✥ Rozdział 01.

Upalne czerwcowe powietrze buchało Jandi w twarz, gdy wciśnięta w niewygodne siedzenie pociągu starała się choć na chwilę zasnąć. Podróże do Tokyo były dla niej bardzo męczące, jednak nic nie równało się ze spotkaniem z rodzicami, którzy w każdej chwili próbowali nakłonić ją do zostania w Kang School, gdzie trzymali pieczę nad dzieciakami z nadnaturalnymi zdolnościami. Było to idealne miejsce dla odmieńców - takich jak ona. W Kang School dzieciaki nie musiały ukrywać tego, kim były.

Potrafiłeś zamienić się w swojego kumpla albo przybrać jakąś inną postać? A może władałeś ogniem, bądź wodą i żyłeś w strachu przed tym, że ktoś cię w końcu na tym przyłapie, przez co staniesz się królikiem doświadczalnym? Jeśli odpowiedź brzmi „tak", to Kang School było dla ciebie idealnym miejscem. Bez zgody dyrektora nikt nie miał prawa tam wejść.

Ale dla Jandi to miejsce było niczym więzienie. Ładne pokoje, ludzie z dziwnymi zdolnościami, nauki i wspólne jedzenie posiłków. Rzadko ktoś mógł opuścić Kang School. Jedynym wyjątkiem byli uczniowie, których moce nikomu nie zagrażały, ponieważ potrafili nad nimi zapanować. Oczywiście nie dotyczyło to również tych, którzy nie chcieli dłużej tam zostać, jednak takie sytuacje rzadko się zdarzały. Wystarczyło napomknąć o Nations Group, gdzie ludzie z organizacji zachęcali mutantów do odwiedzenia ich siedziby, gdzie gwarantowali zrobienie z nich prawdziwych żołnierzy, bohaterów ludzkości. Nie jeden uczeń Kang School zdecydował się uwierzyć ich słowom, przez co słuch o nich zaginął. Nikt nie wiedział co się z nimi stało. Nigdy nie ujrzeli ich w telewizji, choć obiecywano im wywiady na skalę światową. Jandi domyślała się, co spotykało tych nieszczęśników, jednak wolała nie zawracać sobie tym głowy. Każdy mógł decydować o swoim losie.

Ona zdecydowała się żyć normalnie, ukrywając moce przed wścibskimi spojrzeniami. Na szczęście zdolność telekinezy w żaden sposób jej nie przeszkadzała, dlatego też w ogóle nie korzystała ze swych mocy. Czuła się tak, jakby ich w ogóle nie było i dopiero wizyty z rodzicami przypominały jej o tym, że była odmieńcem.

Zdenerwowana wyjęła z kieszeni żółtych dżinsów rozdzwonioną komórkę i spojrzała na wyświetlacz spod przymrużonych powiek. Dostrzegając imię współlokatora, mimowolnie się uśmiechnęła i nacisnęła zieloną słuchawkę.

- Joon, oppa. Czyżbyś już się o mnie martwił? - spytała rozbawiona i poprawiła się na siedzeniu. Jej wzrok od razu powędrował w stronę okna, które wpuszczało do środka trochę świeżego powietrza. Drzewa migały jej przed oczami. Jedynie niebo pozostawało wciąż takie samo: bezchmurne i piękne. Nie posiadające nawet najmniejszej skazy.

- Wiesz, że zawsze się martwię, gdy wyjeżdżasz do Tokyo. - Usłyszała po drugiej stronie troskliwy głos chłopaka. Przed oczami mimowolnie ujrzała jego pochmurną twarz i smutne oczy, które wyglądały jak dwa węgle. - Już czekam na peronie. Nie potrafiłem wysiedzieć spokojnie w naszym mieszkaniu.

„Naszym mieszkaniu", Jandi uśmiechnęła się na te słowa i mocniej zacisnęła palce na komórce.

- Będę dopiero za jakieś czterdzieści minut. Naprawdę chce ci się tyle czekać?

- Lepsze to niż siedzenie w domu. Może od razu skoczymy na jakąś pizzę? Z pewnością jesteś głodna.

- Mam ochotę na smażonego kurczaka i soju. Co ty na to, oppa?

- Ty i te twoje smażone kurczaki - Po drugiej stronie rozległ się głośny śmiech. - Niech będzie. Czekam na ciebie, Jandi. Do zobaczenia.

Jandi przytaknęła z uśmiechem, choć Joon nie mógł tego zobaczyć i się rozłączyła. Po chwili podeszła do okna i wychyliła przez nie głowę, mrużąc oczy pod wpływem gwałtownego wiatru. Odniosła dziwne wrażenie, że w pociągu jest niesamowicie mało ludzi. Już kilka dobrych godzin była w podróży, a mimo to nikt w dalszym ciągu nie zajrzał do jej przedziału, szukając wygodnego miejsca. Nie żeby miała coś przeciwko: w końcu nie przepadała za obecnością nieznajomych.

Myślami wróciła do Joona. Nie mogła doczekać się chwili, gdy ujrzy jego śnieżnobiałe zęby wyszczerzone w szczerym, szerokim uśmiechu, który wprawi ją w dziwny stan euforii. Choć nie byli parą, a ich relacje należały do bardziej skomplikowanych niż mogłoby się wydawać, to Jandi spokojnie mogła przyznać, że Joon należał do najważniejszych osób w jej życiu. Był jej ostoją. Skrzydłami, które pokazały, jak latać i korzystać z życia najlepiej, jak się dało. To on pokazał jej, że mogli wieść normalne życie, choć posiadali zdolności, o których przeciętni ludzie mogli tylko pomarzyć. Byli nierozłączni od ośmiu lat. Pewnego wrześniowego popołudnia, Joon wraz z rodzicami wprowadzili się do mieszkania, które znajdowało się naprzeciwko domu Jandi. Wtedy znajdowali się w Tokyo i to tam zdecydowali o tym, że wspólnie wyjadą do Seulu i odetną się od wszystkiego, co miało związek z mutantami i Kang School.

Nagle Jandi usłyszała odgłosy szarpaniny. Ktoś jęknął z bólu, ktoś ciężko oddychał...

Serce waliło jej jak szalone, a rozum podpowiadał, że powinna odsunąć się od okna, jednak nie zrobiła tego. Nasłuchiwała tak długo, aż jej wzrok nie zilustrował postaci, która z przerażeniem wymalowanym na twarzy, próbowała utrzymać się na łokciach wspartych na otwartym oknie. Przez moment odniosła wrażenie, że znalazła się na planie filmowym i pociąg za moment zwolni, by mężczyźnie nie stała się krzywda, jednak nic takiego się nie wydarzyło. Maszyna wciąż jechała tym samym tempem, a co poniektóre gałęzie mijanych drzew uderzały w zwisające ciało, które wzdrygało się pod wpływem nagłego bólu.

Chciała krzyknąć, jednak schowała się, gdy usłyszała zimny, szorstki głos:

- Kto by pomyślał, że taka osoba jak ty, postanowi popełnić samobójstwo. Jestem pewien, że Nations Group bardzo ucieszy fakt, iż może spokojnie dalej działać. Każdy, kto będzie próbował nam przeszkodzić skończy tak samo, jak ty.

- Pożałujesz tego...

- Nie sądzę.

Jandi ponownie wychyliła głowę, gdy tajemniczy głos zamilkł. Nie rozumiała, dlaczego zwisający mężczyzna nie krzyczał i nie błagał o pomoc. W pociągu bez wątpienia większość okien było uchylonych i ktoś by go usłyszał. Chociaż... nawet jeśli by go usłyszeli to co by zrobili? Jak mieliby go ocalić, skoro pociąg nie zamierzał zwolnić, a każda sekunda mogła okazać się ostatnią? Po prostu zebrałby więcej świadków, którzy ujrzeliby jego śmierć. Nic więcej. Nikt nie zdążyłby nawet zareagować, ponieważ było już za późno.

Nie wtrącaj się...

Za żadne skarby świata nie możesz użyć swojej mocy w miejscach, gdzie są ludzie.

Chcesz skończyć tak samo jak ci, którzy trafili to Nations Group?

Nations Group... Mężczyzna o szorstkim głosie wspomniał tę organizację. Czyżby ofiara zwisająca z okna miała z nią coś wspólnego? Musiał mieć, skoro ktoś pragnął jego śmierci! Tylko dlaczego? Kim był? Co zrobił? Może również posiadał moce, jednak w obecnej chwili były one bezużyteczne?

Nic z tego nie miało sensu. Sytuacja, której była świadkiem nigdy nie powinna zdarzyć się naprawdę. Kto w końcu w tak brutalny sposób pozbywa się drugiego człowieka? Jaką trzeba być bestią, żeby...

Nagły krzyk sprowadził ją na ziemię. Z przerażeniem w oczach patrzyła na palce mężczyzny, które puściły ramę okna, przez co ciało zaczęło spadać na skalistą ziemię. Jandi bez zastanowienia wyciągnęła dłonie zza okno i skupiła całą uwagę na nieznajomym, uwalniając tak długo skrywaną w niej siłę. Mężczyzna ma mocno zaciśnięte powieki. Rękoma próbował ochronić głowę, choć upadek bez wątpienia skończyłby się dla niego tragicznie. Jandi skupiła uwagę na każdym skrawku jego kwadratowej, męskiej twarzy, gdy za pomocą telekinezy udało jej się ocalić go przed upadkiem. W ostatniej chwili, bowiem kilka sekund dzieliło go od zderzenia z ziemią, ale czy miało to jakieś znaczenie? Najważniejsze, że się udało.

Ostrożnie przysunęła mężczyznę w powietrzu do okna, by zacisnąć palce na jego nadgarstkach i wrzucić go na bezpieczną podłogę pociągu. Towarzyszy temu głośny huk, który bez wątpienia kogoś tutaj sprowadzi. Przerażona do granic możliwości, zakryła usta mężczyzny dłonią. Palec drugiej ręki przyłożyła do ust, by dać mu do zrozumienia, że nie może pisnąć ani słówka. Jego szeroko rozwarte oczy i delikatnie kiwnięcie głowy oznaczały, iż ani drgnie.

Nie miała czasu, by głowić się nad tym, co o niej myślał. Być może przeszło mu przez myśl, że miał do czynienia z potworem. Bardzo prawdopodobne, że po wszystkim będzie chciał opowiedzieć o niej mediom, przez co jej spokojne życie się skończy, ale tym zacznie się martwić później. Obecnie znalazła się w wielkim niebezpieczeństwie i z przerażeniem nasłuchiwała zbliżających się do jej przedziału kroków. Czuła całym ciałem, że należały one do niedoszłych morderców uratowanego przez nią mężczyzny. Jeśli zobaczą, że ich ofiara żyje, zabiją ją.

Pociągnęła nieznajomego za dłoń i pomogła mu wstać, by po chwili rzucić go na wygodne siedzenie o zielonkawym kolorze. Bez słowa wyjęła z plecaka szarą bluzę Joona, w której uwielbiała spać i zaczęła odpinać guziki czarnego garnituru Koreańczyka. Gdy zacisnął palce na jej dłoniach, spojrzała na niego gniewnie.

- Chcesz umrzeć?

To wystarczyło. Mężczyzna sam pospiesznie odpiął guziki. Po chwili pozbył się również krawatu i białej koszuli, które podał Jandi i nałożył na nagi, umięśniony tors bluzę z kapturem. Jandi pospiesznie wyrzuciła rzeczy mężczyzny przez okno, by z wyczekiwaniem zerknąć na wpatrujące się w nią brązowe oczy.

- Ściągnij spodnie - powiedziała półszeptem, stając tuż przed nim.

Gniewne kroki zbliżały się do nich z każdą sekundą. Choć policzki Jandi płonęły żywym ogniem, gdy patrzyła na granatowe bokserki nieznajomego, pospiesznie chwyciła jego spodnie i wrzuciła je do plecaka, zwinnie zamykając zamek. W chwili, gdy ktoś pociągnął za drzwi, rzuciła się na mężczyznę i zakryła jego twarz czarnymi włosami, przykładając policzek do jego policzka. Odwróciła głowę z udawanym oburzeniem wymalowanym na twarzy w stronę niechcianych gości w taki sposób, że część włosów w dalszym ciągu zakrywała twarz leżącego pod nią mężczyzny.

- Przepraszam bardzo, ale to nie jest publiczne przedstawienie! - prychnęła gniewnie, wpatrując się w zaskoczone twarze Azjatów. Obaj byli łysi i mieli na sobie ciemnogranatowe garnitury. Zaciskali palce na czymś, co chowali za marynarką, jednak po chwili opuścili dłonie i przytaknęli, powoli wycofując się z pomieszczenia. Na ich mrocznych twarzach w dalszym ciągu malował się zadowolony uśmiech. Nic dziwnego, skoro wyobrażali sobie bóg wie co.

Gdy drzwi się zamknęły, odczekała kilka minut i dopiero wtedy ponownie spojrzała w przerażone oczy mężczyzny, któremu w dalszym ciągu siedziała na kolanach. Brązowa grzywka zakrywała jego czoło, a dość duże wargi były lekko uchylone. Wyglądało to tak, jakby chciał coś powiedzieć, jednak nie był wstanie wykrztusić ani jednego słowa.

Jandi odchrząknęła i oparła dłonie o tors mężczyzny, zwinnie opuszczając jego wygodne kolana. Ukrycie purpurowych policzków nie miało najmniejszego sensu, bowiem nieznajomy przypatrywał się im zbyt długo.

- Wybacz, ale nie miałam innego wyjścia. - Uniosła dłonie w obronnym geście, uśmiechając się przy tym niezręcznie.

Nie potrafiła wytrzymać spojrzenia mężczyzny, dlatego pospiesznie wyjęła jego spodnie z plecaka i położyła je na siedzeniu. Sama zaś usiadła naprzeciwko i skupiła wzrok na oknie, odtwarzając w myślach to, co przed chwilą się wydarzyło.

Czy ona naprawdę uratowała człowieka za pomocą swoich mocy?

- Dziękuję. Uratowałaś mi życie.

Niepewnie spojrzała na mężczyznę. Ściskał palce na czarnych spodniach. Jego twarz była niesamowicie blada, a oczy wciąż wypełniały strach i niedowierzanie. Jandi szczerze mu współczuła. Nawet nie chciała myśleć o tym, jak czuł się ktoś, kto spojrzał śmierci prosto w twarz. Jakie były jego ostatnie myśli, gdy zaczął spadać z rozpędzonego pociągu? Czy się bał? Na pewno!

- Dlaczego ci mężczyźni chcieli cię zabić? - spytała, nim zdołała ugryźć się w język.

Nagle oczy mężczyzny zalśniły, rozszerzając się ze zdziwienia. Wyglądał, jakby gorączkowo zastanawiał się nad odpowiedzią. Szukał w zakamarkach umysłu ważnych szczegółów, które wyparowały z jego głowy. Zniknęły.

- Ja... Ja nie pamiętam...

Jandi zmarszczyła brwi i prychnęła gniewnie.

- Masz mnie za idiotkę?! Zamierzasz teraz udawać, że straciłeś pamięć?! - wysyczała przez zęby. Drgnęła, gdy mężczyzna chwycił jej dłonie. Klęczał na podłodze w granatowych bokserkach i patrzył w jej oczy z przerażeniem. On naprawdę nie pamiętał...

- Proszę, pomóż mi. Nie mam pojęcia, dlaczego ktoś próbował mnie zabić. Nie wiem nawet kim jestem...

- Wiesz chociaż jak masz na imię?

- Dohyun. Kang Dohyun. To wiem na pewno. - Zastanowił się nad tym, co powiedział. - Na pewno tak mam na imię. Ale, czy ty... czy zrobiłaś mi coś przez co straciłem pamięć? Wiesz... wtedy, gdy...

- Nie! - Jandi gwałtownie podniosła się z siedzenia, odrzucając dłonie mężczyzny. - Potrafię przenosić różne rzeczy w inne miejsca za pomocą telekinezy, co nie znaczy, że odbieram ludziom wspomnienia! Nie jestem potworem!

Dohyun podniósł się z klęczek, nerwowo wpatrując się w rozgniewaną twarz dziewczyny.

- Przepraszam, nie to miałem na myśli! - zapewnił, unosząc ręce w obronnym geście. - Po prostu... nie wiem, co teraz. Co mam zrobić jeśli nie pamiętam niczego, prócz swojego imienia? Dokąd mam się udać? Dokąd w ogóle jechałem?

Jandi ponownie usiadła i schowała twarz w dłoniach, przeklinając w myślach swoje szczęście.

Czy ona zawsze musi pojawić się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top