Rozdział XV

- Dobra panowie, co dzisiaj mamy? - rzuciłam entuzjastycznie, wchodząc rano do centrali.

Nigdy się tak nie cieszyłam z dnia wolnego. Na prośbę jego wysokości dzisiaj dostałam zmianę z pilnowania Cavara. Dzisiaj królowałam w centrali i wieczorem miałam sprawozdanie u króla. Wreszcie coś, co dawało mi trochę więcej swobody, wreszcie mogłam załatwić papierkową robotę, która mi zalegała. 

- A ty nie powinnaś pilnować księciunia? - zagadnął Edgar, odwracając się od ekranu.

- Król poprosił, żebym wzięła wolne, dziś cały dzień mają siedzieć w gabinecie i dyskutować nad możliwościami sojuszu. - usiadłam przy kokpicie i otworzyłam przysłane do mnie maile. 

- Słyszałem, że nawet nie zejdą na obiad, tylko zjedzą w gabinecie. - wtrącił Cyril, wchodząc do pomieszczenia z wielkim kubkiem kawy.

- Od kiedy tak chętnie słuchasz plotek? - zaśmiał się technik.

- Lubię wiedzieć, co się dzieje. - wzruszył ramionami Cyril.

Pokręciłam głową, słuchając ich. Dalej nie byłam pewna, jakim cudem wychowali mnie i nie roznieśli się nawzajem. Dalej pamiętam, jaka afera wybuchła, kiedy Elias dał mi pistolet do ręki. Okej, miałam siedem lat, może to to było nie tak. 
Szybko przejrzałam to, co mi przysłano. Kilka raportów, odpowiedź z Invei i protokół z przesłuchania rebelianta. Natychmiast otworzyłam ostatni plik i przebiegłam go wzrokiem. Tak jak podejrzewałam, był to dawny obywatel Kirkru. Z tego, co powiedział wynikało, że nic nie wiedzieli o odkryciu tożsamości księżniczki. Kamień z serca. Ponadto zdradził też, gdzie znajduje się jedno z miejsc spotkań rebeliantów. Co prawda lokalizacja jakiegoś ośrodka ich ruchu byłaby bardziej pomocna, ale od czegoś trzeba zacząć.

- Trzeba w końcu zając się tym ruchem oporu. - odwróciłam głowę i zobaczyłam pochylającego się nade mną Nathana.

- Co masz na myśli? - zapytałam, odwracając się na krześle. 

- Infiltrację. - wyprostował się z zaciętym wyrazem twarzy. - Wiemy, gdzie się spotykają, jeden lub dwóch ludzi w przebraniach powinni szybko wmieszać się w tłum.

- Pomysł dobry - mruknęłam. - Ale musimy zrobić to szybko.

- Czemu?

- Kiedy wyjedzie Invea będziemy mieć tydzień na dostosowanie ochrony do dodatkowej osoby w zamku. - Gregory odwrócił się do nas. - To za mało czasu, żeby zdążyć ze wszystkim. A nie stać nas na osłabianie ochrony, kiedy księżniczka już tu będzie. 

- Cyril, wiesz co planują z okazji powrotu księżniczki? - zapytał Nathan.

- Na razie nic pewnego. - mężczyzna przeczesał swoje jasne włosy dłonią. - Ale idę o zakład, że możemy spodziewać się balu. 

- Kolejna wielka feta, wesoło. - mruknęłam. - W kwestii przygotowań, możliwe, że będę w stanie skończyć plany ochrony wcześniej. Zrobiłam już wstępny grafik na kilka dni, dopracuję go i popracuję nad wytycznymi dla gwardzistów. Jeśli dobrze się sprężę, zrobię to w dwa, może trzy dni.

- A czas na sen przewidziałaś? - zapytał cynicznie Gregory. 

Spojrzałam na niego ponad stołem multimedialnym, stojącym pośrodku sali.

- Nikt nie mówił, że będzie lekko. - zacytowałam jego słowa z czasów, kiedy narzekałam na ilość pracy jaką dostawałam.

- Za bardzo się we mnie wdałaś. - pokręcił głową czarnowłosy i odwrócił się do hologramu, na którym projektował kolejną broń. 

Cały Gregory. Odkąd pamiętałam, potrafił całymi dniami siedzieć nad hologramami, albo składając najróżniejsze bronie z części pozyskanych ze zniszczonych sztuk. Kiedyś często takie samoróbki się rozwalały, ale teraz już doszedł do wprawy i jego dzieła prawie nigdy nas nie zawodziły. Prawie.

- Dobrze, dzisiaj król powinien powiedzieć mi, jak sobie wyobraża przyjazd księżniczki. Będziemy musieli dostosować się do jego woli, ale chciałabym mu też przedstawić moją propozycję. Nathan - zwróciłam się do blondyna. - przekażę ci czego się dowiedziałam, jeśli będzie możliwość wysłania ciebie i jeszcze jednej osoby na rozeznanie, to masz moją zgodę. Ale oficjalnie dostaniesz ją dopiero, kiedy będziemy już wszystko wiedzieć.

Kiwnął głową i już chciał odejść, ale odwrócił się jeszcze w drzwiach. 

- Co powiesz na szybki sparing po odprawie u króla?

Uśmiechnęłam się zadziornie.

- Skończysz na glebie chłopaczku. 

***

Trzy godziny później dalej siedziałam nad papierami. Przejrzałam akta nowych rekrutów i wpisałam w grafik termin ich przysięgi. Uśmiechnęłam się pod nosem. Czyli na noc trzeba będzie przygotować chrzest bojowy. I za nic w świecie tego nie przegapię. Już miałam zabierać się za plany ochrony, ale wtedy odezwał się mój żołądek.

- Amelie, słyszałem to z drugiego końca pokoju. - mruknął Gregory. - Idź coś zjeść i oszczędź mi pieśni wielorybów.

Z westchnieniem wstałam zza biurka i wtedy zadzwoniła moja komórka. Odebrałam szybko, widząc, że dzwoni jego wysokość.

- Słucham wasza królewska mość.

- Cześć Amelie. - usłyszałam w słuchawce głos Cavara.

Zabiję go kiedyś. Z zimną krwią ubiję.

- Cavar. - ściszyłam głos, wychodząc z sali, gdzie siedział największy plotkarz Gwardii. - Czemu korzystasz z telefonu króla?

- Bo ładnie poprosiłem. - przewróciłam oczami, słysząc to. - Masz może ochotę zjeść ze mną obiad?

- Mam dzisiaj wolne, Cavar. - rzuciłam, wchodząc do stołówki.

- A ja nie zapraszam cię jako pani generał. - słyszałam śmiech w jego głosie. - Czekam na ciebie w małej jadalni.

Chciałam jeszcze coś dodać, ale się rozłączył. Spojrzałam zdenerwowana na ekran telefonu. Zbyt pewny siebie księciunio. Ale ciągle był następcą tronu. A chciałam zjeść pracując. No cóż, moje ambitne plany szlag trafił. Wyszłam ze stołówki i skierowałam się do wyjścia, które znajdowało się w sali balowej. Dzisiaj ta sala wydawała się jeszcze większa, bez wszystkich ludzi, wypełniających ją. Odgłos moich kroków brzmiał w moich uszach aż zbyt głośno, zawsze czułam się tu dziwnie. To miejsce należało do eleganckiej i wytwornej arystokracji, a nie do prostej gwardzistki takiej jak ja. Przejrzałam się w wielkim lustrze wiszącym na jednej ze ścian. Wyglądałam jak... ja. Miałam za dużą koszulkę z emblematem Gwardii, skórzaną kurkę przewiązałam sobie na biodrach. Przypomniał mi się rysunek, który obecnie leżał w szufladzie mojego biurka. Ta postać tu pasowała. Łatwiej tworzyło mi się właśnie takie, arystokratyczne postacie, gdyż to właśnie je obserwowałam najczęściej. To był dworski świat, malowany pięknymi, żywymi kolorami, a nie moje podziemie, które najłatwiej byłoby narysować węglem. Rzuciłam ostatnie spojrzenie w lustro i ruszyłam do jadalni. Tam, przy stole siedział Cavar, a naprzeciwko niego czekało już nakrycie dla mnie. Kiwnęłam głową gwardziście, który stał przy wejściu. Sam książę wyglądał na naprawdę zmęczonego. Rękawy białej koszuli zawinął do łokci, jego włosy były w nieładzie, głowę opierał o splecione dłonie. Odsunęłam swoje krzesło, na co czarnowłosy podniósł głowę.

- Jednak przyszłaś. - uśmiechnął się.

- Kiedy przyszła koronowana głowa zaprasza na obiad, grzechem byłoby odmówić. - odparłam dyplomatycznie. - Co dzisiaj przygotował Johnatan?

- Znasz tutaj wszystkich, prawda?

- Tych, których powinnam. - wzruszyłam ramionami. - Jednak osoby takie, jak szeregowi kucharze, czy ogrodnicy często się zmieniają, ale Johnatan jest szefem kuchni od lat. Jak idą obrady? - zmieniłam temat.

Jęk Cavara powiedział mi wszystko.

- Chyba nie nadaję się na króla, jeśli nie mam do tego cierpliwości. - potarł dłonią czoło. - Wiem, że powinienem się tym fascynować, ale jakoś nie potrafię. Naprawdę nie chcę wiedzieć, jak może wpłynąć nasz sojusz na gospodarkę obu państw.

- Dość znacząco. - mruknęłam pod nosem, na co Cavar spojrzał na mnie zdziwiony. - Nie patrz się tak na mnie, po prostu wiem, jak to działa. Przy założeniu, że sojusz pozwoli na swobodny przepływ dóbr między oboma krajami, eksport skoczy w górę, lokalni przedsiębiorcy będą mogli pokazać swoje towary za granicą bez obawy o wysokie cła. To szansa, jakiej kibicują przede wszystkim zwykli ludzie.

Patrzył się na mnie przez kilka sekund, po czym nachylił się lekko w moją stronę.

- Chcesz iść na obrady za mnie?

Zaśmiałam się cicho.

- To twoja broszka, ja mam swoją robotę do wykonania.

W tym momencie do jadalni wszedł starszy, otyły mężczyzna w białym wykrochmalonym fartuchu trzymający w dłoniach wazę z zupą. Uśmiechnął się na mój widok.

- Amelie, słoneczko! - powiedział i gdy już odstawił wazę, pocałował mnie w policzek.

Jonathan był przemiłym, ciepłym w obyciu seniorem, który nawet mimo siedemdziesiątki na karku, ani myślał przejść na emeryturę. Pachniał lawendą i wanilią, a poruszał się z charakterystyczną płynnością. Znakiem szczególnym była u niego blizna, przechodząca przez prawy policzek. Pod jego okiem, w kuchni panowała serdeczna atmosfera, mimo tego, że wszyscy pracowali tam na najwyższych obrotach.

- Miło cię widzieć, Jonathan. - odwzajemniłam uśmiech. - Co pysznego nam przygotowałeś?

- Bisque*, moja droga. - oświadczył z dumą staruszek i zabrał się do nalewania zupy najpierw Cavarowi, a potem mi. - Życzę państwu smacznego. - ukłonił się elegancko, po czym wyszedł.

Spojrzałam na mojego towarzysza.

- To właśnie był Jonathan.

- Żwawy staruszek, trzeba mu przyznać. - pokiwał głową Cavar, zabierając się do jedzenia.

Pochyliłam się w jego stronę, jakbym przekazywała mu wielki sekret.

- Od dziesiątego roku życia trenował szermierkę. Kilka lat z rzędu był mistrzem kraju.

- A ta blizna? - zapytał chłopak.

- Podobno wypadek podczas treningu. - wzruszyłam ramionami. - Ale nikt do końca nie wie. Chyba tylko wnukom powiedział.

Przez resztę posiłku rozmawialiśmy o Invei. Dowiedziałam się, że Cavar ma psa, dobermana o imieniu Wick, którego jednak nie może zabierać w podróże zagraniczne, bo psiak źle znosi latanie.

- Chciałabym go poznać. - stwierdziłam.

- Polubilibyście się. - uśmiechnął się Cavar. - Ten pies to jeden wielki pieszczoch, jak tylko znajdzie kogoś, kto będzie go głaskał i drapał po brzuchu, jest już szczęśliwy.

- Trochę jak Elias. - zaśmiałam się. 

Posiłek dobiegł końca i chłopak musiał już wracać do obradującego ojca.

- Widzimy się jutro wasza wysokość. - ukłoniłam się, naśladując Jonathana.

- Nazwij mnie tak jeszcze raz, a poproszę o nowego ochroniarza. - zagroził mi Cavar.

- Już to widzę. - przewróciłam oczami i machnęłam ręką na gwardzistę stojącego do tej pory przy drzwiach. - Odprowadź księcia do królewskiego gabinetu

Dopiero, kiedy wyszli skierowałam swoje kroki ku centrali, mając zamiar ponownie zająć się planem ochrony. 

***

Po usłyszeniu krótkiego "proszę" weszłam do gabinetu. Król Matthew siedział za biurkiem i poza poluzowanym krawatem, nic nie wskazywało jakby miał za sobą wielogodzinną debatę.

- Wasza wysokość. - skłoniłam głowę. 

- Amelie, usiądź proszę. - wskazał dłonią fotel przy biurku. Kiedy usiadłam, od razu przeszedł do rzeczy. - Jak idzie opracowywanie planu ochrony?

- Jesteśmy w trakcie, wasza wysokość. - powiedziałam rzeczowo. - Chciałam się zapytać w związku z tym, jakie się plany co do świętowania?

- Planujemy bal i kilka wystąpień, ale nic wielkiego. - zapewnił mnie mężczyzna. - Moja żona uważa, że nie powinniśmy przytłaczać naszej córki.

- Mądra decyzja wasza wysokość. - kiwnęłam głową. - Moim zdaniem powinniśmy sprowadzić ją do zamku już jakiś czas wcześniej, żeby zdążyła przywyknąć do otoczenia. Wybierze też swoje dwórki, które pomogą jej zrozumieć pewne niuanse.

- To dobry pomysł, proszę, żebyście zajęli się tym jak najszybciej. - wpatrywał się w blat biurka. - Mam nadzieję, że nasza córka będzie się tu dobrze czuła.

- Wszyscy o to zadbają. - zapewniłam go. - Wasza wysokość, czy mogę przedstawić pewną propozycję?

Władca kiwnął głową, obserwując mnie uważnie.

- Więc, po ostatnim ataku, jak pewnie wasza wysokość wie, udało nam się przesłuchać jednego z rebeliantów. - zaczęłam. - Dzięki temu dowiedzieliśmy się, gdzie znajduje się miejsce spotkań jednej z grup ruchu oporu. Plan zakłada wysłanie jednego, lub dwóch gwardzistów w celu infiltracji. Dzięki temu bylibyśmy krok przed nimi, cokolwiek by planowali. Potrzebujemy tylko zgody waszej wysokości. - wyjaśniłam, jak miałam nadzieję, przekonująco.

- Macie ją. - odparł król, a jego głos był pewny, chociaż słyszałam tam też swego rodzaju złość. - To pozwoli lepiej chronić mieszkańców zamku. 

- Dziękuję, wasza wysokość, będę meldowała o postępach. - pokiwałam głową, a władca gestem dał mi do zrozumienia, że mogę odejść.

- Amelie? - zapytał, gdy byłam już przy drzwiach.

- Tak?

- Dziękuję. - powiedział, patrząc na mnie z powagą.

- To mój obowiązek wasza wysokość. Nie ma za co dziękować. - odpowiedziałam i wyszłam, zamykając za sobą drzwi.

***

Głuchy dźwięk rozległ się po sali, kiedy uderzyłam głową o materac, na którym walczyliśmy. Zobaczyłam pewny siebie uśmieszek Nathana, więc owinęłam nogi wokół jego bioder i przekręciłam się, powalając go na ziemię.

- Mówiłam, że skończysz na glebie. - uśmiechnęłam się, wstając i wyciągając do niego rękę.

- Jest jeden jeden dziewczynko. - odparł, chcąc chyba ratować swój honor. - Więc mamy zgodę na infiltrację?

Pokiwałam twierdząco głową, biorąc butelkę wody z szafki.

- Jedziesz ty i jeszcze jedna osoba. Nie będę ryzykować wysyłając cię solo. - uprzedziłam go, gdy chciał zaprotestować. - Kto to będzie, wybierzemy jutro. 

- Dałbym sobie radę sam. - upierał się blondyn.

- Nie. Mam. Zamiaru. Ryzykować. - powtórzyłam dobitnie. - Może i jesteś moim przyjacielem, ale ciągle jestem twoją przełożoną, pamiętaj o tym.

Nathan przewrócił oczami.

- Am, znowu zaczynasz.

- Sam mnie do tego zmuszasz. - rzuciłam w przyjaciela jego koszulką.

W odpowiedzi rzucił we mnie butelką z wodą. Uchyliłam się.

- A jak robimy z księżniczką? - zapytał Nathan, siadając obok mnie na ławce.

Wzruszyłam ramionami.

- Zaraz po wyjeździe Invei dostaniemy jej danie i adres. Musimy ją po cichu sprowadzić do zamku, żeby zdążyła się przygotować na to, co ją czeka. Dla nas będzie to okazja, żeby sprawdzić nowy system obrony.

- Jak zamierzasz to zorganizować?

- Najpierw sama do niej pojadę. - stwierdziłam. - Wyjaśnię jej, o co chodzi, powiem, żeby się spakowała i była gotowa. Potem zabierzemy ją do zamku. Co o tym myślisz? - zwróciłam się do przyjaciela.

- Jak będziemy ją zabierać, możemy wykorzystać samochód, którym przewozimy rekrutów. - zaproponował. - Mniej rzuca się w oczy, a ludzie pomyślą, że jakiś gwardzista wraca do zamku z urlopu.

Spojrzałam na niego z uśmiechem i przypomniałam sobie, jak jeszcze na początku naszej kariery w Gwardii potrafiliśmy siedzieć nad kartką i obmyślać wielkie misje. Ja układałam mocno ogólny plan, a Nathan często wzbogacał go o szczegóły. W naszej opinii te plany były niezawodne. W szufladzie biurka ciągle trzymałam kilka rysunków przedstawiających nas podczas naszych wyimaginowanych misji.

- Co ja bym bez ciebie zrobiła? - zapytałam, kiedy objął mnie po przyjacielsku.

- Zapracowała się, Am. - odpowiedział blondyn ze śmiechem.



*Bisque - francuska zupa z homara 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top