Get Insane CXIX
Siedziałam przy biurku, obracając kubek herbaty w dłoniach. Co robić? Jak rozpocząć rozmowę? Przecież nie mam nic do ukrycia. Zabiłam dwójkę ludzi, Gordon to widział, aresztowali mnie i sytuacja różowo nie wygląda...
Skup się, Caro. Ten pierwszy raz, musisz się poczuć jak dorosła i wziąć za siebie pełną odpowiedzialność. Dociera do ciebie, że chcą cię zamknąć w tym wariatkowie? Chyba nie chcesz tam wracać, czyż nie?
W pokoju panowała niezręczna cisza. Jim stał odwrócony tyłem i wpatrywał się tępo w zasłonięte roletami okna. Pomieszczenie otulał senny półmrok, przerywany jedynie światłem lampki, która stała na krawędzi biurka. Obok piętrzyły się dokumenty, teczki i pojedyncze karteczki, zapisane bardzo chaotycznym pismem.
Na środku biurka stał na wpół zamknięty, czarny laptop. Tuż przy nim znajdował się kubek z kawą i napoczęta butelka whiskey. Zastanawiało mnie, czy w kubku rzeczywiście jest zwykłe espresso...
Upijałam głośno herbatę, chcąc sobie dać czas. Ważyły się tutaj moje losy. Mogłam albo skutecznie obronić się przed gniciem w Arkham, albo zamilknąć na wieki i pokornie wstąpić w świat kaftanów bezpieczeństwa, silnych leków i izolatek. Któryś raz z kolei.
Juliet, co z tobą? Jesteś dobrą aktorką, a Gordon jak widać, nie jest z kamienia, skoro nie oddał cię w szpony Cobblepota, prawda? Może i masz na sumieniu wiele złego i bez wątpienia nie jesteś osobą normalną, ale to nie skreśla twoich szans, wydostania się z tych kłopotów. To jak rola aktorska. Umiesz się płaszczyć, umiesz się podlizywać. Masz w sobie charyzmę, nigdy nie miałaś problemów z załatwianiem szkolnych spraw. Nauczyciele cię lubili, racja? Gordon jest jak ten surowy profesor od angielskiego, u którego wywalczyłaś wyższą ocenę, pamiętasz?
W mojej głowie automatycznie pojawił się stanowczy, ale krzepiący głos, który dodawał mi otuchy. Zwykle, gadałam do siebie, bo słuchanie własnych słów, działało motywująco i dawało mi przysłowiowego, kopa w dupę. Ale jeśli chciałam wypaść w oczach Jimmy'ego jak najlepiej, nie mogłam prowadzić zagorzałego monologu z własną osobą. Dla mnie to nie jest coś dziwnego, ale dla twardo stąpającego po ziemi kapitana policji, mogłoby być...
Jak nieobliczalna wariatka, która z zimną krwią zabiła dwójkę osób, może się wybielić w oczach stróża sprawiedliwości? Psia kość! Już łatwiej byłoby negocjować z Batmanem...
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że nie możesz wiecznie milczeć, prawda? - z zamyśleń wyrwał mnie głos Gordona. Nieco zimny i autorytarny, ale dało się w nim wyczuć cząstkę zmęczenia i politowania.
- Nie zamierzam – odparłam cicho.
- Świetnie – mruknął, odwracając się i siadając na fotelu. Zamknął laptopa i odsunął go na bok, żeby nic mu mnie nie zasłaniało – Bo nie jesteśmy tu po to, żeby rozmawiać o głupotach – oparł łokcie na biurku i złączył palce. Jego wzrok mnie krępował. Wiedziałam, że widzi we mnie kryminalistkę i morderczynię, ale nie musiał aż tak tego pokazywać...
- Rozumiem – odstawiłam kubek na biurko – Nie wiem, od czego zacząć... - skupiłam wzrok na swoich dłoniach, a konkretnie na bliźnie z uśmiechem. Jak udało mi się ją ukryć przed rodzicami? Nikt o tę szramę nie pyta. Nawet rudy...
- Może od tego, gdzie jest Jerome Valeska – mruknął Gordon. Zrobiłam wielkie oczy.
- Nie rozumiem – wycofałam spojrzenie.
- To nie jest moja dobra wola, że cię tu przyprowadziłem, Caro – warknął, odchylając się na fotelu – To normalne przesłuchanie, z tym że tylko ja zadaję ci pytania – dodał – Możesz współpracować, albo nie. Aczkolwiek, druga opcja jest jednoznaczna – zakończył. Nie musiał nawet mówić. Brak współpracy to Arkham.
- Rozumiem – pokiwałam głową, nie patrząc na twarz kapitana.
- Więc pytam jeszcze raz – warknął – Gdzie jest Jerome Valeska? - powiedział powoli. Jego głos był szorstki i nieprzyjemny. Na powrót stał się zdeterminowanym gliną, który chce dopaść złoczyńców.
- Nie wiem – odparłam. Nie wyobrażałam sobie zdradzić Jerome'a. Czułam, że mógłby mi tego nie wybaczyć...
- Nie kłam – syknął Gordon. Zrobił to w tak jadowity sposób, że aż się wzdrygnęłam. Nie bez powodu został kapitanem. Jest na swój sposób przerażający – Oboje jesteście winni śmierci wielu niewinnych ludzi – kontynuował oziębłym tonem – Nie ma znaczenia, czy jesteś Caro, czy Jester – warknął – Miejsce takich jak wy, jest albo w szpitalu psychiatrycznym, albo więzieniu. Mnie to nie robi różnicy – zakończył zimno.
- Ale ja naprawdę nie wiem! - z moich ust płynęła desperacja. Czułam się zastraszona, nie umiałam prowadzić rozmów pod presją. Byłam bardzo słaba psychicznie i nawet dziki śmiech, towarzyszący przy zabijaniu ludzi, nie mógł mnie oszukać...
- Rozwiń myśl! Co to znaczy, że nie wiesz? - huknął, a w moich oczach stanęły łzy. W życiu nie spodziewałam się, że Gordon może tak zmienić swoje zachowanie...
- Mam bardzo słabą orientację w terenie... - pisnęłam cicho.
- Oczywiście! - prychnął – Wy wszyscy zawsze znajdziecie jakieś usprawiedliwienie! - krzyknął. Puściły mi nerwy i zawrzały emocje.
- Dlaczego pan na mnie krzyczy?! - wybuchnęłam i wtedy uświadomiłam sobie, że aż wyskoczyłam z fotela jak oparzona, co gorsze, nie powstrzymałam łez.
- Jesteś zwykłą kryminalistką, dziewczyno. Nie mam zamiaru się z tobą cackać – warknął zimno, również podnosząc się z miejsca. Zacisnął palce na krawędziach biurka, a na szyi wyskoczyła mu żyłka.
- Własną córkę, też by pan tak potraktował? - palnęłam nieświadomie. Nie wiem czemu, takie słowa wyleciały z moich ust. Nigdy przecież nie byłam pyskata i krnąbrna. Nie licząc Jokera, bo denerwowanie go napawało mnie dziwną radością. Gordon zastygł w jednej pozycji, wypuścił powietrze i nachylił się nad blatem.
- Nawet się nie waż – syknął – Nawet się nie waż porównywać do mojej córki... - warknął, a jego oczy zaiskrzyły złowrogo. Przestraszona zaistniałą sytuacją, usiadłam niepewnie na fotelu naprzeciwko. Wbiłam wzrok w podłogę – Masz pojęcie, co ten zwyrodnialec jej zrobił? - czułam na sobie jego palący wzrok.
- Mam – odpowiedziałam półszeptem.
- Jak go kiedyś dostanę w swoje ręce, to powybijam mu wszystkie zęby... - Gordon usiadł gwałtownie na fotelu, aż tamten zaskrzypiał.
Milczałam. Trzęsłam się w środku i zaczynałam żałować, że nie poszłam z Pingwinem. Ale nie przypuszczałam, że kapitan Gordon może być aż tak straszny...
- Wracając do ciebie – warknął, ale już trochę spokojniejszym tonem – Grożą ci poważne zarzuty – mruknął. Nie podniosłam wzroku.
- Jak zwykle – powiedziałam cicho.
- Kpisz sobie, dziewczyno? - znów powrócił ton tyrana...
- Nie – zaprzeczyłam.
- Co wolisz? Arkham, czy Blackgate. A może Belle Reve? - spytał. Poczułam łzy, wzbierające się pod powiekami.
- Mam wybierać pomiędzy trzema kręgami piekła? - prychnęłam.
- Takie są konsekwencje, kiedy jest się złym człowiekiem – mruknął Jim.
- Złym człowiekiem? - syknęłam – A co to właściwie znaczy, być złym człowiekiem? - na moich ustach pojawił się słaby uśmiech – To znaczy robić coś złego, czy robić coś, co inni uważają za złe? - rzuciłam.
- Filozofować, to sobie możesz gdzie indziej – warknął i wstał z fotela. Podszedł do okna i zamyślił się.
- A pan jest dobrym człowiekiem? - kontynuowałam. Sama nie wiem, skąd było u mnie tyle śmiałości, żeby zadawać takie pytania. Może zostawiłam w zaświatach część swojego wycofania?
- Słucham? - chyba go zatkało.
- Gdyby każdy na świecie był rozliczany ze swojego życia, swoich grzechów... - przerwałam na chwilę – Czy na świecie zostałby chociaż jeden dobry człowiek? - spytałam – Taki, co nie ma nic na sumieniu? Żadnego kłamstwa ani jednej złej rzeczy? - mówiłam dalej – Kryształowy, empatyczny. Chodzący wzór do naśladowania? - uśmiechałam się złośliwie pod nosem – Bohater, bożyszcze. Człowiek idealny? Na przykład, jak Batman? - zakpiłam.
- Przekraczasz granicę, Caro – warknął Gordon, podszedł do mnie i chwycił za nadgarstek – Największym problemem świata, są tacy jak ty. Ci, co na siłę szukają usprawiedliwień na swoje wyczyny! - stracił nad sobą kontrolę, a ja przerażona spojrzałam w jego oczy. Płynęła z nich zła aura. Mężczyzna ściskał moją rękę, jasno dając do zrozumienia, że dla niego jestem tylko śmieciem i zamierza mnie wpakować w kaftan bezpieczeństwa i zamknąć w wariatkowie. Choćby siłą.
- Niech mnie pan zostawi! - z moich ust wydobył się dziki krzyk, o który bym siebie nie podejrzewała, ale miałam prawo do takiej reakcji! On nie ma prawa się na mnie wyżywać, tylko bo naprawianie świata mu nie idzie. Ciekawe, czy codziennie praktykuje takie techniki? Lubi się bawić w złego glinę? Przecież widzi, że jestem na granicy załamania nerwowego, a nie dość, że na mnie wrzeszczy, to jeszcze narusza moją nietykalność cielesną...
Zobaczyłam w jego spojrzeniu strach i zaskoczenie. Chciał piłować tylko o tym, że jestem zła? Proszę bardzo! Właśnie potwierdza się moja teoria, że nikt nie jest w stu procentach dobry. Postanowiłam wiarygodnie zagrać ofiarę, którą przecież teraz byłam!
- Zostaw mnie! Pomocy! - wydarłam się na całe gardło, a Gordon odskoczył jak oparzony. Ujrzałam gniew, którym emanował. Złapałam się za bolący nadgarstek i spojrzałam na mężczyznę z nienawiścią – Masz za swoje! - jęknęłam, ledwo opanowując drżenie warg.
- Teraz widzę twoją prawdziwą twarz – syknął, odsuwając się ode mnie najdalej, jak to możliwe.
- Moją prawdziwą twarz? Prychnęłam, patrząc mu zaciekle w oczy – Pan chciał mi zrobić krzywdę...
- Nie powinienem tak gwałtownie reagować, ale nie myśl sobie, że to ty jesteś tutaj kozłem ofiarnym – wycedził zimno – Joker mógł cię nauczyć sztuki manipulacji – dodał.
- Manipulacji? - syknęłam – Rzucił się pan na mnie... - głos był bardzo niestabilny.
- Caro – Gordon posłał mi wymuszony uśmiech – Próbujesz, a właściwie chcesz się wybielić. Za wszelką cenę – odparł.
- Wybielić? - syknęłam, przez zaciśnięte zęby – W jaki sposób? - prychnęłam, a z oczu pociekły łzy – Nigdy nie gram roli ofiary. Jeśli już, to często jestem ofiarą – wycedziłam – Ale nie zeszłabym do tak niskiego poziomu, żeby się płaszczyć. Upokarzać – starannie zaakcentowałam litery p.
- Nikomu nie zamydlisz oczu, dziewczyno – walnął pięścią w biurko – Za to, co zrobiłaś wielu niewinnym ludziom, można na ciebie mówić tylko w jeden sposób – syknął – Przestępczyni, psychopatka, sadystka – popatrzył na mnie pogardliwie – Tylko takimi określeniami, można cię chrzcić – zakończył lodowatym tonem.
- Nie zaprzeczę – spuściłam głowę – Ale wiele razy byłam ofiarą – mruknęłam prawie bezgłośnie – Proszę pozdrowić sympatycznych policjantów z posterunku na obrzeżach, którzy wyładowali na mnie całą moc paralizatora – wróciłam wspomnieniami do tamtego dnia.
- Nie odpowiadam za działania funkcjonariuszy z innego oddziału – uciął – Fakt jest taki, że powinnaś być w zakładzie karnym, albo szpitalu psychiatrycznym – warknął.
- Wrócić do piekła, z którego ledwo uciekłam? - nie mogłam opanować łez – Z pewnością będą mnie tam resocjalizować – zakpiłam – Nikt mnie nie pobije do nieprzytomności, nikt mnie nie zagłodzi, nikt mnie nie wykorzysta... - głos mi się załamywał. Wracały wszystkie złe wspomnienia. Zarówno z pobytu w Arkham, jak i odsiadki w Belle Reve...
Czy Gordon naprawdę myśli, że oni nas tam nie torturują? Nie biją, nie faszerują ogłupiającymi lekami, nie poniżają? Ślepo wierzy, że recydywiści przechodzą cudowną przemianę w uczciwych obywateli?
Bo przecież wielokrotna przemoc nie pogłębia ran w naszej zniszczonej psychice, prawda? Wszyscy wychodzimy na prostą...
- Oczywiście to, że robicie równie okrutne rzeczy niewinnym ludziom, to mniejsze zło? - prychnął. Ewidentnie pił do moich zabaw z Jeromem.
- Nie – na moje usta wpełznął złośliwy uśmieszek, ale dalej nie podniosłam wzroku – Lubimy im to robić. Ja lubię im to robić – parsknęłam odruchowo. Ciekawy widok. Siedzę zastraszona, skulona w fotelu. Ze zwieszoną głową, łzy ciekną po policzkach, a mimo to, szaleństwo przyćmiewa zdrowy rozsądek, który nakazuje nie drażnić Jima Gordona...
- Rzeczywiście cię dziwi, że nasza rozmowa nie przypomina luźnej pogawędki o pierdołach? - syknął, nachylając się nad biurkiem. Czułam, jak jego gorący z nerwów oddech, ociera się lekko o moją skórę. Paraliżował mnie – To jest cholerne przesłuchanie, Caro – warknął – Zabiłaś dwójkę ludzi i dwójkę zraniłaś – kontynuował – Twój przyjaciel na pewno miał jakiś udział w tej masakrze – dodał cierpko – A ja – zawiesił się chwilowo – Muszę ustalić, gdzie jest Valeska i odwieźć cię do Arkham – warknął – Sądząc po twojej kompletnej niepoczytalności, trzeba zamknąć Juliet Caro, aka Jelly Jester w zakładzie dla chorych psychicznie – zakończył zimno.
Napięcie rosło w powietrzu, a ja ni stąd, ni zowąd, wybuchnęłam histerycznym śmiechem. Śmiechem przez łzy, żałosnym śmiechem rozpaczy...
- Bawi cię to? - Gordon tracił cierpliwość.
- Jesteście bandą pieprzonych hipokrytów... - palnęłam nieświadomie, a Jim nie panował nad sobą, podszedł do mnie i ponownie złapał za nadgarstek. Ściskał go mocno, gniótł jak kartkę papieru.
- Jeszcze słowo – zagroził, patrząc zaciekle, a mój system obronny zadziałał prawidłowo.
- Zostaw mnie! - krzyknęłam głośno, jakby mnie żywcem obdzierali ze skóry – Ratunku! Nie zbliżaj się! - rzucałam w amoku losowymi słowami. Moje wrzaski odstraszyły Gordona.
- Jim! Co się dzieje? - do środka jak burza wpadł starszy, wąsaty policjant. Harvey
- Nic. Przesłuchuję Caro – rzucił szorstko.
- Dlaczego krzyczała? - spytał siwowłosy, zamykając drzwi.
- Bo jest nieobliczalna – westchnął Gordon ciężko – Dobra, Harvey. Z tego, co ustaliłem, trzeba ją jak najszybciej zawieźć do Arkham. Jest w złym stanie. Chodź, to może nie będzie korków – nie pozwolił koledze dojść do słowa i zgarnął z wieszaka swój płaszcz.
- Poczekaj – zatrzymał go Harvey. Usłyszałam zbliżające się kroki i po chwili, mężczyzna stał na de mną.
- Co się stało, Juliet? - kiedy nazwał mnie po imieniu, poczułam, że jest zaniepokojony. Nie zamierzałam kłamać, tylko powiedzieć to, co rzeczywiście się wydarzyło. Jednakże, żeby nieco nadać powagi tej sytuacji, spuściłam głowę i skuliłam się na fotelu.
- Harvey, błagam cię – warknął Jim – Nabierasz się na klasyczne sztuczki wariatów. Oni uwielbiają grać pokrzywdzonych – dodał sucho.
- Nie rozmawiam teraz z tobą, Jim – głos siwowłosego był bardzo ostry. Nie przypominało to luźnego kontaktu między kumplami z pracy.
- Nie bądź naiwny – warknął Gordon.
- Jestem gliną. Nie jestem naiwny, nie martw się – odparł szorstko – Juliet? - położył mi rękę na ramieniu, a ja się wzdrygnęłam. Nie udawałam. Naprawdę zadrżałam, gdy dłoń Harvey'ego dotknęła mojego ciała. Tłumaczyłam sobie, że to po wczorajszej szamotaninie z Mackenzie, ale nawet mnie ucieszyło, że emocje grają w mojej drużynie.
- Boję się – mruknęłam cicho, nie podnosząc wzroku.
- Jima? - spytał. Nie odpowiedziałam, tylko kiwnęłam głową – Pokaż nadgarstek – poprosił, ale cofnęłam rękę. Nie grałam roli ofiary. Naprawdę czułam się ofiarą – Nie bój się – powiedział ciepło, więc nieśmiało podniosłam dłoń do góry. Okolice nadgarstka były mocno zaczerwienione – Jim? - warknął Harvey – Ja tutaj widzę ślady przemocy. Możesz mi to jakoś wytłumaczyć? - huknął groźnie.
- Jakiej przemocy? - bronił się Gordon – Na chwilę straciłem nad sobą panowanie i mocniej ją przytrzymałem. Gdybyś był przy tej rozmowie, też byś tak zareagował – warknął.
- Może powinienem być przy tej rozmowie – odparł zimno siwowłosy – Znasz zasady. Nie stosujemy żadnej przemocy wobec kobiet. Nawet zatwardziałych kryminalistek – zakończył.
- Dobrze. Poniosło mnie – westchnął – Juliet, przepraszam. Nie powinienem się tak unosić – podszedł do mnie.
- Nie zbliżaj się! - jęknęłam żałośnie.
- Zostaw ją – burknął Harvey.
- To jest niedorzeczne – odparł Gordon – Harvey, dobrze wiesz, że nie podniósłbym ręki na kobietę – mówił dalej – Sprowokowała mnie – syknął. Miał minę, jakby był na siebie zły, że dał się ponieść.
- Musisz wyluzować, Jim – głos brodacza złagodniał – Przepracowujesz się i tracisz nad sobą kontrolę. Nie powinieneś ulegać emocjom – dodał.
- Sam byś nie wytrzymał – Gordon obstawiał przy swoim – Wyprowadziłaby z równowagi świętego – dopowiedział.
- To i tak nie zmienia faktu, że nie możesz dawać się prowokować – odparł łagodnie siwowłosy.
- Dobrze, czas ucieka. Trzeba Juliet Caro odwieźć do psychiatryka – zarządził kapitan.
- Jakiego psychiatryka? - spytał siwowłosy.
- Jak to, jakiego psychiatryka? - Jim zastygł w pół kroku – Do Arkham, a gdzie?
- Jim, ona nie może jechać w takim stanie do Arkham – powiedział stanowczo Harvey.
- Cóż za zbieg okoliczności, że godzinę temu mówiłem to samo – prychnął Gordon, opadając ciężko na fotel – Więc, co sugerujesz? - spojrzał na przyjaciela.
- Dopóki jej stan emocjonalny się nie poprawi, zostanie w areszcie – odparł.
- Jej stan emocjonalny może się poprawić równie dobrze jutro! - syknął zirytowany Jim – Harvey, proszę. Caro napsuła mi dzisiaj mnóstwo krwi – westchnął ciężko. Chciał mnie zamknąć. Nienawidził mojej osoby i nawet tego nie ukrywał.
- Trudno – mruknął Harvey lodowatym tonem – Jakoś mnie to specjalnie nie dziwi, biorąc pod uwagę w jakim jest stanie po rozmowie z tobą – dodał – Jim, to tylko dzieciak!
- Chcesz trzymać w areszcie niebezpieczną kryminalistkę, zamiast oddać ją tam, gdzie jej miejsce? - głos Gordona był wyjątkowo kpiący.
- Chcę – zgodził się siwowłosy.
- Wiesz, że to niezgodne z regulami...
- Więc mnie zwolnij – przerwał mu Harvey.
- Wiesz, że tego nie zrobię – odparł Jim.
- Nie wiem, Jim – westchnął – Wciąż dowiaduję się o tobie czegoś nowego – rzucił uszczypliwie.
- Dobrze. Odprowadź ją do celi, ale niech strażnik ma na nią oko – mruknął.
- Tak jest, szefie – odpowiedział Harvey – Chodź, Juliet – odsunął fotel od biurka. Niepewnie wstałam, zastanawiając się, jak to dalej rozegrać, żeby mimo wszystko nie trafić do wariatkowa.
Posłusznie poszłam za mężczyzną i pokornie weszłam do celi, od razu siadając na ławeczce przy ścianie. Utkwiłam wzrok w swoich butach i ignorowałam policyjny zgiełk. Dalej byłam roztrzęsiona i nie wiedziałam, ile mam czasu, zanim oddadzą mnie do szpitala lub więzienia. Dobrze się stało, że nieświadomie sprowokowałam Gordona, ale nie miałam pomysłu na dalszy plan.
Chciałam stąd uciec, w dodatku wciąż liczyłam na pomoc Jerome'a, który deklarował, że mnie odbije. Ale, czy można mu wierzyć? Jest tak samo nieprzewidywalny, jak ja. Nie wiadomo, co mu do głowy strzeli.
A co, jeśli Cobblepot tu wróci? Co, jeśli przyjdzie tu ktoś znajomy? Te myśli mnie przerażają.
Jestem pozostawiona sama sobie i jedyne co mogę zrobić, to starać się jak najdłużej utrzymać mój roztrzęsiony stan. Dopóki widzą, że jestem smutna, nie wpakują mnie do niewoli...
Bezczynne siedzenie w jednym miejscu, natychmiast pobudziło mój mózg do rozmyśleń. Zawsze tak mam, jeśli nie zaprzątam sobie główki innymi sprawami. Tym razem, wszystkie myśli skupiły się na jednej rzeczy: Co zrobi Joker, ze świadomością, że wciąż żyję?
Na pogrzebie wydawał się nie tyle, ile rozczarowany, a zaskoczony. W sumie nie dziwię mu się. W oczach wszystkich żałobników, byłam zimnym trupem, leżącym w trumnie, a tutaj wyskakuję sobie zza drzewa jak Filip z konopi i wstępuje we mnie wielka energia. Jestem charakterna, rzucam cięte uwagi, a nawet chwytam za broń. Nic dziwnego, że klauna to zszokowało, a ja mogłam, chociaż chwilę triumfować. Cieszyć się, że popsułam mu plany i go zirytowałam.
Była jednak jedna rzecz, która mocno ugodziła w moje serce. Harley Quinn. Niby to było do przewidzenia, że Książę Zbrodni ukoi swój ''ból'' w ramionach Quinzel, ale i tak było mi przykro. Myślałam, że jestem niezastąpiona, jedyna, a fakt, że blond suka stała nad moim grobem, tylko mnie utwierdził, że byłam zabawką. To znaczy, wiedziałam od samego początku, że jestem zabawką. Nawet kiedy przez pierwszy okres naszej znajomości, byłam w zielonowłosym zauroczona. Dopiero później spadły mi klapki z oczu i zdałam sobie sprawę, że Joker nie jest wart nawet małego uczucia. Stałam się zimna, zdystansowana i traktowałam klauna jak narkotyk. Gdy było mi źle albo zżerała mnie nuda, wstrzykiwałam sobie odpowiednią dawkę i oddawałam słodko-gorzkim konsekwencjom...
Przyznaję, że lubiłam J'a. Lubiłam, pożądałam, często patrzyłam przez pryzmat obiektu seksualnego, ale nigdy go nie kochałam. Na początku próbowałam, ale szybko sobie uświadomiłam, że nie potrafię darzyć miłością innego mężczyzny, a co dopiero psychopatycznego klauna. Jak to się fachowo mówi? Nie kręcił mnie zdrowy i rozsądny związek.
Kiedyś miałam taki epizod, że chciałam się zakochać, ale dotarło do mnie, że tego nie czuję. To nie moja bajka, nie lubię tego. Nie ma fal, jakby to Dawid Podsiadło powiedział.
Heh, może nie mieszkam w Polsce, ale jestem na bieżąco z polską muzyką. Bardzo cenię Dawida jako artystę, a tego kawałka, który nagrał razem z Kortezem na Męskie Granie, mogłabym słuchać godzinami...
Tak, to typowe, że w mojej głowie zaczęła grać melodia tego utworu. Teraz będzie mnie to prześladować przez resztę dnia...
- Ja nie chcę iść, pod wiatr, gdy wieje w dobrą stronę. W końcu mam, swój czas. To chyba dobry moment. Nie chcę chwytać dnia, gdy w ręku mam tygodnie, takie miłe. Takie to miłeeee... - zanuciłam pod nosem, tak cicho, żeby nikt nie usłyszał.
A co z Pingwinem? To, że Cobblepot się tutaj pojawił, to czysty przypadek, ale dlaczego tak mu zależało na tym, żebym z nim poszła?
Tak czy owak, dobrze zrobiłam, że jednak zostałam. Pomijając to, co zrobił mi Gordon...
Brunet jest dziwną osobą. Pamiętam, że gdy odrabiałam u niego ''dług'', traktował mnie w sposób dość osobliwy. Niby pokazywał swoją wyższość na każdym kroku, ale potrafił też zmięknąć na sekundę i stać się całkiem miłym człowiekiem. Najbardziej chyba niepokoił mnie jego zmienny stosunek. Często nie krył się z intensywnym spojrzeniem i bezczelnymi uśmieszkami. Pozwalał sobie również na bardzo bezpośredni kontakt fizyczny, na przykład wtedy, gdy uklękłam, chcąc pocałować jego pierścień, a on chwycił mnie za brodę i nawiązał niezwykle intymny kontakt wzrokowy.
Taak... To było bardzo dziwne...
Pingwin bez wątpienia należał do ludzi intrygujących i budzących niepokój jednocześnie. Był też bardzo władczy i chociaż tylko raz miałam nieprzyjemność dłuższego przebywania w jego towarzystwie, wiele razy poczułam się stłamszona. Na szczęście, o ile nie wpakuję się w nowe kłopoty, nie będę musiała go już nigdy oglądać. Razem z moją ,,śmiercią'' cały układ się zeruje, a nawet jeśli wysłał Jokerowi zdjęcia, na których D i ja wpychamy sobie języki do gardeł, to i tak nie ma już znaczenia.
No właśnie. Deacon. Skąd Mackenzie go w ogóle zna i dlaczego muszą mi się trafiać takie ''zabawne'' zbiegi okoliczności, że spotykam często ludzi, których wolałabym nie widzieć?
Po tym, co odwaliłam w klubie, Maroni musi mnie znienawidzić, chyba że ma nierówno pod kopułą. Zabiłam mu kumpli, zraniłam kumpelę, a mój kumpel dźgnął go nożem, przez co trafił do szpitala. To są wystarczające powody, żeby skreślić mnie z listy przyjaciół, a wpisać na listę wrogów.
Moja sympatia do szatyna jakoś osłabła. Nie wiem czemu, ale nie czuję już tych emocji, co zwykle mi towarzyszą w obecności D. To nawet lepiej. Miałam z nim kilka fajnych akcji i tyle. Nie przywiązuje się zbytnio do ludzi, a Mackzie jest na to świetnym przykładem, skoro nie miałam oporów przed wbiciem noża w jej nogę. Tylko Jermy jest wyjątkiem, ale szczerze, sama nie wiem na jak długo. Czy pewnego razu nie wstanę z łóżka z myślą, że chcę zabić Valeskę? Nigdy nic nie wiadomo. W końcu jestem nieobliczalną wariatką, czyż nie?
Jak już rozmyślam o kontaktach międzyludzkich, to ciekawi mnie, czy jestem taka ''niedostępna'' jako świruska, czy już wcześniej przejawiałam silnie rozwiniętą aspołeczność?
Hmm. Z tego, co pamiętam i o ile szare komórki jeszcze nie zawodzą, to nie byłam jakaś bardzo towarzyska. Moje relacje z przyjaciółmi ograniczały się do spotkań w szkole. Czasami gdzieś wychodziliśmy. Na imprezy, do kina, koncerty. Częściej widywaliśmy się w domu, a ja jednego dnia byłam bardziej otwarta, drugiego mniej...
Lepsze jest pytanie, czy oni rzeczywiście byli moimi przyjaciółmi? Czy zwierzałam się im z problemów, spowiadałam z sekretów, mogłam dać słowo, że skoczę za nimi w ogień? Nie. Właśnie nie.
Czyli, podczas mordowania Terry, gdy jej powiedziałam w twarz, że była moją najdroższą przyjaciółką, kłamałam? Ale dlaczego? Wiedziałam, że to ją bardziej zaboli, kiedy dam jej do zrozumienia, że pomimo więzi, mogę ją zabić? Jak śmiecia?
A wtedy w Belle Reve? Widziałam jej ducha, czy rozum płatał mi figle? Umysł został przyćmiony przez egipskie ciemności, w których się poruszałam?
Tom? Ja go nawet nie lubiłam. Tolerowałam jego obecność, bo było to dla mnie korzystne. Ale, gdy dawał sygnały, że mnie kocha, automatycznie nim wzgardziłam.
Odstręczała mnie każda jego postać, a świadomość, że wstąpił w szeregi policji, żeby mnie kiedyś dopaść, zakrawało na obsesję. Chorą obsesję...
Mackenzie pewnie mnie nienawidzi, trudno jej się dziwić. Ale mogła chociaż uprzedzić, że jeden z jej przyjaciół to niewychowany burak. Co więcej, powinna wziąć na poprawkę moje nieobliczalne zachowanie.
Nie pierwszy raz była świadkiem tego, jak morduję niewinnych, ale zabójstwa dwójki jej bliskich znajomych, na sto procent mi nie wybaczy. Zagadka dla bystrzaków: Czy mi jest z tego powodu przykro? Hmm... Niezbyt. Mogę zyskiwać i tracić przyjaciół, a rusza mnie to tak, że wcale, heh...
Czy zauważą, jeśli będę słuchać muzyki na słuchawkach? Tu jest tak nudno, a chyba nie mogą mi tego zabronić?
Postanowiłam zaryzykować. Po pierwsze, zeszłam z tej twardej, niewygodnej ławki. Położyłam zwiniętą kurtkę pod ścianą i usiadłam na niej, żeby nie wyziębić sobie tyłka. Musiałam uważać, bo w środku wciąż były zapasowe noże...
Podkurczyłam nogi, przysłaniając twarz włosami i niepostrzeżenie wyjęłam komórkę. Strażnik nie zwracał na mnie uwagi i gdyby nie to, że byłam na widoku innych gliniarzy, podeszłabym i dźgnęła gostka w gardziel, a potem zabrała mu klucze i uciekła...
Podłączyłam słuchawki i puściłam swoją ulubioną playlistę. W pełni oddałam myśli miękkim, wprawiającym w trans rytmom. Zamknęłam oczy i rzeczywistość przestała istnieć...
Przez moje usta przechodził lekki, niewinny uśmiech. Nawet nie spostrzegłam, że posterunek trochę opustoszał.
Zorientowałam się dopiero później i z ciekawości, postanowiłam zagadnąć strażnika. Wyciszając muzykę i wyjmując z ucha jedną słuchawkę, podeszłam do mężczyzny i stuknęłam go w ramię.
- Co tu tak pusto? - zagaiłam.
- The Freex robią zamieszanie w mieście – odparł.
- Ach tak? - cmoknęłam – Ciekawe – mruknęłam i wróciłam na swoje miejsce. Czyżby moi drodzy przyjaciele próbowali odwrócić uwagę policji, żeby mogli mnie odbić?
Minęło trochę czasu, a lajcikowa muzyka trochę mnie uśpiła. Nic więc dziwnego, że nie zareagowałam od razu, gdy strażnik niespodziewanie padł martwy. Trochę mi zajęło, nim połapałam się w sytuacji. Niespodziewana śmierć klawisza mnie zaniepokoiła, więc schowałam telefon do kurtki.
Podeszłam do krat i uklęknęłam przy zwłokach. Wystawiłam rękę, próbując mężczyznę przygarnąć i zwinąć mu klucze, gdy usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła i do środka wpadła horda cyrkowców. Oczywiście, z Valeską na czele.
- Ktoś zamawiał ratunek na śniadanie? - zarechotał rudzielec, zgrabnie przeskakując przez biurka policjantów. Naturalnie rzecz biorąc, gliniarze nie schowali głowy w piasek i stanęli w szaranki z gangiem świrów, ale strzały z karabinów mogły ich ździebko zaskoczyć.
- Szybki jesteś, Jermy – zakpiłam, podnosząc się do pozycji stojącej.
- Wystarczyłoby, dziękuję – prychnął, zabierając strażnikowi klucze i wypuszczając mnie.
- Dziękuję – wymusiłam uśmiech i zgarnęłam kurtkę, narzucając ją na siebie.
- No, od razu lepiej – zaśmiał się – To co? Robimy wypad? - spytał.
- Jak najszybciej – syknęłam i razem z Valeską udaliśmy się do wyjścia.
- Jak było? - zagaił, gdy oboje wskoczyliśmy do kabrio. Była ładna pogoda, Gotham już wiedziało o moim ponownym zaistnieniu, co mi szkodzi?
- Zajebiście – ironizowałam – Wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? - mruknęłam, gdy chłopak odpalił silnik.
- No?
- Miałam się upić, a się nie upiłam – założyłam ręce na siebie i zrobiłam naburmuszoną minę.
- Spokojnie. Pomyślałem o tym – pochwalił się, wjeżdżając na drogę.
- To znaczy? - popatrzyłam ze zdziwieniem.
- Urządzamy w cyrku imprezę. Z okazji tego, że cię odbiliśmy, JayJay – błysnął zębami.
- Ooo. Słodcy jesteście! - autentycznie się zarumieniłam.
- I patrz, co mam! - wyciągnął z szuflady samochodu błyszczące oksy.
- Moje okulary! - pisnęłam szczęśliwa i od razu je założyłam – Wróciłeś na cmentarz, żeby ich dla mnie poszukać? - zachichotałam.
- Może – odparł Valeska, zakładając niemalże identyczne szkiełka.
- Może nie powinnam być dla ciebie taka ostra... - droczyłam się.
- Może – dalej miał ten sam ton głosu.
- Może... - zawiesiłam myśl dla lepszego efektu – Powinnam dać ci buzi? - wyszczerzyłam ząbki.
- Może – zarechotał znacząco.
- No ok, Jermy. Zasłużyłeś – zachichotałam i objęłam rudzielca za szyję. Pocałowałam go w policzek.
- A może w usta? - zamruczał ślisko.
- Może nie przeginaj – syknęłam, wracając na swoje siedzenie.
- Może nie powinniśmy w kółko powtarzać słowa może? - rozpoczął gierkę.
- A może nie? - przygryzłam wargę. Lubiłam to uczucie, kiedy wiatr targał moimi włosami. Moja dusza już należy do kabrioleciaka...
- Możemy tak grać do śmierci – parsknął.
- Możeeeee – nie mogłam się oprzeć pokusie – To może, zmienię temat, co? - zaproponowałam.
- Może – nie ustępował.
- Przestań – pacnęłam go w ramię – W życiu nie zgadniesz, kto przyszedł na posterunek! - nabrałam w usta powietrza.
- Pingy? - mruknął bez emocji, a mi opadła szczęka.
- Miałeś nie zgadnąć! - rzuciłam z wyrzutem – Oszukujesz – dodałam oskarżycielsko.
- Haha – parsknął – Albo ty najzwyczajniej w świecie, nie umiesz budować napięcia, Julietta – dogryzał mi.
- Za to ty jesteś w tym mistrzem, co? - prychnęłam.
- A owszem – zarechotał – De facto, mogłem cię uratować wczoraj wieczorem, ale mi się nie chciało – dodał.
- Co? - miałam nadzieję, że coś źle usłyszałam.
- Widzisz? - błysnął zębami – Budowałem napięcie – odparł, bardzo z siebie zadowolony.
- Budujesz, to sobie drogę do piachu – warknęłam – Gdybyś za każdym razem, jak mnie wkurzysz, kupował mi coś słodkiego, to...
- Byłabyś gruba – parsknął złośliwie.
- Gościu, przegiąłeś teraz – warknęłam, a Valeska zarechotał złośliwie.
- Żartuję, JayJay – błysnął zębami. W ogóle to ciekawe, że droga była prawie pusta i trafialiśmy na samo zielone światło. Jak tu być piratem drogowym, skoro wszystko sprzysięga się przeciwko tobie?
- No ja myślę – odparłam chłodno.
- Laski jak ty nie mogą być grube, bo to zaprzecza prawom wszechświata – dodał, żeby mnie udobruchać.
- Tak lepiej – uśmiechnęłam się. Lubiłam komplementy. Bardzo.
- Aczkolwiek, żeby dokładnie to sprawdzić, musiałbym cię dokładnie przemacać... - zarechotał znacząco.
- Możesz pomarzyć, zjebie – zakpiłam – Zadowól się na obecną chwilę waleniem do mojego zdjęcia – dodałam kąśliwie.
- Ej, dopóki tego nie powiedziałaś, nawet na to nie wpadłem! - parsknął.
- O Boże... - jęknęłam.
- Oj, dzisiaj będę miał pracowitą noc...
- Jezuuuu... - schowałam twarz w dłoniach.
- To twoja wina. Natchnęłaś mnie – cieszył się jak głupi do sera.
- Dlaczego ja nie potrafię ugryźć się w język, dlaczego... - mruczałam do siebie.
- Hahaha – rechotał rudy.
- Dobra. Rób, co chcesz, tylko mnie nie informuj o tym, co robisz, ok? - próbowałam brzmieć normalnie.
- Hmm. No dobra. Postaram się zbyt głośno nie ''działać'' – pokazał mi najprawdziwszego lennyface'a.
- Zaryzykuję wszystko i dźgnę cię nożem – załamałam ręce – A nuż to przeżyję albo i tak mój detektor żenady wypierdoli mnie w powietrze...
- Rozwalasz mnie, JayJay – zarechotał – Jeśli cię to pocieszy, to nie jest pierwszy ani ostatni raz, kiedy wpędzam cię w zakłopotanie – mruknął beztrosko.
- To będzie ostatni raz, jeśli ukręcę twój rudy łeb... - warknęłam.
- Groźby są karalne! - jęknął teatralnie – Idę powiedzieć Jimbo, że mnie straszysz!
- Na bank wysłucha twoich zażaleń – prychnęłam – Ładnie to rozegrałeś, że część gangu jest mięsem armatnim i odwraca uwagę psów – zaśmiałam się.
- A no – przyznał mi rację – Można ich śmiało poświęcać. Są durni – dodał złośliwie.
- Wiem – mruknęłam i wstrząsnął nami dziki śmiech.
Gdy tylko zaparkowaliśmy pod naszym ''domem'', w głowie miałam tylko jedną myśl. Jak bezwstydnie pozwalam wysokoprocentowym trunkom przelewać się przez moje wnętrze...
Jerome poszedł do mieszkania, a ja zostałam jeszcze chwilę na zewnątrz. Słońce przyjemnie grzało i chciałam sobie cyknąć ładną fotkę. Ładną, to trochę za dużo powiedziane, zważywszy na mój stan, ale cóż. Ledwo skończyłam mini sesję zdjęciową, a nadbiegła Sally. Ta dziewczyna zachowywała się jak piesek. Miałam swoją sługuskę, a jedyne co robiła, to działała mi na nerwy...
- Juliet! - zawołała przeszczęśliwa. Przewróciłam oczami i wymusiłam uśmiech.
- Co jest, Sally? - spojrzałam na nastolatkę z lekką pogardą.
- Martwiłam się – powiedziała, a mnie zatkało.
- Słucham? - prychnęłam.
- No... Bałam się, że już nie wrócisz... - przestępowała z nogi na nogę i utrzymywała wzrok poniżej mojej twarzy.
- Nie mogę sobie tak po prostu nie wrócić – wybuchnęłam śmiechem – Zapamiętaj – poleciłam jej.
- Oczywiście – pokiwała głową.
- Coś jeszcze? - westchnęłam zniecierpliwiona.
- Właściwie, to tak – posłała mi nieśmiały uśmiech i zaczęła grzebać w kieszeni błękitnej, lekko przybrudzonej, pikowanej kurtki – Proszę – wręczyła mi różowe puzderko. Byłam zaskoczona.
- Co to? - spytałam, biorąc upominek.
- Otwórz – poprosiła. Westchnęłam, ale otworzyłam pudełeczko. W środku leżał złoty pierścionek z czerwonym brylantem. Otworzyłam szeroko usta.
- Co to ma znaczyć? - patrzyłam na nią intensywnie.
- Kiedyś wspomniałaś, że lubisz pierścionki i czerwone brylanty – odparła.
- Ukradłaś to? - zbliżyłam się do niej i zajrzałam głęboko w oczy.
- Tak. Dla ciebie – potwierdziła.
- Dlaczego? - przechyliłam głowę na jedną stronę.
- Jesteś dla mnie wzorem – powiedziała, a jej ślepia zabłyszczały.
- Ja? Wzorem? Dla ciebie? - mówiłam powoli i z nutą cynizmu.
- Od zawsze – wypowiadała te słowa, jakby składała przysięgę. Czyżbym była dla Sally tym, czym Joker jest dla Quinn?
- Posłuchaj mnie, dziewczynko – uśmiechnęłam się cierpko – Może inni lubią mieć wiernych wielbicieli, ale dla mnie jest to dość kłopotliwe – wydęłam usta – Głównie dlatego, że nie przepadam za towarzystwem innych osób – syknęłam jadowicie.
- Ja wiem – pisnęła – Nie zamierzam się narzucać, wystarczy mi tylko świadomość, że jesteś tutaj – zapewniła, a mnie oświeciło, że Sally ma obsesję na moim punkcie. Gloryfikuje mnie. Jest skłonna do poświęceń. Mam nieprzepartą ochotę zabawić się w Jokera i wymusić na fioletowo-włosej dowód lojalności...
- Więc zrobisz wszystko, żeby mnie zadowolić? - mruknęłam.
- Tak – pokiwała głową. Zrobiła to z pełnym zaangażowaniem.
- Absolutnie? - zaczynało mnie to bawić.
- Tak – powtórzyła.
- Bez wyjątków? - zachichotałam.
- Tak – wciąż była podekscytowana.
- Ciekawe – wyprostowałam się i pogładziłam po brodzie. Dziewczyna była zapatrzona we mnie jak w obrazek. Drażniła niemiłosiernie, więc postanowiłam ją wykorzystać – Zrobisz dowolną rzecz, żeby udowodnić swą lojalność? - chciałam być pewna.
- Jak najbardziej – szczerzyła się.
- Świetnie – zarechotałam złowieszczo – Zawsze chciałam mieć za przyjaciółkę piratkę – mruknęłam.
- Piratkę? - spytała.
- O tak – potwierdziłam – Taka osoba byłaby moją najlepszą kumpelą. Do grobowej deski – manipulowałam nią, co było dziecinnie łatwe.
- Ja będę twoją przyjaciółką piratką! - zapiszczała.
- O, nie wątpię – poklepałam ją po głowie. Była ode mnie sporo niższa – Ale, wiesz, co charakteryzuje prawdziwych piratów? - zagaiłam.
- Nie – zachichotała.
- Noszą opaski na oko, bo mają tylko jedno – poruszyłam znacząco brwiami.
- Tak? - jej głos brzmiał tak infantylnie. Kompletnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że podjudzam ją do samookaleczenia.
- Tak – posłałam jej szeroki uśmiech i wyciągnęłam nóż z kieszeni kurtki – Rozumiesz, co mam na myśli? - mruknęłam.
- Oczywiście! - zawołała, porwała nóż i bez najmniejszego zawahania się wsunęła ostrze w miękką gałkę i wydłubała sobie oko – Czy teraz jestem twoją przyjaciółką? - zachichotała, stojąc zwyczajnie z własnym okiem nabitym na końcówkę noża.
- Jak najbardziej – z chorą satysfakcją podziwiałam efekt swoich działań – Zdecydowanie, awansowałaś – wybuchnęłam szaleńczym śmiechem – Mam jeszcze jedno życzonko – uśmiechnęłam się – Mów do mnie panno JC. To łechce moje ego – mruknęłam.
- Tak jest, panno JC – zasalutowała.
- Cudownie – posłałam jej uśmiech – A pierścionek – wsunęłam go na palec – Jest śliczny. Do zobaczenia na imprezie – parsknęłam.
- Do zobaczenia, panno JC! - zawołała. Łyka wszystko jak pelikan. Podoba mi się.
- Znajdź sobie czarną przepaskę na oko, Sally – rzuciłam jeszcze i odwróciłam się na pięcie.
- Tak jest! - zachichotała i pobiegła w przeciwną stronę.
- Jestem dla tej dziewczyny boginią, dlaczego tak rzadko to wykorzystuję? - spytałam samą siebie, zamykając drzwi wejściowe.
- O kim mówisz? - mruknął Jerome, który siedział na kanapie i oglądał telewizję.
- O Sally – posłałam mu diabelski uśmiech.
- Aaa – zarechotał – Jest w ciebie wpatrzona jak w obrazek – dodał.
- Wiem – odwiesiłam kurtkę na wieszak – Właśnie wydłubała sobie oko, aby udowodnić swą lojalność – prychnęłam – To doprawdy słodkie – przewróciłam oczami.
- Nieźle – skwitował rudy – Masz wierną fankę.
- Jakoś nigdy mnie nie pociągała manipulacja ludźmi, ale... - stanęłam wpół kroku – To jest takie zabawne – zaśmiałam się szyderczo – Jest tak zaczarowana – zrobiłam cudzysłów w powietrzu – Że gdybym kazała jej wejść do beczki z kwasem, zrobiłaby to bez mrugnięcia okiem! - klasnęłam w dłonie.
- Twoje własne zombie – zarechotał rudzielec.
- Właśnie – opadłam koło niego na kanapę – Teraz mnie nie dziwi, czemu Joker chciał, żebym była jak Quinn. To zabawne mieć u swego boku taką kukiełkę – westchnęłam, ściągając buty i rzucając je w kąt. Z rozkoszą rozprostowałam nogi na małym stoliku do kawy.
- Czyli, już nie jesteś zła na tego pajaca i jego pajacówkę? - spytał.
- Co? - prychnęłam – Nie. Jak zobaczę tę sukę na ulicy, wyrwę jej flaki. Gołymi rękoma – rzuciłam beztrosko – Co do J'a... - zamyśliłam się – Zabicie go jest zbyt proste. W ten sposób go nie zranię – odparłam.
- A co chcesz zrobić? - dociekał.
- Zabić Batmendę – prychnęłam i spojrzałam na Valeskę znacząco
- Przecież on tobie zwisa i powiewa – zakpił.
- Owszem – potwierdziłam – Tu chodzi o coś innego, Jermy – kontynuowałam.
- Oświeć mnie, śliczna – telewizja przestała go interesować.
- Joker żyje po to, żeby walczyć z Batmanem, ale chce go również wyprawić na tamten świat. W nieoczywisty sposób – dodałam – Znam klauna. To artysta, uwielbiający planować, ale jest też zadufanym w sobie kretynem. Rości sobie prawo do monopolu na zabicie Mrocznego Rycerza – mój głos balansował na drodze gniewu i ironii – Grunt, żeby go wyprzedzić – zakończyłam.
- Czyli, chcesz po prostu zabić Gacusia, tylko po to, żeby J nie mógł się tym cieszyć? - bardziej stwierdził, niż zapytał.
- Dokładnie – parsknęłam.
- To podłe, JayJay – zarechotał.
- Racja – zawtórowałam mu – Chyba jestem bardziej wredna, odkąd zmartwychwstałam – mruknęłam triumfalnie i wstałam z kanapy.
- Dokąd idziesz?
- Do kąpieli. Spójrz, jak wyglądam – westchnęłam.
- Pomóc ci się rozebrać? - poruszył znacząco brwiami.
- Jeśli chcesz stracić ręce – warknęłam i poszłam w kierunku schodów – Ktokolwiek będzie cokolwiek ode mnie chciał, spław go, albo zabij – poleciłam mu.
- Tak jest, szefowo – zarechotał.
Leżałam w wannie i pozwalałam przyjemnej pianie otulić moje ciało. To ciało wiele przeszło. Było pokryte bliznami, siniakami. Żywe świadectwo mojego życia...
Patrzyłam, jak krople wody spływają po mojej skórze i drgały mną krótkotrwałe śmiechy. Mam za sobą tak ciekawą historię, że można by książkę o tym napisać...
Sally jest wierną kukiełką, a będę ją wykorzystywać tylko do pierdół. Będzie mi latać po żarcie, kupować prezenty i mnie ogółem rozpieszczać...
Zanurzyłam się głębiej, gdy telefon, leżący na kupce ubrań na półce przy wannie, zawibrował. Nie miałam najmniejszej ochoty odbierać, ale to wycie doprowadzało mnie do nerwów. Wytarłam dłoń w ręcznik i nie patrząc nawet, kto dzwoni, nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Oby to było coś ważnego, bo jestem w wannie – syknęłam.
- Cóż, Juliet. Nie spodziewałem się takiego początku rozmowy, ale nie twierdzę, że jestem zły... - po drugiej stronie rozległ się znajomy głos i śmiech, a ja zgłupiałam. Znaczy, to się dzisiaj nie stało...
- To ty? - odzyskałam sprawność mówienia – Po cholerę do mnie dzwonisz? - warknęłam jadowicie.
- Grzeczniej, cukiereczku – zaśmiał się – Może za tobą tęsknię, hm? - sztuczki psychologiczne, co?
- Oczywiście – zakpiłam – Ty czegoś takiego nie potrafisz – syknęłam.
- Tak sądzisz?
- Ja to wiem – powiedziałam spokojnie.
- Doprawdy? - zaśmiał się szyderczo – Wątpię, kochanie – ponowił śmiech.
- Z tym kochanie, to nie do mnie – prychnęłam – Zakłócasz moją błogą kąpiel, wiesz? - warknęłam.
- Więc jesteś w wannie? - zamruczał zmysłowo, ale na mnie to nie podziałało. Postanowiłam go rozsierdzić. Zawsze chciałam zagrać rolę prowokującej suki...
- Tak, dokładnie – zachichotałam kokieteryjnie – Naga, mokra, zupełnie sama – przybrałam głos skarżącej się lolitki. Po drugiej stronie było słychać charakterystyczne pomruki.
- Mmm, gdybym ja tam teraz był... - warknął.
- Ale cię nie ma. Ciał! - zawołałam i się rozłączyłam. Tak, podniecenie Księcia Zbrodni i bezduszne przerwanie połączenia, to była najlepsza część tej kąpieli.
Jedno mnie ciekawi. Skąd wiedział, że wciąż mam ten numer i telefon? Skąd czerpał źródła?
Nie minęło kilka minut, a Joker zadzwonił ponownie. Postanowiłam rozpocząć rozmowę od pytania.
- Skąd ty w ogóle wiesz, że dalej mam ten numer? - prychnęłam.
- Brak kultury, to w twoim przypadku taka oczywistość, Juliet – to nie był Joker... Tylko Pingwin. Zaraz, co?!
- Oswald? - wydukałam wreszcie. Czy ja jestem w ukrytej kamerze?
- O, nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek zwróciła się do mnie po imieniu – mruknął Cobblepot.
- Tak, eee... Możesz chwilę zaczekać? - mruknęłam.
- A co? Czyżbyś była zajęta? - warknął.
- Właściwie, to tak – odparłam – Jestem w kąpieli i...
- Jesteś w kąpieli? - głos Pingwina uległ zmianie – Naga? - co to jest kurwa za pytanie w ogóle?
- Nie. W kostiumie krokodyla – zakpiłam – Tak, naga i mokra od wody, jeśli to ma jakieś znaczenie.
- W porządku! - chrząknął – To ja zadzwonię później...
- Nie! - zaprotestowałam – Później, to ja nie odbiorę. Zaczekaj chwilkę, muszę stąd tylko wyjść – mruknęłam, ale potem sobie przypomniałam, że nawet się nie umyłam. Nie wspominając, o głowie...
- Juliet, czy jesteś pewna, że to dobry pomysł? - był lekko zakłopotany.
- Tak, nie rozłączaj się. Już wychodzę – odparłam, odstawiając telefon na półkę. Chwyciłam za gąbkę i zaczęłam starannie szorować ciało.
- Skoro tak twierdzisz... - jęknął Cobblepot. Rach ciach uwinęłam się z myciem głowy i szybciutko wyszłam z wanny. To jakiś nowy rekord.
- Oswald? Jesteś tam? - mruknęłam do komórki.
- Tak – warknął.
- To, co chciałeś? - spytałam, przeglądając się w lustrze i jedną ręką wycierając ciało ręcznikiem.
- Wyobraź sobie, moja droga, że zapomniałem! – syknął, a ja dostałam banana na ryju.
- Kąpałam się najszybcie,j jak mogłam! - jęknęłam żałośnie – To nie moja wina.
- Ależ skąd! - zakpił – Muszę teraz chwilę pomyśleć, a nuż sobie przypomnę – odrzekł.
- Spox – mruknęłam – A ja w tym czasie założę bieliznę – westchnęłam – Czemu ja nie mogę sobie ubrań na zmianę przygotować? - prychnęłam do samej siebie – Chociaż i tak jest progres, bo mam coś z ekshibicjonistki i lubię łazić po domu rozebrana do rosołu – zarechotałam i po chwili dotarło do mnie, że to już nie są myśli na głos, tylko rozmowa z Cobblepotem, któremu jasno objaśniłam moje fetysze... A order idiotki wędruje do panny JC...
Po kilkunastu sekundach niezręcznej ciszy Pingwin się przemógł.
- Juliet Caro – jęknął dziwnym głosem – Dlaczego ty, dziewczyno, mówisz mi o takich rzeczach? - dlaczego słyszałam, jak jego usta przybierają zakłopotany uśmiech?
- Eee... - zawiesiłam się – To nic osobistego – zaczęłam się tłumaczyć – Myślałam, że gadam do siebie i jak zwykle, nikt tego nie usłyszy...
- Dobrze. Nie kończ – uciął – Zadzwonię do ciebie, jak sobie przypomnę, co chciałem – mruknął – Jeśli, sobie przypomnę – zakończył i się rozłączył.
Spojrzałam w lustro. Moje policzki były czerwone jak dwa pomidory. Coś ty idiotko narobiła... Teraz, Cobblepot będzie na ciebie patrzył tylko przez pryzmat tej rozmowy...
Udam się teraz do jaskini wstydu, znajdę jakiś sznur i się kurwa powieszę...
Ekhm. Fajnie się rozdział kończy. Caro bez wątpienia zasługuje na Nagrodę Darwina...
CDN
♦♥♦
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top