Rozdział 24
Kąciki ust uniosły się wraz z tym, jak upięłam swoje włosy w luźnego koka. Mimowolnie poprawiłam kosmyki, należące do grzywki, istniejącej na mojej głowie od zaledwie kilku dni, a następnie przesunęłam zawieszkę łańcuszka tak, bym bez problemu mogła widzieć widniejące na niej imię. Wygładziłam szczupłymi palcami pastelowy materiał sukienki, sięgającej zaledwie do linii kolan, skupiając się na dolnej partii, zbudowanej z kilku warstw tiulowych halek. Przekrzywiłam delikatnie głowę na prawy bok, przyglądając się pod innym kątem przepięknym zdobieniom różowego gorsetu. Różane wzory, widoczne dzięki delikatnej koronce, dodatkowo zostały wyodrębnione dzięki złotym kryształkom. Pod wpływem światła mieniły się w niezwykłej poświacie, ciesząc nie tylko moje oko — nie miałam wątpliwości, że miały zachwycić każdą osobę na sali. Ciężko było oderwać wzrok od błyskotek, zupełnie jakby posiadały w sobie moc przyciągania uwagi.
Wykonałam jeden powolny obrót, by ostatni raz tego wieczora sprawdzić ułożenie halek podczas ruchu. Jak poprzednimi razy uniosły się delikatnie ku górze, nie odkrywając części bielizny, co nie zdarzało się często przy takich krojach sukienek. Podczas zatrzymywania się, w odbiciu lustra dostrzegłam ruch tuż przy wejściu na salę. Ktoś wyłonił się z ciemności korytarza na jasne światło jarzeniówek niczym morderca gotowy do zaatakowania swojej ofiary. Odruchowo zerknęłam ponad ramieniem na mężczyznę, tkwiącego przy futrynie drzwi, a moje płuca napełniły się dużą ilością powietrza. Nie uśmiechnął się w wymuszony sposób tak, jak kiedy wpadaliśmy na siebie w pracy. Nie odwrócił wzorku, gdy spojrzałam na niego, ani nie wyglądał tak, jakby czuł się niezręcznie w moim towarzystwie. Po prostu stał tam, jak parę tygodni temu i wpatrywał się we mnie, podziwiając każdy najmniejszy kształt mojego ciała, lecz w zupełnie inny styl niż do tej pory. Pozbawiony radości w oczach, natomiast pełen powagi, jakby nastawiony był do naszej rozmowy bardzo dojrzale.
— Cześć — wykrztusił, robiąc kilka kroków w moją stronę. Skinęłam głową na przywitanie oraz odwróciłam się do niego przodem, czując, że czekała nas długa i trudna wymiana zdań. — Możemy porozmawiać?
Porozumiewawczo zerknęłam na ławki, stojące pod jedną ze ścian, po czym oboje zajęliśmy na nich miejsca. Odległość pomiędzy nami wydawała się niewielka, jednak nie chciałam się od niego odsuwać. Nie pragnęłam, by poczuł się niezręcznie, bądź rozproszony przez zostawienie przeze mnie większej przerwy. Splotłam palce obu dłoni, w czasie gdy on oparł się łokciami o kolana. Do moich nozdrzy dotarł zapach jego perfum, opartych w mocniejszej części na zapachu drzewa sandałowego, co wydawało się przyjemną odmianą.
Odkąd zerwałam naszą relację, przestaliśmy ze sobą rozmawiać. Czasami zdarzyło się, że przywitaliśmy się tak, jak z resztą pracowników restauracji — delikatnym skinięciem głowy, bądź powiedzianym, bez jakichkolwiek emocji, powszechnym zwrotem. Na co dzień staraliśmy się unikać, podążając zupełnie innymi ścieżkami kuchni, niczym nieznajome, wrogie sobie osoby. Wydawało się to łatwe z pozoru, jednak stawało się trudniejsze wraz z tym, jak zbliżaliśmy się do siebie. Jak nasze spojrzenia się krzyżowały, a w jego oczach dostrzegałam potężną dawkę żalu, przyćmiewającą jego młodzieńczą twarz. Jak oboje wymuszaliśmy się na blade uśmiechy, próbując ukryć wewnętrzną niezręczność przed spotkaniem z byłym. Jak odwracaliśmy się do siebie plecami, by przestać myśleć o zaistniałej sytuacji i skupić się na wykonywanej pracy. Traktowaliśmy siebie z dystansem, posiadającym dużą dawkę zapasu, na wypadek zbytniego zbliżenia się, jakby to rozstanie zraniło nie tylko jego, lecz w pewien sposób również i mnie. Jakbyśmy oboje bronili się przed bólem, wywoływanym jedynie w obecności drugiej osoby.
— Wyglądasz pięknie w różu. Nie wiem, czy kiedyś ci to mówiłem, ale mówię dzisiaj — drążył, wcale nie zmierzając w kierunku tego, po co przyszedł. Zacisnęłam usta w cienką linię, lecz on nie był w stanie tego dostrzec. Jego wzrok skierowany był na określony punkt, znajdujący się przed nim, jakby próbował poukładać swoje myśli. — Słyszałem, że piątkowy występ ma być wyjątkowy. Paul wspominał, że macie trochę skomplikowany układ, ale wierzę, że dasz sobie radę.
— Też mam taką nadzieję — przyznałam cicho, spoglądając na jego profil twarzy. Zauważyłam, że zacisnął zęby, jakby toczył wewnątrz siebie walkę, niewidzialną z bliska dla ludzkiego oka. Ciało Ethana wydawało się spięte, mimo że starał się to zakryć dżinsową kurtką o zbyt dużym rozmiarze. Szerokie ramiona sterczały nieruchomo, wbrew temu, że dłonie bez przerwy dotykały palców, zupełnie jakby były odmienną częścią organizmu. — Dlaczego tutaj przyszedłeś, Ethan?
Mężczyzna ściągnął rudawe brwi, a następnie zerknął na mnie. Powaga na jego buzi nigdy nie była tak wyrazista, jak tego wieczoru, co trochę zaczynało niepokoić — równie mocno, jak jego ręce powoli zbliżające się w kierunku mych własnych. Czułam, że pragnął je uścisnąć, jednak nie byłam pewna, czy tego naprawdę pragnęłam. Z jednej strony chciałam pozwolić mu na dotyk, aby umożliwić porządne wysłowienie się oraz skupienie na wątku. Z drugiej zaś, okrutna wydawała się myśl, że mogłabym poprzez przyzwolenie podarować rudzielcowi nadzieję, że być może między nami mogło się coś pojawić.
— Długo nad tym myślałem... nad tym, co się działo pomiędzy nami i doszedłem do wniosku, że nadal w pewien sposób coś do ciebie czuję — powiedział, po czym pochylił się niebezpiecznie w moim kierunku. Jednak powstrzymałam się od odchylenia, pod wpływem jego wzroku, śledzącego mój własny. — Wiele razy zastanawiałem się nad tym, co powiedziałaś, kiedy ze mną zrywałaś i myślę, że się pomyliłaś. My naprawdę mamy szansę przetrwać, pomimo różnicy wieku i jego stereotypowi, o ile oboje się postaramy. Jestem młodszy, ale to nie znaczy, że nie czuję się na tyle dojrzały, żeby mieć pewność. Rosalie, ja — mówiąc to, nagle splótł palce swojej dłoni pomiędzy moje, przez mimowolnie otworzyłam usta. — Mi nie przeszkadza, że jesteś ode mnie starsza. Nie dbam o to, że nie masz nikogo bliskiego ani że stoisz na myjce w jakiejś spelunie. Dla mnie liczy się, że jesteś taka, jaka jesteś. Nie udajesz nikogo innego i dzięki temu mam wrażenie, że cię kocham.
Wzięłam głęboki wdech, spoglądając w dal. Nie odwzajemniłam uścisku, pragnąc fizycznie przekazać mu, że to, co się stało między nami, było pomyłką. Zwykłym cholernym błędem, którego on nie potrafił zaakceptować.
— Ethan, naprawdę chciałabym móc cię pokochać, ale nie jestem w stanie — stwierdziłam, nie patrząc na niego. Wiedziałam, że poczułabym się jeszcze gorzej, gdybym ujrzała w jego oczach łzy. — Nie można być zakochanym w dwóch osobach naraz. Jesteś naprawdę miłym chłopakiem i porządnym, jednak w moim życiu jest ktoś, kto na mnie czeka. Bynajmniej czekał do ostatniego tygodnia, ale to nie zmienia faktu, że nadal coś do niego czuję.
— To Charles? — zagadnął nieco ściszonym tonem, jakby nie chciał, by ktoś to usłyszał. Głośno westchnął, kiedy nie udzieliłam odpowiedzi. — Dlatego nadal nosisz jego imię na łańcuszku. To on był tym pierwszym i będzie też ostatnim.
Pokiwałam głową, nie mając pojęcia, co więcej mu odpowiedzieć. Niestosowane wydawało się wspomnienie o jego bratu, który wprawił mnie w zauroczenie, szczególnie jeśli wiedział, że McCartney wciąż odgrywał jakąś rolę w moim życiu. Nie pragnęłam narobić w jego psychice więcej szkód, niż to było potrzebne. Zbędna była dla niego wiedza, kto wzbudzał moje zainteresowanie, bo tylko to mogło uchronić go przez roztrzaskaniem jego serca na malutkie strzępki.
Miał rację, że Charles był pierwszym mężczyzną w moim życiu. Możliwe, że nawet ostatnim, lecz po incydencie z telefonem, nie byłam już tego taka pewna. Wciąż czułam do niego silną dozę miłości, jednak w ostatnich dniach miałam wrażenie, że on się wypalał. Gorący płomień, niegdyś palący nasze ciała w namiętnym połączeniu, przygasł po raz pierwszy po śmierci Charliego, a teraz gasnął wraz z pojawieniem się Olivii w jego życiu, po moim wyjeździe. Czasami w mojej głowie pojawiała się myśl, czy on także to wyczuwał — że mój obraz znikał przed jego oczami, natomiast uczucie stawało się nieznajome. Zastanawiałam się, czy wspominał mnie w swojej głowie, kiedy bywał z nią i czy też przepełniała go smętna pustka. Czy wciąż czuł się nieszczęśliwy z mojej nieobecności oraz pozwolił, by jego serce wybrało kolejną kobietę na przyszłą panią McCartney. Posiadałam tak wiele pytań, dotyczących niego, lecz na żadne z nich nie byłam w stanie udzielić prawidłowej odpowiedzi. Tylko on wiedział, co czaiło się w jego głowie.
— Zasługujesz na kogoś lepszego — przyznałam, nieco zniżając ton swojego głosu. — Jeśli nie będzie ci przeszkadzało to, co powiedziałeś, to zawsze możemy zostać dobrymi znajomymi.
Zerknęłam na jego twarz, po czym odwzajemniłam uścisk dłoni. Kąciki jego ust drgnęły w tym samym czasie, gdy wzrok powędrował na gorsetowe wykończenia mojej sukienki. Widziałam, że nieco zbladł, jakby zabolało go moje odrzucenie, lecz nie mogłam go dłużej trzymać w niepewności.
— Możemy zostać znajomymi.
* * *
Dom, przed którym się znalazłam, przypominał mi rezydencje niejednorazowo widywane przeze mnie w gazetach. Piękny, wykonany z cegły, nawiązywał do typowego stylu amerykańskiego. Duże okna posiadały białe, szerokie framugi, łączące się z kolorem ciężkich firan zawieszonych w poszczególnych pomieszczeniach. Potężne, mahoniowe drzwi zapraszały do wnętrza każdego przechodnia, jakby zostały stworzone z życzliwości osoby, o gołębim sercu. Zazieleniony trawnik, poprzecinany przez brukowany chodnik, zniechęcał do niszczenia czegokolwiek w swoim obrębie, jakby swoim zadbaniem przekonywał ludzi do czynienia dobra.
Od pierwszego zerknięcia na budynek, nie miałam wątpliwości, że właściciele mieszkania byli porządnymi obywatelami. Dbali o swoją działkę, o dom, możliwe było, że nawet o swoją rodzinę. Zarabiali o wiele więcej ode mnie, jednak to nie przysłoniło im punktu widzenia — pozwolili, żeby zamieszkał z nimi obcy człowiek, a także podzielili się z nim swoim życiem. Burzyli stereotypy o bogatych egoistach, trzymających w portfelu dużą sumę pieniędzy, lecz mówiących, że nie było ich stać na pomoc potrzebującym. Wydawali się idealni, pod samym kątem patrzenia pod względem posiadłości. Jednak w głębi serca przeczuwałam, że gdzieś tkwiła w tym wszystkim ciemność. Świat nie był jedynie światłością, nawet przy aniołach o czystych umysłach, ale czasami nikł w mroku. A niekiedy ta czerń, zalewająca niewinną biel, była niebezpieczna, groźna tak, jak mogli być oni.
Zapukałam trzy razy w drewnianą powierzchnię, a następnie zrobiłam krok do tyłu. Włożyłam dłonie do kieszeni płaszcza, wsłuchując się we wszechogarniającą ciszę. Starałam się znaleźć jakikolwiek objaw istnienia ludzkości na tym osiedlu — odgłosy odkurzacza, głos, przejeżdżające auto, lecz okolica przypominała cmentarzysko. Spoglądałam na sąsiednie budynki, nieco mniej bogate od rezydencji, natomiast równo zadbane. Każdy z nich wydawał się zamieszkały, ale w tym momencie pozbawiony lokatorów.
— Słucham? — rzuciła kobieta, zaraz po tym, jak otworzyła przede mną drzwi.
Wysoka nieznajoma wpatrywała się we mnie oczami o barwie mlecznej czekolady. Kosmyki rudych, kręconych włosów opadały na jej prawą powiekę, jednak ignorowała je. W irytujący sposób ściągała ciemne, permanentne brwi, jakby zastanawiała się, dlaczego akurat zapukałam do jej drzwi, a nie sąsiada. W ciągu zaledwie paru sekund ciszy pomiędzy nami przekrzywiła głowę na bok, uwydatniając zmarszczki na jej szyi, a jej stopa zaczęła uderzać niemiarowy rytm o podłogę. Wydawała się zdenerwowana moją obecnością, mimo że nawet nie otworzyłam ust. Jakby od samego rana przyrzekła sobie, że powita nowego gościa skwaszoną miną.
— Szukam Jamiego. Jestem jego siostrą, nie wiem, czy wspominał. Rosalie Martin.
Pokiwała w zastanowieniu głową, zerkając na jakiś punkt za mną. Z głębi jej gardła wydobyło się głośne westchnięcie, jakbym dzisiejszego dnia nie była jedyną osobą, którą o niego pytała.
— Jamie? — zapytała nieco z pogardą, unosząc brwi. — Jaki znowu Jamie?
— Jamie Martin. Podał mi ten adres, powiedział, że tu mieszka...
Kąciki jej ust drgnęły, jakby usiłowała się uśmiechnąć, po czym cofnęła się, spoglądając gdzieś w bok. Oparła dłonie na biodrach, w tym samym momencie, gdy dotarły do mnie kroki z budynku. Równomierne, głośne, łączące się z nieprzyjemnym zgrzytem piachu o parkiet. Na krótką chwilę ucichły, kiedy męska dłoń dotknęła ramienia kobiety po pięćdziesiątce, ale zaraz potem powróciły.
Moim oczom ukazał się brat w firmowym ubraniu, przykrytym przez ciężki płaszcz. Bez słowa wyszedł mi naprzeciw, a następnie zmusił mnie do cofnięcia się po nagłym zbliżeniu swojego ciała. Z niewiadomych powodów nie zaprosił mnie do środka, jakby pomagał ukryć jakiś sekret przed niewtajemniczonymi i zamknął za sobą drzwi. Wymusił się na przelotny uśmiech, starając się ukryć swoje dziwne zachowanie, po czym gestem zaprosił do zajęcia miejsca na drewnianej huśtawce. Przed dłuższą chwilę wpatrywałam się w jego bladą twarz, powstrzymując się od komentarzy mogących popsuć nasze spotkanie, by w końcu zasiąść na bujawce.
Nie rozumiałam, dlaczego tak długo milczał ani czemu nie zaprosił mnie do środka, mimo że pragnął, bym w końcu poznała ludzi, którzy go przygarnęli. Wiedziałam jednak, że istniał jakiś poważny powód, powstrzymujący go od zapoznania mnie ze swoją codziennością — miał o czymś pojęcie, znał ich sekret, lecz powiedzenie go na głos mogło zapewne popsuć jego życie. A on tego nie chciał. Wierzył, że zasługiwał na spełnienie marzeń, dlatego wolał postawić siebie na pierwszym miejscu. Robił dokładnie to samo, co niegdyś ja sama. Wykorzystywał moje techniki, licząc, że na nim mogły zadziałać i przynieść mu szczęście. Stawał się egoistą, ale tylko to mogło go uratować przed losem naszej spaczonej rodziny.
— Ostatnio mieliśmy wiele nagłych przypadków i nie dotyczyły one zadławień, czy tam stłuczeń. To były naprawdę dobre kraksy, w których ginęli ludzie, a my nie mogliśmy za wiele zrobić. Po prostu staliśmy i patrzeliśmy, jak umierali, jedno za drugim — powiedział z delikatnym drżeniem głosu, jakby wzbudzały w nim ekscytację nieszczęścia innych osób. — Udało nam się parę uratować i w takich momentach sobie myślę, że kocham być ratownikiem. Uwielbiam pomagać innym i czuwać nad ich życiem. I myślę, że ty też mogłabyś to pokochać, gdybyś spróbowała.
Wzruszyłam ramionami, gdy zajął miejsce tuż obok mnie. Widziałam, jak na jego ustach poszerzał się uśmiech, jakby naprawdę liczył, że moje ręce mogłyby utrzymać kogoś przy bijącym sercu.
— Sama nie wiem...
— Dopóki nie spróbujesz, to się nie dowiesz — przyznał, klepiąc mnie dłonią po kolanie. — To naprawdę jest niezła praca.
Kiwnęłam głową, zerkając przed siebie. Wzięłam głęboki wdech, opierając się ramieniem o jego, a następnie naparłam policzkiem na jego szyję. Czułam ciepło, bijące od jego ciała, które przyciągało mnie w wietrzny, chłodny dzień.
— Jesteś tutaj szczęśliwy?
Przesunął dłonią po mojej własnej, po czym ujął ją w swoje palce. Wbrew temu, że częściowo zakrywał je rękaw, były lodowate.
— Tak. Raczej tak — odpowiedział. — Mam tu wszystko, czego chciałem przez te wszystkie lata.
— Cieszę się.
— Czekaj, zapomniałbym ci dać — odparł, nagle odsuwając się ode mnie.
Jamie gwałtownie włożył dłoń do kieszeni płaszcza, jakby bał się, że gdy zrobiłby to wolniej, wyleciałoby znowu mu z pamięci. Wykonał parę ruchów w ciasnej powierzchni, wyszukując niezapowiedziany prezent, po czym wyciągnął długi, srebrny łańcuszek. Na samym jego końcu widniał stary nieśmiertelnik, który dotąd zawsze położony na jego klatce piersiowej krewnego. Wygrawerowane napisy wciąż doskonale były widoczne, pomimo upływu lat, zupełnie jakby dusza tego, który je wykonał, wyrywała je codziennie od nowa.
Brat nie tylko różnił się od nas fizycznie. Dostawał również co roku w urodziny skromne upominki od własnego ojca — jeden z nich udało mu się zachować aż po dziś, zupełnie jakby doceniał, że obcy mężczyzna w jakiś sposób dbał o jego pamięć o nim. Była nim zawieszka, zwykła, blaszana, z którą nigdy się nie rozstawał. Dumnie nosił ją na piersi, jakby była jedną z najcenniejszych rzeczy w jego życiu. Nie liczyłam, że kiedykolwiek zechciałby się jej pozbyć. Że wyrzekłby się w ten sposób swojego dziedzictwa.
— „Bądź dobry. Bądź szczęśliwy." — zacytowałam, przypominając sobie ciąg wyrytych słów — „Tata James."
Wolną ręką wyprostował delikatnie moje palce, po czym na wewnętrzną część dłoni położył pamiątkę. Widziałam, jak w jego oczach pojawiły się łzy, jakby bolała go strata naszyjnika, lecz starał się je przykryć przez blady uśmiech.
— Teraz niech prowadzą ciebie. James chciałby, żebym dzielił się rzeczami dużej wagi, szczególnie z siostrą, za którą oddałbym życie. Charlotte, cieszę się, że jestem twoim bratem. Że mogę być tutaj z tobą, patrzeć na ciebie i czuć, że kogoś naprawdę kocham kogokolwiek.
Pozwoliłam, żeby mnie przytulił przed tym, nim zacznie płakać. Objęłam jego szyję rękoma, gdy przycisnął mnie mocno do siebie, jakby pragnął poczuć, że tutaj byłam. Że siedziałam przy nim po tym wszystkim, co przeszedł.
— Zapamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć Char.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top