♦Rozdział 2♦

Odhaczyłam na ścianie kolejną kreskę, zaznaczając w ten sposób upływający czas. Od mojej rozmowy z Nygmą minął jakiś tydzień w przybliżeniu. Codziennie musiałam przechodzić przez przymusową pogawędkę z jakimś losowo dobranym świrem i już ani razu nie natknęłam się na mistrza zagadek. Nie wiedziałam zatem, czy Edowi udało się uciec, czy wprost przeciwnie. Nie miałam też gwarancji, czy spełni dane słowo i przyjdzie po mnie, jeśli uda mu się złamać kod zabezpieczeń. Ta informacja, że istniało aż czterdzieści siedem sposobów na ucieczkę z Arkham pozostawiała w moim umyśle rozgardiasz. Całymi dniami analizowałam, czy Nygma szuka nowych metod na wyjście z celi, czy przeprowadza selekcję i stara się wybrać tę najlepszą. Nie brałam pod uwagi opcji, że ciemnowłosy mnie wystawia. Może i nie należał do najprzyjemniejszych mężczyzn, ale z pewnością nie był takim dupkiem jak Joker. Co więcej, udzieliłam prawidłowej odpowiedzi na jego zagadkę, a wszyscy wiedzieli, że Eddie docenia osoby inteligentne...

Bawiłam się kawałkiem kredy, którego dostałam kiedyś od Alice i rozmyślałam nad różnymi rzeczami. Po pierwsze, czy kiedyś dostąpię zaszczytu jedzenia na stołówce, czy już zawsze będę posiadaczką żółtej karty. Niby fajnie. Mam złą reputację i jestem na tyle niebezpieczna, że nie mogę wychodzić do ludzi. Po drugie, czy Jeremiah na pewno nie żyje. Jakoś jestem sceptycznie nastawiona, jeśli chodzi o zabijanie innych szaleńców. Jermy zmartwychwstał kilka razy. Jego brat bardziej polegał na sile swojego umysłu. Również mógł powstać z grobu. W Gotham ludzie albo nigdy nie umierają albo powstają z martwych. Obie rzeczy są równie przerażające i ekscytujące zarazem. Czy gdybym popełniła samobójstwo, znalazłby się ktoś, kto chciałby mnie znowu ożywić? Jerome coś wspominał o replice swojego mózgu. Jakoś nie zdziwiłby mnie fakt, że w tym popierdolonym mieście jest ktoś, kto potrafi ożywiać trupy. I nie chodzi mi o Holda, któremu oddałam ciało Ecco do eksperymentów...

Nie umiałam się jakoś zrelaksować i myśleć o pierdołach. Z każdym dniem w Arkham stawałam się coraz bardziej poważna. Musiałam się wtedy celowo wprowadzać w stany niekontrolowanej głupawki, by nie zatracić szaleństwa. Ja swoje wariactwo nazywałam pozytywnym podejściem do życia, niestety nikt inny nie uważał zabijania za coś dobrego. Tak się rodzą nieporozumienia...

Nim się obejrzałam, nadeszła pora na kolejną sesję z tą kretynką Goodwin. Jeszcze mi się śniadanie nie zdążyło dobrze ułożyć w brzuchu, a już przez drzwi weszli strażnicy i zapakowali mnie w kaftan. Usadzili na tym głupim krześle i zaprosili lekarkę do środka. Wlazła, stukając tymi obcasami i wygładzając granatową spódnicę. Jej maniery przypominały mi dr Quinzel, może dlatego byłam do niej tak wrogo nastawiona. Nigdy nie rozumiałam, czemu nie mógł mnie leczyć jakiś mężczyzna. Po prostu z uporem maniaka przysyłali same młode baby po studiach, które nie potrafiły nawet słuchać.

- Ładny mamy dzień, prawda, Juliet? – zagaiła, siadając na krześle.

- No w sumie – przyznałam obojętnie – Skoro codziennie ktoś umiera, to może być – dodałam z drobnym uśmieszkiem.

- Skąd w tobie tyle pogardy do ludzi? – spytała, łącząc na stoliku palce dłoni.

- Zwyczajnie – wzruszyłam ramionami, a przynajmniej zrobiłam taki ruch, gdyż kaftan mi to uniemożliwiał.

- Odbieranie czyjegoś życia sprawia ci przyjemność? – drążyła.

- Mhm – kiwnęłam głową.

- Dlaczego?

- A po co mam się nad tym zastanawiać? – odbiłam piłeczkę – Nie myślę nad tym, dlaczego to robię. Po prostu to robię – wyjaśniłam – To jak zabawa.

- Zabawa? – zmarszczyła idealnie wyregulowane brwi.

- Zabawa – zachichotałam infantylnie i przygryzłam dolną wargę – Lubię się bawić i decydować o tym, kto przeżyje – dodałam – Robię to, co lubię i nie myślę czemu – podniosłam swój wzrok na psychiatrę – Jedni lubią malować, inni gotować, a ja lubię zabijać. Co w tym złego? – rzuciłam ni to w eter, ni to bezpośrednio do dr Goodwin.

- Zabijanie jest złe, Juliet – tłumaczyła spokojnie, niczym matka dziecku, które chce sięgnąć po narkotyki.

- Ale według kogo? – prychnęłam – Kto tak twierdzi? – teraz to ja przybrałam oficjalną pozę.

- Nie wolno zabijać ludzi – zignorowała moje pytanie.

- Dlaczego? – ciągnęłam tę gierkę.

- To ja tutaj zadaję pytania – westchnęła, otwierając zeszyt.

- Nie umie mi pani odpowiedzieć – zakpiłam – Bardzo profesjonalne – wypuściłam powietrze z ust.

- Nie będę ci tłumaczyć, dlaczego zabijanie jest złe. Po prostu jest, poza tym to nie należy do tematów dzisiejszej sesji – burknęła, zapisując coś na szybko.

- Po prostu jest – powtórzyłam – Otóż to – zaczęłam się śmiać. Rżałam jak głupia i nie mogłam z tym nic zrobić. Doktor Goodwin patrzyła na mnie z mieszaniną różnych uczuć, aż po chwili udało mi się opanować – Zabijanie jest złe i tyle, tak samo ja lubię zabijać i tyle.

- Każdy ma jakiś motyw. Ludzie tacy jak ty popełniają przestępstwa, żeby wypełnić jakąś pustkę – wyrecytowała służbowym tonem – Jaką pustkę ty chcesz wypełnić, Juliet Caro? – wtopiła we mnie swój wzrok. Zamiast odpowiedzieć, zawiesiłam oko na jej włosach. Lekko kręcone, płomiennorude z jasnopomarańczowymi przebłyskami. Za okularami w czerwonych oprawkach skrywała się siateczka piegów, która pokrywała połowę twarzy pani doktor. Miałam tendencję wpatrywać się w jej włosy, zamiast uczestniczyć w terapii. Czas i tak mijał, a ja miałam chwilową rozrywkę.

- Pustkę? – uniosłam brwi – Od kiedy hobby wypełnia pustkę? Myślałam, że pasja to coś, co robimy dla przyjemności, a nie po to, by wypełnić jakąś pustkę – przewróciłam oczami.

- Doktora Cartera również zabiłaś dla sportu?

- Nie? – zrobiłam dziwną minę – Doktorek chciał mnie powstrzymać przed ucieczką. Co miałam zrobić, mając w dłoni naładowanego gnata?

- Ten człowiek ci pomagał, opiekował się tobą, a ty go zabiłaś.

- Nooo – parsknęłam – Wykorzystałam go, żeby stąd uciec, tak samo jak Joker zmanipulował dr Quinzel – oznajmiłam – Pani też się zakocha w jakimś świrze i pomoże mu nawiać? – zagaiłam.

- Raczej do tego nie dojdzie – uśmiechnęła się oficjalnie.

- No nie wiem. Miłość to suka – mruknęłam.

- A byłaś kiedyś zakochana, Juliet? – spytała. Spojrzałam na nią z politowaniem.

- Nie. Na szczęście – zaprzeczyłam – Miłość jest przereklamowana. Można przez nią zgłupieć, można się na niej zawieść – wymieniłam – Poza tym, ja jakoś nigdy nie stawiałam jej na piedestale – dorzuciłam.

- Może jednak pragniesz miłości i dlatego zabijasz – wysnuła swoją teorię.

- Zajebista analogia – wybuchłam śmiechem – Życie to zabawa i nie potrzebne w nim są jakieś poważne uczuciowe relacje – uspokoiłam się – W dodatku i tak bawiłam się w coś w rodzaju związku z Jokerem i nie polecam – zaakcentowałam ostatnie dwa słowa.

- Czyli coś was łączyło – zatriumfowała.

- Oczywiście. Oboje jesteśmy nieobliczalnymi wariatami, z tym że J to psychopata z krwi i kości, a mnie nie można zdiagnozować – mruknęłam – Chociaż pasuje do mnie określenie ''socjopatka''.

- Joker nie jest psychopatą – powiedziała lekarka, a ja wybałuszyłam oczy – Przyjęło się, by tak na niego mówić, nawet on sam siebie tak nazywa, ale nie jest psychopatą.

- To kim?

- Socjopatą – wyjaśniła rudowłosa – Najbliżej mu właśnie do socjopaty.

- To w takim razie kim ja jestem? – burknęłam.

- Tego próbujemy się dowiedzieć.

- Powodzenia – zakpiłam i odpowiadałam półgębkiem do końca sesji. Dr Goodwin nie miała ze mną łatwego życia. Zawsze gdzieś w środku spotkania stawałam się markotna i milcząca. Płomiennowłosa podchodziła do mojej terapii inaczej niż Quinn, ale i tak się nie angażowałam. Po co miałam się otwierać przed jakąś obcą babą? To się mijało z celem.

Lekarka wyszła i w progi mojej izolatki zawitała Alice z kolejną tablicą Mendelejewa do połknięcia. Wytknęłam jej, że jest pleciugą i próbowałam dopełnić groźby wyrwania języka. Skończyło się na tym, że blondynka użyła paralizatora i trochę mną potrząsnęło tu i tam. Odpuściłam dalsze gierki, niechętnie przyjęłam leki i udałam się na drzemkę. Potem przyszedł czas na obiad, który udawał zjadliwy i najgorszy punkt dnia, czyli resocjalizację. Posadzili mnie naprzeciwko jakiejś idiotki z dziwnym wytrzeszczem oczu, która gadała do siebie. Przez większość ''pogawędki'' rozmyślałam kogo wylosowali Nygmie, jeśli Ed jeszcze tu w ogóle jest. Czas minął i wróciłam do celi. Liczyłam na spokój do końca dnia, niestety jak zwykle się pomyliłam...

Zanim noc nawiedziła mury szpitala, miałam tego dnia jeszcze parę nieprzyjemnych epizodów. Lekarze podjęli kolejną próbę zdiagnozowania Juliet Caro, w związku z tym nie obyło się bez terapii szokowej i niehumanitarnej porcji elektrowstrząsów. Gdy się zbuntowałam, zostałam ''nauczona'' dyscypliny i poddana ''nieszkodliwemu'' podtapianiu. Rozebrali mnie, zamknęli w ciasnej klatce i polewali lodowatą wodą. Po tym zabiegu wznowili badania, przyklejając do moich skroni różne kable. Dyskomfort, który mi wtedy towarzyszył był nie do opisania. Ból zaliczał się do nawet gorszych rzeczy. Na koniec nafaszerowali mnie morfiną, ubrali w kaftan i odprowadzili do celi.

Podczas zdejmowania skafandra, po raz kolejny pokazałam, że nie pozwolę siebie traktować jak śmiecia i rzuciłam się na jednego z lekarzy. Wartujący w tym czasie strażnik przyłożył mi w twarz, co poskutkowało tym, że z nosa poleciała krew. Doktor i stróż wyszli bez słowa, zostawiając mnie, nie udzielając pomocy. Przyzwyczajona do oziębłości ze strony jednych i drugich poświęciłam róg kołdry i przyłożyłam do wilgotnej dziurki, robiąc skrzep. Trochę osocza spłynęło w dół gardła, nieco je podrażniając, ale starałam się o tym nie myśleć. Kolacji już nie dostałam, jednak nawet tego nie odczułam. Wsunęłam się pod kołdrę, usiłując nie pokazywać oznak słabości. Niestety moje ciało decydowało za mnie i w efekcie poduszka zamokła od hektolitrów łez. Minęło trochę czasu nim dałam radę przywrócić się do równowagi i zasnąć.

***

Izolacja w Arkham sprawiła, że stałam się bardzo wyczulona na wszelkie dźwięki, a sen przestał być spokojny i najmniejszy szmer mógł mnie obudzić. Gdy tylko usłyszałam kroki pod drzwiami swojej celi, spłoszyłam się i podeszłam bliżej, by móc się w razie czego przygotować na ewentualny atak. Nigdy tutaj nie spałam spokojnie. Zawsze się bałam...

No dobra. Nie zawsze. Bywały dni, kiedy spałam jak zabita i nic nie mogło mnie obudzić, ale głównie pozostawałam w trybie czuwania. Trza było brać na poprawkę, że personel w Arkham nie należy do życzliwych.

- Dalej jesteś zainteresowana, Juliet Caro? – po drugiej stronie usłyszałam głos Eda. Słodki pierniku! Nygma został w szpitalu i znalazł sposób na ucieczkę! I spełnił obietnicę. Przyszedł po mnie!

- Ed? – spytałam słabym głosem. Wzbudźmy w Eddie'm trochę litości.

- Widzę, że bezbłędnie odgadłem, która cela należy do ciebie – odpowiedział.

- Ed! – ucieszyłam się – Kto jak kto, ale ty nie mogłeś się pomylić – na moich ustach wykwitał uśmiech - Uwolnij mnie, proszę! – jęknęłam.

- Naturalnie, że mogę to zrobić – zaśmiał się – Pod warunkiem, że poprawnie odpowiesz na zagadkę.

- Masz na tym punkcie bzika, prawda? – rzuciłam pół żartem, pół serio, by go nie urazić.

- Przyznaję – mruknął – Należy do ciebie, ale inni używają go częściej, niż ty – powiedział. Skupiłam myśli. Po serii tortur ciężko było używać mózgu w poprawny sposób, ale nie zamierzałam się poddać. Uspokoiłam oddech, wyciszyłam się i powtórzyłam w głowie słowa zagadki.

- Imię – rzekłam po dłuższym namyśle i dało się słyszeć dźwięk otwieranych drzwi. Nygma powitał mnie uśmiechem, ale mina szybko mu zrzedła.

- Kto ci to zrobił? – spytał nieco obojętnym tonem.

- Lekarze – ucięłam, domyślając się, że wyglądam jak śmierć.

- Nie zwlekajmy – burknął szatyn i razem podążyliśmy w głąb korytarza.

***

Włamaliśmy się do magazynu Arkham, gdzie trzymali rzeczy należące do osadzonych. Wszędzie tylko kartony z dobytkiem więźniów szpitala. Odnalazłam pudełko z podpisem ''Juliet Caro'' i otworzyłam je. W oczy rzuciła mi się moja czarna bluzka i przylegające legginsy w tym samym kolorze. Skrzywiłam się na brak bielizny, ale co mogłam zrobić? Jakoś będę musiała to przeżyć, nie?

Lekarze cię traktowali jak królika doświadczalnego, a ty się przejmujesz tym, że będziesz musiała założyć spodnie na gołą dupę? – taka o to myśl nawiedziła moją główkę. Bardzo logiczna myśl, a logika i JC, to wyrazy niewystępujące w jednym zdaniu.

Przebrałam się szybko w swoje ciuchy i niestety upewniłam, że wyczyścili pistolet z amunicji. Coś mnie ukłuło w serduszku. Z nostalgią zaczęłam się przyglądać złotemu gnatowi, uświadamiając sobie jak wiele radości sprawia mi pociągnięcie za cyngiel. Czy normalni ludzie cieszą się z trzymania broni? Może coś mi się zadziało w główce? Nie można oczekiwać, że porwana przez szaleńca dziewczyna poradzi sobie jakoś z tą świadomością. W sensie, po tym jak pod wpływem Jokera zabiłam dwójkę ludzi, z miejsca mnie to zarajcowało. To już powinna być pierwsza oznaka w stylu ''Juliet, ty już nigdy nie będziesz normalna''. Nom. Niczego nie żałuję. Nietsche mógłby się wkurwić, jakby to usłyszał, no ale co ja poradzę?

Klasycznie zastygłam jak jebany kamień, a musieliśmy się sprężać, jeśli chcieliśmy stąd uciec. Chuj z tym. JC jak zwykle musi mieć zawiechę, bo tak. Bo tak i już. Nie doszukujemy się tutaj logiki. Nie warto. Naprawdę nie warto.

Przetrząsnęłam resztę pudła i banan wtoczył się na mój ryj. Mój kochany nóż! Mój atrybut, moja zabawka, którą tyle razy spenetrowałam czyjeś wnętrze. Źle to zabrzmiało. Ekhm. Bardzo źle. Uradowana skitrałam ostrze do kieszeni kurtki. Rasowa Juliet Caro nosi się w skórze. Oczywiście sztucznej. Wyjątkiem jest ludzka skóra. Muszę kiedyś znaleźć krawca, który uszyje mi taki ładny ciuszek! O materiały, to ja już zadbam, hehe.

Mój towarzysz również nie marnował czasu i założył swoje cywilne ubranie, a ja w tym czasie wygrzebałam jeszcze jeden skarb. Pierścionek ''zaręczynowy'' od klauna. Bez zastanowienia wsunęłam złoty krążek na palec. Nie uszło to uwadze mężczyzny.

- Dalej chcesz go nosić? – spytał.

- Kobiety kochają błyskotki – odpowiedziałam, przyglądając się kamieniowi – No i pierścionek jest ładny – dodałam.

- Masz wszystko? – upewnił się – Strażnicy nie są lotni, ale prędzej czy później się zorientują, że nas nie ma.

- Nie masz może naboi przy sobie? – spróbowałam, ale umilkłam w wyniku jednoznacznego spojrzenia Eda – Już się nie odzywam – wymamrotałam, chowając pistolet w kaburze na broń. Szelki były pod kurtką, zatem nie wzbudzałam podejrzeń. Oprócz tego, że wyglądałam jak typowa włamywaczka.

- Chodźmy, zanim włączy się alarm – rzucił Nygma i opuściliśmy magazyn.

***

- Masz prawo jazdy? – bąknęłam do Eda, gdy udało nam się wyjść na parking szpitala.

- Oczywiście – potwierdził – Zawieźć cię gdzieś? – spytał.

- Powiedzmy – podałam mu adres mieszkania moich rodziców. Od ich śmierci stało puste i nieruszane przez nikogo. J wykorzystał mój rodzinny dobytek jako okazję i wyprzedał wszystko za grosze. Nie robił tego dla hajsu. Opływał w luksusy i sprzedanie tanich mebli było mu niepotrzebne. Chciał mi w ten sposób dopiec. To była kara za zdradzenie go, a także nauczka, że nie powinnam była ukrywać naszego ''związku'' przed rodziną. Jego celem było również pozbawienie mnie wszelkich wspomnień związanych z dawnym życiem. Wymazanie tego rozdziału z pamięci.

Tamto miejsce pozostało jednak istotnym elementem w mojej egzystencji, bo wykorzystałam je jako kryjówkę na swój łup, a konkretnie kasę jaka mi została po współpracy z Jeromem i The Freex. Joker chciał ją sobie przywłaszczyć, ale znalazłam sposób by zawalczyć o to, co moje.

Pewnego dnia pojechałam do mieszkania pod pretekstem tego, że zostawiłam tam worek swoich ulubionych ciuchów. Oczywiście w towarzystwie Hyde'a, bo ten zielonowłosy zjeb by mnie samej nie puścił.

Pachoł został w samochodzie, a ja weszłam do mieszkanka, ciągnąc za sobą walizkę. Szukałam najlepszego miejsca na kryjówkę, by upchnąć gdzieś kasę i to tak, żeby nikt prócz mnie jej nie znalazł. Ten hajs miał dla mnie ogromną wartość, bo to był mój własny łup, który buchnęłam bez pomocy Jokera. Dawało mi to poczucie niezależności, bo tak to dostawałam wszystko od J'a. Lubiłam to, ale lubiłam też wydawać własną forsę. Nic nie mogło opisać satysfakcji, gdy szłam do sklepu i wiedziałam, że jeśli mam ochotę, to mogę kupić wszystko. The best feeling ever...

No teraz sobie do sklepu tak po prostu nie pójdę, bo wzbudzam panikę i nie pozwalają mi nawet jednej bluzki przymierzyć. Ludzie sami są sobie winni. Jak szanująca się kryminalistka ma wejść do butiku, jak od razu dzwonią na psiarnię? W takich sytuacjach nie da się normalnie robić zakupów i trzeba kraść! Także, obwiniam debilnych debili o to, że będę musiała dokonywać rozbojów, bo nie mogę cywilizowanie iść sobie na shopping...

***

- Dzięki za podwózkę, Ed – rzuciłam, gdy zaparkowaliśmy kradzioną furgonetką na dobrze mi znanej dzielnicy. Ten rodzaj samochodu ma bardzo kiepskie zabezpieczenia, nic więc dziwnego, że jest najchętniej wybieranym autem do ucieczki.

- Żaden problem – odpowiedział mi i gdy chciałam wysiadać, chwycił za nadgarstek. Odwróciłam się raptownie na siedzeniu, posyłając mistrzowi zagadek zdziwione spojrzenie – Mam nadzieję, że zostaniemy w kontakcie.

- Po co? – uśmiechnęłam się głupio.

- Pomogłem ci uciec z Arkham, ale nie zrobiłem tego bezinteresownie – w jego uśmiechu było coś niepokojącego.

- Odpowiedziałam na zagadkę – przypomniałam.

- Zagadka nie jest kluczem do wszystkiego, Juliet Caro – rzucił – Kiedyś coś dla mnie zrobisz – zarządził.

- Niby co? – byłam już rozdrażniona.

- Dowiesz się – puścił nadgarstek – Teraz chcę ci zadać ostatnie pytanie, zanim odejdziesz.

- Następną zagadkę?

- Nie – zaprzeczył ruchem głowy – Co planujesz?

- Słucham? – byłam zszokowana – Dlaczego myślisz, że coś planuję?

- To oczywiste, że nie mogłabyś zostać w miejscu, gdzie zabiłaś bliskich, tym bardziej, że Joker je zna i wiedziałby gdzie cię szukać – przeszył mnie wzrokiem – Mimo to podjechaliśmy tutaj, a to znaczy, że w tym domu jest coś dla ciebie bardzo ważnego – dodał.

- Tak. Worek z ciuchami – zbyłam go.

- Mam swoją własną hipotezę – uśmiechnął się krzywo – Wydajesz się zdenerwowana. Czy naprawdę bałabyś się tak o ubrania? – drążył.

- Mogłabym – drażnił mnie coraz bardziej.

- Zastosowałaś przypuszczenie zamiast potwierdzenia – wypomniał.

- No i co? – warknęłam.

- Będę cię potrzebować, Caro. Chcę wiedzieć, co zamierzasz.

- Wyjechać z Gotham – wyznałam.

- Teraz to wymyśliłaś? – prychnął.

- Nygma, a jakiej odpowiedzi się spodziewałeś? – syknęłam – Nic mnie tutaj nie trzyma – mruknęłam poważnie, zachowując mimo wszystko typowy dla siebie grymas ust - Gdy tylko wyściubię nos, Joker sobie przypomni o moim istnieniu, a Pingwin wpakuje znowu do izolatki, jeśli będzie miał zły dzień – skwitowałam, analizując zaistniałą sytuację – Jestem zmęczona i potrzebuję jakiejś odmiany – dodałam – A, że jestem kryminalistką, posiadającą złą sławę w tym wariatkowie, tym bardziej powinnam na jakiś czas zniknąć. Wymazać się z życia Gotham City – westchnęłam – I nie obchodzi mnie, co o tym myślisz.

- Czyli jesteś klasycznym tchórzem – warknął brązowooki – Moglibyśmy połączyć siły i odegrać się na Cobblepocie. Potrzebuję ciebie i twojego przebiegłego a zarazem niezmąconego obłędem umysłu - zaproponował – Nie chcesz do mnie dołączyć i upokorzyć te miernoty intelektualne, wymyślając najbardziej skomplikowane zagadki? Nie chcesz, by ludzie w Gotham drżeli na wieść o twoich szalonych, lecz sprytnych poczynaniach? – drążył, wzbudzając we mnie coraz więcej wątpliwości – Potrzebuję wspólnika, Juliet, a ty się do tego idealnie nadajesz. Nie chcesz spróbować? - w jego głosie dało się wyczuć szczyptę rozczarowania. Rozczarowania moją nagłą decyzją.

Tak, decyzja o opuszczeniu miasta, w którym mieszkałam od jedenastego roku życia, wydawała się czystym szaleństwem. Nie miałam żadnego doświadczenia w mieszkaniu w pojedynkę. Zawsze miałam kogoś obok, a tak to stawiałabym pierwsze kroki na drodze młodej dorosłej.

Mając pieniądze miałam wiele możliwości, ale musiałam też pamiętać o jednym. Wiodłam żywot kryminalistki i byłam psychicznie niezrównoważoną wariatką z fetyszem zabijania. Nie poradzę sobie z normalną rzeczywistością, która mnie zapewne szybko przytłoczy. Aczkolwiek nie poradzę też sobie z myślą, że nie jestem w Gotham bezpieczna. Trzymanie się z Jokerem gwarantuje nietykalność, ale on mnie zostawił. Wkupienie się w łaski Pingwina to bilet do świata o nazwie ''możecie mi wszyscy skoczyć'', ale uraziłam jego dumę i zostaliśmy nieprzyjaciółmi. Zawsze mogłabym ponownie dołączyć do gangu D i Jaszczura, powtórzyć dobre czasy, ale chyba tego nie chciałam. Oferta Nygmy była równie kusząca, ale i tak trudna do rozpatrzenia. Jasne. Lubiłam chaos. Lubiłam go oglądać i wszczynać, aczkolwiek, coś się chwilowo u mnie wypaliło. Nie miałam takiej fazy jak kiedyś, albo to był okres przejściowy. Być może musiałam na moment uśpić bestię, by ją za jakiś czas na nowo rozbudzić? Gdybać se można.

Chyba miałam trochę dość i potrzebowałam czystej kartki w swoim rozdziale. Niepowiązaną z Gotham City, Podziemiem i tymi wszystkimi szujami...

- Nie chcę – wmusiłam w siebie odpowiedź na zaczepkę Eda – Po prostu nie chcę – wysiadłam z auta, zostawiając Nygmę bez spojrzenia.

***

Śledziłam wzrokiem ruchy swojego odbicia w szybie autobusu. Godzina wskazywała koło pierwszej w nocy. O tej porze Laugh and Grin rozkręca się najbardziej, a zatem mam sporą szansę na to by nie zastać panów na ich włościach...

***

Wsunęłam klucz w drzwi apartamentu. Zielonowłosy kretyn nie wpadł na to, że dalej będę mieć przy sobie klucze do mieszkania, nawet jeśli przyjdzie mu do głowy mnie zostawić. Mogłam w każdej chwili tu wejść i wydać jego kryjówkę. Istniało też ryzyko sprytu Księcia Zbrodni. Joker mógł przewidzieć, że kiedyś wrócę, bo zdawał sobie sprawę jaki miałabym w tym cel...

***

Serce zabiło mocniej, gdy ujrzałam mordkę najwspanialszego psa na świecie. Ufne, wierne, brązowe oczy mojego ukochanego owczarka...

- Cześć, pieseczku – rzadko się wzruszam, ale w tym momencie nie umiałam się powstrzymać.

Kier tak się ucieszył, że prawie mnie przewrócił, ale mogłam mu to wybaczyć. Wnet zostałam zaatakowana porcją merdania ogonem i dzikich podskoków. Pies wręcz oszalał z radości.

Pociągnęłam walizkę ze sobą i weszłam do pokoju klauna. Quinn musiała tu już aranżować, bo od tych wszystkich tandetnych badziewi chciało mi się rzygać. Nawet chaos może być estetyczny, a tutaj jest po prostu nasrane stertą dupereli...

Otworzyłam szafę i zauważyłam brak swoich ubrań. Na półkach leżały ciuchy Harley, albo jakiejś striptizerki. Nieważne. Zaczęłam analizować, czy J wyrzuciłby moje rzeczy, jednocześnie zostawiając mi klucz do domu...

- Nie miałam za wiele tego, ale jeśli to, chuju wyrzuciłeś, to nie ręczę za siebie – warknęłam w eter, rozglądając się po pokoju. Nie miałam zbyt dużo czasu. J mógł w każdej chwili wrócić, a jeszcze tylko tego mi do szczęścia brakuje...

Przeszłam do salonu i wryło mnie w podłogę. Na ziemi leżał zagryziony mężczyzna. Podeszłam bliżej i rozpoznałam Duke'a. Klaun przyjął go do gangu na niedługo przed naszą odsiadką w Arkham. Widocznie kazał swojemu człowiekowi pilnować domu, a może celowo zostawił go z Kierem. Pączuś jest kochany, ale tylko wobec mnie. Na mój znak może kogoś rozszarpać, zresztą każdy pies jest nieobliczalny.

- Dobry piesek – pogłaskałam owczarka po głowie – Ślicznie zagryzłeś pana, taaak – zaczęłam go tarmosić za uszami – Mój mały bestyjeczek – cmoknęłam. Kier poniekąd uratował mi skórę. Gdyby Duke żył, zawiadomiłby Jokera, a tak, to problem sam się rozwiązał i fajnie. Obeszłam trupa i przeszukałam pokój. Niestety nie znalazłam swoich rzeczy albo jakiejś wskazówki gdzie mogą być. Pozostało jeszcze jedno miejsce, którego wolałam nie sprawdzać, ale mówi się trudno...

Pchnęłam drzwi od biura zielonowłosego, narażając się na to, że są tu kamery, a on sobie właśnie ogląda jak naruszam jego terytorium. W najgorszym przypadku, J siedzi za biurkiem i zaraz się obróci ku mnie z tym upiornym uśmiechem. Kier podejrzanie warczał i wzbudzało to mój lęk, jednak na szczęście byliśmy w gabinecie Pana J'a sami. A przeczucie mnie nie zawiodło. W rogu pokoju, który przypominał cyrk i gabinet ojca chrzestnego za jednym razem, dostrzegłam kartonowe pudełka. Podeszłam bliżej i zauważyłam jednoznaczny napis ''Własność Cukiereczka''.

- Ty pierdolony złodzieju – mruknęłam pod nosem, wyciągając nóż i rozcinając pierwsze pudło. Kier trącał mnie zimnym nosem – Nie bój się, Pączusiu. Zaraz stąd idziemy, tylko mamusia weźmie swoje rzeczy – pocałowałam go w główkę.

Opróżniłam kartony i upchałam ich zawartość do walizki. Kasę upchałam do małej torebki, kieszeni skórzanej kurtki i portfela, a kilka banknotów schowałam nawet pod case smartfona. Spakowałam również miski i zabawki Kiera. Nie pozwolę, żeby tych dwóch debili rościło sobie prawo do dotykania mojego skarba. Nie godzi się!

Zapięłam owczarkowi smycz i wyszłam z apartamentu. Zadzwoniłam po taksówkę i opuściłam budynek, w jednej dłoni ściskając rączkę walizki, a w drugiej smycz mojego najwierniejszego przyjaciela. Z utęsknieniem pomyślałam o Mruczusiu, który wybrał wolność. Kiedy zabiłam rodzinę, kot musiał się na tyle wystraszyć, że uciekł. Życzyłam mu wszystkiego najlepszego i miałam nadzieję, że sobie poradzi, a może jeszcze kiedyś się nawet spotkamy.

***

Muszę przyznać, że mój pomysł był dość rozsądny, a rozsądek to zawsze u mnie towar deficytowy. Zdecydowałam, że wracam do kraju ojczystego, bo władze Gotham pewnie nawet nie zdają sobie sprawy z istnienia Polski, co za tym idzie, nie będą mnie tam szukać. Zrobię użytek z mieszkania wujków, które przecież wciąż stało puste, bo od ich śmierci nikt się tym nie zajął. Planowałam tam trochę posiedzieć, a potem znaleźć sobie inną kryjówkę. Tak czy owak, miałam już zapewniony dach nad głową na czas, dopóki nie przyjdą pierwsze pretensje o płacenie podatków...

- Do zobaczenia, moje słodkie Gotham City – stłumiłam psychiczny śmiech, głaszcząc Kiera, który leżał na moich kolanach. Siedzieliśmy już w samolocie i szykowaliśmy się do startu. Leciałam tanią linią, która śliniła się na widok większej kasy, więc miałam gwarancję, że nikt koło mnie nie usiądzie, a pies nie będzie się męczył w pieprzonym luku bagażowym.

- Juliet Caro odmeldowuje się – rzuciłam cicho, zerkając na mroczne budynki, skąpane w siwej mgle. Czułam smutek i nostalgię, ale i radość. Owszem. Zostałam porzucona i upokorzona, ale byłam wolna. Mogłam być gdzie miałam ochotę, mogłam coś zmienić. A to właśnie zmian teraz najbardziej potrzebowałam...



Caro wyjechała z Gotham, ale przynajmniej ma Kiera.

CDN

JCBellworte

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top