Rozdział 19
Harper kopała mały kamyk, który przypadkowo znalazł się pod jej nogami doputy, dopóki przypadkowo nie posłała go zbyt daleko i na skos. Wtedy postanowiła dać sobie spokój - nie będzie, na wszystkich bogów Olimpu, biegała za małym kamyczkiem. Ale Owen był innego zdania.
- Co robisz? - spytała, gdy rzucił się na bok i zaczął popychać go z powrotem na chodnik.
- No co? - Owen nie dostrzegał w tym nic dziwnego. - Ej, a właśnie. Masz nadal tę gumową piłeczkę?
Harper sięgnęła do kieszeni swojej ulubionej sztruksowej koszuli.
- O tym mówisz?
Wyciągnęła dłoń, na której leżała mała piłka. Owen uśmiechnął się.
Ten dzień, gdy szykowali się na rozpoczęcie roku szkolnego. Ten dzień, który wszystko zapoczątkował. To właśnie wtedy Harper siedziała w pokoju i odbijała piłeczkę od ściany, łapiąc ją zaraz potem w ręce. Gdy jeszcze nie wiedzieli, że mają grecką boginię zemsty za matkę...
- Aha, o tym. Przetrwała już tyle. A tak z innej beczki... co z tym dzieciakiem, o którym mówił Frank?
Harper spoważniała.
- Sean Bryant, tak?
Wcześniej pretor opowiedział im krótko, po co udał się do Nowego Rzymu przed treningiem. Wspominał o śmierci jakiejś kobiety, a także o jej synu, który nadal żył. Oczywiście, biorąc pod uwagę obecną sytuację, i to mogło nie potrwać długo, ale nie dopuszczali do siebie tej myśli - żeby nie popsuć humoru.
- Ta, chyba tak się nazywał. - Ciemne oczy Owena powędrowały w dal, gdzie koło pizzeri siedziała jakaś para w średnim wieku, a ich na oko dziesięcioletnia córka wierciła się na swoim krześle, przeglądając menu. - Ciekawe, jak to jest. Stracić rodzica.
Harper skrzyżowała ramiona na piersi.
- Wiesz, wolałabym się nie przekonywać.
- Ja przecież też nie - chłopak rzucił jej spojrzenie spode łba. - Po prostu... to musi być okropne. Współczuję mu.
- Rozumiem - półbogini westchnęła cicho i zagarnęła palcem kosmyk włosów za ucho.
Owen schylił się, by podnieść kamień i przez chwilę obracał go w długich, smukłych palcach. Po chwili namysłu cisnął go jednak w dal, a ręce włożył do kieszeni.
- Nie będziemy tu chyba tak stać, co? - zapytał, unosząc brew. - Może zajrzyjmy do księgarni?
Harper nie kryła zdziwienia, nie upuściwszy omal piłeczki.
- Do księgarni? Od kiedy ty lubisz tam chodzić? - prychnęła.
- Nie lubię. Ale Ella może tam być.
Dziewczyna spoważniała.
- Och. No tak. Chodźmy.
***
Pierwszą rzeczą, jaka uderzyła w nich zaraz po wejściu, był ten niesamowicie przyjemny zapach nowiutkich egzemplarzy - przywiezionych prosto z drukarni, ale starszych również. Ani Owen, ani Harper nigdy nie uchodzili za nałogowych czytelników, jednak przyjemna woń potrafiła zrobić wrażenie na każdym. Książki leżały na regałach rozchodzących się od kasy i punktu informacyjnego na środku. Dwie drabiny prowadziły na galeryjkę otoczoną balustradą. W prawym od wejścia rogu, na końcu pomieszczenia, znajdował się teraz nowy, niewielki stolik z paroma stołeczkami dookoła. To właśnie na nim przycupnęła Ella - wychudzona harpia w workowatej sukience, z rudymi postrzępionymi włosami. Przed sobą trzymała dość grubą książkę w szarej okładce. Z kolei obok niej: niespodzianka. Obok niej stał Frank Zhang.
Pochylali się nad lekturą. Dwie pary brązowych oczu - jedna nieco jaśniejsza, w kolorze kawy, a druga ciemniejsza - błyszczały jednakowym skupieniem. Sam widok dawał McRae'om jasno do zrozumienia, że weszli w środku rozmowy. A dialog, który usłyszeli zaraz potem, tylko tę teorię potwierdził.
- ...śniej nie czytała - mówiła Ella, przewracając kartkę. - Ta książka jest ciekawa.
Frank spojrzał na nią.
- Ale wracając do tamtej książki... Mówisz, że naprawdę...
Harper nie chciała podsłuchiwać, ale w tym momencie chętnie odczekałaby do zakończenia tej rozmowy, by jak najwięcej się dowiedzieć - a wejść dopiero potem. Jednak brat natychmiast popsuł jej plany, bezceremonialnie wmaszerowując do środka, nim zdążyła go zatrzymać.
- Hej, hej, pretorze Zhang!
Spięcie w oczach Franka prysło jak przebity igłą balon. Zwrócił się w ich stronę.
- Ojej... cześć - powiedział, wstając. - Co tu robicie?
Ella zatrzasnęła książkę i odsunęła ją, okazując ilustrację na okładce - małą dziewczynkę stojącą na popękanym chodniku. Harpia uniosła podbródek.
- Nemezis - powiedziała i spojrzała na bliźniaki. - Ella pamięta przepowiednię. Rzymianie pomoc ślą / Ofiary konieczne są / By ocalić świat od zagłady...
- Um, Ello? - wtrąciła Harper. - Słyszeliśmy już tę przepowiednię.
- Musi być inna - odparła harpia, po czym zaczęła recytować: - Już z jeziora dziewczyna / Ciąg zagadek zaczyna...
Owen oparł się o półkę z działu literatury faktu.
- To też słyszeliśmy. Ale zaraz. Ello, czy ty wyczytałaś gdzieś kolejną...
- Zanim podziemne rozwiążą się sprawy / I każdy zmoży swoje obawy / Na nowo musi odmłodnieć morze / A fundamentu brak pomoże / W tych trudnych chwilach zrozumieć trzeba / Że pewnych rzeczy powstrzymać się nie da.
Ella powiedziała to takim tonem, jak uczniowie młodszych klas podstawówki recytują wiersze na szkolnych przedstawieniach, po czym zabrała się za skubanie swoich piórek. W tym czasie trójka półbogów zastygła w bezruchu.
I trwaliby tak naprawdę długo, gdyby Owen nie próbował zmienić pozycji opartej o półkę ręki. W efekcie trącił łokciem jakąś wystającą z rządku książkę. Egzemplarz prawie spadł na ziemię, ale chłopak zdążył w ostatniej chwili go chwycić - również przypadkowo wypuszczając z ust jedno niezbyt eleganckie słowo.
Frank odchrząknął, przeczesując palcami czarne włosy.
- Eee... Wygląda na to, że mamy przepowiednię.
- Notatnik! - Harper energicznie zaczęła grzebać w kieszeni i wyciągnęła z niej mały notes oraz ołówek.
Owen spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Co ty tam jeszcze ze sobą nosisz? - zapytał, odkładając książkę.
- O, wiele rzeczy - Harper uśmiechnęła się tajemniczo, po czym zaczęła pisać. - Podziemne... Zmoży obawy... Na nowo... Mmm, mogłabyś powtórzyć, Ella?
Harpia wyrecytowała dwa ostatnie wersy. Harper zapisała je tak prędko, jak tylko mogła, po czym odetchnęła i wsunęła notes z powrotem do kieszeni. Podniosła wzrok na Franka, chcąc już coś powiedzieć, ale on ją wyprzedził.
- Na razie się w to nie zagłębiajmy. Przyjdźcie na następne zebranie senatu, dobrze? - wsunął krzesło pod stół tak, że tylko oparcie zostało poza nim. - Które będzie niedługo, bo niedługo wraca nasza ekipa z misji.
Harper i Owen skinęli mu na znak zgody. Syn Marsa przeniósł więc wzrok na Ellę.
- Dziękujemy ci.
Ella nadal skubała pióra ze swoich skrzydeł.
- Morze. Morze, John Banville. Jest tam wers.
Harper zmarszczyła brwi.
- Słucham?
- W przepowiedni - sprecyzował Owen. - Ej, Ella, wiem, o co ci chodzi. Ale dopiero na zebraniu...
- Córka Iris - wymamrotała harpia. - Też nie może. Ella tęskni. Tyson poszedł.
- Ach - szepnęła Harper.
Jeszcze do jakiegoś czasu przyrodni brat Percy'ego, cyklop Tyson, zajmował się razem z Ellą i Rachel Dare odtwarzaniem przepowiedni, jakie zapamiętała harpia z Ksiąg Sybilli. Jednak parę miesięcy temu, jeszcze przed ostatnią akcją z Chaosem, dostał wezwanie od ojca. Do tamtej pory nie wraca, a z jakiś powodów herosi nie mogli skontaktować się z nim za pomocą iryfonu. No i Rachel też nie dawała znaku życia - a więc jedynym źródłem przepowiedni była właśnie ta harpia.
- Będzie dobrze, Ello - zapewnił Frank. - Jak tylko uporamy się z tą wojną, Tyson na pewno do nas wróci.
- Właśnie - dodał Owen. - A teraz chodźmy już stąd, co?
- Iść, szedł, poszedł - potaknęła. - Chodźmy.
Harper wsunęła rękę do kieszeni, by upewnić się, że ma tam wszystko. Jej myśli szalały. Wers o morzu, na który Ella zwróciła uwagę... Jak niby morze ma stać się młodsze? To było niemożliwe, a więc musiała to być metafora, oczywiście. Tylko co faktycznie oznaczała? Czy wiązało się to jakoś z Percym Jacksonem albo Tysonem?
No i podziemne sprawy... Dziewczyna przypomniała sobie coś, co Starki powiedziały im w taksówce. Coś o Laurel...
Ale jeszcze bardziej niepokojący był ostatni wers. Rzeczy, których nie da się powstrzymać. Harper miała niemiłe wrażenie, że chodzi o śmierć.
I z takimi oto optymistycznymi myślami opuściła księgarnię. W końcu herosi z misji mogli już wracać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top