Get Insane XII

- Czyli, że mam po prostu udawać hojnego i dobrodusznego darczyńcę? - upewniłam się, gdy siedzieliśmy w jego samochodzie i pruliśmy szosą w stronę całego zamieszania. Za nami jechał wierny gang Jokera.

- Tak dokładnie – nie zaszczycił mnie spojrzeniem. Był skupiony na drodze. Chociaż, może to i lepiej. Jednak on nigdy nie był skupiony na drodze. Prowadził wprawną ręką, ale nie można było powiedzieć, że jeździ przepisowo. Jego rozpędzone, fioletowe cudeńko mogło codziennie śmigać po ulicach Gotham i usuwać z drogi przechodniów.

- Boże, ale to jest dla mnie trudne – jęknęłam.

- Bo? - o dziwo skupił swoją uwagę na mnie.

- Bo muszę udawać, że mnie obchodzi los jakichś sierot. I pozować na empatyczną filantropkę – przewróciłam oczami. No cóż. Należałam bardziej do osób egoistycznych. Wolałam dbać o swoje interesy. Może dlatego z taką łatwością zabiłam wtedy tych niewinnych ludzi? A może ze względu na mój narcyzm i egoizm, zielonowłosy dopatruje się we mnie bratniej duszy?

- To twoje zadanie w misji, skarbie – wyszczerzył się – A swoją drogą, jesteś chyba jedyną dziewczyną, która nie ma wrodzonego instynktu współczującego – zaśmiał się i odchylił głowę do tyłu.

- Jakiego instynktu? - prychnęłam – Urodziłam się egoistką. Taka moja uroda.

- Czyli, że gdybym ja potrzebował Twojej pomocy, to mnie też byś olała? - postanowił zastosować grę psychologiczną. Przejrzałam go. Albo mnie nie zrozumiał, albo udawał i próbował mnie wpędzić w moją własną pułapkę myśli.

- Nie zrozumiałeś mnie – odparłam – Tym na których mi zależy, zawsze bym pomogła, ale nie obchodzi mnie los ludzi, którzy mnie nie interesują. Nigdy nie przejmuję się życiem bezdomnych, chorych, biednych czy osieroconych obcych osób – ciągnęłam dalej – Wyjątkiem są zwierzęta, bo jeśli o nie chodzi, to obchodzą mnie wszystkie, jakie znam i o których się dowiem. Jednakże nie zmienia to faktu, że inni nazywają mnie skupioną na sobie egoistką – wzruszyłam ramionami.

- Czyli, że zależy Ci na mnie? - jego oczy świdrowały mnie na wskroś. Jak ja nienawidzę takich pytań...

- Sam sobie odpowiedz na to pytanie – westchnęłam – Mieszkam z Tobą, pomagam Ci, myślę o Tobie – wyliczałam.

- Chcę to usłyszeć z Twoich ust. Teraz – jego wzrok stawał się coraz bardziej nachalny.

- Tak – odparłam, jak pod wpływem zaklęcia. Czy on się nie potrafi domyślić? Kiedy tak na mnie patrzy, to zapominam języka w gębie i jestem jak zaczarowana. Czy on nie potrafi skojarzyć faktów, czy doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co do niego czuję i świetnie się mną bawi? Nie zdziwiłabym się, gdyby chodziło o to drugie.

- Wspaniale – uśmiechnął się i wrócił do patrzenia na trasę.

- Wracając do tej całej akcji – zaczęłam – Dlaczego mam uwieść gospodarza?

- Bo taki jest plan – mruknął – Masz, schowaj to – podał mi do ręki jakiś pojemnik.

- Co to jest? - spytałam.

- Gaz rozweselający – uśmiechnął się złowieszczo – Mojej roboty, oczywiście – ponowił uśmiech – W prawym kolczyku masz nadajnik. Na mój znak rozpylisz gaz po całym otoczeniu. Najlepiej, gdybyś była wtedy w pobliżu pana miliardera – zaśmiał się i skręcił gwałtownie w jakąś uliczkę.

- I co po tym, jak już ukradniesz tę całą forsę? - spytałam, trzymając się mocno, żeby się nie przechylić.

- Odpowiednio ją wykorzystam – zaśmiał się. Znaczyło to tylko jedno. Ludzkość na tym ucierpi, hehehehe.

Dojechaliśmy na miejsce. Wraz z całym gangiem zatrzymaliśmy się niedaleko budynku, w którym miało się odbywać przyjęcie i każdy zajął swoją pozycję. Moim zadaniem było wejść do środka i odwracać uwagę gości od skarbonki. Głównie miałam kraść wzrok pana gospodarza. Kiedy usłyszę znak, mam rozpylić gaz i obezwładnić tłum. Dostałam nawet małą spluwę! Na wypadek, gdyby ktoś chciał się do mnie zbliżyć tuż po rozpyleniu chmury.

Wysiadłam z fioletowego lamborghini wraz z Jokerem. Przy wejściu stali ochroniarze. Sprawdzali dokumenty. Kilku goryli wyglądem przypominało Brock'a i Rocko, którzy już byli na tamtym świecie. W każdym razie wyglądali na zaciętych. Na szczęście miałam wyrobione specjalnie na tę okazję papiery. Szłam już w kierunku drzwi, gdy klaun złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Zaskoczona spojrzałam na niego.

- Czas rozpocząć zabawę – uśmiechnął się szeroko i pocałował mnie. Potem wraz z chłopakami oddalił się na swoją pozycję. Podeszłam do wejścia. Jeden z ochroniarzy sprawdzał mi dokumenty, podczas gdy jego kumple gapili się na mnie, jak psy. Ciekawe, jakby zareagował Joker, gdyby to zobaczył? Muszę kiedyś przetestować jego cierpliwość w ten sposób.

Weszłam bez problemu. Lokalik, który Bruce Wayne wynajął na tę okazję, był całkiem niezły. Wiadomo, że było to typowe miejsce dla bogatych snobów, ale miało swój urok. Gdy weszłam na salę, wywołałam lekkie zainteresowanie. Jeśli mam być szczera, to sukienka, którą wybrał mi Joker, była zabójcza. Czerwona, mieniąca się, na delikatnych, cienkich ramiączkach, z efektownym rozcięciem, która odsłaniała w ten sposób jedną nogę. Sama dobrałam do tego czerwone szpilki na grubym słupku (istniała większa szansa, że się nie wywalę) i złotą biżuterię. Moje długie, ciemnobrązowe włosy były pofalowane i frywolnie rozpuszczone, opadając kaskadą na prawie nagie ramiona oraz ręce. Na ramieniu kołysała się czerwona mini torebka. Usta oczywiście musiały być czerwone. W każdym razie Pan J miał świetny gust. Jeśli chodziło o niego samego czy o mnie. Klaun był ubrany w seksowny, czarny smoking. Oczy zgromadzonych zwróciły się na mnie. Ledwo przeszłam kilka kroków, a już miałam towarzystwo. Chłopak był w moim wieku, może ciut starszy. Miał czarne włosy i lekko niebieskawe oczy. Wpatrywał się we mnie jak w obraz. Może i był przystojny, ale nie na tyle, żebym zaczęła omdlewać w jego towarzystwie.

- Dick. Miło mi – uśmiechnął się szelmowsko.

- Juliet – westchnęłam zrezygnowana.

- Nie widziałem cię tu wcześniej – kontynuował, niezrażony moją obojętną miną.

- Rzadko bywam na jakichkolwiek przyjęciach – odparłam, szukając wzrokiem skarbonki.

- To szczytny cel – rzucił – Zbieramy na sierociniec - dorzucił. Jakież to fascynujące...

- To wspaniale – wysiliłam się na szczery uśmiech.

- Przyszłaś sama? - uczepił się mnie jak rzep psiego ogona.

- Nie. Z facetem – skłamałam. Miałam nadzieję, że się odczepi.

- Co to za facet, który zostawia taką boginię samą? - błysnął zębami. Poczułam, jak żołądek zmienia się w zwierzątko z balona. Na mnie takie teksty nie działały.

- Na pewno zaraz wróci – ledwo powstrzymywałam się przed tym, żeby go dźgnąć widelcem.

- Dopóki się nie pojawi, dotrzymam ci towarzystwa, żebyś nie czuła się samotna – uśmiechnął się. Nosz kurr...

- Obejdzie się, dzięki – może moja otwarta niechęć jakoś go zniechęci?

- Jesteś z tych, co zgrywają niedostępne? - objął mnie ramieniem. Kulka w łeb, kulka w łeb, kulka w łeb... Magiczna siła samokontroli.

- Dick, Alfred prosi, żebyś mu pomógł – obok nas pojawił się gospodarz. Bruce Wayne.

- Aleee – chłopak ruchem głowy wskazał na mnie. Idź sobie natręcie, myślałam.

- Natychmiast – mężczyzna zgromił go wzrokiem. Chłopak zmył się jak niepyszny – Przepraszam za niego – zaczął się kajać Bruce.

- Nic nie szkodzi – odparłam z uśmiechem, chociaż miałam ochotę zastrzelić tego idiotę. Zaczęliśmy rozmawiać. Najpierw standardowe pytania, kim jestem, wzmianka, że wcześniej mnie tu nie widział, potem komplementy w moją stronę itp. Spodobałam się gospodarzowi imprezy. Pierwsza część planu zaliczona. Teraz wystarczy tylko czekać na sygnał od Jokera. Po jakimś czasie usłyszałam jego głos w kolczyku. Brylowałam akurat w towarzystwie snobistycznej śmietanki towarzyskiej u boku Bruce'a Wayne'a. Postanowiłam udawać, że wszystko jest ok.

- Czy ktoś jeszcze czuje ten zapach? - skrzywiłam się.

- Ja nic nie czuję – odparł gospodarz. Reszta potwierdziła.

- A ja tak, nie zniosę tego – na mojej twarzy pojawił się udawany grymas. Szybko wyjęłam z torebki ''dezodorant'' i popsikałam dokładnie. Chmura rozeszła się po całym pomieszczeniu. Goście początkowo kaszleli, a potem zaczęli się przeraźliwie śmiać. Bruce spojrzał na mnie z niedowierzaniem i rzucił się na mnie. Miałam jednak szybszy refleks i odskoczyłam.

Wyciągnęłam broń z zamiarem ustrzelenia go, ale gdzieś zniknął. Do pomieszczenia zaczął się wdzierać cały gang. Wszyscy mieli karabiny. Do akcji wkroczyli także ochroniarze. Chłopaki znaleźli się obok skarbonki z pieniędzmi. To było niezłe widowisko. Bójka pomiędzy gangiem Księcia Zbrodni a ochroniarzami, w asyście dławiącego śmiechu ludzi zaatakowanych gazem. Zbyt długotrwały śmiech prowadził do śmierci. Z uśmiechem na twarzy. Do mnie, na razie nikt nie podskakiwał, ale nie chowałam broni i rozglądałam się co chwilę. Nie wiem czemu, ale ten chaos wprawiał mnie w radość. Czułam się jak honorowy widz jakiejś sztuki teatralnej. Jokera nigdzie nie było widać. Za to znikąd pojawił się Batman i jego przydupas Nightwing. Lizus Gacka chciał wyprowadzić ludzi z budynku, gdy ja dostałam znak, żeby mu na to nie pozwolić. Zaczęłam więc strzelać do niego, gdy zaatakował mnie Batman.

- Poznaję cię – brzmiał, jakby mu ktoś umarł.

- Doprawdy? - zaśmiałam się, ale próbowałam za wszelką cenę się mu wyrwać – Puszczaj mnie! - wrzeszczałam.

- Wiem, kim jesteś – trzymał mnie mocno – Pomogę ci. Wrócisz do normalności – walczył z moim uporem.

- Pierdol się! - krzyczałam na całe gardło – Jakiej normalności?! – wyrywałam się jak opętana. W końcu udało mi się kopnąć go na tyle mocno, że mogłam się wyślizgnąć. Upadłam na podłogę i dosięgnęłam swojej broni. Adrenalina buzowała w moich żyłach.

- Dziewczyno – Batman był niezwykle spokojny – Daj sobie pomóc.

- Jakie pomóc? - dyszałam ciężko z wycelowanym w niego pistoletem. Nie chciałam go zabić. To Joker miał do tego jedyne prawo. Chciałam go trzymać na dystans, dopóki klaun się nie pojawi. No właśnie, gdzie on jest? Przecież sam chciał być gwiazdą tej imprezy, a teraz nie raczy się nawet pokazać?

- Masz mętlik w głowie – odpowiadał spokojnie. Wkurzał mnie. Nie postrzegał, jako psychicznej wariatki. Widział zagubioną dziewczynkę.

- Mam w niej lepiej poukładane, niż ty – wysyczałam, nie spuszczając z niego lufy gnata. Ukradkiem przyglądałam się akcji ewakuacyjnej. Ludzie nie chcieli współpracować. Nightwing nie mógł ich wyprowadzić z budynku.

Nagle, do moich uszu dobiegł dźwięk helikoptera? Dach budowli roztrzaskał się i do środka wpadli najlepsi ludzie Jokera. On sam zwinnie spuszczał się na linie śmigłowca, a na szyi dydnał mu karabin. Charakterystyczny śmiech nie opuszczał klauna ani na chwilę. Ochroniarze już dawno polegli w walce z nieugiętymi gangsterami, a Batman i Nightwing uparcie walczyli z całą zgrają. Joker wylądował na ziemi. Byłam tak zaaferowana tym wszystkim, że nawet nie zorientowałam się, kiedy znalazł się przy mnie.

- Świetnie się spisałaś, kochanie – chwycił mnie za talię, przyciągnął i pocałował namiętnie – Mówiłem, że masz potencjał – klaun trzymał rękę na moim ciele i ze śmiechem wpatrywał się w akcję, jak Batman i Nightwing walczą z tyloma zbirami naraz – Cześć, chłopaki – pomachał do nich – Widzę, że coraz lepiej sobie radzicie – zaśmiał się szyderczo. Na ten znak, zbiry Jokera przestały się naparzać z Gackiem i przydupasem. Oni natomiast podeszli do nas.

- Ty parszywcu – Batman spojrzał na niego lodowato – Spodziewałem się po tobie różnych rzeczy, ale nie kradzieży pieniędzy na cele charytatywne – syknął.

- Może ci odpalę coś, jak będziesz grzeczny, Batsy – zaśmiał się.

- Gnida – splunął Nightwing.

- Twój pomocnik ma niewyparzony język, Batsy – odparł Joker, udając zgorszonego zachowaniem chłopaka – Moja pomocniczka tak nie mówi – uśmiechnął się do mnie.

- Coś ty zrobił tej dziewczynie – warknął Gacek.

- Ja? - klaun udawał zdziwienie – Nic jej nie zrobiłem. Odkryłem w niej potencjał i bratnią duszę, ale do niczego jej nie zmuszałem – wyszczerzył się.

- Musiałeś jej zrobić pranie mózgu. Byłbyś do tego zdolny – mruknął Batman.

- Nie musiałem – Joker pocałował mnie w policzek – Juliet jest wyjątkowa. Była szalona, zanim ją poznałem – uśmiechnął się.

- Niszczysz jej życie – syknął.

- My tu gadu-gadu, a gdzieś w tym budynku za jakiś czas coś może wybuchnąć – zaśmiał się klaun. Batman i Nightwing spojrzeli na niego z nienawiścią, ale Joker rzucił na podłogę jakąś puszkę. Przestrzeń wypełniła się różowym dymem, a ja ponownie usłyszałam dźwięk helikoptera. Zielonowłosy porwał mnie za talię i złapał się liny – Trzymaj się, cukiereczku – zaśmiał się i posłusznie mocno chwyciłam sznur.

Helikopter wzniósł się w górę, a my odlecieliśmy. Joker strzelił w ścianę budynku, uruchamiając chyba w ten sposób bombę, bo po chwili usłyszałam i ujrzałam gigantyczny huk. Widziałam wyskakujących z budynku Batmana i Nightwinga. Gang chyba zdążył się ewakuować wcześniej, bo go nie dostrzegłam. Lub mogli też zginąć. Lecieliśmy nad wieżowcami Gotham. Joker śmiał się upiornie. Moje włosy i sukienkę targały podmuchy wiatru. Po jakimś czasie klaun zaczął się wspinać po linie, więc zaczęłam go naśladować. Gdy zielonowłosy był na górze, wyciągnął do mnie rękę i pomógł wejść na pokład helikoptera.

- Co za akcja! - zawołałam, gdy staliśmy na otwartej klapie helikoptera i wpatrywaliśmy się w miasto.

- Będzie ich dużo więcej – zaśmiał się, odchylając głowę do tyłu.

- Lepiej powiedz, czy dobrze się spisałam jako asystentka – koniecznie chciałam znać jego opinię.

- Lepiej, niż mógłbym przypuszczać – uśmiechnął się – Mówiłem, że drzemie w tobie potencjał i trzeba cię tylko popchnąć we właściwym kierunku.

- Kiedy następna akcja? - dopytywałam.

- Ambitna z ciebie dziewczyna – uśmiechnął się i gestem dłoni kazał mi wejść w głąb helikoptera. Klapa śmigłowca zamknęła się, a Joker rozsiadł się na kanapie obitej niedźwiedzią skórą. Nie mam pojęcia, po co w środku śmigłowca jest potrzebna kanapa, ale nie zamierzałam się nad tym zastanawiać.

- Trening czyni mistrza – uśmiechnęłam się zadziornie – Im częściej będę miała okazję coś narozrabiać, tym będę w tym lepsza – usiadłam na rogu kanapy, zakładając nogę na nogę. Nie umknęło mojej uwadze, że klaun obdarza spojrzeniem moje nogi, wyeksponowane w czerwonych szpilkach. Połechtało to moją próżność.

- Podoba ci się sukienka? - spytał, opierając głowę na dłoni, którą położył na oparciu sofy.

- Tak, bardzo – spojrzałam na niego spod rzęs – A co?

- Muszę ci zamówić więcej strojów, które będą je bardziej odsłaniać – odparł.

- Masz na myśli nogi? - dopytałam.

- Mhm - znowu przejechał wzrokiem od kostek w górę.

- Skąd ty bierzesz te ciuchy? - spytałam, a zaraz po tym przyszło mi do głowy coś genialnego.

- Mam swoje sposoby, skarbie – uśmiechnął się.

- Czy byłaby taka możliwość, żebym sama projektowała swoje stroje? - zapytałam, pełna nadziei.

- Co masz na myśli, mówiąc: projektowała? - jego mina wyrażała całkowitą obojętność.

- Ja przedstawiam, jaki chcę mieć kostium, a ktoś go robi na podstawie moich wskazówek – odparłam.

- Czyli, że to, co ja ci zamawiam, to ci się nie podoba? - jego wyraz twarzy zmienił się na lekki gniew. Joker był typem faceta, który nie lubił, gdy ktoś kwestionuje jego pomysły. Zaraz pewnie padnie psychologiczne pytanie, znając go.

- Bardzo podoba – broniłam się. Już się nauczyłam, że nie mogę przy nim pyskować. Nie lubił tego. Nigdy nie wiadomo jak zareaguje psychopata – Po prostu chcę swoim strojem wyrażać siebie. Chcę za pomocą ubioru przedstawić całe swoje szaleństwo i jednocześnie godnie się prezentować jako Twoja Własność – lubił, kiedy używałam tego określenia. Zresztą, ja też lubiłam siebie nazywać Jego Własnością. On był facetem, któremu mogłam ulec. Któremu chciałam się podporządkować. Jego charakter dominanta był dla mnie czymś bardzo pociągającym.

- Dobrze – odparł chrapliwie. Uwielbiałam ten jego szorstki akcent w głosie. Reszta podróży helikopterem minęła w milczeniu. Gdy wróciliśmy do apartamentu, prawie świtało. Joker poszedł się przebrać i chyba znowu gdzieś wyszedł (nie wiem gdzie i po co), a ja z ulgą ściągnęłam niebotyczne szpilki. Może i nogi wyglądał w nich zabójczo, ale nie dało rady w nich chodzić na pełen etat. Pozbyłam się też sukienki i po raz kolejny zaczęłam narzekać na brak jakichkolwiek innych ubrań. Ku mojej radości, okazało się, że strój od Jokera, czyli koszulka z aktem własności i dżinsy, nie mają najmniejszych śladów krwi. Nie zagłębiając się za bardzo w to, jakim cudem ciuchy same się piorą, założyłam zestaw i legnęłam na kanapie. Z ciekawości włączyłam telewizor. Ciekawe, co mogą puszczać o tej porze. Włączyłam na jakiś kanał z filmami, ale tam były tylko ckliwe dramaty miłosne. Rzygać się chciało. Potem przełączyłam na program informacyjny.

- Witamy w dzisiejszym wydaniu ''Zaginionych'' – na ekranie pojawiła się buźka jakiegoś dziennikarza. Nie znałam go. Rzadko kiedy oglądałam telewizję. Byłam bardziej uzależniona od komórki i komputera. Teraz nie mam przy sobie ani jednego, ani drugiego i wcale mnie nie ciągnie. Kto powiedział, że życie z psychopatą nie może mieć pozytywnych skutków? Chyba lepiej jest, bawić się zabijając, niż marnować czas przy elektronice – Gościmy dzisiaj Terrenty Walter. Osiemnastoletnią dziewczynę z liceum w Gotham – mało nie spadłam z kanapy, gdy na ekranie zobaczyłam twarz Terry – Jest tu z nami, bo chciałaby coś przekazać – kontynuował dziennikarz.

- Witam. Nazywam się Terry i chciałabym prosić o pomoc – zaczęła – Moja najlepsza przyjaciółka zaginęła. Od kilku dni nie pojawiła się w szkole. Pod jej adresem nikt już nie mieszka. Nie udało mi się skontaktować z jej rodzicami. Jeśli ktoś ją widział, bardzo proszę o kontakt. Jest to wysoka, szczupła dziewczyna o długich brązowych, włosach i niebieskich oczach – pokazała do kamery moje zdjęcie – Moja przyjaciółka ma na imię Juliet. Bardzo proszę o pomoc w jej odnalezieniu – zakończyła. Zdezorientowana wyłączyłam telewizor. Przez paręnaście sekund wpatrywałam się w czarny ekran. Nie zauważyłam nawet, że Joker wszedł do pokoju. Musiał mnie zastać w tym dziwnym stanie.

- A tobie co się stało? - podszedł do mnie i bez ostrzeżenia lekko uderzył w twarz. Nie tylko nie oburzyłam się na ten czyn, ale wręcz ucieszyłam się, że przywrócił mnie do rzeczywistości.

- Muszę umrzeć – spojrzałam na niego pustym wzrokiem.

- Akurat dzisiaj? - przewrócił oczami. Chyba nie zrozumiał do końca, co powiedziałam.

- Moja przyjaciółka mnie szuka. Ona nie może mnie znaleźć! - rozglądałam się nerwowo po pokoju.

- Nie znajdzie cię, cukiereczku – usiadł obok mnie i bez pytania objął mnie ramieniem.

- Muszę coś zrobić – zaczęłam gorączkowo myśleć.

- Wiem co – odparł Joker. Nawet nie zauważyłam wcześniej, że trzyma w ręce szklankę wypełnioną whiskey. W mig wypił wszystko za jednym razem.

- Co? - spojrzałam na niego rozbieganym wzrokiem.

- To – uśmiechnął się szeroko, a po chwili przewrócił mnie i wyciągnął nóż. Gdy zdałam sobie sprawę z tego, co on chce zrobić, zaczęłam się wyrywać.

- Co ty robisz?! - szamotałam się pod nim, ale on był silniejszy.

- Przecież chciałaś umrzeć? - zrobił minę, jakbym była idiotką.

- Nie fizycznie! - spojrzałam na niego z przestrachem. Raz się go nie bałam, a za drugim mnie przerażał. Nienawidziłam swojej huśtawki nastrojów.

- Tylko się z tobą droczę, kotku – wybuchnął śmiechem, ale nie cofnął noża.

- To przestań – warknęłam.

- Widzę, że mój podpis się zabliźnia – przejechał palcem po mojej szyi. Wzdrygnęłam się. Nie miałam ochoty na powtórkę z rozrywki. Nie byłam zbyt odporna na ból, ale nagle ta sytuacja zaczęła mnie bawić.

- Jakie to urocze – zaśmiałam się szyderczo.

- Cóż to wywołało twój cudowny śmiech? - Joker przyłożył swoją dłoń z wytatuowanym uśmiechem do moich ust.

- Moja przyjaciółka się ze mną pokłóciła, a teraz udaje, że się o mnie martwi – zdjęłam jego rękę ze swojej twarzy – Łudzi się, że mnie odnajdzie i wszystko będzie po staremu – prychnęłam.

- Zawsze możesz się z nią zobaczyć – zaśmiał się i podniósł jednocześnie. Spojrzałam na niego pytająco – W specjalnych okolicznościach – ponowił śmiech i przyciągnął mnie do siebie tak, że to teraz ja leżałam na nim – Pokazałabyś jej, jak świetnie operujesz nożem – pokręcił ostrzem parę razy w powietrzu.

- Tylko właśnie chodzi o to, że ja nie chcę jej widzieć – oparłam głowę o jego klatkę piersiową i wtuliłam się w niego.

- Ja tam bym chętnie poznał twoją przyjaciółeczkę – zachichotał szorstko.

- Ona się ciebie panicznie boi, mój drogi – odparłam ze śmiechem.

- I nie chciałaby mojego autografu? - udawał zdumienie.

- Zesrałaby się ze strachu, zanim byś do niej podszedł – prychnęłam. Joker wybuchnął śmiechem. Jedno było pewne: Nie chciałam, by mnie odnalazła. W tym celu musiałabym , ''umrzeć'' jeśli chciałabym mieć spokój. Jednakowoż, ponieważ to kompletnie nie w moim stylu, żeby załatwiać sprawy wymagające interwencji, zdecydowałam, że najpierw troszkę się pobawię. Miałam nadzieję, że naprowadzę Terry na trop tego, kim mogę być, i więcej nie spróbuje mnie poszukiwać – Joker?

- Hm?

- Mam taki jeden kaprys – zaczęłam z szatańskim uśmieszkiem.

- Nooo? - przeciągnął słowo w zmysłowy sposób.

- Chcę zamordować swoich wrogów – odparłam.

- Jak chcesz to zrobić, skarbie? - zaśmiał się mrukliwie i przejechał delikatnie nożem po moim policzku.

- Pojechać do szkoły, wziąć ich z zaskoczenia i uciec – zaśmiałam się.

- Bez świadków? - mruknął.

- Nie. Tylko ja oraz Friedrick i Bett – odparłam – Stanę z nimi osobno twarzą w twarz, zamorduję, zostawię jakiś znak i ucieknę. Niech się głowią, kto to zrobił – zamruczałam.

- Mmm szybka akcja – zaśmiał się – A co z twoim ,,zniknięciem''? - spytał, jeżdżąc dłonią po mojej szyi.

- Najpierw przyjemności, a potem obowiązki – zaśmiałam się.

- Stajesz się gorsza, niż ja – na jego twarzy pojawił się uśmiech zadowolenia.

- Oszalałam, cóż mogę dodać – odwzajemniłam uśmiech. Joker uśmiechnął się szeroko odsłaniając implanty na zębach i przyłożył dłoń z tatuażem do mojej twarzy.

- Oszalałaś, dzięki mnie – wybuchnął głośnym, niekontrolowanym śmiechem.



Chyba najdłuższy rozdział ze wszystkich :O -> Edit! To słodkie, że kiedyś tak myślałam. Teraz potrafię machnąć nawet 10k słów ;>

Ostatnio doznałam weny i natchnienia, więc mam jeszcze jeden rozdział w zapasie.

Pozdrawiam serdecznie

LadyBellworte ♦♥♦



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top