22.

Gabriel starał się walczyć z Elzą, która wymachiwała swoimi metalowymi pazurami. Miał o tyle gorzej, że do obrony służyła mu jedynie gruba gałąź. Nie miał nawet jak wyciągnąć pistoletu i jej zastrzelić, a pewnie i tak udało by się jej uniknąć kuli. W którymś momencie Elza schyliła się, a zza jej pleców ze świstem wyleciała maczeta, trzymana przez Jozafatę. Cudem uniknął spotkania z ostrzem, odruchowo łapiąc się za drugie ucho, by sprawdzić czy jest na swoim miejscu.
Zamachnął się gałęzią, chcąc desperacko próbować się bronić, ale wtedy w stronę zakonnic padły strzały.
- Nie ma czasu na głupoty. - Jeff pociągnął go za ramię. - Musimy się zająć resztą.

***
Lilith naprawdę marzyła o tej chwili. Sam na sam z Aaronem. Może nie w takich okolicznościach i nie w tym celu, ale choć część jej marzenia się spełniła. Skradała się za Aaronem, który chwilę wcześniej wszedł do domu. Skurwiel myślał, że nikt go nie obserwuje. Szła za nim, starając się nie hałasować i mając nadzieję, że nie wyczuje jej obecności. Widocznie był jednak zbyt zajęty szukaniem Emmy i Claudie.
Zszedł po schodach na dół, do piwnicy. Starała się zapamiętać wszystkie stopnie, które zaskrzypiały pod jego stopami i ruszyła za nim, ostrożnie schodząc w dół. Usłyszała otwieranie drzwi i przyśpieszyła, wiedząc że każda sekunda się liczy.
- Proszę, proszę... - Zastała go stojącego przed Emmą.
- Aaron - Warknęła, a kiedy się odwrócił wbiła mu kołek - Na zdrowie.

***
Nathaniel rozglądał się, starając się dostrzec coś w ciemnościach. Przeklęte wampiry i przeklęte palenie się na słońcu. Biegał jak popierdolony między Rosjanami, kopiąc, wymierzając ciosy i szukając okazji, by wbić komuś kołek w serce. Drzwi domu uderzyły z impetem o ścianę i pojawiła się w nich Lilith, ciągnąć coś po podłodze.
- DOBRA, POJEBAŃCY - Krzyknęła, zwracając na siebie uwagę wszystkich. - AARON NIE ŻYJE, SASHA TEŻ. NIE MACIE OBOWIĄZKU WALCZYĆ. JEŚLI CHCECIE PRZEŻYĆ, TO STĄD SPIERDALAJCIE.
Zapadła cisza, przerywana tylko szumem wiatru.
- To ja idę do domu. - Odezwał się któryś ruski i ruszył w stronę drogi.
- KURWA AKURAT SIĘ ROZKRĘCAM - Krzyknął Brad, siedząc okrakiem na jakimś wampirze, przymierzając się do zadania ostatecznego ciosu. Wampir zrzucił go z siebie, mówiąc tylko "pan wybaczy" i uciekł ile sił w nogach.
- Serio? Koniec? - Gabriel usiadł na ziemi, starając się zaczerpnąć tchu.
- Na to wygląda. - Odparł Jeff.
- Gdzie zakonnice? - Zachariasz podszedł do nich, rozglądając się - Spierdoliły.
Pociągnął Jeffa w stronę leśnej dróżki, mijając po drodze czarnego vana z przebitymi oponami. Musiały uciec piechotą.

***
- Zemścimy się jeszcze - Mruknęła Elza, ciągnąc za sobą Jozafatę. Szły środkiem głównej drogi, licząc na to, że uda im się zatrzymać jakiś przejeżdżający samochód, a potem pozbyć się kierowcy i uciec.
- Nie jeszcze, chcę teraz. - Jozafata starała się wyrwać i wrócić do lasu.
Elza westchnęła i puściła ją.

***
Zachariasz i Jeff wyszli na główną drogę. Większość Rosjan już uciekła, ale im zależało tylko na zakonnicach.
- Tam są - Zachariasz sprawdził magazynek i wręczył pistolet Jeffowi.
- Dla ciebie. Ostatnie dwie kule.
- W sumie nie wypada wbijać komuś noża w plecy... - Jeff wycelował w jedną z oddalonych od nich zakonnic. - Ale tym razem zrobię to z przyjemnością...
Strzelił akurat, gdy się odwracała. Padła na ziemię, a druga zdążyła się do niej rzucić, akurat gdy już wystrzelił.
- Chybiłem. - Mruknął i oddał broń Zachariaszowi. - Chodźmy do domu.
Wszedł z powrotem do lasu.
- Nie chcesz jej załatwić?
- Zabijemy wszystkich wrogów i co? Całe życie będziemy się nudzić?
- Zawsze znajdą się jacyś nowi. - Zachariasz westchnął i ruszył za Jeffem, pozostawiając zakonnice na drodze.

***
Elza klęczała nad ciałem Jozafaty. Ściągnęła jej maskę, myśląc o tym, że co dopiero klęczała tak przy ciale Symeona. W ciągu kilku godzin straciła wszystko co miała. Symeona, Jozafatę, Aarona... Nie miała pojęcia co ma teraz zrobić. Nie miała nic.
Schyliła się nad Jozafatą i przycisnęła usta do jej czoła, składając ostatni, pożegnalny pocałunek. Potem zdjęła swoją maskę i wstała, pozostawiając ciało Jozafaty na drodze. Urządzi pogrzeb, a potem... potem zacznie życie od nowa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top