Get Insane CXXVI

Edyta

Nie mogłam wprost uwierzyć w to, co się stało. Przez dobre pół godziny nie mogłam pozbierać szczęki z podłogi i spoglądałam tępym wzrokiem na wyświetlacz komórki, licząc, że Julia zaraz oddzwoni. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Telefon milczał, a ja nie umiałam się z tym pogodzić. Byłam zbyt zżyta z kuzynką, żeby to tak zostawić. Julia nigdy nie zareagowałaby na mój telefon w ten sposób. Jeszcze nie tak dawno, komentowała nasze rozmowy wesołym piskiem, a teraz? Nie dość, że zmieniła numer, którego nie raczyła nikomu podać i można z nią było się kontaktować tylko przez Messengera, to jeszcze brzmiała, jakby wiadomość o moim przyjeździe była dla niej kłopotem!

Podejrzenia cioci były całkiem słuszne. Julia zmieniła się i nie mogę powiedzieć, że była to korzystna zmiana. Ona nie chciała słyszeć o żadnym spotkaniu! Jej głos sprawiał wrażenie, jakby była znana w mieście i musiała się ukrywać, ale... Z czego mogła być słynna?

- Edytko? - drzwi pokoju, który zajmowałam, uchyliły się i do środka weszła ciocia Iza. Śmieszyło mnie trochę, że tak zatonęli w tym amerykańskim świecie, że zwracali się do siebie zagranicznymi odpowiednikami, ale, nie mnie to oceniać.

- Tak, ciociu? - wstałam z kanapy i podeszłam do niej.

- Dodzwoniłaś się do Juliet? - zapytała. Mimo jedenastu lat mieszkania za granicą jej akcent wciąż pozostawał czysty, kiedy używała ojczystego języka.

- Taaak... - uciekałam wzrokiem. Było mi głupio, ale co jej mogłam powiedzieć? Przecież nie palnę, że jej obawy mają sens...

- I co? - spytała, pełna nadziei.

- Julia jest po prostu przepracowana i tyle – skłamałam. Julix i ja przyrzekłyśmy sobie jeszcze za dzieciaczka, że zawsze będziemy wobec siebie lojalne, choćby nie wiem co. Znam kuzynkę i wiem, że gdyby wszystko było ok, nie byłaby taka szorstka – Praca daje jej satysfakcję i wpadła w lekki perfekcjonizm, ale nic poza tym – dodałam – Obiecała, że będzie w niedzielę – mruknęłam, lekko obawiając się potwierdzania jej słów. Rzekła co prawda: ''Do zobaczenia w niedzielę'', ale czy można to traktować poważnie? Z nas dwóch, to Julia była zawsze tą szaloną, a ja robiłam za głos rozsądku. Nie twierdzę, że moja kuzynka zachowywała się nieodpowiedzialnie, bo obie nas cechowała jakaś inteligencja, ale to ona wydawała mi się bardziej beztroska.

- Zawsze się śmialiśmy, że Juliet wygrałaby konkurs na najbardziej leniwego człowieka – parsknęła ciocia – Tak między nami, Edytko – zrobiła znak zasuwania ust – Chyba wolałabym, żeby mieszkała dalej z nami – westchnęła – Juliet jest ostatnią osobą, która mogłaby dorosnąć – dodała z lekkim smutkiem.

- To prawda – przytaknęłam – Dobrze, że chociaż na obiad przyjdzie – pocieszyłam ją.

- Racja – twarz cioci rozpromieniła się – Mam tylko nadzieję, że ten psychopata jej, chociaż nie niepokoi – dodała półszeptem.

- Jaki psychopata, ciociu? - uniosłam brwi. Ciocia i wujek nie lubili się dzielić problemami, ale to zdanie zabrzmiało naprawdę dziwnie.

- To już przeszłość, Edytko. Na szczęście – odparła.

- Ale, co się stało? - dociekałam. Zawsze cechowała mnie ciekawość i Julia twierdziła, że to wada. Ja tak nie uważałam i dlatego zdecydowałam, że przerobię tę moją wścibskość na coś pozytywnego. Po tym, jak zdałam w Polsce maturę, miałam do wyboru albo pracę, albo studia. Rodzice woleli, żebym znalazła sobie jakąś robotę, bo już się w szkolnej ławce nasiedziałam. Byli pod tym względem trochę zacofani, ale kochałam ich nad życie. Postanowiłam jednak, że pójdę na detektywistykę. Skoro i tak wściubiałam nos w nie swoje sprawy, jakby to Julia określiła, niech, chociaż mi za to płacą!

Przyjechałam w odwiedziny do wujków, żeby wyrwać się z domu. Tak to pracowałam dorywczo na kasie, udzielałam korków z anglika, ale nie traktowałam tego poważnie. Potrzebowałam odetchnąć i chciałam też się spotkać z ulubioną kuzynką. Myślałam też, żeby studiować za granicą i zorientować się, czy to całe Gotham ma uczelnię z moim wymarzonym kierunkiem. Priorytetem było jednak odnowienie kontaktów z Julix, bo okropnie mi jej brakowało. Jej dusza wchłonęła ten cały ''hamerykański'' świat i rzadko kiedy zawitała do Polski. Tęskniłam za nią, dlatego jej oschłe słowa zabolały dwa razy bardziej.

Nie mogłam czekać do niedzieli! Musiałam się spotkać z nią jeszcze przed rodzinnym obiadkiem, zanim przyjadą moi rodzice i zrobi się nuda, że masakra. Może trochę za ostro ją potraktowałam, zarzucając, że mnie olała, ale jej zachowanie zbiło mnie z tropu. Musiałam się koniecznie dowiedzieć, co się stało z moją wiecznie uśmiechniętą kuzynką...

Juliet

Uniosłam do ust butelkę szampana i przechyliłam do dna. Z radością spojrzałam na pokój hotelowy, który mówiąc krótko, rozpierdoliłam. Ale, na co komu ta wiadomość, jak pewnie wszyscy woleliby dowiedzieć się, jak to tego doszło?

Nie mogłam na trzeźwo znieść tego wszystkiego, więc skorzystałam z hotelowego barku i wyjęłam szampana. Słodki, musujący płyn trochę polepszył mój nastrój, ale nie mogło się obejść bez muzyki. Zlokalizowałam obecność głośników, skonfigurowałam je z moim telefonem i zapijałam smutki przy akompaniamencie dubstepowej składanki.

Oprócz tego wyciągnęłam zapasy mojego ziółka i mając wszystko w dupie, zjarałam kilka blantów.

Nie wiem, co bardziej przeszkadzało tym kilku ludziom, którzy przychodzili mnie upominać, żebym była ciszej. Ja pierdolę... Niektórym, to wszystko przeszkadza. Słuchałam muzyki cicho i nie zakłócałam ciszy nocnej, bo był jeszcze dzień! Ale, zawsze znajdzie się ktoś, kto się dopierdoli...

Cóż, faktem jest, że piątka osób, a mianowicie małżeństwo z pokoju obok, którzy nie mogli uśpić swojego kaszojada, bo muzyka grała za głośno, biznesmen z piętra wyżej, który wyczuł moje zioło i chciał, żebym się z nim podzieliła i dwie przyjaciółeczki, które dzień wcześniej imprezowały, a teraz próbowały odespać, leżała martwa pod ścianą, a bohomazy z krwi ozdobiły meble, na co nie zwracałam większej uwagi. Wszyscy przed śmiercią próbowali walczyć, stąd ten burdel, w którym czułam się zadziwiająco dobrze. Wszędzie ślady posoki i ogólny chaos. Pokój capił trawką, szampanem i świeżymi zwłokami. A ja?

Ja sobie siedziałam po turecku na łóżku, ubrana jedynie w czarną koszulkę, niebieskie majtki i różowe kapcie. Podziwiałam z daleka swoje dzieło i podśmiewałam się pod nosem, na zmianę upijając łyk szampana i jarając skręta.

Moje zachowanie i nieobecność kilku gości wzbudziła zainteresowanie pracowników hotelu, którzy zadzwonili na policję. Jednakże, gdy GCPD dowiedzieli się, że to ja stoję za pięcioma morderstwami, bezradnie rozłożyli ręce, przeprosili i zapowiedzieli, że gdy mój immunitet zniknie, na pewno za to odpowiem. Na razie, mogli jedynie dopisać zabójstwa ofiar do mojej licznej listy przewinień. Olewałam to zimnym moczem. Byłam najebana, ujarana i kompletnie odcięta od problemów. Nie omieszkałam więc wdać się w telefonową pyskówkę z Jimem Gordonem, specjalnie dać na głośno mówiący i specjalnie zastrzelić dwójkę pracowników, którzy odważyli się zareagować. Kapitan był wściekły, a ja miałam ubaw.

Byłam na tyle hojna, że nagrodziłam lojalny personel pieniążkami. Kilka osób, które dały radę mnie odwiedzić, dostały po tysiaku i zamknęły pyski. Ludzie są przekupni, haha...

- Kurwa, gdzie jest ta moja pizza? - jęknęłam głośnie, pijąc do zamówienia, które złożyłam pół godziny temu! - Wystawię im jedną gwiazdkę! - warknęłam, wypijając szampana do końca i rzucając pustą butelką w stronę trupów. Udało mi się ją rozbić o głowę jednego z nich – Fak je! Dziesięć punktów! - podniosłam ręce w górę i zaklaskałam – Meh, te zwłoki zaczynają mnie wkurwiać – mruknęłam na głos, zeszłam z łóżka i wyrzuciłam wypalonego jointa przez okno. Podeszłam do martwych i zaczęłam wlec ciało jednego z nich. Otworzyłam drzwi pokoju i wywlokłam trupa na korytarz. Niech pracownicy mają niespodziankę, a może nawet inni goście, bo personel próbował załatwić sprawę po cichu.

Zamknęłam swój pokój, wcześniej wyciągając z szuflady gnata, schowałam klucz do stanika i poszłam na spotkanie z innymi mieszkańcami hotelu. Ponoć, nie tylko ta parka miała dzieciaka...

Zachowując się jak pieprzony stalker, krążyłam po korytarzach, nasłuchując dźwięków bękarta z różnych pokoi, gdy zauważyła mnie pokojówka i ze strachu upuściła ręczniki.

- Proszę, pani, proszę wracać do siebie, błagam... - jęknęła przerażona. Ledwo jej dałam kasę, a ona już coś ode mnie znowu chce? No kurwa!

- Szekaj, szekaj, szekaj – wybełkotałam, przytrzymując się ściany – Tymi sze przydasz – zachichotałam złowieszczo, a kobieta zrobiła znak krzyża – Nie pacśiorkuj, tylko gadaj, grze znajde jakiesz żecko – uśmiechnęłam się jak pedofil.

- Błagam... - zapłakała.

- Po dobroćsi nie będzie? - wycelowałam w nią pistoletem – Jag senne jest dwoje żyćsze? - zapytałam, chwiejąc się lekko.

- Błagam, niech pani wróci do pokoju, ja nic nikomu nie powiem... - zaczęła płakać, czym mnie wkurwiła.

- Jag senne jest dwoje żyćsze?! - warknęłam głośniej, strzelając w sufit. Nie odpowiedziała. Podeszłam do niej kołyszącym się krokiem – Maż rodrzinę? - rzuciłam, ale milczała – Może żecko? - prychnęłam, zbliżając lufę gnata do jej skroni. Zatrzęsło nią jak galaretką i zbladła gwałtownie – No? - ponagliłam ją.

- Niech pani zostawi w spokoju moją córkę... - chlipnęła.

- Więs sóreczka! - parsknęłam – Jeztem pewna, że sze dogadamy – zachichotałam szaleńczo, obejmując pokojówkę ramieniem.

- O czym pani mówi? - wydukała ledwo.

- Chyba nie chsemy, żeby... - ucięłam – Jag sórcia ma na imię? - zagaiłam.

- E-emily – wyjąkała przerażona kobieta.

- Nie chsemy, żeby Emily została szerotą, czy tam półszerotą, prawda? - syknęłam.

- Błagam... - powtarzała się jak zdarta płyta.

- Nie chsemy? - warknęłam, chwytając ją za gardło.

- Nie... - pisnęła cicho.

- Świetnie! - parsknęłam – Wiem, że jezt tu więsej żeci – mruknęłam – I ty mnie zabierzesz do jednego – zaśmiałam się.

- Ale... - zaczęła, gdy przycisnęłam lufę do jej skroni – Co chce pani zrobić...

- Jestem pedofilem – zakpiłam – Nie wiem, nudzi mi sze – odparłam – Żadnych sztuczek, niunia – zagroziłam – Pomyśl o Emily – szantażowałam ją emocjonalnie – Prosty układzik, żecko za żecko – dodałam – A jak będziesz grzeczna, to cię nagrozę kolejnym tysiakiem, bo kasa na ulisach nie leży – mruknęłam – A bużet rodzinny wspieracz czeba, mam rasję? - szepnęłam jadowicie.

- Nie szkoda pani pieniędzy? - prychnęła. Nienawidziła mnie, bo dałam jej łapówkę za milczenie i miała wstręt do siebie, że w ogóle ją przyjęła, oraz że rozważała wzięcie kolejnej.

- Mam więsej hajsu, niż ty zarobisz przez całe żyćsze – parsknęłam – Zresztą i tak kradzione – ponowiłam śmiech – A teraz, prowadź do jakiegosz dzieciaka – zaśmiałam się upiornie. Pokojówka zdusiła łzy i ruchem głowy wskazała na schody.

- Państwo Watson są na kolacji w hotelowej restauracji – wyjąkała, otwierając drzwi jednego z pokoi – A ich synek... - zaczęła, ale zapłakała – Śpi w łóżeczku – dodała przez łzy. Była już świadoma, jaki los czeka dziecko.

- To ja będę tą złą wróżką z Kopciuszka – zachichotałam i weszłam do środka, zamykając za sobą drzwi.

- Ale co chce pani zrobić... - jęknęła pokojówka, śledząc każdy mój ruch.

- Coś spektakularnego – odparłam – Masz komórkę? - spytałam, rzucając jej spojrzenie.

- Słucham? - warga jej zadrżała.

- Czy masz komórkę – warknęłam.

- Mam – pisnęła.

- Więs to ty będziesz bohaterką filmu – zachichotałam.

- Co takiego? - pokojówka była bliska płaczu.

- Daj telefon – burknęłam.

- Co... - znowu się rozkleiła. Ja jebię, jacy ci ludzie są żałośni.

- Dawaj ten telefon! - krzyknęłam, strzelając w sufit. Głupi kaszojad się obudził i zaczął wyć. Przerażona kobieta wyciągnęła smartfona i rzuciła mi do ręki – Zamknij mordę! - warknęłam do dzieciaka.

- Niech pani nie krzyczy... - jęknęła, ale skomentowałam to prychnięciem.

- Otwórz okno – rozkazałam, próbując przekrzyczeć wrzaski gówniaka.

- Ale po co... - spojrzała na mnie z przerażeniem.

- Otwieraj to głupie okno! - wydarłam się, celując w nią gnatem – A ty stul pysk! - warknęłam do bękarta. Zapłakana i roztrzęsiona pracownica podeszła do okna i drżącymi rękoma, uchyliła je – Na oścież – syknęłam i wykonała polecenie, przełykając łzy – Bardzo dobrze – zachichotałam, zadowolona również, że mój bełkot ustał.

- Po co to wszystko... - znowu się rozbeczała.

- Wszystkiego się zaraz dowiesz, spokojnie – parsknęłam i włączyłam nagrywanie.

- ...

- A teraz, weź dzieciaka i go wyrzuć – zaśmiałam się, a pokojówka patrzyła na mnie osłupiała.

- P-p-pani chyba żartuje! - wyjąkała.

- Nie tym razem – parsknęłam, nagrywając jej mordę – Wyjmij go stamtąd i wywal za okno. Może pofrunie – zakpiłam szyderczo.

- Przecież to jest zwykłe zabójstwo niewi... - zaczęła, ale jej przerwałam.

- To nie jest zwykłe zabójstwo – prychnęłam – To niezwykle kreatywne zabójstwo – zachichotałam – A mówią, że Caro jest typowa, phi! - splunęłam ze wstrętem – No już, szybko! - zacmokałam, ale kobieta patrzyła na mnie z nienawiścią.

- Nie zrobię tego – wycedziła zimno.

- Świetnie! - prychnęłam i zastrzeliłam ją. Kaszojad znowu zaczął ryczeć – Ciekawe, jak ja mam teraz jednocześnie wyrzucić dzieciaka i nagrywać filmik? - warknęłam – To było bardzo egoistyczne, wiesz? - naburmuszyłam się – Ty sobie umarłaś i ja muszę wszystko robić – syknęłam – Żałosne – skwitowałam i odłożyłam komórkę na stolik. Wyjęłam gówniaka z kołyski i położyłam go na zewnętrznym parapecie. Chwilę później, nakierowałam na niego kamerkę telefonu.

- Witam ponownie! - zachichotałam – Mieliśmy małą przerwę techniczną, ale już wszystko gra! - dodałam wesoło.

- Jim, ten filmik dedykuję ci, żebyś się nie nudził w pracy – parsknęłam i zrobiłam zbliżenie na dziecko – Fuj, jakie to jest brzydkie – splunęłam – Ale spokojnie, bo Caro uwolni świat od tego paskudztwa – zachichotałam upiornie i zaczęłam spychać dzieciaka z parapetu – Będę musiała umyć rękę – westchnęłam na głos – Jeny, jakie to coś jest ciężkie – mruknęłam, ale wreszcie udało mi się zrzucić zawiniętego kaszojada w dół – Poleciał! Poleciał! Widziałeś, jak poleciał? - zaczęłam krzyczeć, niczym cheerleaderka – Uhuhu, tyle emocji – parsknęłam – Po raz kolejny, uratowałam świat przed odrażającą, małą larwą – napuszyłam się dumnie – Powinnam medal jakiś dostać, czy coś – parsknęłam złośliwie.

- A teraz, pokażę aktorów, którzy nie mogli wziąć udziału w przedstawieniu – chwiejnym krokiem podeszłam do zwłok pokojówki i wycelowałam w nie pistoletem – Ta dam! - zawołałam – Ona niestety nie zagrała w sztuce, bo zrobiłam pif-paf, ale tak to już bywa w show-biznesie – westchnęłam ciężko, cały czas nagrywając – Uczcijmy jej pamięć minutą ciszy – zamilkłam na równe sześćdziesiąt sekund – Dobra! Koniec tego dobrego – prychnęłam – Wracam do siebie, bo może łaskawie dowieźli w końcu moją pizzę, którą zamówiłam godzinę temu! - awanturowałam się – Zero szacunku do klienta, Jim. Zróbcie z tym coś – zakończyłam i zatrzymałam nagrywanie. Zapisałam je i wysłałam na fanpage policji w Gotham. Nie tylko oni go zobaczą, ale i inni użytkownicy! Jej! Będę sławna i zostanę celebrytką, lol.

- No! Zrobiłam, co miałam zrobić, zasłużyłam na papu – mruknęłam, wyrzucając komórkę przez okno. Zgarnęłam pistolet i na luziku wyszłam z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Chciałabym zobaczyć minę rodziców, ale nie można mieć w życiu wszystkiego.

W korytarzu spotkałam dostawcę pizzy i dobitnie dałam mu do zrozumienia, że nie będę płacić. Chyba skumał, bo nic nie mówił, jak rozkwasiłam jego mózg na ścianie. Do swojego apartamentu wróciłam szczęśliwa i zrelaksowana. Zamknęłam drzwi na klucz i udałam się na łóżko, w celu konsumpcji pizzy.

Trochę przeszkadzał mi zapach rozkładających się zwłok, więc zanim przystąpiłam do jedzenia, wywlokłam trupy za drzwi, umyłam ręce, popsikałam pokój dezodorantem i na spokojnie zabrałam się do pałaszowania.

Włączyłam na laptopie jakąś komedię i oglądałam film, przegryzając kawałki pizzy.

Mój relaks zakłócił telefon. Dzwonił Pingwin. Czego ten debil chciał...

- Halo – mruknęłam z pełnymi ustami.

- Powiedz, że tego nie zrobiłaś... - jęknął na przywitanie.

- Czego? - prychnęłam, bo musiałam przez niego zatrzymać film.

- Powiedz, że nie wyrzuciłaś bezbronnego dziecka przez okno... - głos Cobblepota był dziwny.

- Wyrzuciłam – odpowiedziałam, bardzo z siebie zadowolona. Wcześniej oczywiście przełknęłam kęsy jedzenia.

- Na litość boską, dziewczyno... - westchnął ciężko – Ty jesteś obłąkana! - wydarł się.

- Dziękuję, Oswald – na moich ustach zagościł szeroki uśmiech.

- Co trzeba mieć w głowie, żeby... - zaczął, ale weszłam mu w słowo.

- To jest dobre pytanie – parsknęłam – Coś jeszcze? - ziewnęłam, dając mu znak, że mnie nuży.

- Ten filmik widziało już trzy tysiące osób! - był wzburzony.

- Ile lajków? - parsknęłam, kompletnie się niczym nie przejmując.

- Możesz być przez chwilę poważna...? - brunet tracił nerwy.

- Nie – zachichotałam.

- Pomyślałaś, że ktoś z twojej rodziny może to zobaczyć? - zapytał poważnie.

- Szczerze? - burknęłam – Mam to w dupie – odparłam zgodnie z prawdą. Już chyba nie podchodziłam do tego tak ostrożnie. To i tak się kiedyś wyda, więc może nawet teraz.

- A od kiedy? - zainteresował się.

- Boże, człowieku – warknęłam – Będziesz mi teraz zatruwał życie takimi pytaniami? - burknęłam.

- Ty jesteś kompletnie pijana – zauważył cierpko.

- Nie tylko – parsknęłam odruchowo.

- Słucham?

- Nie tylko pijana – odmruknęłam i ugryzłam kawałek pizzy. Jak ten ser się ciągnie! Geez – Jestem też zjarana – zaśmiałam się, czemu towarzyszyła zakrztuszenie się jedzeniem – No i głodna – odkaszlnęłam – Naprawdę mi przeszkadzasz – dodałam.

- Co cię podkusiło, żeby wysłać to wideo na stronę policji w Gotham? - syknął wściekle.

- To było zamierzone – odparłam lekko – Poza tym, jestem nietykalna i wiem, że to twoja sprawka, Ozzy – zachichotałam kokieteryjnie. Po drugiej stronie nastąpiła kilkusekundowa cisza.

- Skąd się dowiedziałaś? - mruknął po dłuższej przerwie.

- Cóóóóż – przygryzłam wargę – Narobiłam dzisiaj troszkę zamieszania, to i policja chciała mnie utemperować – mówiłam głosem niewinnej lolitki – Aleeeeee – przeciągnęłam celowo ostatnią literę – Ku swej wielkiej radości, dostałam informacje, że nic nie mogą mi zrobić, bo mam immunitet – zachichotałam – I, że to ty to załatwiłeś, Pingwinku – dodałam wesoło.

- Nie nazywaj mnie tak... - warknął.

- Ooo, dlaczego? - bawiło mnie to – Jesteśmy przyjaciółmi, tak? - spytałam retorycznie – Więc wymyślam ci słodkie ksywki, to normalne – dodałam – Ty też musisz mnie jakoś nazwać, wiesz? - parsknęłam.

- W tej chwili, najbardziej mnie interesuje, czy będziesz w sobotę – mruknął obojętnie.

- Obiecałam – odparłam – Będę, będę – przyrzekłam.

- Świetnie – oczami wyobraźni zobaczyłam jego cwany uśmieszek – Bo to pojutrze – dorzucił.

- Cooo? - jęknęłam półprzytomnie – To znaczy, że dzisiaj jest czwartek? - byłam kompletnie zdezorientowana.

- Juliet – Cobblepot westchnął ciężko – Czy ty w ogóle patrzysz na kalendarz? - zapytał.

- Em, nie – mruknęłam szczerze – Ja nawet nie wiem ile mam lat – dodałam po namyśle – Ostatnie urodziny spędziłam w więzieniu – wyjaśniłam – Albo psychiatryku – zmieniłam zdanie – A może to nie były urodziny, tylko święta? - spytałam bardziej samą siebie, aniżeli Pingwina.

- Nie obchodzą mnie twoje problemy z pamięcią – warknął ostro – Oczekuję twojej obecności w sobotę i nic mnie więcej nie interesuje – dodał i zakończył rozmowę.

- Aha – skomentowałam i wróciłam do jedzenia pizzy, wznawiając przy okazji film.

Musiałam przysnąć, bo obudził mnie kolejny telefon, a nie przypominam sobie, żebym była tak skupiona na filmie, że nie usłyszałam dzwonka. Dobrze, że w tym wszystkim, chociaż zjadłam pizzę. Nie wybaczyłabym sobie zmarnowanego papu...

- Kurwa, czemu wszyscy dziś do mnie dzwonią? - warknęłam na głos, szukając w zwałach pościeli dzwoniącej komórki. Zaczęłam odczuwać pierwsze efekty picia i skłamałabym, mówiąc, że ból wcale nie rozsadzał mojej czaszki...

- Halo... - warknęłam niemiło, nie siląc się nawet na odrobinę życzliwości.

- Julia, czemu nie odbierasz tej jebanej komórki?! - po drugiej stronie wydzierała się Edi. O nie... Tylko nie ta szmata z leroy merlin...

- Przestań wrzeszczeć, łeb mi pęka... - jęknęłam żałośnie.

- Dzwonię do ciebie szósty raz! - ani myślała mówić ciszej...

- Spałam – burknęłam nieprzytomnie, łapiąc się za głowę. Muszę jakiś apap znaleźć...

- Martwię się o ciebie... - przeszła od razu do rzeczy.

- Zupełnie niepotrzebnie – ziewnęłam – Która godzina... - mruknęłam słabo.

- Dochodzi dziewiętnasta – odparła kuzynka.

- Aha – skomentowałam – Edi, wybierasz kiepskie pory na pogaduszki przez telefon – dodałam.

- Ale co się dzieje? - dociekała. W jej głosie wyczuwałam troskę? Chuj wie...

- Nic się nie dzieje – zapewniłam i w tym samym momencie, do moich drzwi zaczął się dobijać jakiś wściekły facet. Rzucał wyzwiskami na prawo i lewo, a w tle rozbrzmiewał rozpaczliwy płacz jakiejś babki. Ja pierdolę... Człowiekowi łeb rozwala, a tu go męczą i telefony i jeszcze jakiś furiat za drzwiami...

- Co to za hałasy? - spytała zaniepokojona.

- Zaraz się dowiem – odrzekłam, sięgając po gnata, leżącego na szafce. Miałam świadomość, że Edyta może wszystko słyszeć, ale przestało mnie to obchodzić. Fajnie jest mieć tajemnicę, ale gdy wychodzi ona na światło dzienne, też nie można w gacie robić.

- Julix, powiedz, co się tam dzieje... - miała błagalny ton głosu.

- Zaczekaj chwilę, Edi – mruknęłam do kuzynki i położyłam telefon głośnikiem do poduszki. Gdy byłam już pewna, że dziewczyna nie usłyszy wszystkiego, chwyciłam pistolet i ze smutkiem zauważyłam, że nie ma naboi. Musiałam przeładować i awanturnik, który walił pięściami w drzwi, musiał poczekać. Zanim znalazłam zapasy, minęło trochę czasu, ale szybko zapełniłam magazynek, luzackim krokiem podeszłam do drzwi.

Otworzyłam je, ociągając się lekko i nim facet (prawdopodobnie ojciec tego dzieciaka) zdążył mnie udusić gołymi rękami, wpakowałam kilka kulek w jego klatkę piersiową. Nieskazitelnie biała koszula, straszyła teraz szkarłatną plamą, a siła pocisku była na tyle silna, że jego posoka chlupnęła na moją twarz i t-shirt. Kobitka zamilkła, gdy jej kochaś zrobił ostatnie tchnienie i padł martwy. Dopiero później wydarła mordę jak gwałcony orangutan, czego moja biedna głowa nie mogła znieść. Z cierpieniem wymalowanym na twarzy, zastrzeliłam sukę. Korytarz ozdobiły kolejne zwłoki, bo personel ani myślał o sprzątaniu. Za co ja tutaj płacę? Pfff.

- Soreczka, że musiałaś czekać, Edi – podniosłam telefon i walnęłam się na poduszkę.

- Julia... - przełknęła nerwowo ślinę – Co zrobiłaś...

- Nic specjalnego – odparłam, unosząc nogi w górę i przyglądając się swoim kapciom – Kulturalnie wyjaśniłam pewnym ludziom, że to nieładnie tak walić w drzwi – dodałam.

- Słyszałam strzały... - zamilkła.

- Aaa, rozbiłam butelkę od szampana – ucięłam – Czemu dzwonisz, tak w ogóle? - zagaiłam. Byłam na kacu, ale bardziej trzeźwa niż wcześniej.

- Naprawdę nie znajdziesz dla mnie czasu? - miała w głosie cień nadziei.

- Edi... - jęknęłam – To nie jest najlepszy pomysł... - zaczęłam, ale mi przerwała. To zaczyna być irytujące.

- Nie możesz nawet jutro na godzinkę pójść do kawiarni? - nalegała.

- Ech... - westchnęłam, bawiąc się pistoletem – I tak widzimy się w niedzielę, nie chce mi się... - powołałam się na swoje nieśmiertelne lenistwo.

- Proszę, Julix! - nie ustępowała łatwo – Godzinka, nie więcej! - prosiła.

- Bożeeeee – przewróciłam oczami – Ale gdzie... - warknęłam nieprzyjaźnie. Jakby nie spojrzeć, to kryminalistka nie powinna chodzić swobodnie po mieście...

- W ''CupCake''? - zaproponowała.

- O której? - mój tembr głosu nie podzielał jej entuzjazmu.

- O piętnastej? - zapytała, a ja zaczęłam kalkulować, czy obudzę się przed południem.

- Nie wiem... - chciałam ją zbyć.

- Proszęęęęęęęę – zawyła żałośnie, co nasiliło mój ból głowy.

- Och, dobra już – warknęłam – Ale tylko do kawiarni i nigdzie więcej – zastrzegłam.

- No pewnie! Super! To do jutra! - zasypała mnie hasłami i rozłączyła.

- Naucz się odmawiać, idiotko – burknęłam zła na samą siebie i zeszłam z łóżka. Cuchnęłam przepitym szampanem, zielskiem i krwią niewinnych. Wypadałoby coś ze sobą zrobić, a nie bez powodu zapłaciłam za pokój z wanną...

Spojrzałam na przygotowaną kąpiel, niczym głodny Reksio na szynkę i z uwielbieniem zatonęłam w puszystej pianie i gorącej wodzie. Uwielbiałam temperatury zbliżone do kotłów z piekła. Może dlatego, że to był kiedyś mój dom i tęskno mi teraz? Hahaha...

Znając życie, ilekroć próbowałam się zrelaksować w łazience, dzwonił telefon. To się imbecyle zdziwią, że celowo wyłączyłam komórkę. Nic mnie teraz nie interesuje. Tylko ja, dłuuuga kąpiel i pełen relaksik...

Joker

Nocna jazda do klubu to moja ulubiona rzecz. Można odpocząć od wszystkiego, napić się dobrej whiskey i ograć w pokera frajerów, którzy stawiają oszczędności swojego życia. Nie można również zapomnieć o diabelskich przysługach, których nigdy nie wyświadczam.

Wprost uwielbiam patrzeć na te do bólu żałosne mordy ludzi, co wierzą, że mogą ze mną wchodzić w jakieś układy i wyjść z tego bez szwanku. Cóż mogę rzec? Jestem niehonorowym chujem i dobrze mi z tym.

Batsy nie pojawia się od tak długiego czasu, że zaczynam się niepokoić. Mój przyjaciel nietoperz zrezygnował ze swojej bohaterskiej powinności? Nie, to niemożliwe. Moją życiową misją jest go zniszczyć, ale jak mam to robić, skoro on wszystko utrudnia?

Jebany Pingwin jest na stanowisku burmistrza i wprowadza własne, pierdolone zasady. Robi wszystko, żeby się przypodobać mieszkańcom. Włazi im w dupę bez wazeliny. Nie miałem pojęcia, że Ptasiu może tak nisko upaść.

Ale nieobecność Batmana ma swoje plusy, a przynajmniej teraz je zauważyłem. Mogę się skupić na odzyskaniu mojej słodkiej Juliet, a do tego potrzebuję przerwy od walki z Gacusiem.

W czym ten pierdolony szczeniak Valeska, jest lepszy ode mnie?! Ma brzydką mordę, którą można zdzierać asfalt i zero poczucia humoru! Caro naprawdę obraża moją osobę, wybierając takie gówno zamiast mnie!

Niech ona sobie nie myśli, że jak już ją dostanę w swoje ręce, to będzie mogła liczyć na wolność i swobodę! Przykuję sukę łańcuchem do ściany w pokoju i będę ją uwalniać tylko, jak zasłuży. Nauczę roszczeniową kurwę szacunku, podporządkuję sobie ją lepiej niż Quinn...

- Co dzisiaj tak słabo, Harley? - prychnąłem, przyciskając głowę blondynki do mojego krocza – Stać cię na więcej – dodałem i usłyszałem odgłos dławienia. Coś moja suka wypadła z formy, skoro nie ma siły zrobić głębokiego gardła. Niech się cieszy, że okazałem tyle łaski, bo jak w nią wystrzelę, to sperma będzie jedyną rzeczą, jaką kurwa połknie. Chyba że zasłuży, to pozwolę jej na jednego drinka, hahahaha...

Przed nami jeszcze długa droga, zanim dojedziemy do Laugh and Grin, a Harley coś długo to schodzi. Zwykle zajmuje jej to około kilku minut, żebym się spuścił, a teraz co chwilę przestaje ciągnąć, jak zepsuty odkurzacz. Sama jest sobie winna.

A Caro obciągnęła mi kiedyś? Chyba nie. To ciekawe, ale nie potrafiłem sobie wyobrazić, żeby ją zmusić do robienia loda. Co innego Quinn, bo ta to padała na kolana, ilekroć rozpinałem spodnie. Ładnie suczkę wytresowałem, haha.

Jakby tu odbić mojego cukiereczka? Pierw musiałbym zajebać tego Valeskę, ale to trzeba by go było znaleźć. Bez swojego przyjaciela pedała, Juliet nie miałaby już nikogo i musiałaby do mnie wrócić. Ona i tak nie potrafi żyć w pojedynkę, a nawet jeśli, to zaczęłaby ją zżerać chcica.

Jestem tak wykurwisty, że zrobiłem z Caro niewyżytą nimfomankę, dlatego większość dnia upływała nam na rżnięciu. W międzyczasie robiliśmy różne akcje i spędzaliśmy mnóstwo czasu poza apartamentem, dlatego jak już chciałem ją pieprzyć, to robiłem to na masce lamborghini, albo na jego siedzeniach.

Właśnie dojechaliśmy do klubu, a Harley wciąż mnie nie zaspokoiła. Wkurwiony odepchnąłem blondynkę od siebie, zapiąłem spodnie i wysiadłem z auta. Quinn szybko zrobiła to samo i podbiegła do mnie jak wierny piesek.

- Co się z tobą dzieje, kurwo? - warknąłem i zdzieliłem ją po mordzie. Zachwiała się na tych swoich szpilkach i uderzyła o drzwi samochodu. Ja jebię, jeszcze mi lakier zarysuje – Nie potrafisz mi już porządnie obciągnąć? - kopnąłem ją, aż szmata skuliła się i zasłoniła rękoma – Teraz przez ciebie, będę musiał się dobić jakąś dziwką – westchnąłem zły – Zawiodłaś mnie, Harley – dodałem pretensjonalnie, odpalając cygaro.

- Przepraszam, Pączusiu... - jęknęła płaczliwie i zaczęła całować czubki moich butów.

- Gdzie kurwa z cuchnącym ryjem, na moje nówki na zamówienie?! - wydarłem się i kopnąłem blondynkę w twarz. Quinn wybuchnęła płaczem, drażniąc mnie jeszcze bardziej – Zrób coś ze sobą, skarbie. Wyglądasz okropnie – mruknąłem obojętnie – Tatuś idzie pograć w karty, a ty doprowadź swój wygląd do porządku i idź potańczyć – poleciłem jej – Wiesz, że Tatuś lubi na ciebie patrzeć – dodałem znacząco.

- Oczywiście, Panie J – na tej jej zakrwawionej, rozmazanej twarzy, zagościł szeroki uśmiech. Harley była słodka, lecz naiwna. Tak łatwo wszystko mi wybaczała, jej sensem życia było uszczęśliwianie mnie i robiła to bez żadnych protestów. Dobrze funkcjonowała, jako moja pomocniczka, ale była niezmiernie irytującą, emocjonalną kurwą. Nie robiłem problemów, kiedy miała ochotę się pieprzyć, ale wkurwiała mnie jej durna potrzeba bliskości.

Od początku wiedziałem, że Dr Quinzel jest świetnym materiałem na uległą kukiełkę, ale nigdy nie planowałem mieć jej na stałe. Harley tylko zastępowała Juliet, a wraz z powrotem szatynki, miałem zamiar pozbyć się Quinn. Wystrzelić ją w powietrze, czy coś podobnego. Żałosna blondynka uparcie wierzyła, że możemy stworzyć szczęśliwą rodzinę, a ja nie wyprowadzałem jej z błędu, dopóki Caro była gdzieś z dala ode mnie.

- Przepraszam, kochanie. Już nigdy Cię nie rozczaruję, przyrzekam – z zamyśleń wyrwał mnie głos Harley, która powoli wstała z ziemi i ocierała łzy.

- Ja myślę, Harley – warknąłem szorstko, chwytając ją za brodę. Zadrżała odruchowo – Twój wygląd nie wywołuje u mnie uśmiechu, pysiu – wydąłem usta – Nie po to tu przyjechaliśmy, żebyś miała taką smutną minkę, prawda? - spojrzałem jej głęboko w oczy. Każde moje słowo było jak miód na jej uszy.

- Nie – odpowiedziała.

- No właśnie – mój wzrok spadł na jej wyeksponowany dekolt. Przejechałem palcem po tatuażu, skrytym pod jej prawym obojczykiem. Daddy's Lil Monster. Quinn miała na sobie złotą, obcisłą sukienkę i mogłem bez przeszkód podziwiać walory jej figury. Gdy tylko nasz ''związek'' wszedł na wyższy jej zdaniem poziom, bez zbędnego gadania pokryła swoje ciało tatuażami, w większości informującymi, że jest moją własnością. Należała do mnie i doskonale o tym wiedziała. A przynajmniej, dopóki Juliet nie wróci.

Skóra Caro również nie była nieskazitelna. Lubiłem zostawiać na niej ślady po nożu, a potem drażnić je językiem, podczas naszych zabaw. Dla Juliet byłem chyba bardziej łaskawy.

- Pączusiu? - szepnęła blondynka, a ja chwyciłem ją za gardło i przyciągnąłem do siebie. Nasze usta prawie połączył namiętny pocałunek. Wiedziałem, że Harley tego pragnęła, ale nie zamierzałem dać jej tej satysfakcji. Spojrzałem intensywnie w błękitne oczy kobiety i upajałem ją swoją obecnością.

- Bądź grzeczna, to cię później wynagrodzę – posłałem jej szeroki uśmiech i odsunąłem od siebie. Harley skinęła głową i pobiegła w stronę wejścia. Ja kończyłem ćmić cygaro, gdy dostałem SMSa. To była wiadomość od Hyde'a. Próbował należnie zastąpić Ace'a i nawet mu to wychodziło, bo był bardziej zorientowany w niektórych rzeczach, niż te dwa osły, Vendetta i Cobra. Niechętnie zerknąłem na treść wiadomości, a w niej, Hyde zachęcał, żebym sprawdził jeden filmik. Z ciekawości wszedłem w link. Wideo przedstawiało widok z okna, a na parapecie leżał bachor, którego czyjaś ręka bezczelnie zepchnęła w dół.

- No proszę, publiczne zabójstwo dzieciaka. Jestem pod wrażeniem – skomentowałem na głos i obejrzałem filmik do końca. Później pojawiły się zwłoki jakiejś pokojówki, co znaczyło, że morderca dokonał zbrodni w jakimś hotelu. Zaimponowało mi to. Warto byłoby mieć po swojej stronie takiego bezwzględnego typa, który nie ma problemu z zabiciem dzieciaka.

- Bardzo interesujący filmik, Hyde – mruknąłem z zadowoleniem, dzwoniąc do sługusa – Lubisz wynajdywać takie rzeczy? - spytałem.

- Szefie, ten filmik został wrzucony dzisiaj, a autorką jest niejaka Faith Miller – odpowiedział.

- I co z tego? Na co mi ta informacja? - prychnąłem, wypalając cygaro do końca.

- Pogrzebałem trochę i połączyłem fakty – burknął – Faith Miller, to dokładnie ta osoba, którą widać na filmiku, a konkretniej, jej zwłoki – wyjaśnił.

- No i? - warknąłem – Lepiej dla ciebie, żeby to było coś interesującego, Hyde. Bo długo kurwa na tym świecie nie zabawisz, jak będziesz mi zawracać dupę pierdołami! - wydarłem się i po drugiej stronie nastąpiła kilkusekundowa cisza.

- Z-z-zapewniem Pana, że to wszystko sprowadza się do czegoś, co Pana zaciekawi, Panie J – odparł lekko przestraszony.

- Mianowicie? - ponaglałem go.

- Myślę, że tak naprawdę, filmik nakręciła Juliet Caro – wypalił wreszcie.

- Moja słodka Juliet? - byłem zaskoczony – Mów co wiesz, Hyde – warknąłem ostro.

- No, morderstwa dziecka bezsprzecznie dokonuje kobieta, można to poznać po dłoni – powiedział poważnym tonem – Drugą wskazówką, jest widoczny przez ułamek sekundy złoty pistolet, a sam Pan mówił, że dał kiedyś jakiś Pannie Caro – kontynuował – Aczkolwiek, najistotniejsze jest to, że zanim policja zablokowała odtwarzanie dźwięku, udało mi się odzyskać końcówkę zapisu i wyraźnie słychać tam zdanie: ''Zero szacunku do klienta, Jim. Zróbcie z tym coś'' – dorzucił – Sam głos jest lekko zniekształcony, ale można poznać, że mówi to młoda dziewczyna – zakończył.

- Jeśli to Juliet zabiła tego dzieciaka i pokojówkę, to mój cukiereczek napawa mnie dumą – zaśmiałem się – Sam ją nauczyłem, jak porywać tłum – na moich ustach zabłysnął triumfalny uśmiech.

- Winszuję, Szefie, ale jeśli to ona, to mogę spróbować odczytać lokalizację udostępnienia tego filmu, a wtedy...

- Z łatwością odzyskam Moją Własność – dokończyłem – Dobra robota, Hyde – pochwaliłem go – Kundel zasłużył na dodatkową kość – mruknąłem i się rozłączyłem.

Wszystko układa się w logiczną całość. Juliet nie miałaby oporów przed zabiciem bachora, już niejeden raz to udowodniła. Ale jeśli to rzeczywiście ona, to znaczy, że działała w pojedynkę. Czyżby między nią i tym rudym szczeniakiem doszło do sprzeczki? Jeśli tak, to karty rozkładają się same i wszystko ułatwiają...

Juliet

Nocne niebo Gotham naprawdę urzekało swym widokiem. Fluorescencyjne światła złączyły się z blaskiem gwiazd, co wytwarzało w powietrzu niesamowitą aurę.

Otulona dużą bluzą, siedziałam na dachu hotelu i podziwiałam panoramę miasta. Zawsze ciągnęło mnie do góry, a jeśli nie miałam nic lepszego do roboty, to lubiłam się wspinać na dachy wieżowców, spoglądać w dal i chociaż przez chwilę o niczym nie myśleć.

Pozytywny nastrój minął i znów nabierałam bledszych kolorów. Powoli nawiedzała mnie nieprzyjemna myśl, że moje życie jest dalekie od idealnego, a przecież nie mogę zdradzić tej tajemnicy przed moją kuzynką. Źle zrobiłam, że uległam i zgodziłam się na to spotkanie. Będę musiała się przygotować, żeby nawet najmniejsze spojrzenie, nie wzbudziło podejrzeń Edyty. Ona jest typem, który rozpoznałby mordercę po kolorze skarpetek. Zawsze jej trochę zazdrościłam takiego skupienia i dogłębnej analizy. Ja byłam wiecznie niezorganizowaną marzycielką, nosiłam głowę w chmurach i z nas dwóch, to Edi wykazywała się zdrowym rozsądkiem.

Z jednej strony cieszyło mnie, że zobaczę dawno niewidzianą kuzynkę, ale z drugiej miałam pewne obawy. Bardzo chciałabym zapewnić, że potrafię kontrolować emocje i w razie czego trzymać je na wodzy, ale tak nie jest. Mogę się porównać do zwierzęcia, które jest przecież nieprzewidywalne.

Ja o tym doskonale wiem, ale Edi nie jest przyzwyczajona do moich zmiennych humorków. Phi, jak może być, skoro nie ma pojęcia o życiu swojej ulubionej kuzynki? Nikt z rodziny nie wie, że jestem niebezpieczną kryminalistką i tylko szczęście chroni mnie przed zdemaskowaniem. Wolałabym oszczędzić Edycie szoku, ale co ja mogę zrobić?

- Przede wszystkim, pomyśl, jak ukryjesz bliznę na dłoni, geniuszko – warknęłam do siebie.

- Nie ukryję jej – odpowiedziałam.

- Co? - zaskoczyłam samą siebie.

- Mówię, że jej nie ukryję – powtórzyłam – To nie ma najmniejszego sensu, zresztą, nikt nie wie, że Juliet Caro ma na dłoni bliznę w postaci uśmiechu – dodałam.

- Chcesz kusić los? - westchnęłam.

- Może – odparłam i wyjęłam komórkę z kieszeni. Weszłam na stronę policji w Gotham i włączyłam filmik.

- Ciekawe, czemu wyłączyli głos? - spytałam.

- Bo mamy RODO? - zgadywałam, a na moich ustach zagościł lekki uśmieszek.

- To bez sensu – skomentowałam – RODO chyba nie dotyczy Stanów? A zresztą, nie wiem – dodałam po namyśle.

- Może, tak profilaktycznie – zastrzegłam – Załóż długi rękaw, albo rękawiczki bez palców?

- Popadasz w paranoję – prychnęłam.

- Jestem ostrożna – odrzekła.

- Od kiedy? - zakpiłam.

- Twoje wygłupy to jedno, Caro – burknęłam – Ale z premedytacją zabiłaś dzieciaka i jeszcze wrzuciłaś filmik do internetu. Ludzie cię zlinczują! - mój własny głos nabrał troski.

- Bywa – mruknęłam – Poza tym, zwróć uwagę, Sherlocku, że spycham bachora zewnętrzną stroną dłoni, bo się brzydzę – dorzuciłam – Nawet jak jestem pijana, zachowuję stare nawyki – triumfowałam – Juliet nie taka głupia, jak ją malują – zaśmiałam się.

- Aspirujesz do jakiejś nagrody? - ironizowałam – Dobra, jeden problem z głowy.

- Jeśli chodzi o głowę... - odruchowo dotknęłam skroni – Ból wciąż nie ustępuje, chodźmy po jakiś Ibuprom – jęknęłam.

- Nie chce mi się – marudziłam.

- To chodź spać – zaproponowałam.

- Dobra – zgodziłam się i wstałam z siadu tureckiego, rozprostowując kości – Idziemy lulu – ziewnęłam ostentacyjnie, wkładając komórkę do kieszeni bluzy.

- Postarajmy się nikogo nie zabić po drodze – parsknęłam odruchowo.

- Uważaj – uniosłam palec w górę – Nigdy nie składaj obietnic, których nie potrafisz dotrzymać – dodałam, głaszcząc czule lufę złotego pistoletu, który posiadał moje inicjały.

- To znaczy? - zachichotałam upiornie.

- Sugerujesz, że jak zobaczymy człowieka na horyzoncie, to mamy go nie zastrzelić? - prychnęłam, bawiąc się odbezpieczaniem spustu.

- Może? - spróbowałam, oblizując górną wargę.

- Kotku – zaśmiałam się – Pierwsza zasada bycia Juliet Caro – mruknęłam – Nie oszczędzamy nikogo, bo ogromnie nas bawi, jak ludzie giną – zarechotałam maniakalnie.

- Saaadyssstkaaa... - szepnęłam.

- Dziękuję – dygnęłam lekko i pocałowałam gnata – Myślę, że powinnyśmy się nagrodzić i wypić przed snem gorącą herbatkę – dodałam.

- Z cytrynką! - rzuciłam.

- Absolutnie! - poparłam ją i otworzyłam drzwi, prowadzące do korytarza – Zanim zaśniemy, na pewno coś wymyślimy, żeby nie wzbudzić podejrzeń u Edi, prawda? - zachichotałam.

- Jak najbardziej!

- Pracowity mamy weekend, nieprawdaż? - zapytałam – Jutro spotkanie z kuzynką, pojutrze impreza u Pingwina, a w niedzielę rodzinny obiadek – wyliczałam.

- Oczywiście zakładając, że dożyjemy do tego czasu – zachichotałam, schodząc po schodach.

- Dokładnie, Caro. Dokładnie – wybuchnęłam niekontrolowanym śmiechem, a w korytarzu zgasła jedna żarówka. Czyżby to był przypadek? Nie sądzę, hahaha...



O kurła, ile mamy dzisiaj punktów widzenia, łohohoho.

Taka mała ciekawostka na koniec: Juliet myśli po polsku i gada do siebie po polsku, ale tylko wtedy, gdy jest pewna, że nikt jej na monologu nie przyłapie. Na co dzień posługuje się English, bo w końcu mieszka w Gotham (nie licząc rozmów z rodziną).

CDN

LadyBellworte ♦♥♦

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top