47. Jak się wkurzy, to jest zdolny zabić
HARRY
Smith wrócił drugiego dnia po porodzie Louisa. Od razu przyszedł do celi i bardzo zdziwił się, kiedy nie zobaczył ciążowego brzucha Omegi. Wszedł do środka, wpuszczony przez strażników. Zaczął szukać dziecka, ale oczywiście nie mógł go znaleźć, gdyż jego z nami nie było. Wiedzieliśmy z Lou, że mały wilczek był bezpieczny z moją mamą. Wczoraj dostałem list wraz ze zdjęciem malucha. To zdjęcie na wszelki wypadek nosił Charlie. Lou czuł się dosyć nieswojo, co jako jego Alfa wyczuwałem. Nie spał w nocy i chodził bez celu po pomieszczeniu. Na szczęście rany po porodzie się zagoiły.
- Gdzie jest mój dzieciak, moja fortuna? - zawołał wściekły.
Podszedł szybkim krokiem do szatyna i złapał go mocno za ramię. Zanim zdążyłem zareagować, niebieskooki zrobił to pierwszy. Ugryzł faceta w rękę, a ten odsunął się z krzykiem. Lou jedynie się uśmiechnął i wytarł krew ze swoich ust w bluzkę.
- Pożałujesz tego! - krzyknął.
- Ty pożałujesz - warknąłem.
- Co się stało z dzieciakiem?!
Louis spuścił głowę i zaczął głośno płakać. Po jego policzkach spływały łzy. Biznesmen spojrzał na niego uważnie. To go zaskoczyło. Podszedłem do swojej Omegi i objąłem ją ramieniem. Pocałowałem w głowę i delikatnie kołysałem. Tomlinson miał udawać rozpacz, ale ja wiedziałem, że jest to szczere. Tęsknił za swoim dzieckiem i te łzy wcale nie były wymuszone.
Smith nic nie powiedział. Odwrócił się na pięcie i skierował w stronę drzwi. Wyciągnął komórkę i do kogoś zadzwonił. Byłem pewien, że skontaktował się z Grimshawem. Strażnicy zamknęli naszą celę i również się oddalili.
Gdy biznesmen dotrze do kliniki Nicka, ten pokaże mu martwe dziecko. Grimshaw poinformował nas, że przyjmował Omegę w ciąży, lecz jej potomek urodził się martwy. Smith nie będzie wiedział czyje to dziecko, więc lekarz nie będzie miał problemu z lekkim kłamstwem.
- Już dobrze, Loueh - szepnąłem, wciągając go na swoje kolana.
Przytulił się do mnie, wtulając swoją twarz w moją szyję. Pogłaskałem jego plecy i delikatnie nas kołysałem. Po chwili chłopak zaczął się uspokajać. Łzy ciągle spływały po policzkach. Pocałowałem go w czoło.
- Przepraszam - powiedział. - Trochę mnie poniosło.
- Ja też za nim tęsknię - wyznałem. - To normalne. Chciałbym, abyśmy byli przy naszym maleństwie i nim się opiekowali. Jeszcze troszkę, kochanie.
Pokiwał głową i wczepił się małymi dłońmi w moją koszulkę. Położyłem się, ciągnąć za sobą szatyna. Teraz był małą łyżeczką. Oparłem brodę o jego głowę.
- Jak wyjdziemy, kupimy mały domek przy lesie, co ty na to? - szepnąłem. - Będzie malutki, ale przytulny. Będziemy mogli całymi dniami biegać pod postacią wilków i w lato chlapać się w rzece. Znam takie miejsce, wiesz? Nasze dzieci będą pięknie razem się bawić.
- Dzieci?
- Tak - pokiwałem głową. - Będziemy mieli gromadkę cudownych dzieci.
- Zapomnij, że ja ci je urodzę - fuknął, wtulając się w poduszkę.
- Jeszcze zmienisz zdanie, słońce - zaśmiałem się i złożyłem drobny pocałunek na jego karku.
Szatyn złapał moją rękę i przełożył ją przez siebie, abym go obejmował. Przysunął się też bliżej. Wolną dłoń wplątałem w jego włosy, delikatnie je przeczesując. Pod moim dotykiem powoli się rozluźniał. Po kilku minutach usnął. Oddychał spokojnie i jedynie zaschnięte ślady na jego policzku świadczyły o tym, że płakał.
Leżałem tak obok niego przez dłuższy czas. Smith wrócił po godzinie. Był w asyście strażników. Otworzył celę i ruszył w naszym kierunku. Dopiero po chwili pojawił się mężczyzna w podobnym wieku do Antony'ego. Rozejrzał się po celi i w końcu na nas spojrzał. Swój wzrok najdłużej zatrzymał na szatynie. Podniosłem się i schowałem Omegę, aby na niego nie patrzył.
- To ta Omega? - zapytał. - Nie wygląda jak ostatnio.
- Jak się wkurzy, to jest zdolny zabić - zapewnił Smith. - Nawet dzisiaj ugryzł mnie w dłoń!
- Zamknij się - warknąłem. - Wyjdźcie stąd, albo wam pomogę.
- Nie unoś się tak, piesku - zaśmiał się Antony. - Leż i nie przeszkadzaj.
- Niech będzie, biorę go - zdecydował drugi z mężczyzn. - Teraz jesteśmy w porządku, Antony.
Podali sobie ręce i wyszli z celi. Myślałem, że sobie pójdą, ale myliłem się. Do środka po chwili weszło kilku strażników. Nie wyglądali wcale przyjaźnie. Wśród nich zauważyłem Charliego. Trzymał się tyłu.
- Odsuń się na bok, chcemy tylko Omegę - odezwał się jeden z mężczyzn.
Trąciłem ramię Louisa, a ten się rozbudził. Rozejrzał się wystraszony. Wtulił w mój bok i tyle wystarczyło, abym wiedział, że jest przerażony. Pocałowałem go delikatnie i wyplątałem z jego uścisku. Szybko zmieniłem swoją formę. Mężczyźni z początku się cofnęli wystraszeni, lecz po chwili znów zaczęli się zbliżać. Warknąłem ostrzegawczo, ale nic sobie z tego nie zrobili.
- Za każdy twój atak, oberwie Omega - powiedział z uśmiechem. - Od ciebie zależy, czy chłopak skończy połamany, czy pójdzie z nami cały i zdrowy.
><><><><><><><
Witajcie wilczki!
Dobranoc! ♥
Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥
><><><><><><><
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top