16. Wybuch galaktyki
Znacie to uczucie, gdy budzicie się (z reguły po krótkiej, poobiedniej drzemce, która nieplanowanie rozciągnęła się do prawie trzech godzin) tak nieprzytomni, że początkowo nie możecie załapać, w jakim uniwersum jesteście, który mamy wiek i jakiej ery oraz ogólnie czujecie się jak niedźwiedź, przedwcześnie zbudzony z zimowego snu?
To byłam ja dzisiejszego poranka. Nie pamiętałam nic, absolutnie nic z tego, co mi się śniło, bo spałam tak głęboko, jakbym zażyła na noc jakieś dragi; nieomal przegapiłam trzeci, ostatni już z ustawionych budzików, a przecież zaspać absolutnie nie mogłam! Tym razem Carol zabierała mnie na miasto jeszcze wcześniej i czekało na mnie jeszcze więcej atrakcji. Czy oni chcieli mnie jednak odesłać do domu już po tygodniu, że skondensowali całe zwiedzanie w trzech dniach? Tego nie wiedziałam, ale jednego byłam pewna: będę to czuć w nogach.
Jakby chodzenia po Londynie było mało, to przez cały dzień "chodziła" też za mną jakaś piosenka, co cholernie mnie irytowało, bo o ile sama melodia sprawiała przyjemne wrażenie, to totalnie nie umiałam skojarzyć, skąd ją znam. Do tego nie znałam słów, więc tylko nuciłam ją pod nosem, a i tak wydawała mi się dziwnie znajoma. Niestety, im bardziej próbowałam sobie przypomnieć, gdzie ją usłyszałam, tym bardziej powiększała się czarna dziura w moim mózgu. Czułam, że mam tę informację na samym końcu jedynej ocalałej szarej komórki, ale i tak nie umiałam jej złapać.
Ta melodia wżarła się w moją podświadomość tak bardzo, że grała mi w głowie podczas porannego mycia zębów, stanowiła muzyczne tło do zmiany warty pod Pałacem Buckingham i mimowolnie wyrwała się ze mnie podczas ćwiczeń wokalnych z Morrisonem.
– Hmmm... – mruknął mój nauczyciel. Już myślałam, że daje w ten sposób wyraz dezaprobacie za moje miałczenie półgłosem, gdy pokazywał mi właśnie, jak powinno się śpiewać pełną piersią, ale on dodał tylko: – Więc ty też już to słyszałaś. Hmmm...
Zadumał się na chwilę, przyglądając mi się jakby... z uznaniem (?!), po czym przeszedł do kontynuacji naszych ćwiczeń jak gdyby nigdy nic, tyle że stał się nagle dużo milszy. Czyli w jego przypadku, po prostu nie był wredny. Skąd, jak, dlaczego? Nie miałam pojęcia, ale nie to było najgorsze. Nawet Morrison wiedział, jaką piosenkę zanuciłam, a ja nadal pozostawałam w nieświadomości! Czyżby to był jakiś kawałek 4TTs, którym Daga mnie kiedyś katowała, a ja wyparłam go z pamięci i wrócił teraz do mnie ze zdwojoną siłą?
Pod koniec zajęć zebrałam się na odwagę i nawiązałam do tego podczas pożegnania.
– To, co zanuciłam wcześniej... Co to była za piosenka? – zagadnęłam nieśmiało.
Pech chciał, że Morrison zaczął akurat grzebać za czymś w swojej aktówce i strasznie go wkurzyło, że nie mógł tego znaleźć. Poza tym, chyba skończyła mu się promocja na traktowanie mnie po ludzku, bo zerknął na mnie znad wybebeszonej torby i rzucił tylko:
– Co? Nie pamiętam. Idź już najlepiej, na razie!
Cóż mi pozostało po usłyszeniu tak jednoznacznej sugestii? "A żebyś tak szukał tego czegoś do usranej śmierci!" – pomyślałam złośliwie, po czym zebrałam swoje rzeczy, mruknęłam "bye" i skierowałam się do wyjścia. Byłam pewna, że Carol czeka już na mnie pod budynkiem, tak jak w poprzednich dniach, by podjechać ze mną na szybkie zakupy i odstawić mnie na noc do Whereabout's. I szczerze? O niczym innym nie marzyłam.
Schodziłam po schodach, rozglądając się za grafitowym nissanem Caroline, ale jakoś nigdzie nie rzucał mi się w oczy. Przystanęłam na chodniku, by wyjąć z torebki telefon i zadzwonić do mojej opiekunki z wytwórni, jednak wtedy zauważyłam pod stopami dodatkowy cień i poczułam, że ktoś stoi za moimi plecami. Po sylwetce, kładącej się cieniem na chodniku i dreszczu, który spłynął w dół mojego kręgosłupa rozpoznałam, że tą osobą raczej nie była Carol.
– Did you miss me, my Polish princess?*
Zanim spojrzałam za siebie, przez głowę przebiegła mi wcale nie aż tak absurdalna myśl, że być może Xander miał brata bliźniaka, o którym nic nie wiedziałam. W końcu nie byłam Dagmarą, nie posiadałam doktoratu z fourtunersologii, mogłam przeoczyć taki szczegół z życiorysu Wilsona. Bo i też, jak dotąd, najbardziej interesowało mnie jego magnetyczne spojrzenie, wytatuowany tors i hipnotyzujący ton głosu, a nie drzewo genealogiczne jego rodu.
A jeśli nie bliźniak, to może sobowtór? Też niegłupi pomysł. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że ktoś wyglądający i brzmiący jak Xander Wilson podszedł do mnie pod londyńską siedzibą Paradise Music, kiedy prawdziwy lider 4TuneTellers powinien przebywać na zespołowym wyjeździe i pracować nad nowym singlem?
No właśnie, powinien. Na ile zdążyłam go poznać, to bardzo rzadko robił to, co powinien, a już na pewno nie wtedy, kiedy chodziło o moją osobę.
Odwróciłam się w jego stronę i faktycznie, chociaż ukryty za okularami przeciwsłonecznymi i z naciągniętym głęboko na czoło daszkiem bejsbolówki, stał przede mną Xander, albo przynajmniej ktoś, kto do złudzenia go przypominał.
– No hej. Widzę, że jesteś zaskoczona. Mam tylko nadzieję, że pozytywnie, bo zamierzam cię dziś zaskoczyć jeszcze nie raz.
"Well... że co?!".
– H-hej. Nie no, jasne, że dobrze cię widzieć. A gdzie pozostali? – Zdołałam wykrztusić, uciekając wzrokiem na boki pod pretekstem rozglądania się za resztą chłopaków.
Bałam się spojrzeć wprost na Xandera, żeby nie prowokować u siebie rumieńców, które i tak – czułam to! – pchały się bezczelnie na moje policzki.
– Po co o nich wspominać w takim momencie, ja ci nie wystarczę? – powiedział Wilson, po czym zacmokał z udawaną dezaprobatą. – Zresztą nie masz wyboru, bo tylko ja do ciebie przyjechałem.
– Jak to? Nie pracujesz z zespołem nad piosenką?
– Ja? Pracuję? – zaśmiał się. – Kochanie, ja mam od tego ludzi.
Tak mnie zszokował tą odpowiedzią, że aż zapomniałam, że miałam się go wstydzić i unikać patrzenia w jego kierunku; wgapiłam się więc w niego z wybałuszonymi oczami.
– No to co ty w ogóle robisz w 4TuneTellers? Wypożyczasz im za opłatą swój wizerunek?
– Lepiej bym tego nie ujął! – Klasnął w dłonie z wielkim zadowoleniem, zupełnie jakby nie usłyszał kpiny w moim pytaniu. – A teraz pozwól, że wypożyczę sobie ciebie na resztę wieczoru.
Mówiąc to, chłopak zrobił krok w moją stronę, a następnie musnął zawadiacko mój podbródek. Poczułam, jak dziwne napięcie elektryczne wokół nas ponownie przybiera na sile, ale wtedy właśnie Xander znowu postanowił zepsuć atmosferę swoją denną gadką.
– Specjalnie dla ciebie wziąłem od staruszka jego czerwone cacko – wskazał kciukiem na stojące nieopodal maserati, na które wcześniej nie zwróciłam uwagi – bo zauważyłem, jak ci oko zbielało na jego widok wtedy na parkingu. Możemy się w nim pobujać tu i tam po mieście, a potem, no wiesz... Skorzystać z jego wnętrza... inaczej.
To chyba miało być zaproszenie na samochodową randkę, po którym powinno zrobić mi się mokro na sam dźwięk odpalanego silnika, ale ja zamiast tego pomyślałam tylko: "Czy ten Xander nie mógłby istnieć jedynie wizualnie, z wyłączoną na co dzień opcją fonii? Wystarczyłoby w zupełności, żeby włączali mu dźwięk na koncertach".
Wilson pochylił się do mnie, pozwalając swoim okularom opaść nieco w dół nosa, dzięki czemu byłam w stanie zobaczyć jego sugestywne spojrzenie. Tym razem jednak nie zabrakło mi w piersi tchu z wrażenia ani nie rozsadziło mnie od środka rosnące pożądanie. Nie po tym, jak kolo zainsynuował, że jestem blacharą!
Mimo oburzenia, jakie we mnie wywołał, Xander Wilson nadal pozostawał sobą i rozsiewał te cholerne fluidy, które w jakimś tam stopniu ciągle na mnie oddziaływały; w związku z tym, największym wyrazem buntu, na jaki się zdobyłam wobec takiego przedmiotowego traktowania, było odwrócenie kota ogonem. No cóż, tytuł "Mistrzyni asertywności oraz stawiania granic" zdecydowanie znajdował się poza moim zasięgiem.
– Mnie oko zbielało? To przecież Eymen chciał się wam władować do auta. Sądzę, że on by chętniej skorzystał z wnętrza tego cacka.
Xandusiowi mina zrzedła, bo raczej nie takiej reakcji się po mnie spodziewał. Ja z kolei rozejrzałam się szybko dookoła, raz – żeby się upewnić, że żadna pijawka z aparatem się nami jeszcze nie zainteresowała, a dwa – żeby odszukać w końcu Caroline.
– Poza tym – dodałam – nie mogłabym z tobą nigdzie jechać, bo jestem umówiona z Carol, pracownicą wytwórni. Na pewno gdzieś tu na mnie czeka.
"No chyba że..." – przemknęło mi przez myśl.
– Nie czeka. – Wilson na powrót wsunął okulary na nos zblazowanym gestem wielkiego gwiazdora, a zwycięzki uśmieszek wykrzywił jego idealnie zarysowane usta. Gdybyż jeszcze zechciały się one nie otwierać! – Za to na ciebie czeka dziś coś przyjemnego.
O, złudna nadziejo!
Z niezręcznej sytuacji wybawił mnie na szczęście dzwonek telefonu, oznajmujący przychodzące połączenie. Wyjęłam komórkę z torby i pomachałam nią wymownie Xanderowi przed nosem, pewna, że na wyświetlaczu pojawi się numer podpisany jako "Carol Paradise Music". On jednak zrobił zdezorientowaną minę i zapytał z przekąsem:
– To jakieś jaja? Nie mam pojęcia, co tam jest napisane.
Szybko odwróciłam ekran w swoją stronę i ku wielkiemu zdumieniu ujrzałam napis "Krzysieniek". No tak, to już wyjaśniło się, czemu Xanderowi wydawało się to nieczytelne.
– Halo? – zwróciłam się niepewnie do słuchawki.
– Hej! Co tam w Londynie?
– Bo ja wiem... Most Londyński nadal stoi*, więc chyba po staremu. A co słychać u was w... jakkolwiek się ta wieś nazywała?
Domyśliłam się, że Chris gadał ze mną przy Lucku i Eymenie, bo używał angielskiego. Xander z kolei musiał się w końcu zorientować, kto do mnie zadzwonił, bo zaklął szpetnie i skrzywił się, wyraźnie wkurzony.
– Liczyłem, że o to zapytasz! – Kaminsky brzmiał na podekscytowanego. – Sama możesz posłuchać, co u nas, tylko wejdź szybko na Instagrama! A, no i dziękuję!
– Yyy, ale za co?
– Że byłaś moim natchnieniem!
Po tych słowach Chris się rozłączył, a ja olałam angielskiego księcia Xanderiusza I Nadąsanego i odpaliłam, zgodnie z instrukcją, odpowiednią aplikację w telefonie. Wklepałam w wyszukiwarkę nazwę zespołu (tak, nadal nie miałam profilu 4TTs w obserwowanych, ups), po czym weszłam, pełna ciekawości, na ich konto. W ostatnich postach nie doszukałam się niczego nadzwyczajnego, ale po kliknięciu u góry w logo zespołu moim oczom ukazały się nowo nagrane stories.
Wilson krążył wokół mnie jak wściekła osa, a ja gapiłam się, zahipnotyzowana, w ekran: na Lucasa przy pianinie, Eymena z tamburynem i Chrisa, siedzącego na pierwszym planie z gitarą. Sekundę później usłyszałam coś, co spowodowało w moim mózgu taką rewolucję, jakby wybuchła w nim właśnie nowa galaktyka. TO BYŁO TO!!!
Melodia, która rozbrzmiała w głośniku, to była TA melodia, co nie dawała mi spokoju od samego rana! Nagle doznałam olśnienia: skoro rozmawiałam z Chrisem wczoraj w nocy (na co wskazywał jednoznacznie rejestr połączeń), to zapewne śpiewał mi już tę piosenkę przez telefon. A ja, tępak, usnęłam w trakcie i zapomniałam o tym, że coś takiego miało miejsce! Ja zapomniałam, ale mój mózg pamiętał! Unbelieveable*!
Tymczasem Kaminsky zaczął śpiewać pierwsze zwrotki nastrojowej ballady, więc skupiłam się na słowach, żeby chociaż tym razem zapamiętać z utworu coś ponad to, że istnieje. No i, co tu kryć, byłam też ciekawa, co o mnie napisał Krzysieniek, skoro rzekomo to ja stanowiłam dla niego natchnienie!
♪♫♪
Close your eyes, I will lull you to sleep.
I can seize all the pain that is deep
down inside your heart -
if you let me in...
I know that you did go through a lot,
but please stop running on the spot,
if you could fly up high -
be the brightest star...
♪♫♪
Ze wzruszenia zaszkliły mi się oczy; głos Chrisa, w połączeniu z tekstem piosenki, dosłownie mnie oczarował, ale też onieśmielił. Zastanawiałam się, czy to możliwe, żeby naprawdę ktoś tak rozumiał moje obawy i wierzył we mnie mimo wszystko, równocześnie akceptował słabości i dodawał skrzydeł? Do tej pory wszyscy bagatelizowali moje lęki związane z profesjonalnym śpiewaniem, słyszałam wciąż tylko banały i puste frazesy w stylu: "dasz radę", albo "nie wymyślaj, nie będzie tak źle". Po raz pierwszy ktoś realnie się zainteresował tym, co naprawdę czułam.
Jednak jeśli myślałam, że już więcej się nie wzruszę, byłam w błędzie, bo oto Eymen i Luck przyłączyli się do Kaminsky'ego w refrenie, wywołując nową partię gęsiej skórki na moim ciele.
♪♫♪
Never stop believing in yourself
'cos even if I don't seem to care,
I would turn the world upside down
just to see your smile is back around.
♪♫♪
Naraz chłopcy przestali grać, ale to wcale jeszcze nie był koniec. Dwa ostatnie wersy znowu należały do Chrisa, który w spowolnionym tempie, ściszonym głosem i tym razem acapella, doprowadził balladę do zakończenia, a mnie – na środku ulicy pod londyńską siedzibą wytwórni Paradise Music – do łez.
♪♫♪
This is what keeps me sane, so please
don't make me look for it again!
♪♫♪
Na kolejnym stories chłopaki nie śpiewali już, ale podali tylko krótką informację, że to była zajawka ich najnowszego kawałka, w której nagraniu nie mógł niestety uczestniczyć lider zespołu, z powodu nagłej infekcji gardła.
Ocierając mokry policzek wierzchem dłoni, zaśmiałam się z tego jawnego kłamstwa; na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech, dokładnie taki, o jaki prosił mnie Chris w piosence. Zdążyłam wystukać do niego kilka słów wiadomości: "Wow, to było niesamowite! Brak mi słów!", zanim wkurwiony do granic możliwości Xander chrząknął mi za uchem, jakby faktycznie dręczyła go jakaś chrypka.
– Ekhm, to jedziesz ze mną czy zamierzasz mazać się tu sama do jutra? Bo Carol serio się nie zjawi.
– Ale gdzie, do lekarza? Czy do apteki? – zachichotałam, chyba po raz pierwszy tak spontanicznie i na luzie w obecności Xandera.
– Kamila...
– Pojadę, no jasne, że pojadę! Zabierz mnie na jakąś kolację, umieram z głodu!
W Wilsona chyba wstąpiła nadzieja, że może jeszcze nie spisze tego wieczoru na straty, bo z nową energią i przymilnym gestem wskazał mi drogę do czerwonej bryki swojego chujkowatego ojca.
– Ależ oczywiście, moja polska księżniczko, czego tylko sobie życzysz.
– Poza tym, musimy koniecznie oblać ten nowy singiel twojego zespołu! No wiesz... Ten, przy którym nie kiwnąłeś nawet palcem.
Dobrze, że gdy to mówiłam, siedziałam już wewnątrz maserati, a Xander właśnie zamykał za mną drzwiczki, bo jakby całego dzisiejszego chodzenia było mi mało, to na pewno musiałabym sobie jeszcze urządzić nocną wycieczkę po Londynie, dymając z buta do domu.
*
"Did you miss me..." – z ang.: "Tęskniłaś za mną, moja polska księżniczko?"
"Most Londyński nadal stoi" – nawiązanie do popularnej angielskiej piosenki dla dzieci "London Bridge is falling down" ("Most Londyński wali się").
Unbelieveable – z ang.: "niewiarygodne"
***
Kto by chciał usłyszeć piosenkę z dzisiejszego rozdziału? Powiedzcie tylko słowo, moje polskie księżniczki (i książęta!), a Wasze życzenie będzie dla mnie i dla AI rozkazem! :D
Do przeczytania! (I posłuchania? ;>)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top