30. H.E.Granerud x M.Hayboeck
Obiecaliśmy sobie, że nigdy się nie okłamiemy. Obydwaj brzydzimy się kłamstwem. Ale nigdy nie wspominaliśmy o niedomówieniach, ukrywaniu mniej lub bardziej istotnych informacji. Korzystam z tego.
Nie, to nie tak, że ukrywam przed tobą kochanka, czy noc spędzoną z kimś przypadkowym.
Nie, to nie tak, że jestem hazardzistą, gangsterem czy chłopcem do towarzystwa.
Nie mam też ukrytej drugiej rodziny.
Mówiąc: ,,kocham", mówię szczerze do bólu.
No właśnie. Złapmy się tego ostatniego słowa. Świetnie oddaje to, co powinienem ci powiedzieć już jakiś czas temu, ale jakoś mi się nie składało, więc...
Myślałem, czy nie powinienem napisać listu.
Ale czym to się różni od sms-a. W ogóle, wyobrażasz sobie sms o treści: ,,Cześć Halvor! Co u ciebie? Piszę tylko, aby ci napisać, że kocham cię i wiem, że mam najlepszego chłopaka po słońcem. A i nowotwór. Jego też mam. Buzi. Widzimy się wieczorem."
Jak tak teraz o tym myślę, to nie najgorsza opcja. Ty zawsze jesteś tak zabiegany, że pewnie przeczytałbyś tylko początek i koniec. Ale śmiesznie by było, gdybyś odpisał ,,ja też", po przeczytaniu ,,kocham cię". Może tak zrobię.
Jednak istnieje ryzyko, że potem wróciłbyś do tej wiadomości, doczytałbyś ze zrozumieniem i zaczął się martwić. Niepotrzebne ryzyko. A dobrze zacząłeś ten sezon. Po co psuć go złą nowiną? Skacz, mistrzu, po kolejną kulę. Bądź najlepszy. Zawsze lepiej potem będzie wyglądało dopisane ,,Granerud" przy moim nazwisku, na moim grobie.
***
– Fajnie z tobą remisować, skarbie, ale jak nie będziemy na podium to nie dostaniemy kwiatków – westchnąłeś po niedzielnym konkursie.
– Tragedia – przewróciłem oczami – mówisz tak jakby nie istniały kwiaciarnie.
– O, to mówisz, że są tu jakieś kwiaciarnie? Na tym odludziu żadnej nie widziałem, a z przyjemnością wręczyłbym ci jakieś chwasty – oznajmiłeś i zamknąłeś drzwi mojego pokoju na klucz.
– Nie widziałem, ale może jakieś zasypało – wzruszyłem ramionami.
Je zasypał śnieg, mnie zasypie ziemia.
– Może – zdjąłeś bluzę i dresy.
Zacząłem się śmiać. Zrobiłeś to w taki zwyczajny i niewinny sposób, że żałowałem, że zobaczę to jeszcze w mocno ograniczonej liczbie.
– Co cię tak bawi? – zmarszczyłeś brwi i stanąłeś przede mną tylko w czarnych bokserkach.
– Nic... lubię jak się rozbierasz, tak... minimalistycznie – odpowiedziałem z niekrytym uśmiechem.
Kiedyś powiedziałeś, że lubisz mój uśmiech, że jest piękny. I właśnie dlatego, chcę cię nim obdarowywać tak często, jak to tylko możliwe.
– Nie ma kwiatów, to nie ma muzyki i striptizu, dewiancie – prychnął Halvor – a poza tym, ja przynajmniej rozebrałem się przy tobie, ty wpakowałeś się w piżamę sam.
– Przepraszam. Jestem zmęczony – tym razem tylko uniosłem kącik ust do góry.
– Widzę, Michi i nie ukrywam, że mnie to martwi, ostatnio w ogóle jesteś jakby cieniem samego siebie – ton Halvora nagle stał się dużo poważniejszy niż powinien.
Kiedy mężczyzna usiadł obok mnie, podniosłem się i pocałowałem jego wargi.
– Odżyję za tydzień, jak wrócimy do domu – zapewniłem – będzie lepiej. Wygramy obydwaj oba konkursy.
***
Wróciliśmy. Na powitanie dostałem bukiet czerwonych róż. Były piękne.
Zanurzyłem w nich twarz.
Pociemniło mi przed oczami.
Zachwiałem się.
Halvor nie chciał słuchać tłumaczeń. Od razu wybrał numer mojego lekarza.
– Nic mu nie mów – poprosiłem biednego medyka.
Jednak Norweg zawsze słynął z talentu do perswazji.
Dowiedział się.
Oskarżył mnie o kłamstwo.
A to nie tak.
Ja tylko nic mu nie powiedziałem.
Nie wtajemniczyłem.
Nie zrozumiał.
– Musisz skakać i wygrywać, Halvor – powiedziałem.
– Jesteś głupi, Michi – odpowiedział mój mąż – ani ty, ani ja nie wrócimy w tym sezonie do Pucharu Świata.
– Musisz wygrywać kochanie – próbowałem dotknąć jego twarzy.
– Musisz wyzdrowieć – Halvor odsunął się i zaplótł ręce na piersi.
– Muszę się stąd uwolnić – prychnąłem.
– Nie denerwuj mnie – Granerud podniósł głos pierwszy raz od dawna w mojej obecności.
– Ty mnie nie denerwuj – warknąłem – wiesz, co oznacza choroba nieuleczalna?
– Okłamałeś mnie. Może gdybym wiedział, to twoje leczenie – zaczął Halvor, ale mu przerwałem.
– Zawsze możesz spróbować pocałunku prawdziwej miłości, jak już umrę – wszedłem mu w słowo.
On mnie spoliczkował. Pierwszy raz w życiu.
– Nie będę przepraszać – wycedził przez zęby i wyszedł z sali.
Nie wrócił wieczorem.
Zastanawiałem się czy to było nasze ostatnie spotkanie.
On nie wiedział o wynikach. O diagnozie.
– Ostatni tydzień – usłyszałem.
Myślałem, że mam więcej czasu.
Nie zdążyłem niczego załatwić.
Łza poleciała po moim policzku.
– Jak mu będzie bardzo źle bez ciebie, to do ciebie dołączy – powiedział głos w mojej głowie.
– Nie – szepnąłem – on musi żyć.
Dlatego nie umarłem w nocy.
Chociaż wszystko bolało jak cholera, odmówiłem morfiny. Chciałem wszystko czuć ,,na trzeźwo".
– Przyszedłeś – wyszeptałem rano z mokrymi od łez oczami.
– Idiota – odburknął Halvor i położył się obok mnie na moim lekarskim łóżku.
– Salowa zabije cię za te dżinsy – mruknąłem w jego włosy.
– Śmierć przed tobą byłaby błogosławieństwem – zaszlochał.
Pierwszy raz widziałem jak płakał.
– Kurwa, Michi, dlaczego ty, dlaczego tak? – nie próbował udawać, że kontroluje emocje – mieliśmy być kurwa zajebiście szczęśliwi, a przede wszystkim żywi, obaj.
Nie odpowiedziałem.
Przytuliłem go.
Zamknąłem oczy.
Odszedłem.
Z nim przy boku.
Dziękując losowi, że go poznałem.
Byłem z nim.
Rozkochałem w sobie.
Porwałem w ramiona.
Uklęknąłem przed nim z pierścionkiem, a on powiedział tak.
Panowie, tak razem stojąc w miejscu dla zwycięzców jakoś tak mnie natchnęli. Taki nowy ship. Aż dziwnie mi do siebie pasowali, a Wam?
Smutasek na początek sezonu zaliczony. Czekacie na więcej?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top