chora, prawda? - zapytałam, mając już dość tych podchodów.
- Marta? - zdziwił się. - Nic o tym nie wiem. - Wzruszył ramionami.
- Mogłam się tego domyślić. Je zu, jaka ja jestem głupia i naiwna.
- Nie mów tak. Nie lubię, kiedy tak o sobie myślisz. Wcale taka nie jesteś.
- Daj spokój! - podniosłam głos. - Od początku taka byłam. Nawet kiedy się poznaliśmy. - Wyrwałam rękę i wcisnęłam do kieszeni. - Nie myślałam... nie traktowałam cię poważnie. Ja... przespałam się z Maćkiem... kilka razy... - wydusiłam, sama nie wiedząc, po co to robię.
- Przestań.
- Zrobiłam to...
- Przestań!
- Chciałam ci o tym powiedzieć, ale nic więcej między nami nie było, bo jego też nie traktowałam poważnie. Potem...
- Przestań, prosiłem cię. - Chwycił mnie za ramię i zatrzymał.
Staliśmy dokładnie pod latarnią i patrzyliśmy na siebie tak, jakbyśmy dopiero co się spotkali i nigdy wcześniej nie widzieli. Nadal nie potrafiłam zrozumieć, co takiego we mnie widział i dlaczego uparł się być ze mną, a nawet chciał razem zamieszkać.
- Powiedz mi coś. Czy ty naprawdę mnie...? - zamilkłam, bo to pytanie okazało się trudniejsze, niż myślałam.
- Powiem ci, nawet jeśli nie czujesz tego, co ja - wypalił, zupełnie mnie zaskakując.
...
To był impuls. Rozsadzało nas napięcie, które oboje poczuliśmy, gdy tylko opuściliśmy mój stary dom. Sebastian prowadził mnie w ciemnościach za rękę, po wyłożonej betonowymi kratami drodze, a pomiędzy nami przepływał trudny do zniesienia prąd. Z daleka ujrzałam oświetlony dom, nieco mniejszy, ale za to wyższy, niż ich willa w mieście. Na podwórzu stał samochód Jacka, a na powitanie nam wybiegły dwa małe kundelki. Nawet zbytnio nie szczekały, za to doberman, którego miałam okazję poznać, rzucał się w boksie, jak wściekły.
- Tędy... - Pociągnął mnie za ogrodzenie z siatki i usłyszałam w oddali rżenie koni, a zaraz potem poczułam ich zapach.
- Dokąd idziemy? - spytałam z niepokojem i niechcący się potknęłam, gdy dosyć mocno szarpnął mnie za rękę.
- Ochrzcimy nasz samochód - odpowiedział tajemniczo.
- Co zrobimy?
- Nie jest jeszcze na chodzie, ale to będzie killer szos. Zobaczysz, spodoba ci się... - wydyszał i po chwili ujrzałam stojącego pod drewnianą stodołą...
Diabeł.
Inaczej nie mogłam go nazwać. Nawet nie wiedziałam, co to była za marka. Był czarny, na szerokich oponach, a z jednej strony na drzwiach widniała jasna plama, jak się domyśliłam po szpachlowaniu.
- Podoba ci się?
- Jest zajebisty - stwierdziłam z zachwytem, podziwiając opływowe kształty.
- To wskakuj na tylne siedzenie - zaproponował wesoło.
Nie mów, że nigdy tego nie robiłaś na tylnym siedzeniu - przypomniał mi demon.
Oczywiście miałam teraz gdzieś podszepty. Byłam tak napalona na młodego, że zrobiłabym to z nim nawet na masce.
- Nie zamykaj drzwi... - poprosiłam, po czym wskoczyłam na siedzenie i momentalnie odbiłam się od niego jak piłka.
- Nie zamknę - zapewnił i zdjął koszulkę, a następnie zanurkował do mnie.
Wokół pachniało paliwem, smarem i wsią. Pachniało nim, jego rozgrzanym ciałem i w tej chwili był to dla mnie najbardziej podniecający zapach, jaki mogłam sobie wyobrazić.
- Tak bardzo cię chcę, że aż mnie rozsadza... - wydyszał w moją szyję, na co zachichotałam i pomogłam mu zdjąć moją koszulkę, a następnie resztę ubrań.
Opuściłam głowę na siedzenie, podczas gdy nasze nogi, znajdowały się na zewnątrz, a właściwie to tylko dwie, bo jedną miałam ugiętą w kolanie i przyciśniętą do siebie, a jego druga, oparta była gdzieś poza siedzeniem.
Wszystko wokół aż dudniło, a samochód kołysał się wraz z nami. Nawet psy ucichły i byliśmy tylko my, nasze oddechy, szepty i odgłosy spoconych ciał...
Nie widziałam dokładnie rysów twarzy, tylko odbity blask w pociemniałych oczach i uchylone usta. Przysuwały się, ssały i odsuwały, a zęby delikatnie kąsał...
Boże, co za jazda... - pomyślałam, wypuszczając i wciągając głośno powietrze. I nagle...
Boże, nie mamy gumki! - oprzytomniałam i zesztywniałam jak kłoda.
Ups.
- Czekaj... Zaczekaj... - poprosiłam.
- Co się stało? Boli...? - Zatrzymał się, wyraźnie skołowany.
- Nie mamy gumki.
Nigdy nie sądziłam, że można się tak zapomnieć, ale nam się to właśnie przytrafiło.
- Cholera, przepraszam... - jęknął.
- Nic nie szkodzi. - Opuściłam głowę na siedzenie i zerknęłam przez boczną szybę pokrytą kurzem.
- Szkodzi, przepraszam - powtórzył głośniej, po czym zawisł nade mną na drżących ramionach. - Doszedłem... raz, nie czułaś?
Ups podwójne i co teraz? - przelękłam się, ale mój rozsądek i odpowiedzialność od razu pokazały środkowy palec. A może byłam tak zaślepiona i zakochana, że wszystko mi było jedno?
Chwyciłam go w pasie, przyciągnęłam z powrotem i wypchnęłam biodra w górę, przejmując stery.
- Co robisz? - zapytał zaskoczony.
- Ja ciebie też... - mruknęłam i jego usta natychmiast zgniotły moje... - ko... cham.
...
- Nie martw się, wszystko jest w porządku. Było cudownie - przyznałam, wciąż czując gorąco na całym ciele.
- Obiecaj mi coś. - Uniósł wyżej kolana i przesunął na nie moją głowę.
- Niczego nie lubię obiecywać, ale się postaram. - Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Zostań do poniedziałku, odwiozę was. Chciałbym jeszcze pokazać ci jedno miejsce. Nie uciekaj bez słowa, a jeśli będziesz miała taki zamiar, to chociaż zadzwoń, dobrze?
Był taki słodki, że gdybym miała jeszcze siłę...
- Postaram się, ale muszę to jeszcze przemyśleć. Niezrozum mnie źle, ale ja naprawdę dam sobie radę. Zawsze sobie jakoś dawałam -mruknęłam, jednak bez przekonania. - Dobra, zrywam się, zanim zaczną mnieszukać.
...
Nie chciałam, by Sebastian mnie odprowadzał. Przebiegłam ścieżką rowerową jakieś kilka minut, a potem na widok wyjeżdżającego samochodu Adama z bramy, schowałam się w przydrożnych krzakach, czekając, aż przejadą.
Następnie zamknęłam bramę i spojrzałam na okna dachowe, w których wciąż paliło się światło.
- Dałaś popis Roska, nie ma co. Co ci strzeliło do głowy? - zrugała mnie Marysia, kiedy zdejmowałam buty.
- Adam ci nie wyjaśnił? - Spojrzałam na nią z boku.
- Nic nie wyjaśniał, bo nie ma czego wyjaśniać. Gdzie byłaś? - spytała, zmieniając temat, ale nie ze mną były takie numery.
- Przyznaj się, ty też przyjęłaś od niego jałmużnę? - zapytałam, opierając się o garderobę.
- Jaką jałmużnę, o czym ty mówisz?
- Daj spokój, przecież już nie pracujesz, nie masz dochodu, więc co? Handlujesz kaczym puchem, czy sprzedajesz jajka na bazarze, jak przekupka? - zadrwiłam.
- To nie twój interes skąd mam środki, ważne, że je mam. - Założyła ramiona na piersiach. - Dziękuję, że popsułaś nam kolację. A tak przy okazji, to zaniosłam na górę nową pościel. Mały się zmoczył, jak cię nie było - dodała i wróciła do kuchni.
Była zła jak osa, ale miałam to gdzieś. Mogła sobie przyjmować korzyści od kochanka, ale ja nie miałam zamiaru iść w jej ślady.
- Tak mnie wkurzyliście, że musiałam się trochę spocić z Sebastianem i było ekstra - rzuciłam złośliwie w stronę kuchni i ruszyłam na górę.
Marcin siedział w pidżamie na podłodze i oczywiście kierował swoją zabawką.
- No i co się stało? Nie wstyd ci? Nie masz nóg, żeby zejść do ubikacji? - dopytywałam, ale na jego widok cała złość ze mnie opadła.
- Ma...ma - bąknął tylko i z powrotem wdrapał się na fotel.
- Tak, ta twoja mama to szkoda słów, wiesz? Doskonale cię rozumiem - prychnęłam, zerkając na kalendarz w komórce.
Musiałam umyć i przebrać bąbla, sama też doprowadzić się jakoś do porządku. Postanowiłam, że jutro będę się zastanawiała, co dalej.
Cdn...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top