30. Będziesz na mnie czekać?
no cóż. chyba właśnie nadszedł ten moment. robimy ostatnią wycieczkę po wspomnieniach.
Pustym wzrokiem obserwowałam, jak wozy strażackie wjeżdżały na ulicę prowadzącą do domu rodzinnego Nathaniela. Mimo że znajdowaliśmy się dość daleko, nawet z tego miejsca czułam smród spalenizny i dymu. Zastanawiałam się, jak długo jeszcze będą gasić pożar wywołany przez Sheya. Wraz z chłopakiem siedzieliśmy w jego mustangu w znacznej odległości od straży i policji tak, aby nikt nas nie zobaczył. Ukrywaliśmy się w jednej z polnych dróżek.
Pokręciłam głową.
– Mimo wszystko nie szkoda ci tego? – zapytałam nagle, przerywając kilkunastominutową ciszę.
– Czego? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Jego głos był cichy i zachrypnięty, ale wciąż dziwnie zadowolony. Wiedziałam, że był dumny z tego występku.
– Tego domu – wzruszyłam ramionami, skupionym wzrokiem obserwując kolejny wóz strażacki. Duży, czerwony pojazd właśnie przejechał przez otwartą bramę i zniknął w zaroślach. – Wiem, że kojarzy ci się z twoim ojcem, ale twoja mama też tu mieszkała. Tak samo jak twoje rodzeństwo. Nie masz chociaż kilku dobrych wspomnień?
– Mam wiele dobrych wspomnień.
Po tych słowach zerknęłam w jego stronę. Nathaniel siedział na fotelu kierowcy, jego ręce leżały na jego udach. Na wpół wypalony papieros wciąż tlił się pomiędzy palcami jego prawej dłoni, gdy co jakiś czas zaciągał się nikotyną. Prowizoryczny opatrunek na jego ręce nieco się pobrudził i zaczął nasiąkać krwią, która tworzyła na brudnobiałym bandażu czerwone plamy. Wyglądał na zmęczonego. Bardzo. Oczy miał silnie podkrążone, białka przekrwione, a skórę nienaturalnie szarą. Do tego jego włosy prezentowały istny bałagan na jego głowie.
W tamtej chwili on cały był definicją tego słowa.
Gdy ujrzałam go pierwszy raz w ten pamiętny kwietniowy poniedziałek wyglądał zupełnie inaczej. Wtedy miałam przed sobą chodzący chaos, który jedyne co potrafił, to niszczyć wszystko wokół. Który pojawiał się w życiu jak huragan, tak niechciany i nieproszony. Gdyby ktoś wtedy powiedział mi, że po tylu latach będzie mi dane oglądać go w tak niewinnej, zniszczonej, ale wciąż jasno błyszczącej formie, zapewne zabiłabym go śmiechem.
Obok mnie nie siedział już ten zimny, wypełniony kpiną i cynizmem chłopak, który patrzył na cały świat z góry i który ukrywał prawdziwego siebie, bo tak nauczyło go życie. Nie siedział już ten dawny Nathaniel, który zamiast mówić o swoim bólu, wolał spisywać go na kartki zniszczonego notesu, aby nikt nigdy się nie dowiedział, jak niewiele dzieliło go od poddania się. Zamiast tego starego Sheya siedział tam odkryty, nieco złamany, ale szczery chłopiec z oczami błyszczącymi jak gwiazdy na kalifornijskim niebie. I może jego dłonie trzęsły się trochę mocniej niż przed kilkoma laty, może głos miał nieco bardziej łamliwy, a jego ciało pokryły nowe blizny... mimo tego wszystkiego wiedziałam, że już od bardzo dawna nie był tak szczęśliwy, jak w tamtej chwili. Jak w chwili gdy z delikatnym, ale pięknie szczerym uśmiechem siedział w swoim ukochanym czerwonym mustangu, obserwował pożar rezydencji jego toksycznej rodziny, wypalał kolejne papierosy i był po prostu... szczęśliwy.
Wyrwałam się ze swojego zamyślenia. Pokręciłam głową.
– Więc dlaczego spaliłeś ten dom? – dopytywałam. – Kosztował majątek. To historia twojej rodziny.
– Całe życie należałem do kogoś – odpowiedział, wzruszając ramionami. Ostatni raz zaciągnął się papierosem, po czym wyrzucił niedopałek przez otwarte okno. – Miałem tu kilka dobrych wspomnień, ale teraz nie czuję już uwiązania. Nie czuję, że do kogoś należę i jestem... wolny.
Po tych słowach na jego usta wpłynął beztroski, delikatny uśmiech, jakby sam nie mógł uwierzyć w swoje słowa. To jeszcze bardziej stopiło moje serce. Spojrzałam spod rzęs w jego błyszczące emocjami oczy i pokiwałam głową. Widząc to, Nathaniel uśmiechnął się jeszcze szerzej. Wyglądał uroczo, jak zmęczony szczeniak.
– Rozumiem – odpowiedziałam. – Cóż, miejmy nadzieję, że nie pójdziemy za to do więzienia – rzuciłam, na co przewrócił oczami. – Dopiero co wróciłam do Culver City i chciałabym pobyć na wolności.
– Nie chciałabyś trafić ze mną do jednej celi? – zapytał zaczepnie, unosząc dwuznacznie jedną brew. – No wiesz uważam, że jako znajomi spod celi nieźle byśmy się ze sobą dogadywali. Pożyczałbym ci ręcznik.
– Nie wierzę, że nawet w takim stanie musisz rzucać te głupie teksty – mruknęłam. – Lepiej wracajmy, powinieneś się wyspać.
Nathaniel odpalił silnik i pokręcił głową, skupiając wzrok na drodze.
– Musimy zajechać jeszcze w jedno miejsce – oznajmił tajemniczo. Zmarszczyłam brwi. – Chcę ci coś pokazać.
– Niby co? – zapytałam podejrzliwie, bojąc się tego, co sobie wymyślił.
Zamiast jak człowiek odpowiedzieć na zadane mu pytanie, Nate tylko ponownie błysnął białymi zębami w uśmiechu, a następnie z niebezpiecznym błyskiem w oczach wyjechał z polnej drogi. Westchnęłam i ostatni raz zerknęłam w stronę wjazdu do posiadłości Sheyów. Wjeżdżał tam właśnie wóz policyjny. Rozumiałam, że paląc ją Nathaniel właśnie mentalnie uwolnił się z łańcuchów, które oplatały go od dnia jego narodzin, jednak dalej było mi przykro. Rezydencja była przepiękna i oddalona od ludzi. Marzeniem było mieszkanie w takim miejscu, pośród lasu i z wielkim ogródkiem.
Zaczęłam szukać odpowiedniej piosenki w radiu, gdy poczułam jego spojrzenie na swojej twarzy.
– Tak dla upewnienia... – zaczął delikatnie podenerwowanym głosem, jakby obawiał się mojej reakcji. – Zostajesz w Culver City, prawda?
Jego pytanie z początku zbiło mnie z tropu, ale chwilę później wywołało głupi uśmiech na mojej twarzy. Westchnęłam i odrzuciłam włosy na ramiona, a następnie zblokowałam z nim spojrzenie.
– Czy uważasz, że po tym wszystkim mogłabym stąd znów wyjechać? – odrzekłam. Brunet wzruszył ramionami i znów skupił wzrok na drodze.
– Była mowa o tym, że możemy przeprowadzić się na stałe do Maine – powiedział, a ja musiałam zdusić w zarodku te głupie motylki, które pojawiły się w moim brzuchu, gdy usłyszałam słowo możemy. – Chcę wiedzieć, czy coś się w tej sprawie zmieniło.
Czy po tylu latach to działo się naprawdę?
– A zrobiłbyś to? – zapytałam poważnie. – Przeprowadziłbyś się tam dla mnie?
Widziałam, że moje pytanie ani trochę go nie speszyło. Zamiast tego bez wahania skinął głową.
– Jeśli tego właśnie chcesz... to tak – odparł szczerze.
Przez chwilę z fascynacją wpatrywałam się w jego idealny profil. Zastanawiałam się, kiedy to wszystko tak mocno się zmieniło. Kiedy z dziewczyny, której kiedyś powiedział, że jest dla niego pierdolonym nikim stałam się dziewczyną, dla której chciał wyjechać ze swojego rodzinnego miasta, które tak lubił. Czas leciał tak szybko. Zdecydowanie zbyt szybko.
– Nie chcę – odpowiedziałam po chwili namysłu. – Chcę zostać w Culver City. Maine jest w porządku, ale nie dla mnie. To tutaj chcę żyć. Z tobą.
Po moich słowach zapanowała między nami cisza. Wciąż obserwował ulicę przed nami, a ja zastanawiałam się nad czym tak myślał. Jego jabłko Adama zadrżało, gdy przełknął ślinę. Nate już nic nie powiedział, a zamiast tego ułożył swoją poranioną dłoń na moim udzie. Zacisnął na nim palce, a ja uśmiechnęłam się pod nosem i w końcu znalazłam odpowiednią piosenkę. Akurat leciało Summertime Sadness od Lany Del Rey. Kojarzyłam, że Nate lubił ten kawałek, więc go zostawiłam. Wbiłam się wygodniej w fotel, a następnie wsunęłam swoją dłoń pod jego i splotłam razem nasze palce. Starałam się uważać, aby nie zrobić mu jeszcze większej krzywdy.
Dopiero wtedy dotarło do mnie, jak mocno stęskniłam się za tymi chwilami. Jazdy z nim jego mustangiem kojarzyły mi się z początkami naszej znajomości. Wtedy pierwszy raz od dawna poczułam się tak, jak wtedy, gdy miałam siedemnaście lat. Jak wtedy, gdy w te pamiętne wakacje wykradał mnie nocami z domu przez moje okno. Ale tym razem było inaczej. Było lepiej, bo poznałam go na wylot, czułam się przy nim w stu procentach komfortowo i wiedziałam, że mogłam powiedzieć mu o wszystkim.
Delektowałam się ciszą i widokiem za oknem, ale już w połowie drogi zorientowałam się, gdzie jedziemy. Dreszcz ekscytacji przebiegł po moim ciele, bo nie byłam w tym miejscu od ponad czterech lat. Jechaliśmy do domu Nathaniela za miastem, w którym mieszkali jego dziadkowie. Ten sam dom, w którym pierwszy raz opowiedział mi o swojej rodzinie, ten w którym tańczyliśmy na moim prywatnym balu i ten, w którym leżeliśmy nago po tym jak przez kilkadziesiąt minut kochaliśmy się na zimnej podłodze.
Ten, w którym obiecał mi nieskończoność.
Nagle zesztywniałam, a pot oblał moje plecy.
– Ale tego domu nie zamierzasz podpalać, prawda? – zapytałam zestresowana, wbijając w niego przerażone spojrzenie. Nate zmarszczył jedną brew i uniósł kącik ust. – Proszę cię, mam dobre wspomnienia z tym miejscem i więcej pożarów dziś nie zniosę – mamrotałam chaotycznie. – Przysięgam, że zabiorę ci wszystkie zapałki.
Nate westchnął i zerknął na mnie z rozbawieniem w czarnych tęczówkach.
– Dobrze, że mam sporo zapalniczek – mruknął i cwanie do mnie mrugnął. Znów powrócił do obserwowania drogi, a ja przewróciłam oczami.
– Podobno jesteś ekologistą, nie pal drzew – wytknęłam mu.
Nate parsknął śmiechem, ale tego nie skomentował. Z podekscytowaniem, które wypełniało moje ciało, przemierzaliśmy kolejne kilometry znajomej ulicy, aż w końcu wyjechaliśmy na znajomy plac. Oddech ugrzązł mi w gardle na widok posiadłości, która nie zmieniła się ani trochę. Nadal prezentowała się bajecznie, choć w porównaniu z ogromnym domem ojca Nathaniela wypadała dużo bardziej blado. Wciąż była zaniedbana i opuszczona, krzaki nadal sięgały kilku metrów, suche liście leżały na chodniku, a wysokie okna pozostały tak samo brudne. Mimo tego w tym miejscu czułam się dużo lepiej, niż w jego rodzinnym domu. Może to przez aurę, a może dlatego, że to miejsce bombardowało mnie wspomnieniami. Dom był duży, ale mniejszy od poprzedniego i zachowany w stylu, który bardziej mi odpowiadał. Nie emanował aż tak ogromnym przepychem, a ciepłem.
Podjechaliśmy pod wysoką bramę, a Nate zgasił silnik. Widziałam po jego twarzy, że był lekko zdenerwowany, ale nie wiedziałam, co było tego powodem. Chłopak odetchnął, a następnie wyplątał swoje palce z mojego uścisku. Poczułam przypływ chłodu, gdy wyszedł z auta i zatrzasnął za sobą drzwi. Od razu podążyłam w jego ślady. Na całe szczęście, gdy tylko znalazłam się obok niego, znów złapał mnie za dłoń. Wtedy poczułam, że było to miejsce, w którym chciałam pozostać już na zawsze.
Już do końca moich dni chciałam trzymać jego dłoń.
Nate otworzył bramę i poprowadził nas chodnikiem do samych drzwi. Starałam się omijać zarośla, które stały się jeszcze większe, niż przed kilkoma laty. Wspięliśmy się po schodach, a następnie chłopak wyciągnął klucze z kieszeni i otworzył drzwi. Pchnął je i jak zwykle puścił mnie przodem. Z cisnącym się na twarz uśmiechem oraz uściskiem w żołądku weszłam do środka. Od razu poczułam ten znajomy zapach, który panował tylko tam. W środku nic się nie zmieniło. Jak zaczarowana oglądałam te same jasne ściany i wyłożoną drewnem podłogę.
Słyszałam jego kroki zaraz za mną, kiedy bez najmniejszego problemu znalazłam drogę do głównego salonu. Przystanęłam w progu, spoglądając na rząd okien zajmujących ścianę naprzeciw. Dalej nie było tam chociażby jednego krzesła. Wyrzeźbione w kominku hipogryfy dalej prezentowały się dumnie, a świece w złotych kandelabrach tylko czekały na to, aby je zapalić.
– Dalej jest tu tak samo pięknie – westchnęłam i zeszłam po trzech schodkach.
Odgłosy moich kroków wypełniały puste ściany. Podeszłam do wysokich okien i wyjrzałam przez nie. Ogromny ogród został w całości zarośnięty chwastami, a średniej wielkości basen bez wody był brudny. Na tarasie leżało sporo liści i suchych patyków. Jednak mimo tego widok na las był piękny, a przebijające przez zachmurzone niebo ciepłe promienie słoneczne oświetlały moją twarz.
– Postanowiłem, że sprzedam swoje mieszkanie i przeprowadzę się tutaj.
Zszokowana odwróciłam się w stronę Nathaniela. Myślałam, że moja szczęka opadnie na jego wyznanie. Stał na ostatnim stopniu schodków, z powagą wpatrując się w trzy wysokie kolumny podtrzymujące sufit. W pierwszej chwili myślałam, że sobie żartował, ale szybko uświadomiłam sobie, że mówił prawdę. Pokręciłam głową.
– Ale jak to... – jąkałam się, nie wiedząc, jak inaczej mam na to zareagować. – Przecież od zawsze mówiłeś mi, że nie znosisz tego miejsca. Dlatego nie chciałeś tu mieszkać przez te wszystkie lata.
– I to prawda – pokiwał głową. Wsadził dłonie do kieszeni swoich czarnych jeansów, a następnie zrobił kilka powolnych kroków w moją stronę i zblokował ze mną spojrzenie. – Ale zrozumiałem, że to nie miejsce jest złe, a ludzie, którzy tutaj mieszkali. Mimo że nigdy nie lubiłem swoich dziadków, czułem się tu dobrze. Tutaj mogłem uciec od problemów chociaż na chwilę. Poza tym, mama bardzo lubiła ten dom – wzruszył ramionami i blado się uśmiechnął. – Miło byłoby z myślą, że jej ulubione miejsce znowu tętni życiem.
Przez dłuższą chwilę patrzyłam na jego zmęczoną twarz, nie wierząc w to, jakim cudownym człowiekiem był ten cholerny chłopak.
– Oczywiście trzeba będzie włożyć sporo pracy – dodał od razu, spoglądając gdzieś ponad moje ramię. – Ogarnąć ogród, umeblować wnętrze i trochę wyremontować go z zewnątrz. Ale myślę, że jest to do zrobienia.
– Oczywiście, że jest – zachwycałam się, rozglądając po wysoko sklepionym suficie. – Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy. To miejsce jest piękne. Na pewno wyjdzie z tego coś niesamowitego.
– Ale wydaje mi się, że będę potrzebował przy tym pomocy.
Zmarszczyłam brwi i powróciłam do niego spojrzeniem. Nathaniel wpatrywał się prosto w moje oczy i wyglądał przy tym tak niewinnie i szczerze, że zachciało mi się płakać. Na szczęście zamiast tego skupiłam się na jego słowach i ich znaczeniu.
– Co masz na myśli? – zapytałam cicho, bo cała pewność mnie gdzieś uleciała. Poczułam w gardle wielką gulę.
Przez chwilę milczał, aż w końcu uniósł delikatnie ręce i rozejrzał się po przestronnym salonie.
– Ten dom jest za duży dla mnie samego. I potrzebuję pomocy w tym, aby o niego zadbać. Powiedziałaś, że chcesz zostać w Culver City, więc... – wzruszył ramionami i w ponownie na mnie spojrzał. – Więc zostań ze mną. Tutaj.
Wiedziałam, co sugerował, ale byłam zbyt oszołomiona, aby od razu zareagować. Zamiast tego usilnie starałam się przełykać ślinę, aby całkowicie nie wysuszyć gardła. W głowie mi szumiało i dalej nie potrafiłam uwierzyć w to, co mówił.
– Poczekaj, bo staram się to sobie przeanalizować... – wychrypiałam, unosząc jedną z dłoni. – Ty chcesz, abym ja...
– Zamieszkaj ze mną, Clark.
A gdy powiedział to w tak bezpośredni i beztroski sposób, jakby na świecie nie było w tej chwili dla niego bardziej oczywistej i naturalnej rzeczy, chciało mi się płakać. Tak po ludzku. Przyzwyczajona przez lata do jego sarkazmu myślałam, że sobie żartuje, ale Nate pozostawał nadzwyczaj poważny, choć delikatny uśmieszek wciąż błąkał się po jego twarzy. Ja za to zastanawiałam się, co mam na to odpowiedzieć.
Speszona rozejrzałam się po salonie. Skłamałabym mówiąc, że o tym nie marzyłam, ale miałam pewne wątpliwości. Co jeśli miało nam nie wypalić? Co jeśli to wszystko było tylko pięknym snem, ale miało się zmienić, gdy mieliśmy być blisko siebie na stałe? Mieliśmy burzliwą historię i wybuchowe charaktery. Zawsze byliśmy Nate'em i Victorią, bo nasze życie było wypełnione przygodami i adrenaliną. To trzymało nas blisko. A co z takimi zwykłymi dniami? Co z szarą rzeczywistością? Czy w niej też mieliśmy szansę? Czy w ogóle do siebie pasowaliśmy?
Chłopak nagle ciężko westchnął, przez co przywołał na siebie moje spojrzenie.
– Clark, widzę że zaczynasz to niepotrzebnie analizować – westchnął i zrobił dwa kroki w moją stronę, zmniejszając między nami dystans.
– Dziwisz mi się? – zapytałam, zadzierając głowę, aby nie zgubić jego spojrzenia. – To poważny krok, Nate. Nie spodziewałam się takiej propozycji. Nie wiem, co mam myśleć...
– Więc nie myśl – rzucił, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. – Choć ten jeden raz po prostu nie myśl i się zgódź.
Nathaniel całkowicie zamknął dystans między nami i splótł razem nasze dłonie. Przymknęłam powieki, gdy oparł swoje czoło o moje. Czułam jak jego oddech łaskocze moje policzki. Wdychałam kojący zapach jego wody kolońskiej, czując jak panikę w moim ciele zastępował spokój. To zadziwiające jak łatwo ten człowiek potrafił mnie uspokoić. I jak równie łatwo doprowadzał do moich wybuchów.
– Chcę zrobić to wszystko z tobą – wyszeptał z mocą, na co uniosłam powieki i spojrzałam w jego piękne oczy okryte wachlarzem rzęs. – Chcę z tobą zamieszkać. Tutaj. Chcę się budzić i widzieć twoją twarz. Chcę zasypiać przy twoim oddechu. Całe życie miałem obok siebie ludzi, ale byłem sam. Nie chcę, aby dalej tak było. Chcę mieć ciebie.
– Boję się, że masz wyidealizowany obraz mojej osoby w swojej głowie – wyznałam szczerze drżącym głosem. Z całej siły zaciskałam swoje skostniałe palce na jego dłoniach, zapominając o ranach na jego ręce, ale on nie wyglądał, jakby mu to przeszkadzało. – Nie chcę, żebyś zaczął mieć mnie dość. Wiesz, że często bywam nieznośna i analizuję każdą najdrobniejszą rzecz. Teraz możesz tego aż tak bardzo nie dostrzegać, ale w końcu to zobaczysz. Jestem niepewna, więc ciągle potrzebuję zapewnień o tym, że cię nie denerwuję i że naprawdę chcesz ze mną być. Że nie robisz tego z litości. Boję się też tego, że mogę ci się znudzić. Do tego jestem chora, więc będą pojawiać się napady. Będą chwile, kiedy nie będę mogła na ciebie patrzeć i takie, w których nie będę potrafiła się od ciebie odkleić...
– Nie powiedziałaś niczego, czego nie wiem – uśmiechnął się blado, niezrażony moim chaotycznym wywodem. – Opisałaś właśnie Clark, którą znam od lat. I której dalej proponuję mieszkanie ze mną.
– Potrafię być straszną bałaganiarą, nienawidzę zapachu jajecznicy smażonej na maśle, a z wyciągnięciem naczyń ze zmywarki potrafię czekać cztery dni – powiedziałam śmiertelnie poważnie, na co zareagował szerokim uśmiechem. W kącikach jego oczu pojawiły się urocze zmarszczki. – I często źle segreguję ubrania, gdy robię pranie. Twoje białe koszulki mogą skończyć jako różowe.
– Lubię sprzątać, też nie jem jajecznicy smażonej na maśle, a zmywarkę opróżniam regularnie – wymienił i delikatnie wzruszył ramionami. – I lubię różowy.
– A pozwolisz mi udekorować naszą sypialnię? – zapytałam. Nathaniel chwilę się zawahał, aż w końcu pokiwał głową.
– Ale zasłony mają być beżowe – odparł.
Nie potrafiąc się powstrzymać, uśmiechnęłam się od ucha do ucha, a następnie bez zbędnych słów złapałam za jego policzki i przyciągnęłam do siebie jego głowę. Z całych sił wpiłam się ustami w jego różowe wargi. Nathaniel parsknął śmiechem w moje usta, a następnie ułożył swoje dłonie na moich biodrach i zaczął oddawać ten słodki pocałunek. Trzymałam go blisko siebie, bojąc się, że jeśli go wypuszczę, to zniknie. A nie chciałam, aby znikał. Chciałam mieć go przy sobie już zawsze i już zawsze być tak szczęśliwa jak w tamtej chwili.
Gdy się od niego odsunęłam, spojrzałam w jego błyszczące oczy. A to, co w nich dostrzegłam, było dla mnie największą nagrodą. Po latach bólu Nathaniel Gabriel Shey odnalazł szczęście. I mimo że był tak mocno zmęczony, nadal tak pięknie się uśmiechał. Szczerze. A jego oczy błyszczały. Tak mocno błyszczały.
– Popełniasz właśnie największy błąd swojego życia – parsknęłam, wciąż trzymając dłonie na jego policzkach. Obrysowałam kciukiem jego dolną wargę, nie mogąc nasycić się jego idealnym widokiem.
– Który to już raz? – zakpił.
Przewróciłam oczami i mocno wtuliłam się w jego ciało. Objęłam go ramionami, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. Chłopak również mnie objął, splatając dłonie za moimi plecami. Oparł swój policzek na mojej głowie. Czułam, jak się uśmiecha. Słyszałam szybkie bicie jego serca i równomierny oddech. Świadomość tego, że już niedługo miałam się budzić i zasypiać w akompaniamencie tego odgłosu wtłaczała mi w żyły czyste endorfiny. To działo się naprawdę, on tego chciał. Chciał mnie w swoim życiu.
– Nie przeszkadza ci to? – wyszeptałam, a mój głos był nieco przytłumiony przez jego szyję.
– Co? – zapytał, jeszcze ciaśniej mnie obejmując.
– To, że jestem zepsuta.
Nathaniel westchnął ciężko i poczułam, jak po moim pytaniu jeszcze bardziej mnie do siebie przycisnął. Przymknęłam powieki, wdychając zapach jego skóry.
– Też jestem zepsuty – odpowiedział jak gdyby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. – Więc będzie to miejsce, gdzie będziemy mogli być zepsuci razem.
– Nasz dom? – wyszeptałam drżącym głosem i dopiero, gdy powiedziałam to na głos, zdałam sobie sprawę z tego, jak pięknie to brzmiało. Chłopak uśmiechnął się w moje włosy.
– Nasz dom.
Westchnęłam i znów mocniej się w niego wtuliłam. Staliśmy tak dłuższą chwilę, napawając się tym momentem szczęścia, aż w końcu przypomniałam sobie o dość ważnym szczególe. Wiedziałam, że jeśli chcieliśmy zacząć budować wspólną przyszłość, musiałam być z nim w stu procentach szczera. I choć bałam się tego jak jasna cholera, nie miałam zamiaru go dłużej oszukiwać. Chłopak wyczuł, że zesztywniałam w jego ramionach, bo odsunął się ode mnie i spojrzał na mnie zmartwionym wzrokiem.
– Co jest? – zapytał.
Pokręciłam głową i złapałam go za dłoń. Pociągnęłam go w stronę trzech schodków, które łączyły korytarz i salon.
– Chodź, muszę powiedzieć ci coś ważnego – odparłam zdławionym głosem.
Atmosfera w pomieszczeniu znacznie się zmieniła. Byłam zdenerwowana i niepewna, bo nie wiedziałam, jak zareaguje. Oboje usiedliśmy na jednym ze stopni. Zastanawiałam się, jak zacząć ten temat. Nie poganiał mnie, bo widział, jak zestresowana byłam. Wyłamywałam swoje palce, patrząc w pusty punkt przed sobą. Miałam nadzieję, że nie zdenerwuje się za bardzo, choć z drugiej strony nie zdziwiłabym się, gdyby to zrobił. Cierpliwie czekał, wpatrując się w moją twarz, aż w końcu odetchnęłam. Musiałam powiedzieć to wprost.
– Wiem o Naomi – mruknęłam cicho. Nie patrzyłam na niego, ponieważ za bardzo obawiałam się jego spojrzenia.
Nathaniel przez krótką chwilę milczał, aż w końcu ciężko westchnął. Czułam, że w tym samym momencie zmienia się i jego nastrój.
– Wiedziałem, że prędzej czy później tak to się skończy – odpowiedział, co nieco mnie zdziwiło. Nie brzmiał na złego czy zdenerwowanego, a bardziej na... skruszonego. – Przeczytałaś o niej w pamiętniku?
– Nie – pokręciłam głową. – Jeszcze nie.
– Więc skąd wiesz? – zdziwił się. Czułam, że nieco się spiął.
– Słuchaj, nie wiem jak mam ci to powiedzieć i nie wiem, czy mu uwierzysz, bo to totalnie abstrakcyjne, ale... – westchnęłam, zerkając na niego kątem oka. – Naomi to Giselle.
Nie odpowiedział. Zamiast tego zmarszczył brwi i popatrzył na mnie tak, jakbym do reszty straciła już rozum. Wiedziałam, że mi nie uwierzył i nie dziwiłam mu się, bo ja sama w tej chwili bym sobie nie uwierzyła. Pokręciłam głową i zaczęłam całą historię od nowa.
– Na tej imprezie weselnej Jasmine i Theo spotkałam ją razem z Darcy...
Następnych kilka minut poświęciłam na opowiedzenie całej historii. Opowiedziałam mu każdy szczegół, również to, że nie powiedziałam mu wcześniej, bo Wilson mnie szantażowała. Wyjaśniłam mu, że to na pewno ona, bo potwierdziła to sama Darcy. Przyznałam się również do tego, że zmusiłam Laurę, aby wyśpiewała mi resztę. Chłopak siedział w pełni skupiony, ani razu mi nie przerwał. Niezidentyfikowanym wzrokiem patrzył gdzieś przed siebie, a po jego minie nie mogłam niczego wywnioskować.
– Chciała mnie zranić, a wiedziała, że najlepszym sposobem będzie uderzenie w ciebie – kontynuowałam. – Dlatego przysłała tam Severine i twojego ojca. Wiedziała, że uderzając w ciebie uderzy także we mnie.
Zamilkłam, wpatrując się niepewnie w jego profil. Byłam koszmarnie zdenerwowana, ale miałam nadzieję, że dobrze mu wszystko wyjaśniłam. Zastanawiałam się, jak gwałtownie zareaguje na te rewelacje. Nie chciałam się z nim kłócić, ale miał prawo być zły. Po kilkunastu długich sekundach ciszy, które dłużyły się jak godziny, jego brak reakcji zaczął mnie niepokoić. Wyglądał jak kamień, a jedyną oznaką tego, że w ogóle żył, były jego poruszające się ramiona przy każdym wdechu.
– Wiem, że możesz mi nie wierzyć... – zaczęłam cicho, starając się przełknąć gulę w gardle.
– Wierzę ci – odparł od razu. Jego głos był cichy i zachrypnięty, ale nie wyczułam w nim złości. Bardziej coś na kształt... zawodu. Nathaniel znów wyglądał, jakby postarzał się o kilka lat. – Dlaczego miałbym nie wierzyć?
– Przykro mi, że tak wyszło... – szepnęłam, chowając dłonie pomiędzy uda. Skuliłam się nieco. – Wiem od Laury, że Naomi jest dla ciebie bardzo ważna. Ufałeś jej.
O dziwo, chłopak pokręcił głową.
– Poznałem ją w najgorszym okresie swojego życia – westchnął, dalej na mnie nie patrząc. Zamiast tego obserwował promienie słoneczne wdzierające się przez okno. – Byłem jeszcze dzieckiem, które nagle stało się głową rodziny. Musiałem zadbać o mamę i brata, ale na początku kompletnie nie wiedziałem, jak mam się do tego zabrać. Mój plan skończył się na tym, że spakowałem ich i wywiozłem z daleka od tego sadysty. Nie miałem pracy, ani żadnych perspektyw. Gdy ją poznałem wydawała się taka... nieustraszona. Dawała mi rady, pomagała finansowo i załatwiała różne kontakty. Imponowała mi i w bardzo wielu rzeczach pomogła. Wiedziałem, że nikt za nią nie przepadał, ale ja zawdzięczałem jej naprawdę wiele. Myślałem, że robiła to bezinteresownie. Zawsze była dla mnie kimś na kształt drugiej matki.
– Nate... – westchnęłam, bo jego słowa mnie bolały. Czy naprawdę tego chłopaka musiał wykorzystywać każdy?
– Przez pewien czas jej słowa były dla mnie świętością. Wydawało mi się, że wszystko, co mówiła, to prawda. Często do mnie dzwoniła, aby wiedzieć, co u mnie. Czasami również się spotykaliśmy. Mieszkała w Los Angeles, więc niedaleko. Wtedy myślałem, że się troszczy. Spowiadałem się jej ze wszystkiego, aż w końcu dorosłem i zacząłem być w pełni odpowiedzialny za swoje życie. Wtedy musiała wyjechać z Kalifornii, więc nasz kontakt trochę osłabł, ale dalej była dla mnie bardzo ważna. Zmieniło się to dopiero wtedy, gdy pokłóciłem się z Cameronem – zrobił krótką chwilę przerwy. – Laura mówiła ci, że chciałem do ciebie przyjechać? Do Maine?
– Tak – odpowiedziałam.
Dalej gotowało się we mnie na samą wzmiankę o tym. Tak niewiele brakowało, aby ta cała historia potoczyła się inaczej. Gdyby nie moja parszywa matka, właśnie teraz moglibyśmy świętować kolejny rok razem. Wszystkie złe rzeczy działy się przez nią.
Nate przetarł dłońmi zmęczoną twarz.
– Nie będę udawał, że po twoim wyjeździe trzymałem się dobrze, bo nie trzymałem – wyznał szczerze. Ułożył łokcie na swoich kolanach i splótł razem dłonie. – Myślałem, że zachowuję się dorośle i mądrze, gdy pozwoliłem ci tam wyjechać. Wmawiałem sobie, że chociaż jeden raz nie chcę być egoistą, ale prawda była taka, że ledwo się trzymałem. Mimo że znałem cię krótko, nie potrafiłem powrócić do starego życia, bo nie wiedziałem, jak się w nim odnaleźć bez ciebie – wyznał szczerze, co znów odebrało mi oddech. Spojrzał mi głęboko w oczy i uniósł kącik ust. – Dlatego zorganizowałem to wszystko, aby się do ciebie przeprowadzić. Było tak cholernie blisko, ale gdy miałem wyjechać z miasta, znowu ją spotkałem. Nie widziałem jej ponad dwa lata, bo straciliśmy kontakt... Powinienem wtedy odwrócić się i odejść, ale przez wzgląd na stare czasy nie potrafiłem.
Chłopak zwiesił głowę i parsknął oschłym śmiechem.
– To moja wina. Dałem się zmanipulować. Gdybym wtedy pojechał do Maine, wszystko potoczyłoby się inaczej. Mogłem się zorientować.
– To nie jest twoja wina – powiedziałam dobitnie i przysunęłam się bliżej niego. – Skąd mogłeś wiedzieć? Miałeś do niej zaufanie, bo wiele razy w życiu ci pomogła. Uważałeś, że postępujesz właściwie.
– I gdzie mnie to zaprowadziło? – zapytał nieprzyjemnym głosem, a na jego twarzy malowała się ta przerażająca pustka, której tak nie znosiłam. – Po kłótni z Cameronem nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Z jednej strony uważałem, że Naomi ma rację, ale z drugiej to był pierwszy raz, gdy widziałem w czyichś oczach tyle pogardy. Oczywiście duma nie pozwoliła mi przeprosić, więc brnąłem w to dalej, choć czułem, że coś jest nie tak. Czasami spotykałem się z Naomi. Bardzo polubiła Severine i to ona forsowała nasz związek. Już wiem dlaczego – prychnął.
Było mi przykro. Tak po ludzku przykro, że znów go oszukano. Naomi, a raczej Giselle była jego autorytetem. Przez całe życie myślał, że pomagała mu bezinteresownie, ale prawda była taka, że już od kilkunastu lat ta psychopatka miała swój własny plan. Nie znalazła się w jego życiu przypadkiem. Znała rodzinę Sheyów oraz naszą historię, a w głowie chory plan zemsty.
– W sumie mogłem się domyślić, że jesteście spokrewnione – westchnął. Przewróciłam oczami.
– Jeśli i ty mi powiesz, że jesteśmy do siebie podobne, to wstanę i stąd wyjdę – zagroziłam mu, na co blado się uśmiechnął. – Ja tego podobieństwa nie widzę.
– Nie wiem czy wiesz, ale Giselle również cierpi na chorobę dwubiegunową – powiedział, co zbytnio mnie nie zdziwiło. W dużej mierze była to choroba genetyczna, więc po kimś musiałam ją odziedziczyć. – Powiedziała mi o tym kiedyś, ale nigdy nie byłem świadkiem któregoś z jej napadów.
– O super, matka z dwubiegunówką, a ojciec socjopata – prychnęłam, co znów spowodowało jego uśmiech. – Dużo bardziej cieszyłabym się z chomika na urodziny, ale oni woleli podarować mi choroby psychiczne i stany lękowe. Należy im się order dobrych rodziców – burczałam pod nosem.
Nathaniel parsknął śmiechem i uniósł rękę. Objął mnie ramieniem, przyciągając do swojego boku. Bez gadania wtuliłam się w jego ciało i ułożyłam głowę na jego barku. Wdychałam zapach jego perfum, wpatrując się w obraz za oknem.
– Jesteś zły? – zapytałam cicho. Brunet nie odpowiedział od razu. Niemal czułam natłok myśli w jego głowie.
– Nie, bardziej zawiedziony – westchnął. – Nie mogę odmówić jej tego, że wiele razy pomogła mi w życiu, więc w jakiś sposób będę jej za to wdzięczny. Ale z perspektywy czasu wiele rzeczy również spierdoliła, a ja byłem zbyt zaślepiony, aby to dostrzec. Na przykład cała sytuacja z Maine i z Cameronem. Ale to że mnie okłamywała? Chyba zrobiło to już zbyt wielu ludzi, aby jeszcze mnie to jakoś ruszało.
– Nate... – jęknęłam słabo, mocniej wtulając się w jego bok. Chciało mi się płakać przez to, że znów był smutny.
– Przeze mnie chciała się dostać do ciebie i to się jej udało. Zawsze dopinała swego – mruknął, opierając policzek o moją głowę. – Ale to nie ma znaczenia czy jestem jej wdzięczny czy nie.
– Emiliano ją zabije. Nie rusza cię to? – zapytałam słabym głosem. Ku mojemu, zdziwieniu, Shey wzruszył jedynie ramionami.
– Skrzywdziła cię zbyt wiele razy. Jeśli będzie trzeba sam to zrobię. Nieważne, kim jest. Naomi czy Giselle – jego słowa brzmiały jak obietnica. – Próbowała mi cię odebrać. Tego będzie żałowała najmocniej.
Przełknęłam ślinę, bo nie spodziewałam się takiej deklaracji. Naomi była dla niego tak cholernie ważna, bo bądź co bądź pomogła mu w życiu. Ale dla niego to nic nie znaczyło, ponieważ mnie skrzywdziła. Jakim cudem tak niesamowita osoba jak Nathaniel trafiła do mojego życia? Czym sobie na to zasłużyłam?
– Ale jesteście podobne nie tylko, jeśli chodzi o wygląd – mruknął, na co jęknęłam z obrzydzeniem. Wcale nie byłam do niej podobna! – Obie macie wybuchowe charaktery. Najpierw mówicie, a potem myślicie. Joseline była dużo chłodniejsza, nie miała aż tak gorącego temperamentu jak wy.
Uśmiechnęłam się na wspomnienie mamy. To prawda, mimo że była władcza i apodyktyczna, bo często lubiła za mnie decydować, potrafiła być dużo bardziej opanowana i chłodna. Zawsze jej tego zazdrościłam.
– Nie wiem czy pamiętasz... – zaczął nagle, a w jego głosie poczułam dziwną wesołość. – Ale kiedyś byłem u ciebie w domu i do twojego pokoju weszła Joseline. Chciała ze mną porozmawiać, a ty stamtąd poszłaś...
– O nie – jęknęłam i ukryłam twarz w dłoniach. – Nie wiem czy chcę wiedzieć.
Dokładnie pamiętałam tę sytuację, gdy moja mama nakryła nas w dość dwuznacznej sytuacji w moim pokoju. Mimo że miało to miejsce lata temu, wciąż wzdrygałam się z zażenowania. Wiedziałam, że odbyli wtedy krótką rozmowę, ale nigdy nie poznałam jej treści.
Nate znów parsknął śmiechem.
– Nie było tak strasznie, chociaż kurewsko mnie przerażała. To chyba te jej oczy – mruknął, przez co i ja się uśmiechnęłam. – Dała nam wtedy swoje błogosławieństwo – wyjaśnił, co całkowicie mnie zszokowało. – Wyznała, że za mną nie przepada, ale nie będzie stawać na naszej drodze, bo widzi, że jesteś ze mną szczęśliwsza. Zaprosiła mnie na wspólny obiad i poprosiła, żebym przypilnował cię, abyś nie robiła głupich rzeczy. Powiedziała, że nikogo innego, niż mnie nie posłuchasz, bo jej przestałaś słuchać już dawno.
W szoku słuchałam jego słów, nie mogąc uwierzyć w to, że Joseline tak poważnie do tego podeszła. Zawsze myślałam, że dała mu reprymendę w swoim ostrym i nieprzyjemnym stylu. Jednak ta wiadomość sprawiła uśmiech na mojej twarzy. Nie zawsze się dogadywałyśmy, ale zawsze dobro moje i Theo stawiała na pierwszym miejscu. Zerknęłam na sufit i uniosłam kącik ust. Wiedziałam, że nade mną czuwała.
– Jestem w szoku, że na ciebie nie krzyczała – westchnęłam.
– Ależ krzyczała. Powiedziała, że jeśli jeszcze raz mnie aresztują to naśle na mnie włoską mafię – pokiwał głową, brzmiąc tak, jakby mówił o pogodzie. – Kiedyś myślałem, że żartuje, ale twoja rodzina okazała się bardziej popierdolona od mojej i teraz jakoś nie jest mi do śmiechu – powiedział śmiertelnie poważnie. Zarechotałam cicho i wcisnęłam nos w jego ramię.
– Lepsze to, niż rozmowy o bezpiecznym seksie – burknęłam.
– Wspominała o używaniu prezerwatyw – powiedział jakby nigdy nic, a ja zrozumiałam, że katowanie mnie sprawia mu przyjemność. – I pytała, czy mam jakieś choroby weneryczne.
– Dość – pokręciłam głową. Joseline naprawdę była jedyna w swoim rodzaju. – Zostańmy przy tym, że dała nam swoje błogosławieństwo.
Było mi miło z myślą, że moja prawdziwa mama akceptowała moje wybory.
A moim najlepszym wyborem był Nathaniel Shey.
***
W pałacyku za miastem posiedzieliśmy jeszcze dobrą godzinę. Nie rozmawialiśmy za wiele, ponieważ każde z nas było pogrążone w swoich myślach. Dopiero po południu zdecydowaliśmy się wrócić do mieszkania Sheya. Nasze telefony były całkowicie rozładowane, ale jakoś wcale nam to nie przeszkadzało. Miałam ze sobą tylko torebkę z najważniejszymi rzeczami.
Gdy weszliśmy do środka poczułam coś na kształt spokoju. Byłam wymęczona i marzyłam tylko o gorącym prysznicu i śnie. Nathaniel chyba wychodził z tego samego założenia. Bez słowa udał się do sypialni, a następnie wyszedł z niej z białą koszulką i czarnymi bokserkami w ręce.
– Idź pierwsza do łazienki – mruknął i wręczył mi ubrania, a ja bez słowa udałam się w wyznaczone miejsce.
Po dwudziestu minutach byłam już wykąpana i przebrana. Materiał koszulki sięgał mi do połowy ud i pachniał proszkiem do prania. Mokre włosy rozczesałam znalezioną w szufladzie szczotką. Odrzuciłam mokre kosmyki na plecy i wyszłam z zaparowanej łazienki.
Nate stał w salonie przy stole. Dalej miał na sobie swoje ubrania. W zdrowej ręce trzymał telefon, na którym coś pisał.
– Luke mówi, że zaraz wsiadają do samolotu – poinformował mnie, na co skinęłam głową. – Jutro będą w Culver City.
Ta wiadomość mnie ucieszyła. Dalej czułam wyrzuty sumienia z tego powodu, że nie porozmawiałam z Theo, ale musiałam mu to na spokojnie wytłumaczyć. Nathaniel zablokował podłączone do powerbanka urządzenie i odrzucił je na blat, a następnie spojrzał na mnie z opóźnionym refleksem. Mały uśmiech wykwitł na jego wargach.
– Lubię, gdy nosisz moje ubrania – wyznał, na co pokiwałam głową.
– Przyzwyczaj się, bo to już nasze ubrania – odpowiedziałam. Przewrócił oczami, ale nawet tego nie skomentował.
Zamiast tego poszedł się myć, a ja weszłam do sypialni. Wygrzebałam z jego szafy białe, bawełniane skarpetki, które sięgały mi do połowy łydki i naciągnęłam je na swoje stopy, bo było mi zimno. Podłączyłam telefon do ładowarki przy łóżku, ale nie miałam siły na sprawdzanie powiadomień. Położyłam swoją torebkę na szafce nocnej i z opóźnionym refleksem zerknęłam na fotel w kącie pomieszczenia. Uśmiech samoistnie wkradł się na moją twarz.
– Hej, Bonnie – szepnęłam w stronę wielkiego miśka. Doskonale pamiętałam moment, w którym wygrałam go dla Nate'a w dniu jego urodzin. To miłe, że wciąż go miał.
Z jękiem ulgi wsunęłam się na swoją połowę łóżka i uśmiechnęłam się sama do siebie. Nakryłam się do połowy kołdrą, czując, że dzieliły mnie jedynie sekundy od upragnionego snu.
Jak przez mgłę pamiętam moment, w którym odświeżony Nathaniel wrócił do sypialni. Miał na sobie jedynie szare dresowe spodnie, a z jego włosów kapała woda. Czułam, jak łóżko ugina się pod ciężarem jego ciała, gdy ułożył się na swojej połowie. Bez zbędnych słów przylgnął do mojego boku i przerzucił jedną z rąk przez moją talię. Zsunął się nieco niżej i ułożył swoją głowę na moich piersiach. Wplątałam palce w jego mokre włosy, bo to oznaczało, że tego dnia to on miał być przytulany podczas snu.
I wcale mi to nie przeszkadzało.
***
Obudził mnie odgłos obijanych o siebie garnków i zapach smażonego mięsa. W pierwszej chwili nie wiedziałam, gdzie się znajduję. Dobrych kilka sekund zajęło mi zrozumienie, że leżałam w sypialni Nathaniela. Niestety, miejsce po drugiej stronie łóżka było puste. W pokoju było kompletnie ciemno, co oznaczało, że musiałam długo pospać, bo gdy zasypialiśmy było jeszcze jasno. Na oślep poszukałam swojego telefonu. Zmrużyłam oczy, gdy oślepił mnie blask wyświetlacza. Ze zdziwieniem dostrzegłam, że dochodziła czwarta.
– Co jest? – mamrotałam sama do siebie.
Ziewnęłam i wyplatałam się z ciepłej kołdry. Odrzuciłam suche, poplątane włosy i wyszłam z pokoju. Jakież było moje zdziwienie, gdy dostrzegłam w kuchni Nathaniela. W pomieszczeniu panował półmrok. Świeciło się zaledwie kilka małych lampek umieszczonych nad blatem. Stare piosenki z lat osiemdziesiątych puszczone z jego telefonu cicho pobrzmiewały w tle. Przystanęłam w miejscu, zakładając ręce na piersi. Z uśmiechem zachwytu oparłam się ramieniem o futrynę, całkowicie pochłaniając widok jaki miałam przed sobą.
Nate stał pośrodku kuchni, wciąż mając na sobie jedynie szare dresowe spodnie, jego stopy były bose. Włosy mu wyschły, ale przez to, że ich nie ułożył, tworzyły na jego głowie całkowity bałagan. Kuchenny blat zastawiony został wieloma miskami, sztućcami i produktami spożywczymi. Chłopak stał tyłem do mnie. Obserwowałam jego szerokie ramiona, gdy sprawnie przewracał smażone na patelni mięso. Dla takiego widoku mogłam budzić się już zawsze.
Nie chciałam mu przeszkadzać, ponieważ był w tym tak uroczy i ujmujący, że mogłabym patrzeć na niego godzinami. Niestety, chłopak odwrócił się w poszukiwaniu makaronu i z opóźnionym refleksem zerknął w moją stronę. Z początku ciężko było mi się skupić przez jego odkryty tors, ale jakoś udało mi się utrzymać z nim kontakt wzrokowy. Nate zmarszczył brwi.
– Obudziłem cię? – zapytał.
Pokręciłam głową, wciąż się uśmiechając.
– Sama wstałam – skłamałam i odbiłam się od futryny. Splotłam ręce za plecami i ruszyłam w jego stronę. – Zgłodniałeś? – zapytałam.
Chłopak pokiwał głową. Cieszyło mnie to, ponieważ od dawna nie jadł, a po wpisach w jego pamiętniku wiedziałam już, że przez lata cierpiał na zaburzenia odżywania. Nie chciałam, aby znów do tego wrócił. Gdy dotarł do mnie ten przyjemny zapach zrozumiałam, że i ja umierałam z głodu. Nie musiałam nawet pytać, ponieważ wiedziałam, co gotował już w momencie, w którym zerknęłam na składniki.
– Serio? – zaśmiałam się. – Lasagne?
Nate wzruszył nonszalancko ramionami, z dumą kiwając głową. Przez to parsknęłam jeszcze głośniejszym śmiechem. Wiedziałam, że do końca życia to danie będzie kojarzyć mi się już tylko z nim. Chociaż wiedziałam, że zazwyczaj nie był taki pracowity i wolał pójść na łatwiznę. To dlatego jego zamrażarka była pełna gotowych pudełek.
– Pomóc ci? – zapytałam.
– Możesz zrobić sos – poinformował.
Skinęłam głową i zabrałam się do pracy. Mimo że wstałam kilka minut wcześniej, miałam wyśmienity humor. Nate również wyglądał dużo lepiej. Jego twarz nie była już taka zmęczona, a spojrzenie miał o wiele bardziej przytomne. Chłopak zajmował się mięsem i makaronem, gdy ja mieszałam sos robiony według przepisu z jego telefonu. Moje ciało wesoło podrygiwało w rytm kolejnych piosenek, które stale podśpiewywałam pod nosem. Co jakiś czas wymienialiśmy się przypadkowymi uwagami, które potrafiły być całkowicie głupie jak moja anegdota o nosorożcach. Biłam go drewnianą łyżką za każdym razem, gdy jego dłonie wkradały się pod materiał mojej koszulki, a zdarzało się to dość często.
Gdy piosenka zmieniła się na Everybody Wants to Rule The World od Tears for Fears nie potrafiłam się już powstrzymać. Bez skrępowania śpiewałam kolejne słowa, stale mieszając sos. Ślizgałam się po kuchennych płytkach w za długich skarpetach, kręcąc biodrami i machając rękoma. Zerknęłam na Nathaniela, który patrzył na mnie błyszczącymi oczami, powstrzymując cisnący się na twarz uśmiech. W jednej z jego dłoni tlił się papieros. Wystawiłam w jego stronę ręce, aby do mnie dołączył. W pierwszej chwil pokręcił głową na znak protestu, ale nie miałam zamiaru się tak łatwo poddać. Przewróciłam oczami i ponowiłam ten gest.
Na szczęście nie opierał się długo. Złapał za moje dłonie, a następnie obrócił mnie tak gwałtownie, że pisnęłam i głośno się zaśmiałam. Przycisnął moje plecy do swojego nagiego torsu. Wsadził papierosa pomiędzy wargi, a wolnymi dłońmi jeździł po moim ciele, raz po raz mnie łaskocząc, co wywoływało we mnie tylko głośniejsze salwy śmiechu. Gotowanie odeszło w zapomnienie, gdy tańczyliśmy do kolejnych piosenek. Niektóre były szybsze, inne trochę wolniejsze.
Jednak atmosfera uległa znacznej zmianie, gdy nagle jeden z wolnych kawałków zmienił się w znajome brzmienie tej jednej piosenki, która wywoływała u mnie najwięcej wspomnień.
This Romeo is bleeding, but you can't see his blood.
Pomrugałam powolnie powiekami i nieco mocniej wtuliłam się w ramię chłopaka. Powolnie kołysaliśmy się w rytm Always Bon Jovi. Dokładnie jak w tę noc, którą spędziliśmy w jego domu za miastem. W domu, który miał stać się naszym. Prawą rękę umieściłam na jego barku, a palce lewej zacisnęłam na jego dłoni. Wolną rękę ułożył na dole moich pleców. Nasze klatki piersiowe mocno się ze sobą stykały, gdy trzymał mnie w ciasnym uścisku. Czułam jego ciepły oddech na swoim policzku. Słyszałam szybkie bicie naszych serc. Moje wnętrze płonęło, bo wszystko było takie, jak powinno być.
You see I've always been a fighter, but without you I give up.
Przymknęłam powieki, wsłuchując się w cichą melodię. Dokładnie jak wtedy. Po tych wszystkich latach nadal razem.
I nagle znów to poczułam. Przyspieszone bicie serca. To, jak wzmocnił się jego uścisk, kiedy oparł policzek o moją głowę. A następnie jego cichy, zachrypnięty szept, który dotarł do mojego ucha.
– And I'll be there forever and a day – Always. I'll be there till the stars don't shine. Till the heavens burst and the words don't rhyme. And I know when I die, you'll be on my mind.
Dokładnie tak, jak lata wcześniej tylko z tą różnicą, że jeszcze nie skończył.
– And I'll love you always.
Zacisnęłam szczękę, nie potrafiąc chociażby odetchnąć. Zrobił to, czego przed laty nie potrafił. Dokończył ostatni wers refrenu. Nie zagłuszał piosenki, ale mimo to wtedy potrafiłam skupić się tylko na jego magnetyzującym głosie. Wiedziałam, że pewnie słyszy szybkie bicie mojego serca, które galopowało jak szalone. Zrobił to. On naprawdę to zrobił. I wiedziałam, że on również zdawał sobie z tego sprawę. Nie wstydził się tego, ani nie próbował ukryć.
Nie potrafiłam opanować dwóch łez, które nieproszone wydostały się spod mocno zaciśniętych powiek. Pociągnęłam nosem i jeszcze mocniej wtuliłam się w jego ramię. Chciałam zostać tam już na zawsze. Piosenka skończyła się, ale my wciąż tańczyliśmy, choć nic już nie grało. Powolnie kołysaliśmy się na boki, zatracając się w tej jednej chwili.
Nagle do mojej głowy wpadła jedna myśl.
– Pamiętasz, gdy wygrałeś dla mnie walkę? – zapytałam ze ściśniętym gardłem.
– Tak.
– Wtedy na ringu... powiedziałeś coś do Nixona – wyszeptałam drżącym głosem. – Nigdy nie powiedziałeś mi co to było. Pamiętasz to?
Nie wiem dlaczego właśnie wtedy nawiedziło mnie to wspomnienie. Wiele razy chciałam go o to zapytać, ale zawsze brakowało mi odwagi. Mimo że wydarzenie to miało miejsce lata wcześniej. Chłopak przez chwilę milczał, co mylnie odebrałam jako znak, że zapomniał. Już nastawiłam się na to, że resztę życia spędzę w niewiedzy, gdy nagle brunet odetchnął i ponownie zakołysał naszymi ciałami.
– Powiedziałem mu wtedy wiele rzeczy, aby niehonorowo wytrącić go z równowagi, ale jedną pamiętam dokładnie – mruknął.
– Co to było? – zapytałam zaciekawiona.
– Powiedziałem mu, że ciebie nie zabierze mi tak łatwo.
Nic nie mogłam poradzić na zadowolony uśmiech, który wykwitł na mojej twarzy. Musiałam szczerze przyznać, że nie spodziewałam się po nim takich wyznań szczególnie w tamtym okresie, gdy nie pałaliśmy do siebie sympatią. O to nie musiał się już martwić. Jednak to wyznanie mile połechtało moje ego.
– Obiecuję, że już nigdy cię nie zostawię – wyszeptałam szczerze.
– Wiem – odparł w pełni spokojny. – Wiesz jaki dziś dzień? – zmienił temat.
Pokręciłam głową.
– Dziś są twoje urodziny.
Zaskoczona uchyliłam powieki. W moim życiu tak wiele się działo, że całkowicie o nich zapomniałam. Pociągnęłam nosem i zadarłam głowę, aby spojrzeć w jego oczy. Nathaniel delikatnie unosił kącik ust. Nagle jedną z dłoni, którą do tej pory trzymał na moich plecach, przeniósł na mój policzek. Zacisnął na nim palce, a następnie złożył krótki pocałunek na moich wargach.
– Wszystkiego najlepszego – wyszeptał.
Nie odpowiedziałam. Dał mi już najwspanialszy prezent, jaki mogłam sobie wymarzyć.
Dał mi go w momencie, w którym o czwartej nad ranem razem tańczyliśmy do starych piosenek w jego niewielkiej kuchni. Z poplątanymi włosami i niedopalonymi papierosami. Dostałam prezent o wiele ważniejszy od rzeczy materialnych. Tej nocy Nathaniel Shey podarował mi swoje serce.
***
Odetchnęłam cicho i przerzuciłam ostatnią kartkę pamiętnika. W ciszy zamknęłam notes, a następnie odchyliłam się na krześle i bez słowa obserwowałam ciemną okładkę zeszytu. Wiedziałam, że powinnam była się poruszyć i coś zrobić, ale zamiast tego po prostu patrzyłam na leżący na stole pamiętnik. Tyle wpisów. Tyle dni.
Skończyłam go czytać. W całości.
Znałam jego perspektywę na całą naszą znajomość. Wiedziałam, co myślał, co czuł i jak reagował na poszczególne sytuacje. Wydawało mi się, że weszłam do jego głowy i nie wiedziałam, jak miałam się z tym czuć. Odetchnęłam i zwiesiłam głowę. Milion myśli przelatywało przez moją głowę. Cieszyłam się, że doczytałam go do końca. W końcu mogłam spojrzeć na świat widziany jego oczami. I miejscami był to świat brutalny, ciemny i zimny, ale im dalej byłam, tym więcej rozumiałam. A szarość zaczęła zmieniać się w tęczę.
Uśmiechnęłam się i znów zerknęłam na Nathaniela, który zasnął na kanapie, zmęczony naszymi wygłupami. Niedojedzona lasagne już całkowicie wystygła na jego talerzu. Wyglądał tak uroczo z włosami porozrzucanymi po białej poduszce. Wyglądał całkowicie beztrosko i wtedy zrozumiałam, że właśnie takiego chcę go widzieć. Bez zmartwień i kłopotów. Bo właśnie na to zasługiwał.
Znów zerknęłam na pamiętnik. Tak. Definitywnie znałam odpowiedź na jego pytanie.
***
– Boże, jak dobrze, że jesteście cali i zdrowi! – zawołała zdenerwowana Mia.
Szybko wciągnęła mnie do domu, a następnie przytuliła się do mnie z taką mocą, że chyba tylko cudem nie połamała mi żeber. Zdusiłam cichy śmiech i również do niej przylgnęłam, wtulając nos w jej pachnące włosy.
– Tak strasznie się o was martwiłam! – gderała.
Gdy skończyła przytulać mnie, nie minęła sekunda, a zaczęła miażdżyć swoimi ramionami Nathaniela. Widziałam, że był dużo ostrożniejszy i uważał, aby nie zrobić jej krzywdy. W końcu dalej była w ciąży.
– Chodźcie, chodźcie! Musimy sobie porozmawiać.
Machnęła ręką i ruszyła w głąb mojego rodzinnego domu, do którego przyjechali wszyscy po tym, jak wrócili do Culver City. Był dla nich tymczasowym miejscem pobytu. Już od progu słyszałam podniesione głosy i śmiechy. Gdy tylko przekroczyłam próg salonu, w moje czy rzuciła się wielka kupa czarnej sierści, która leżała na podłodze obok kanapy.
– Kot! – zawołałam rozemocjonowana i uklękłam w tym samym czasie, w którym zwierzak wstał i szybko do mnie podszedł.
Przytuliłam się do niego z całej siły, bo cholernie się za nim stęskniłam. Kot wesoło zamerdał ogonem, liżąc mnie po rękach.
– Zajechaliśmy po niego, gdy wracaliśmy – wyjaśniła Mia, obserwując mnie z góry z uśmiechem. – Powinien być w końcu w domu.
– Już i tak za długo był poza nim – dotarł do mnie głos mojego brata.
Zesztywniałam, a następnie spojrzałam na niego przez ramię. Theo stał w progu kuchni, opierając się barkiem o jedną ze ścian. Spoglądał na mnie z uśmiechem, choć jego twarz wyrażała zmęczenie. Nagle poczułam ścisk w gardle, a wyrzuty sumienia oblały moje ciało. Szybko zerwałam się na równe nogi, a następnie w sekundzie znalazłem się przy nim. Z całej siły go przytuliłam, wchłaniając ciepło jego ciała jak mantrę.
– Tak strasznie cię przepraszam – wychrypiałam.
Odeszliśmy trochę na bok, gdy Nate witał się z resztą.
– To nic – pokręcił głową. – Rozumiem co się stało i nie jestem zły. Wiem, jak wszystko się pomieszało. Musieliście wyjechać.
– Co ze ślubem? – zapytałam, zaciskając dłonie na jego przedramionach. Theo wzruszył ramionami, ale w jego oczach widziałam smutek.
– Odwołany – odparł. – Może to jakiś znak, że nie powinniśmy go brać? – zaśmiał się ponuro, przez co skarciłam go wzrokiem.
– Nawet tak nie mów! – zbeształam go. – Zasługujecie na to jak nikt inny. W końcu wszystko będzie tak, jak powinno być. Ceremonia będzie piękna zobaczysz. A później będziecie żyć długo, szczęśliwie i te będziecie mieć te wszystkie ckliwe gówna tak jak w bajkach – przekonywałam go.
Moje słowa nieco poprawiły mu humor, ponieważ jego twarz wykrzywiła się w szczerym uśmiechu. Chciałam jeszcze z nim porozmawiać, ale nagle dotarł do nas głośny krzyk z piętra.
– O Boże, nasze gołąbki jednak żyją!
Wzrok wszystkich skierował się na Matta, który stał u szczytu schodów. Ocierał teatralnie łzę, patrząc na mnie i na Nate'a. Wyglądał przy tym trochę jak papież. Rozłożył dramatycznie dłonie i już otwierał usta, aby coś powiedzieć, gdy zza jego pleców wyłonił się Chris. Bez słowa odepchnął Matta i zaczął zbiegać po schodach. Donovan zatoczył się i w ostatniej chwili przytrzymał barierki, co cudem uchroniło go od wypadku. Adams jak strzała pokonywał po trzy stopnie jednocześnie, a gdy w końcu znalazł się obok mnie, zmiażdżył mnie w uścisku równie mocno jak Mia.
– Jak dobrze, że nic ci nie jest! – zawołał, wtulając się we mnie jak w ulubionego misia. – Z wami jest gorzej, niż z dziećmi. Zero słowa! Nic! I nagle człowiek się dowiaduje, że jesteście kilka tysięcy kilometrów dalej! Zawału można się przez was nabawić.
– Przepraszam – powiedziałam i przez następne kilkadziesiąt sekund po prostu się w niego wtulałam.
Za to przez kolejne dziesięć minut zostałam przekazywana z rąk do rąk. Czułam się o niebo lepiej z nimi u boku. Nate również nie uchronił się od uścisków powitania, chociaż widziałam, że nie było to dla niego szczególnie komfortowe. Wciąż nie przepadał za kontaktem fizycznym. Jednak widziałam, że gdy witał się z Lukiem, ich uścisk trwał długo. Mówili coś do siebie, ale przez odległość nie mogłam usłyszeć co. Nie zdziwiło mnie to. Byli dla siebie jak prawdziwi bracia.
– A co z Emiliano i Giselle? – zapytałam, gdy mieliśmy już za sobą czułości. Chris wciąż stał u mego boku, obejmując mnie ramieniem. – Jeszcze raz przepraszam, że wyjechaliśmy tak bez słowa, ale zmusiły nas do tego okoliczności – wyjaśniłam dyplomatycznie, ukradkowo zerkając na siedzącego na fotelu Nathaniela. Ten z kamienną miną niemal niezauważalnie skinął głową.
Jeszcze w nocy stwierdziliśmy wspólnie, że zachowamy szczegóły naszego wyjazdu w tajemnicy. Cała sytuacja była dość świeża, a Nate nie chciał na razie tego rozgrzebywać. Uznaliśmy, że wytłumaczymy im to, gdy nadejdzie odpowiedni czas.
– Mia nam wszystko wytłumaczyła – wyjaśniła Laura. – Gdy Emiliano się dowiedział, od razu zaczął szukać Giselle, ale ona zdążyła wyjechać. Znowu nikt nie wie, gdzie się podziewa. Dalej jej szukają.
Ta informacja nieco mnie zasmuciła. Miałam nadzieję, że wszystko zostanie załatwione, ale ta psychopatka była niezłomna. Zaczęłam podziwiać jej wytrwałość i to, że ciągle chciało jej się tak uciekać.
Nagle Nate zmarszczył brwi.
– A gdzie Darcy? – zapytał, rozglądając się po wszystkich tu obecnych.
Cameron nonszalancko wzruszył ramionami.
– Wyjechała tego samego dnia, co wy – odpowiedział, ale nie wydawał się tym faktem poruszony. – Nie powiedziała dlaczego. Cóż, w sumie nic nie powiedziała. Nikt nie wie, gdzie jest, ale to nie nowość, więc nie trzeba się tym przejmować.
Przełknęłam ślinę. Darcy była jedyną osobą, która wiedziała o całej sprawie i o tym, że Giselle to również Naomi. Zastanawiałam się, dlaczego nie zdecydowała się tego rozgadać każdemu wokół. W końcu była w tym mistrzynią. Uznałam to nawet za zabawne, że całą prawdę znała jedynie ona, ja i Nate. W dziwny sposób od początku byliśmy ze sobą połączeni. W końcu to do niej każdy mnie porównywał, ponieważ była pierwszą poważną dziewczyną Nathaniela. Zastanawiałam się, czy to fatum będzie trwało już do końca życia.
Spojrzałam na niewzruszonego Camerona, który zajmował miejsce na kanapie obok Matta.
– Nie jest ci z tego powodu przykro? – zapytałam. Wilson od razu pokręcił głową.
– Pewnie kiedyś by tak było, ale ona się nie zmieni. Zawsze taka będzie. Nie patrzy na innych, ale na siebie. Może wróci za kilka lat. Albo i nie. Pierwszy raz od dawna naprawdę o to nie dbam. Darcy nie nadaje się do życia wśród ludzi. Jest samotnikiem – wyjaśnił, obserwując swoje idealnie wypielęgnowane dłonie. – Za to mam numer do Beatrice. W końcu wiem gdzie jest i mamy kontakt. Powiedziała, że odwiedzi mnie w Culver City – mruknął, a na jego twarzy pojawił się uśmiech, kiedy tylko wspomniał o swojej drugiej siostrze, którą udało mu się po latach odnaleźć.
Cieszyłam się z takiego obrotu spraw. Cameron zasługiwał na normalne kontakty z rodziną, a skoro z Darcy nie było to możliwe, mógł to w końcu zrobić z Beatrice. Miał rację co do Darcy. Ona nie miała prawa się zmienić. Jedyną osobą, którą szczerze kochała, była ona sama. Podejrzewałam, że wyjechała, ponieważ bała się Giselle. Nie zamierzała trwać u boku swoich dawnych przyjaciół, bo jej na nich nie zależało. Martwiła się o siebie, bo tylko to się dla niej liczyło. I czy mogłam ją za to winić? Winiłam ją za wiele rzeczy, szczególnie za to, co zrobiła Nathanielowi. Ale nie mogłam być na nią zła za to, że stawiała siebie na pierwszym miejscu.
Darcy Wilson w swoim życiu wyrządziła ludziom wiele krzywd, ale jednego nie mogłam jej odmówić. Choćbym szukała latami, na całym świecie nigdy nie odnalazłabym drugiej tak samo wyrachowanej i sprytnej suki jak ona. I może powinnam była być na nią zła przez te wszystkie rzeczy, jednak gdzieś po cichu liczyłam na to, że i ona odnajdzie w życiu szczęście.
– Dobrze, że masz takie podejście – uśmiechnęłam się i usiadłam na kanapie. Chris usiadł po mojej lewej, a Mia zajęła miejsce po mojej prawej. Zerknęłam na nią, a następnie na jej brzuch. – A ty jak się czujesz? – zapytałam zmartwiona. Blondynka machnęła ręką.
– Nie mów tego głośno, bo zaraz komuś włączy się tu tryb panikary – żachnęła się i posłała Luke'owi znaczące spojrzenie. Ten uniósł ręce w obronnym geście, po czym oparł się dłońmi o oparcie fotela, na którym siedział Nate. – Wszystko w porządku. Powiedzieliśmy już tacie. Był trochę zdziwiony, ale jest bardzo szczęśliwy. Cieszy się, że będzie miał wnuka – powiedziała, a jej niebieskie oczy błyszczały jak dwa diamenty. Czułam się wspaniale, gdy widziałam ją w takim stanie.
Oczami wyobraźni już widziałam ich dziecko ubrane od stóp do głów w Pradę.
– A raczej wnuczkę – poprawił ją Parker, co wyraźnie nie spodobało się Roberts, bo ta przewróciła oczami. Zacisnęła szczękę i posłała mu piorunujące spojrzenie.
– Mówiłam ci, że to będzie chłopiec – żachnęła się, a coś w jej głosie podpowiadało mi, że już niejednokrotnie odbyli podobną rozmowę.
– Jak chcesz urodzić chłopca to musisz jeść jabłka – odezwał się nagle Matt. Wszyscy spojrzeliśmy na niego z niezrozumieniem. – No co? – wzruszył ramionami. – W simsach działało.
– Mówiąc o jedzeniu to zgłodniałem – odezwał się Chris. – Musimy coś zamówić, bo umieram z głodu.
– I jedziemy po piwo – zadecydował Matt, co znowu spotkało się z mieszanym odbiorem reszty. – No co? Macie dziś urodziny – wskazał palcem na mnie i na Theo. – Nie zamierzam rezygnować ze świętowania, bo jakaś socjopatka chce nas powybijać. Tym możemy zająć się jutro. Dziś spędzimy sobie super wieczór. My pojedziemy do sklepu... – zarządził, wskazując na siebie i Nathaniela, który chyba zbytnio nie cieszył się z tego pomysłu. – A ty Mia zorganizujesz jedzenie. Tylko nie jakieś gówniane tajskie żarcie. Mam ochotę na kfc. Ale jest zakaz zamawiania sobie swoich porcji na parę, bo znów będę czuł się jak samotny śmieć, którego nikt nie kocha.
– To sobie w końcu kogoś znajdź – skwitowała Jasmine, wymijając go i przy okazji szturchając ramieniem. Ten spojrzał na nią, krzywiąc się.
– Nie, związki robią ludziom sieczkę z mózgu – odparł z mocą.
– A co z tą dziewczyną, w której się zakochałeś? – zapytałam nagle, przypominając sobie o tym, jak pytał mnie i Nate'a o poradę. – Jak ona miała? Ramona?
– A tak, ona... – machnął ręką. – Była spoko, ale okazało się, że jest fetyszystką. Nawet nie chcecie wiedzieć jakie rzeczy mi pisała... – wybałuszył oczy i pokręcił głową. – To za dużo nawet jak na mnie.
Szybko podzieliliśmy się obowiązkami. Laura z Mią stwierdziły, że nie puszczą samych chłopaków do sklepu, bo źle się to skończy. Matt jak zwykle zajął się koordynacją, a wszyscy inni posłuchali go dla świętego spokoju. Ja wylądowałam w kuchni razem z Jasmine i Kotem. Miałyśmy za zadanie zrobić lemoniadę. Blondynka przekrajała cytrusy, podczas gdy ja je wyciskałam i przelewałam do dzbanków.
– Chciałabym cię jeszcze raz przeprosić za to wszystko – mruknęłam szczerze. W tym samym czasie dochodziły do nas sprzeczki chłopaków z salonu, którzy próbowali podłączyć kino domowe. – To miał być wasz dzień, a wyszło jak wyszło.
– Nie musisz przepraszać – wzruszyła ramionami. – Z jednej strony trochę szkoda, ale z drugiej cieszę się, że tak wyszło. Nie chcę mieć ślubu z pompą, ale miło byłoby mieć najbliższą rodzinę przy boku. Rodzice chyba nie wybaczyliby mi, że nie zaprosiłam ich na własny ślub – prychnęła, ale uniosła blado kącik ust. – Poza tym, ta cała sytuacja sprawiła, że zaczęłam zastanawiać się nad tym głębiej. Widziałam, jak Theo męczył się z tymi wszystkimi kłamstwami, jakie wmawiała wam wasza rodzina. To sprawiło, że chcę wyjaśnić nierozwiązane sprawy.
– Chcesz odnowić kontakt z Sharewoodami? – zapytałam.
Wiedziałam, że Jasmine była spokrewniona z byłym burmistrzem Culver City. Wyjaśniła mi to lata wcześniej, co było dla mnie niezłym szokiem. Na tamten moment ich nienawidziła, dlatego zdziwiła mnie jej zmiana postawy. Blondynka pokręciła głową i przekroiła kolejną limonkę.
– To za dużo powiedziane, ale chciałabym wyjaśnić z nimi wszystkie sprawy. Dowiedzieć się dlaczego potraktowali tak moją matkę – westchnęła. – Ta cała sytuacja nauczyła mnie, że życie ma się jedno, a nic nie oczyszcza tak jak rozmowa. Nikt nie może zmusić mnie do wybaczenia wyrządzonych mi krzywd, ale miło będzie poznać obie strony konfliktu. Każdy kij ma dwa końce. Nie mówię od razu, że trzeba sobie wszystko wybaczać i żyć w szczęściu i zgodzie, ale żyć w szczerości. Bo chyba właśnie to jest najważniejsze – dziewczyna zamyśliła się i posłała mi niepewne spojrzenie. – Bo chyba na tym polega życie. Na dążeniu do równowagi. Na szczerości i budowaniu zaufania. Do innych, ale głównie do samego siebie.
– To bardzo dojrzałe podejście – pokiwałam głową i powróciłam do wyciskania owoców. – Kiedyś tego nie rozumiałam, ale wiem z autopsji, że nic nie leczy tak jak szczerość z samym sobą. Nie wystarczy tylko przeżyć. W życiu trzeba żyć.
– Jak filozoficznie, Clark – zakpiła, przewracając na mnie oczami. – Wyczytałaś to z pudełka płatków śniadaniowych?
– Moja psycholog zawsze tak mówiła – odpowiedziałam, uśmiechając się na ten znajomy sarkazm w jej głosie.
– Czeka mnie jeszcze wiele lat z Theo – westchnęła. – Poza tym, mamy jeszcze czas na ślub. Jesteśmy młodzi i nigdzie nam się nie spieszy.
– Cieszę się, że tak do tego podchodzisz – wyznałam szczerze. – A co do ciebie i Theo... Wiecie już, gdzie zamieszkacie? Bo to, że przenosi się z Maine do Culver City to pewne, ale jakie macie dalsze plany? – zapytałam niby mimochodem.
Theo nigdy nie chciał mieszkać w Maine i zrobił to tylko ze względu na mnie, toteż wiedziałam, że jego przeprowadzka to tylko kwestia czasu. Cóż, podobnie było ze mną.
Jasmine wzruszyła ramionami.
– Cóż, moja kawalerka jest ciasna i może być ciężko, ale na początek chyba wystarczy. Wiem, że i ty nie zostaniesz w Maine, a Theo nie chce ci zabrać tego domu. Więc spokojnie, nie musisz się martwić – mruknęła i podała mi połówkę cytryny.
– Możecie się tu śmiało wprowadzić – zasugerowałam z małym uśmieszkiem. Niebieskooka spojrzała na mnie spod byka.
– Clark, to że zaczęłam cię tolerować i już nie uważam cię za irytujący wrzód społeczeństwa nie oznacza, że teraz będziemy sobie biegać wesoło za rączkę i korzystać z jednej łazienki jak psiapsiółki – dziewczyna wzdrygnęła się na samą myśl. Parsknęłam kpiącym śmiechem i pokręciłam głową.
– Nie chodzi mi o to, żebyście zamieszkali ze mną tylko o to, żebyście zamieszkali w tym domu, skoro i tak będzie stał pusty – wyjaśniłam lakonicznie.
Czułam na swojej twarzy jej poważne spojrzenie, gdy z niewzruszoną miną wyciskałam kolejne cytrusy. Usilnie starałam się powstrzymać cisnący na twarz uśmiech. Po chwili usłyszałam jej westchnięcie.
– Jego mieszkanie czy dom za miastem? – zapytała, od razu domyślając się o co mi chodziło. Skinęłam głowa z uznaniem.
– To drugie – wyznałam. Kto by pomyślał, że pierwszą osobą, która dowie się o naszych planach, będzie Jasmine. Los bywał przewrotny.
Jasmine prychnęła, ale kątem oka zauważyłam uśmiech, który formował się na jej ustach.
– Mimo mojej całej niechęci do twojej osoby... – zaczęła prawie niesłyszalnie i musiałam się strasznie postarać, aby cokolwiek usłyszeć. Wiedziałam, że takie rzeczy nie były dla niej przyjemne. Szczególnie w rozmowie ze mną. – Nigdy nie zdołam ci się odwdzięczyć za to, co dla niego zrobiłaś.
– Nie musisz – odpowiedziałam i zblokowałam z nią spojrzenie. – Ty zrobiłaś to dla Theo. Wydaje mi się, że jesteśmy kwita.
Przez chwilę tylko na siebie patrzyłyśmy, tocząc niemą rozmowę. Dokładnie jak wtedy w barze u Luke'a przed czterema laty. To Jasmine była pierwszą osobą, która dowiedziała się, że chcę wyjechać z Culver City. Nasza historia od początku była zawiła i trudna, ale cieszyłam się, że doszłyśmy do takiego momentu. Koniec końców byłyśmy do siebie nawet podobne. Oboje mieliśmy chłopców, dla których chcieliśmy zdobyć cały świat.
Nagle jej twarz wykrzywiła się w grymasie obrzydzenia.
– Nie patrz na mnie jakbyś chciała się zaprzyjaźnić, to ohydne – skwitowała, po czym odrzuciła owoce i z wysoko uniesioną głową ruszyła w stronę wyjścia z kuchni.
– I tak wiesz, że się przyjaźnimy! – zawołałam za nią ze śmiechem.
– W twoich, kurwa, snach! – odpowiedziała.
Ale wiedziałam, że też się uśmiechnęła.
***
Kilka godzin (i o wiele za dużo piwa) później towarzystwo było już ładnie schlane. W całym salonie leżały kubełki i opakowania po jedzeniu z kfc. Dokładnie tak jak wtedy, gdy pierwszy raz spotkaliśmy się całą paczką. Cały dom wypełniały śmiechy i rozmowy. Te urodziny były zdecydowanie jednymi z najlepszych, jakie miałam. Mimo że nie piłam, mój humor był wręcz szampański. Wszyscy wspominaliśmy stare czasy, ale prawdziwy ubaw zaczął się wtedy, gdy włączyliśmy stare zdjęcia. Wszyscy uznaliśmy, że musimy zrobić powtórkę z Vegas. Graliśmy w karty i zrobiliśmy nawet turniej warcabów, który oczywiście wygrał Nate.
Myślałam, że się popłaczę, gdy pijany Chris, jeszcze bardziej pijany Scott i najbardziej pijany Matt postanowili zagrać w twistera. Nie dotrwali nawet do piątej minuty, ponieważ Donovan zaplątał się o własne nogi i prawie się połamał. Krzyki mieszały się ze śmiechem i muzyką, a reszta towarzystwa – oprócz Mii – była coraz bardziej wcięta.
Jednak najbardziej cieszył mnie widok Nate'a, który nie krył się już ze swoim szczęściem. Każdy mógł podziwiać jego szeroki uśmiech i napawać się głośnym śmiechem. Oczywiście musiał skraść mi kilka buziaków, gdy tylko wstawałam ze swojego miejsca, którym oczywiście były jego kolana.
Było już po dwudziestej pierwszej, gdy stałam sama w kuchni. Musiałam nieco odetchnąć od szumu. Trzymałam w dłoni szklankę z lemoniadą i opierałam się tyłem o wyspę kuchenną. Wpatrywałam się w oświetlony ogród, w którym bawiła się Laura, Cameron i Chris wraz z Kotem. Każde z nich było pijane, ale szczęśliwe i uśmiechnięte. Nagle usłyszałam czyjeś kroki, więc zerknęłam przez ramię.
– Można? – zapytał z dziarskim uśmiechem Luke, na co przewróciłam oczami, ale sama nie mogłam opanować cichego parsknięcia. Nie wiem co miał w sobie ten chłopak, ale sam jego widok powodował lepszy humor.
– Może można – odpowiedziałam.
Parker stanął obok mnie z butelką piwa i również ulokował wzrok w naszych przyjaciołach w ogrodzie. Chwilę staliśmy w ciszy, aż w końcu zerknęłam na niego kątem oka. Był pijany, ale i tak trzymał się lepiej od reszty.
– Jak się czujesz z tym, że będziesz ojcem, tatuśku? – zaczepiłam go, uderzając go z łokcia w brzuch. Skrzywił się lekko, ale i tak dźwięcznie zarechotał.
– Szczerze? – zapytał, blokując ze mną spojrzenie. – Jestem kurewsko przerażony. Miałem pojebanego ojca i matkę wariatkę. Nie chcę spierdolić temu dzieciakowi życia – wyznał, a jego uśmiech trochę przygasł. Zmarszczyłam brwi.
– Mia ci na to nie pozwoli – wyznałam szczerze. – Hej, będziesz wspaniałym ojcem. Umiesz opiekować się bliskimi jak mało kto. Zależy ci na ludziach i wiem, że przekażesz mu wszystkie najważniejsze wartości.
– Jej – poprawił mnie, wskazując na mnie butelką. Uśmiechnęłam się i przewróciłam oczami.
– Jej – zgodziłam się z nim. – Wiem, ile zrobiłeś dla Nate'a. Oddałbyś za niego życie, bo ci na nim zależy.
– To i tak niewiele w porównaniu z tobą – westchnął i spojrzał przez ramię.
Poszłam jego śladem i zorientowałam się, że patrzył na Nathaniela. Czarnooki śmiał się z czegoś, co mówiła do niego Mia. Wyglądał tak pięknie z błyszczącymi oczami i szerokim uśmiechem. Takiego chciałam widzieć go już zawsze. Roberts prezentowała się równie pięknie.
– Pamiętasz ten czas, gdy się nienawidzili, a my cały czas podkurwialiśmy ich jeszcze bardziej nazywając ich rodzeństwem? – zapytał, na co perliście się zaśmiałam.
O tak, doskonale pamiętałam te ich zdenerwowane miny, gdy ktoś po raz kolejny nazwał ich bliźniakami. W tamtym okresie była to dla nich największa zniewaga, ponieważ byli arcywrogami. Zastanawiałam się, kiedy to wszystko tak zleciało. Siedemnastoletnia Mia Roberts zapewne zapieniłaby się ze złości, widząc jak dobrze dogadywała się z Nathanielem.
– Uratowałaś go na każdy możliwy sposób – powiedział nagle, wciąż obserwując swojego przyjaciela. – Dzięki tobie wyszedł z zaburzeń odżywiania. Wydostał się z tego nielegalnego syfu, w którym siedział od lat. Otworzył się i pierwszy raz widzę go naprawdę szczęśliwego. Już nic nie udaje.
– Nie zrobił tego dzięki mnie, zrobił to sam, bo jest silny jak mało kto. Ja byłam tylko obok – wzruszyłam ramionami i upiłam łyk lemoniady.
– Tak, szczególnie wtedy, gdy prawie zabiłaś go wazonem – wypomniał mi, na strzeliłam go w ramię. Oczywiście, że musiał to zrobić.
– To było tylko raz! – zaperzyłam się, gdy Parker wciąż rechotał. – I to była wasza wina. Nie moja wina, że zakradliście się jak psychopaci! Poza tym, mój pomysł z zakopaniem go w lesie był dobrym pomysłem.
Cała ta sytuacja stanęła mi przed oczami tak wyraźnie, jakby miała miejsce najwyżej kilka godzin wcześniej. Och tak, pamiętny wazon i udawanie, że Nate stracił pamięć. Z perspektywy czasu wydawało mi się to takie głupie... chociaż nie. To zawsze było głupie.
Po chwili Luke znów spoważniał.
– Clark, wiem o wszystkim – westchnął nagle, a moje tętno przyspieszyło. – Wiem o wypadku Nixona i o tym, że Giselle to Naomi. Wiem też, że to co stało się z Nixonem to nie twoja wina. Obiecuję, że nikomu o tym nie powiem. Nawet Mii. Sama zdecydujesz kiedy chcesz to zrobić.
– Skąd wiesz? – przełknęłam ciężko ślinę. Nienawidziłam tego rozdziału naszej historii.
– Cóż, razem z Natem nie mamy przed sobą wielu tajemnic – mruknął. – Co prawda, nigdy nie dał mi przeczytać swojego pamiętnika... – rzucił mimochodem, przez co sprzedałam mu kolejnego kuksańca w ramię. – ...ale jesteśmy blisko.
– Cieszę się, że cię ma – wyszeptałam szczerze. Luke znów spojrzał w moje oczy i spoważniał.
– Nawet nie wiesz, jak cholernie cieszę się, że w tamten poniedziałek zgodziłem się na ten jego głupi pomysł i zatrzymałem się na tym przystanku autobusowym – wyznał szczerze. – Kocham cię, Clark. Cholernie mocno.
Przełknęłam ślinę, czując jak szklą mi się oczy. Aby całkowicie się nie rozpłakać, znów spojrzałam na Mię i Nathaniela. Luke upił łyk swojego piwa i również powiódł wzrokiem w to samo miejsce.
– Uratowałeś ją, kiedy mnie nie było – wyszeptałam zdławionym głosem. – Chyba jesteśmy do siebie podobni.
– Jestem zdecydowanie ładniejszy. I mam lepsze nogi – zadecydował, na co prychnęłam, ale pokiwałam głową.
– Niestety muszę się zgodzić – mruknęłam i uderzyłam swoją szklanką w jego piwo w ramach toastu. – Też cię kocham, Parker... – wyznałam, ale nagle coś sobie uświadomiłam. Zmarszczyłam brwi i posłałam mu pytające spojrzenie. – W sumie dlaczego każdy mówi na ciebie Parker?
Wtedy zdałam sobie sprawę, że choć znam go już grubo ponad siedem lat, nigdy się tego nie dowiedziałam. W szkole każdy mówił na niego Parker, ale nikt nie wiedział dlaczego, a w naszym towarzystwie jakoś nikt nigdy nie poruszał tego tematu. Niebywale mnie to interesowało i wiedziałam, że kryła się za tym jakaś grubsza historia, bo chłopak uśmiechnął się głupkowato sam do siebie.
– Zdradzę ci teraz historię, o której wie bardzo mało osób – szepnął konspiracyjnie. Uniosłam brew. – Gdy byłem młodszy uwielbiałem się popisywać przed dziewczynami. Czasami zmuszałem do pomocy Nate'a. Gdy miałem szesnaście lat spodobała mi się pewna dziewczyna. Miała obsesję na punkcie Spidermana i mieszkała w bloku na czwartym piętrze, więc... wszedłem do jej pokoju po balkonach – wyjaśnił.
Patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami, omal nie dławiąc się własnym śmiechem. Po jego minie uznałam, że musiał być niebywale dumny z tego występku. Śmiałam się do rozpuku, łapiąc się za obolały brzuch.
– Skończyło się policją i aresztem, bo zerwałem od chuja kabli antenowych, ale było warto – parsknął. – Nate jak zwykle wyciągnął mnie z dołka, a po tym przez miesiąc mówił na mnie Peter Parker. Ludzie to podłapali i po czasie skrócili. Tak powstał Parker. Magiczna historia – szatyn skłonił się teatralnie.
– Więc to pomysł Nate'a? – pokręciłam głową. Oczywiście mogłam się tego spodziewać.
– Dziwisz się? – mruknął. – A co najlepsze, jest teraz jedyną osobą, która tak do mnie nie mówi.
Pokręciłam z rozbawieniem głową, bo ten chłopak był niesamowity. I dlatego należało mu się, aby miał równie niesamowitą osobę, z którą spędzi resztę życia. A Mia taka właśnie była. Uczciwa, dobra i kochana. Wiedziałam, że stworzą rodzinę pełną małych blondynów o miodowo-złotych oczach.
Wtedy już wiedziałam, że zdecydowanie dobrze zrobiłam wsiadając do samochodu Parkera. Nie spodziewałam się, że przejażdżka tym samochodem okaże się taka udana. Choć na ulicy pojawiło się czasem kilka nieplanowanych i nieprzyjemnych niespodzianek, meta była na wyciągnięcie ręki.
Luke zdecydował się wyjść na zewnątrz. W drzwiach minął się z Chrisem, który właśnie wracał z dworu. Był spocony i pijany, ale zadowolony, choć w jego oczach dostrzegłam dziwny cień zawodu.
– Co tam, mój drogi? – zapytałam, gdy podszedł do mnie z butelką piwa w dłoni.
– Kogo obgadujemy?! – zawołała Mia, która również pojawiła się w kuchni. Podeszła do nas, a następnie objęła Adamsa ramieniem i przyciągnęła go do swojego boku. – Co taki nie w humorze?
– Znowu coś z Cameronem? – zapytałam, a po jego minie wywnioskowałam, że miałam rację. – Co tym razem?
– Ja nie wiem – westchnął, wyglądając jak zbity szczeniak. – Ostatnio w ogóle nie umiem się odnaleźć. Niby się lubimy i wszystko jest okej, całujemy się i chodzimy za rękę, ale dalej uważam, że on nie czuje tego jak ja. Chciałbym mu wyznać to wszystko, co czuję, ale boję się, że go spłoszę i mnie zostawi. A ja go naprawdę lubię – mamrotał, wpatrując się w butelkę swojego piwa. – Nie chcę tego zepsuć, więc staram się być idealny, ale przez to staję się sztuczny i on to chyba widzi. Dlatego nie chce popchnąć tego dalej. I mu się nie dziwię, bo jestem jakiś taki drętwy. W ogóle to ja się nie nadaję do związków, bo z jednej strony chcę miłości, ale mam jakiś pojebanie zakrzywiony jej obraz i wszystko idealizuję, a potem jestem rozczarowany, bo nie jest tak jak w filmach. Chcę mieć tę jedną osobą, z którą będę czuł się w stu procentach komfortowo i w końcu trafiłem na taką, ale przez moją własną blokadę nie popycham tego dalej. Ogólnie uczucia są do kitu i chcę posłuchać smutnych piosenek Lorde.
Chłopak pociągnął nosem. Patrzyłam na niego, zastanawiając się jak mu pomóc. Oczywiście, że widziałam, że Chris zmienił się od czasów liceum, ale to normalne, że ludzie dorastają. Ja również się zmieniłam. Jednak w Adamsie pokochałam to, że on nigdy nie udawał. Nie starał się grać kogoś, kim nie był, bo ludzie uwielbiali go za jego charakter.
I za morze pieniędzy, ale to wolałam pominąć.
Zblokowałam spojrzenie z Mią, a po jej zacięciu w niebieskich tęczówkach wiedziałam, że szykował się niezły kop w tyłek na otrzeźwienie.
– Słuchaj no – zaczęła, szarpiąc za jego ramiona i zmuszając go tym samym do tego, aby spojrzał jej w oczy. – Nazywasz się Chris pierdolony Adams...
– Na drugie mam Thomas... – wtrącił się, co skwitowała przewróceniem oczami.
– Ty nie znasz znaczenia słowa wstyd. Pamiętasz jak kiedyś bibliotekarka przyłapała cię na oglądaniu porno w bibliotece szkolnej, a ty namówiłeś ją do tego, żeby obejrzała do końca z tobą, bo jest interesująca fabuła? – pytała, na co uśmiechnęłam się pod nosem. – Od małego byłeś chodzącym królewiczem w złotej koronie. Każdy kocha cię za to, jaki jesteś, bo jesteś jedyny w swoim rodzaju. Troszczysz się o ludzi i potrafisz wskoczyć za nimi w ogień. Wiele lat błądziłeś i szukałeś swojej drugiej połówki. I w końcu ją znalazłeś. Twój ideał w płaszczu Armaniego, o którym zawsze marzyłeś. I najlepsze jest w tym to, że ten ideał jest tobą oczarowany i nie widzi poza tobą świata. Więc weź się w garść, zburz te mury i pokaż mu prawdziwego siebie. Bądź taki, jaki jesteś naprawdę. I daj mu to, za co wszyscy cię pokochali. Prawdziwego Chrisa Adamsa, który nie musi być w centrum uwagi, aby się o nim pamiętało. Bo każdy i tak będzie go pamiętać za to, jak cudowny, ikoniczny i cudowny jest.
Uśmiechnęłam się ze wzruszeniem pod nosem, ponieważ to właśnie była ta jedna mała rzecz, która trzymała nas przy sobie przez te wszystkie lata. Mogliśmy nie mieć ze sobą kontaktu, mogliśmy mieć do siebie wyrzuty i pretensje, ale jednego nie można było nam odmówić. Mimo upływu lat wciąż byliśmy Złotym Trio z Culver High School.
I to nagle się stało. Jego piwne oczy nagle błysnęły dawnym blaskiem, jakby znalazł w sobie dziwną moc, o której istnieniu zdążył zapomnieć.
– Masz rację – powiedział nabuzowany.
Wziął potężny łyk piwa, a następnie z hukiem odstawił butelkę na blat, wyplątał się z uścisku Mii i ruszył w kierunku drzwi ogrodowych, przez które wszedł chwile wcześniej. Przez jakiś czas obserwowałyśmy jego plecy.
– Idziemy za nim? – zapytałam niewzruszenie, na co blondynka prychnęła.
– Za nic tego nie przegapię – odpowiedziała podobnym tonem głosu.
Obie wyszłyśmy na patio, gdzie z bezpiecznej odległości obserwowałyśmy całe zajście. W ogródku nie było już laury ani Kota. Na środku trawnika stał Cameron, który z dłońmi w kieszeniach spodni obserwował gwieździste niebo. Uśmiechnął się, kiedy ujrzał Chrisa. Adams stanął w odległości kilku metrów od niego i rzucił mu poważne spojrzenie. Dłonie miał zaciśnięte w pięści, a sam nerwowo oddychał. To była jego chwila. Wielki moment.
– Zostań matką moich dzieci.
I gdy tylko to powiedział, cały entuzjazm gdzieś zgasł. Uśmiech spełzł z twarzy Camerona, a zastąpiło go zdezorientowanie i zmieszanie. Mia przymknęła powieki i zwiesiła głowę.
– Co za debil – westchnęła pokonana.
– C-co? – wyjąkał zdziwiony Wilson. – Nie za bardzo wiem o co...
– Chcę mieć z tobą dzieci – powiedział niezrażonych Chris, robiąc kilka powolnych kroków w jego stronę. – Nie teraz. Ale kiedyś. W przyszłości, bo chcę, abyś wiedział, że chcę ją z tobą mieć. Chcę mieć z tobą wspólną przyszłość. Chcę cię w swoim życiu już zawsze, ale nie tak jak teraz. Nie chcę być już idealnie sztuczny, bo nie mogę cię okłamywać. Mam dużo wad. Mam całą gamę wad. Gdy wyjdziesz ze mną do sklepu wszystko będziemy musieli kupować parzyście, bo nie chcę, aby produktom spożywczym było smutno. Każdy zasługuje na parę. I mam niezdrową obsesję na punkcie Justina Biebera. Taką bardzo niezdrową. Uwielbiam zwierzęta, więc chcę mieć ich całą gromadkę. Wszystko co się da. Od koni po koniki polne. Śpię z zapaloną lampką, gdy jest burza i słabo umiem tabliczkę mnożenia. Ale te wszystkie rzeczy nie mają najmniejszego sensu, bo teraz wiem tylko to, że nie chcę żyć życiem, w którym cię nie ma.
Chris wziął głęboki oddech, wyrzucając z siebie kolejne słowa z prędkością pocisków wyrzucanych z karabinu maszynowego.
– Bo kocham w tobie każdą najmniejszą rzecz. To jak poprawiasz swoje sygnety, gdy jesteś zdenerwowany. Jak mówisz przez sen i jak pięknie grasz na pianinie. Boże, tak bardzo kocham robić to razem z tobą, gdy nasze ramiona się stykają i gdy łączymy ze sobą nasze dłonie. Kocham sposób w jaki się śmiejesz i to, że mówisz do mnie pełnym imieniem, ale tylko przy innych ludziach, bo gdy jesteśmy sami nazywasz mnie Loczkiem. Kocham te wszystkie małe i duże rzeczy, ale najważniejsze w tym jest to, że kocham ciebie. Ciebie całego, każdy milimetr twojej skóry, każdą wadę i zaletę, każde słowo, które wychodzi z twoich ust. I może jestem za bardzo roztrzepany, może moje ręce są nieproporcjonalne do mojego ciała i widać mi żebra trochę za bardzo, ale... o Boże, jak ja cię kocham.
W szoku obserwowałam Chrisa, który po swoim monologu, który wypowiedział w mniej niż dwadzieścia sekund, znów głośno odetchnął. Jego ręce opadły po obu stronach jego ciała. Wyglądał, jakby właśnie przebiegł maraton. Jego ciało drżało, a oddech był szybki i urwany.
Z twarzy Camerona nie potrafiłam wyczytać zupełnie niczego. Po prostu stał i wpatrywał się w jego twarz zupełnie osłupiały. Pierwszy raz byłam świadkiem tego, że brakowało mu słów.
– I nie wiem, co z tego wyjdzie, ale... – zaczął ponownie Chris.
Jednak Wilson nie miał zamiaru dać mu skończyć, ponieważ bez słowa złapał za jego policzki, a następnie przycisnął go do mocnego, pełnego pasji pocałunku. Uśmiechnęłam się sama do siebie, a po moim wnętrzu rozlało się przyjemne ciepło. Wyglądali tak, jakby świat przestał mieć dla nich jakiekolwiek znaczenie. Trwali tak dobrych dziesięć sekund, aż odsunęli się od siebie, aby nabrać powietrza.
– Tak, będę miał z tobą dzieci – powiedział natchnionym głosem Cameron, wciąż trzymając go za policzki, kiedy z oczu Chrisa toczyły się łzy. – Będziemy mieć też koniki polne, chociaż wiesz, że się ich boję. Bo wiem, że jestem w tobie zakochany od dnia moich narodzin, a moim życiowym celem było odnalezienie cię. I w końcu cię mam.
– Byłeś zakochany nawet wtedy, gdy wparowałem ci do łazienki w mieszkaniu jak brałeś prysznic w mieszkaniu Parkera? – wychlipał Chris, na co Cameron uśmiechnął się rozczulająco i pokiwał głową.
– Nawet wtedy – odparł, po czym znów przyciągnął go do pocałunku.
Z zadowolonym uśmieszkiem zerknęłam na Mię, która z wysoko uniesioną głową obserwowała scenę przed nami. Jej oczy kipiały satysfakcją.
– Można mówić co się chce, ale nigdy nie wychodzisz z formy – mruknęłam z uznaniem i zbiłam z nią wolnego żółwika. Blondynka uniosła brew i założyła ręce na piersi.
– A myślisz, że kto rozwalił zamek w drzwiach w łazience Luke'a pięć lat temu? – zapytała, również na mnie zerkając. Zaśmiałam się i pokręciłam głową. – Od początku ich do siebie ciągnęło, ale nie umieli się zebrać.
– Ty szczwana bestio.
– Może tak Chris wybaczy mi to, że nie zostanie chrzestnym mojego pierwszego dziecka – westchnęła.
– Będzie niepocieszony – mruknęłam.
– Niestety, Luke nie odpuści w tej kwestii Nate'owi – zaśmiała się. Ja również poweselałam na samą myśl o Sheyu z małym dzieckiem na rękach. – Mam nadzieję, że ty wiesz, że jesteś chrzestną.
– Żartujesz, kurwa? – zapytałam, posyłając jej piorunujące spojrzenie, na co zmrużyła oczy. – Już mam upatrzone takie ładne body w słoneczniki. To będzie mój pierwszy prezent.
– Mam nadzieję, że jest z Prady – westchnęła i znów zerknęła na naszych całujących się przyjaciół. – Bo nikt, ale to nikt nie wygląda w niej tak dobrze, jak ja. I moje dziecko również takie będzie.
Zaśmiałam się perliście i pokręciłam głową. Już w podstawówce obiecałyśmy sobie, że jedna będzie chrzestną dziecka drugiej i odwrotnie. Ja nie zamierzałam mieć dzieci, ale niesamowicie cieszyłam się, że nasza obietnica miała zostać wypełniona choć w połowie. Znałam Mię szmat czasu i była dla mnie jak siostra. Kochałam ją wszystkim, co miałam i obie popełniłyśmy wiele błędów w naszej relacji, ale wyciągnęłyśmy z niej wnioski. I byłam kurewsko dumna z tego, że mogłam nazwać ją swoją rodziną.
– Blondyna, twój Romeo właśnie zaliczył zgon – rozbrzmiał głos Sheya gdzieś za nami.
Spojrzałam na niego przez ramię i uśmiechnęłam się. Wyglądał bardzo dobrze w czarnych jeansach i białej luźnej koszulce z rękawami do łokci. Dopiero wtedy zorientowałam się, że była to ta sama koszulka, w której spałam w jego mieszkaniu, i w której tańczyliśmy w jego kuchni o czwartej nad ranem. To mnie dziwnie rozczuliło. Na jego dłoni widniał świeży opatrunek.
Mia westchnęła i pokręciła głową.
– Chyba będę wychowywać dwójkę dzieci – mruknęła i szybko się ulotniła, aby pomóc miłości swojego życia.
Uśmiechnęłam się w stronę Sheya, gdy zajął miejsce Mii. Wyglądał cudownie, choć jego oczy mówiły mi o tym, że był podpity. Mętnym wzrokiem zerknął w stronę Chrisa i Camerona, ale nawet tego nie skomentował. Zamiast tego spojrzał na mnie z góry.
– Gdzie byłaś, gdy cię szukałem? – zapytał i oparł swoje czoło o moje, przymykając powieki.
– Cały czas byłam blisko – mruknęłam wprost w jego usta.
– Kiedyś powiedziałaś, że otworzyłem ci oczy – odetchnął. Jego oddech pachniał papierosami. – Chyba nadszedł czas, abyś ty otworzyła moje.
– Wydaje mi się, że są już wystarczająco otwarte – odparłam z uśmiechem, a następnie spiłam z jego ust słodki pocałunek.
I tyle mi wystarczało. Mieć jego u boku. Chciałam móc tylko wiecznie trzymać jego dłoń.
– Co robi reszta? – zapytałam, gdy już się od niego odsunęłam, a następnie wtuliłam w jego tors. Jak zwykle umieścił swoje dłonie na moich biodrach i ułożył policzek na czubku mojej głowy.
– Laura i Scott okupują twój pokój... – wyjaśnił dwuznacznie, na co przewróciłam oczami.
– Mam nadzieję, że chociaż zmienią pościel – westchnęłam z rozbawieniem.
– My jej nie zmieniliśmy, gdy na urodzinach Laury robiliśmy dokładnie to samo w pokoju Scotta – mruknął, na co chcąc nie chcąc musiałam przyznać mu rację. – Matt zasnął, a Theo szykuje się do spaceru. Powiedział, że gdzieś idziecie.
Jego słowa przypomniały mi, że rzeczywiście umówiłam się z moim bratem. Oderwałam się od piersi Nate'a i zblokowałam z nim spojrzenie.
– Och, tak. Chcemy wybrać się na grób rodziców. Zrobić sobie taki prezent urodzinowy. Dawno tam nie byliśmy – wyjaśniłam mu. Chłopak pokiwał głową.
– To idź, ja się tu wszystkim zajmę – powiedział, a następnie znów złożył ciepły pocałunek na moich ustach. Uśmiechnęłam się prosto w jego wargi.
– Dziękuję za piękne urodziny – wyszeptałam.
– Ja dziękuję za cały rok.
Ostatni raz go cmoknęłam, po czym weszłam z powrotem do domu. Theo stał już ubrany i gotowy do wyjścia. Na smyczy trzymał Kota, który był również podekscytowany spacerem po znajomych drogach.
– Chodźmy – mruknęłam.
Spacer był bardzo udany. Theo był bardzo wstawiony, więc wszystko wydawało się trzy razy zabawniejsze. Chodziliśmy po starych drogach, wspominając czasy liceum, gdy zrywaliśmy się z lekcji, aby spalić blanta. W pewnym momencie zaczęliśmy rapować jakąś przypadkową piosenkę Snoop Dogga co skończyło się tym, że musieliśmy uciekać, ponieważ jedna z sąsiadek postraszyła nas policją. Po prawie czterdziestu minutach doszliśmy w końcu do cmentarza. Uśmiechy dalej utrzymywały nam się na twarzach, gdy przechodziliśmy odpowiednimi alejkami. Słaba latarnia w tle dawała nikłe światło, ale ja wiedziałam, że trochę odnalazłabym nawet z zawiązanymi oczami.
W końcu stanęliśmy przed odpowiednimi nagrobkami. Westchnęłam cicho i znów blado się uśmiechnęłam.
– Cześć mamo. Cześć tato – przywitałam się. – Mamy dziś urodziny. Dwudzieste trzecie! Dacie wiarę? – zaśmiałam się i oparłam o ramię Theo, który również się uśmiechnął, spoglądając na nagrobki.
– Widzicie ile z nią wytrzymałem? – zapytał, na co przewróciłam oczami. – A niby to ja byłem gorszym dzieckiem. Dobre sobie.
– Co prawda to prawda, kto by pomyślał, że to Theo pierwszy się zaobrączkuje. No prawie – mruknęłam. – Właśnie, mamo. Twój ukochany syn prawie się ożenił. Ale nie masz się o co martwić, synowa jest naprawdę w porządku – zmrużyłam jedno oko.
– W sumie miałem wesele, ale gorzej ze ślubem – wtrącił się Theodor i zerknął na mnie. – W sumie wesele było bardzo udane, ale przez ten bimber niewiele pamiętam. Najbardziej nie rozumiałem tej starszej babki, która ciągle krzyczała na ciebie i Nate'a coś o krzyku i ciszy – przypomniał mi, na co głośno się zaśmiałam.
Faktycznie ta obca kobieta nazwała mnie ciszą, a Nathaniela krzykiem, ale ani trochę nie zastanawiałam się nad tym, o co mogło jej chodzić.
Zapanowała między nami chwilowa cisza, a uśmiechy spełzły z naszych twarzy. Siedzący obok nas Kot ułożył się pomiędzy dwoma nagrobkami.
– Tęsknimy za wami. Bardzo – wyszeptał cicho Chris, a ja znów poczułam, jak szklą mi się oczy.
Nie wiem, czy w moim życiu było coś, czego pragnęłam równie mocno jak tego, aby znów móc ich zobaczyć. Nie zasługiwali na to, co ich spotkało. Byli zbyt młodzi, zbyt dobrzy. Oddałabym wszystko, aby móc spotkać się z nimi chociaż na chwilę. Wiedziałam, że byli z nami zawsze i opiekowali się nami, ale to nie było wystarczające. Tak bardzo za nimi tęskniłam.
– Chcę, żebyś coś wiedziała, Victoria – odezwał się nagle Theo. Spojrzałam na niego ze zmarszczonymi brwiami, bo zmartwił mnie poważny ton jego głosu. Chłopak przełknął ślinę i unikał patrzenia mi w oczy, co oznaczało, że temat był dla niego nieprzyjemny. – Chcę żebyś wiedziała, że nigdy nie będę na ciebie zły. Nieważne, jaką decyzję podejmiesz. Zawsze będę w tym z tobą i zrozumiem wszystko. Naprawdę wszystko. Nawet te najbardziej bolesne rzeczy.
– Theo, przecież wiem... – zaczęłam, nie wiedząc dla czego robił z tego taką wielką sprawę. W końcu zawsze mnie wspierał i mi pomagał. To nie było dla mnie nowością.
– Nie, Victoria – pokręcił stanowczo głową i wzmocnił głos. – Nasze życie jest zagrożone i może potoczyć się różnie. Teraz jest dobrze, ale wszyscy wiemy, że to tylko chwilowe. Znaleźliśmy się już bardzo blisko mety i każdy musi podejmować decyzje w zgodzie ze sobą. Zegar tika. Więc chcę, abyś wiedziała, że zaakceptuję wszystko. To ty w pełni decydujesz o swoim życiu. I nawet jeśli będzie mnie to bolało, nadal to akceptuję. Rozumiesz?
Pokiwałam głową, niezdolna do wypowiedzenia jakichkolwiek słów. Wydawało mi się, że mój brat złożył mi właśnie jakąś przysięgę, której znaczenie miałam poznać dopiero wkrótce. Było to coś w rodzaju zabezpieczenia.
– Cóż za rzadki akt czułości miedzy moimi bliźniakami.
Oboje odskoczyliśmy od siebie i odwróciliśmy się w stronę głosu za nami. Zamarłam, widząc znają twarz wysokiego mężczyzny. Chwilę zajęło mi dojście do siebie, a kiedy już to zrobiłam, na moją twarz wpłynął szeroki uśmiech.
– Erick! – zawołałam i szybko znalazłam się przy mężczyźnie. Z całą mocą objęłam go ramionami, dalej nie dowierzając. – Jak to się stało? Co tu robisz?!
– Jak to co? Miałem odpuścić urodziny moich ulubionych bliźniaków? – zaśmiał się i oderwał się ode mnie, aby objąć Theo.
– Ale skąd wiedziałeś, że tu będziemy? Jak? – plątałam się.
– To zasługa Nate'a – odpowiedział, co już całkowicie mnie zdezorientowało. – Dał mi cynk kilka dni wcześniej. Pomógł mi wszystko załatwić. Właśnie przyjechałem z lotnika, a on powiedział, że tu będziecie.
Moje serce roztopiło się jeszcze bardziej. Doskonale wiedział, jak ważną osobą był dla mnie Erick. Zadał sobie tyle trudu, aby go tam dla mnie ściągnąć, bo miałam urodziny. Nie potrafiłam nawet opisać słowami swojej wdzięczności.
Erick odetchnął, a jego uśmiech zbladł, gdy zerknął na nagrobki. Wyminął nas i podszedł do dużych płyt. Wraz z Theo podeszliśmy do niego.
– Gdy spotkałem Joseline, nie wierzyłem, że prawdziwa miłość istnieje – westchnął ciężko. – Od lat unikałem tego miejsca, bo bałem się wspomnień. Wasza matka była najważniejszą kobietą w moim życiu. I dziękuję wszystkim bogom za to, że mogłem mieć ją chociaż przez ten krótki czas. I do końca swoich dni będę dziękował za to, że staliście się moją rodziną – wyszeptał, po czym objął nas ramionami.
Pociągnęłam nosem i mocniej wtuliłam się w jego bok.
– Wtedy, gdy wszedłem pierwszy raz do waszego domu, a wy tak oceniająco na mnie spojrzeliście, nie wiedziałem jeszcze, że będzie mi dane mieć dzieci, które pokocham nad życie. I wiem, że macie przede mną wiele tajemnic i sekretów. Wiem, że i Joseline je miała, a historia waszej rodziny jest bardziej pogmatwana, niż może mi się śnić. Ale to nie jest istotne. Kocham was jak własne dzieci i tak będzie już na zawsze.
Przymknęłam powieki, chłonąc tę chwilę niczym mantrę. Miałam wszystkich, na których najbardziej mi zależało, przy sobie. I tak mogło zostać już na zawsze. W końcu mogłam śmiało powiedzieć, że nie czułam się już wybrakowana. W tamtej chwili wydawało mi się, że ktoś właśnie dopasował idealny element do tej całej układanki. Że ktoś na nowo mnie poskładał. Wiedziałam, że tym kimś był Nathaniel Shey.
Zrozumiałam to dokładnie w momencie, w którym mój telefon zawibrował, a na ekranie pojawiła się treść wiadomości.
Nathaniel: Jak wrócisz to pojedziemy do naszego domu
***
– Widzisz, jednak dalej potrafisz jeździć samochodem – zakpił Nate, gdy grzecznie zaparkowałam pod wysoką bramą. Zgasiłam silnik i spojrzałam na niego spod byka.
– Nic nie mów, nadal jestem zestresowana – westchnęłam.
Był to pierwszy raz od prawie pięciu lat, gdy znów wsiadłam za kółko. Oczywiście namówił mnie do tego Nate, ponieważ nie mógł prowadzić przez to, że pił. Gdy tylko wróciliśmy z cmentarza pół godziny przekonywał mnie do tego, abym usiadła na fotelu kierowcy, aż w końcu się zgodziłam. Nie przekraczałam pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, co oczywiście poskutkowało tym, że przez całą drogę gderał mi nad uchem. Był nieco wstawiony, co tylko polepszało mu nastrój. Na całe szczęście dojechaliśmy cali na miejsce.
Z jednej strony byłam mu nawet wdzięczna. Może pomału przełamywałam swój strach do prowadzenia aut.
– Jechaliśmy tu jakąś godzinę, ale udało nam się – westchnął i wysiadł z mustanga. Poszłam w jego ślady i wzdrygnęłam się, widząc wysokie krzaki przy posiadłości.
– Zapomniałam jak strasznie jest tu wieczorami – mruknęłam.
Chłopak, widząc że się bałam, tylko zaśmiał się dźwięcznie i wyciągnął rękę w moją stronę. Jak najszybciej przylgnęłam do jego boku. Od razu poczułam się pewniej, gdy dotarł do moich nozdrzy zapach jego perfum i papierosów. Weszliśmy na posesję, a ja z całej siły starałam się unikać jakiegokolwiek kontaktu z roślinami. W tych cholernych krzakach mogło coś siedzieć, a ja nie miałam zamiaru dać się tak łatwo zabić. Musiałam walczyć.
Jakoś udało nam się dotrzeć do drzwi. Nim chłopak je otworzył, złapał mnie w talii, a następnie wcisnął w moje usta silny pocałunek. Zaśmiałam się w jego usta, zarzucając mu ręce na szyję. Przyciągnęłam go bliżej siebie, mając nadzieję, że tej nocy nie będzie to nasze jedyne zbliżenie. Czułam się jak na haju. Jakby ktoś upił mnie płynnym szczęściem. Nic nie miało znaczenia, skoro on był obok.
Znów czułam się kompletna. Tak bardzo, jak nigdy wcześniej. Bo znalazłam swoje miejsce.
– Chcę dzisiaj tylko ciebie – szepnął w moje usta. – Całą.
Zaśmiałam się, kiedy na oślep wsadził klucz do zamka w drzwiach, a następnie nie przestając mnie całować, wepchnął nas do środka. Zaciskałam palce na jego bluzie, kiedy on obejmował moją twarz. Z zamkniętymi oczami ufałam mu w tym, gdzie nas prowadził. Bo tak naprawdę to nie miało znaczenia. Mogłam być w każdym miejscu na świecie. Ważne było dla mnie tylko to, by Nathaniel był obok.
Namiętnie zajmował się moimi wargami, gdy byliśmy coraz bliżej salonu. Moje chętne dłonie wkradły się pod jego koszulkę, a gdy dotknęłam jego twardego brzucha, moje ciało zapłonęło. Chciałam więcej. Chciałam go całego.
– Ależ oszczędźcie sobie te czułości. Przy matce nie wypada.
Oboje odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni, gdy usłyszeliśmy kpiący głos gdzieś za nami. Pomrugałam gwałtownie powiekami, a Nathaniel w oka mgnieniu znalazł się przede mną, zasłaniając mnie swoim ciałem. W pierwszej chwili nie wiedziałam, co się działo, moje serce waliło w mojej piersi jak oszalałe. Dopiero po kilku sekundach opanowałam się na tyle, aby zobaczyć, co działo się przede mną. Wyjrzałam ponad ramieniem Nate'a, a widok, który tam zastałam, całkowicie mnie zszokował.
Cały salon rozświetliły pozapalane świeczki, które porozstawiano dosłownie w każdym kącie pomieszczenia. Wszystko było idealnie widoczne. Ale mój wzrok przykuła inna postać. Poczułam, jak robi mi się słabo, gdy zauważyłam moją biologiczną matkę, która stała na samym środku salonu. Wyglądała dokładnie tak jak wtedy, gdy pierwszy raz zobaczyłam ją na plaży. Ubrana na czarno z cynicznym uśmieszkiem na twarzy. Jej włosy były lekko podkręcone i miała makijaż mocniejszy, niż ostatnim razem. Prezentowała się nad wyraz dobrze i wyglądała na bardzo zadowoloną.
Zaraz za nią po jej prawej stronie stała Alice. Uśmiechała się wrednie i w żadnym wypadku nie przypominała już roztrzepanej sąsiadki. Przełknęłam przerażona ślinę. Moje ciało było spięte, dokładnie tak jak ciało stojącego przede mną Nate'a. Wyglądał, jakby w każdej sekundzie był gotowy do ataku. Alkohol całkowicie z niego wyparował. Był czujny i skupiony, choć nawet nie widziałam jego twarzy.
Jednak prawdziwe przerażenie dosięgło mnie wtedy, gdy dłoniach kobiet zauważyłam dwa długie pistolety.
– Moja ukochana córka – zakpiła z jadem w głosie Giselle, ale jej wzrok szybko ze przeskoczył na twarz Nathaniela. – I mój wieloletni przyjaciel – powiedziała. Gdy się do niego zwracała, nie brzmiała już tak cierpko. Jej głos wybrzmiewał... nostalgią.
– Nie używaj wobec mnie tego słowa – Nate niemal splunął. Wydawało mi się, że z każdą kolejną sekundą jego ciało zasłaniało moje coraz bardziej, jakby chciał stać się moją żywą tarczą. On również zauważył pistolety.
Giselle przewróciła oczami, wyraźnie znudzona jego postawą.
– Tyle lat słuchałeś mnie jak wierny pies swojej pani, a teraz odstawiasz jakąś szopkę? – zaśmiała się perfidnie i pokręciła z dezaprobatą głową. – Nate, pomogłam ci wiele razy. Nauczyłam cię, jak żyć w tym zakłamanym świecie.
– Zakłamanym? – zapytał tak oschłym i nieprzyjemnym tonem, że mi samej zrobiło się od niego słabo. – Od początku naszej znajomości mnie okłamywałaś. Nie mówiłaś, kim jesteś. Manipulowałaś mną dla własnych chorych celów, a ja myślałem, że mi pomagasz. Nie masz prawa mówić komukolwiek, że coś jest zakłamane – syknął jadowicie.
Po jego słowach, jej wyraz twarzy wyraźnie się zmienił. Nie była już tak zadowolona, a bardziej zdenerwowana. Zacisnęła pełne usta w wąską linię i prychnęła.
– Nauczyłam cię żyć. Wychowałam cię na osobę, która była w stanie poradzić sobie w życiu. Wpiłam ci ważne zasady, a ty śmiesz mi się tak odwdzięczać? – warknęła.
– Zrobiłaś niewinnemu dziecku pranie mózgu – odwarknął, zaciskając dłonie w pięści. Widziałam, jak jego ramiona drżą ze zdenerwowania. – Sprawiłaś, że uznałem cały świat za wroga. Zamknąłem się w sobie, stałem się zimny i obojętny, bo wmówiłaś mi, że tylko tak przetrwam. Zabrałaś mi moje człowieczeństwo i jeszcze chcesz, abym ci za to podziękował? – zakpił. Jego głos ranił moje zwiotczałe ciało. – Chciałaś odebrać mi najważniejszą osobę, jaką mam. Po tym wszystkim jedyne, co do ciebie czuję, to nienawiść. Jesteś chorą psychopatką, która nie zasługuje na to, aby żyć, bo jedyne, czego pragniesz w życiu, to swojej zemsty. Rujnujesz życie innym tak samo, jak zrujnowałaś swoje. I co po tym? Co zrobisz po tym, jak już się zemścisz? Czy ty wiesz jak normalnie żyć?
Z każdym jego kolejnym słowem, jej twarz tężała jeszcze bardziej. Widziałam, że uderzał ją tam, gdzie najbardziej bolało. Ale taka była prawda. Giselle Clark niszczyła ludziom życia. Zabrała mi moją mamę. Jest koszmarem na jawie. To przez nią każdego dnia budziłam się z niepokojem, ponieważ nie wiedziałam, czy przez swoje cholerne zaślepienie nie odbierze mi moich bliskich. Czy nie zrobi czegoś Theo, Nate'owi czy Mii. Ona nie potrafiła normalnie funkcjonować. Była morderczynią. Jedynym człowiekiem na świecie, do którego pałałam chorym rodzajem nienawiści. Za wszystko, co zrobiła Nathanielowi.
– Wiedziałaś, jak ważna jest dla mnie Victoria, a mimo wszystko zmanipulowałaś mną do tego stopnia, że zgodziłem się zostać w Culver City – kontynuował.
Z niepokojem obserwowałam, jak chłopak zrobił powolny krok w przód. Na początku nie chciałam go puścić, ponieważ za mocno się o niego bałam, więc spróbowałam złapać go za rękę, ale Nathaniel z gracją mi się wywinął. Nawet na mnie nie popatrzył, a zamiast tego robił kolejne niewielkie kroki w stronę wściekłej kobiety. Widziałam, że wychodziła ze swojej roli i stawała się coraz bardziej poddenerwowana. Patrzyła prosto w jego oczy, gdy ja obserwowałam tył jego głowy. Alice, a raczej Kylie skanowała każdy jego ruch, gotowa do obrony swojej pani.
Było mi słabo. Moje nogi odmawiały posłuszeństwa i ostatkami sił wtłaczałam w siebie krótkie dawki powietrza. Chciałam, aby ten koszmar już się skończył. Chciałam znów znaleźć się w bezpiecznej kuchni w jego mieszkaniu, gdzie tańczyliśmy przez kilkadziesiąt minut do starych piosenek. Gdzie wypalał kolejne papierosy. Gdzie śmialiśmy się i gotowaliśmy, całkowicie odcięci od świata. Chciałam wrócić do mojej bezpiecznej przystani.
– Po co ci to było, co? – zapytał. – Dlaczego postanowiłaś zniszczyć nam życia? Od początku chciałaś mnie wykorzystać? – jego głos był opanowany i spokojny, gdy zatrzymał się w odległości kilku metrów od niej. Rozłożył delikatnie ręce. – Tylko dlatego zdecydowałaś się na początku mi pomóc?
– Zdecydowałam się ci pomóc, bo widziałam w tobie smutnego dzieciaka, który nie miał pojęcia, co zrobić z własnym życiem. Byłeś taki jak ja – wyszeptała, wzruszając ramionami. – Ja też byłam dzieckiem, gdy zostałam bez rodziny. Potem okazało się, że jesteś z rodziny Sheyów, czyli rodziny, którą tak uwielbiała moja parszywa siostra. No, do czasu – warknęła, a na samą wzmiankę o tym, jak wypowiadała się o Joseline, zacisnęłam dłonie w pięści. – Możesz wierzyć, albo nie, ale naprawdę mi na tobie zależało. Chciałam, abyś był w życiu szczęśliwy.
Nathaniel prychnął oschłym śmiechem pod nosem i pokręcił głową.
– Nie, nie chciałaś, abym był szczęśliwy. A wiesz dlaczego? – zapytał ochryple, a jego głos z każdym kolejnym słowem stawał się coraz bardziej cichy. – Bo ty nie wiesz, co oznacza to słowo. Nie wiesz, jak to jest być szczerze szczęśliwym, bo całe życie żyłaś zemstą. I wiesz co? Ja też przez długi czas nie wiedziałem, co to znaczy. Od małego byłem zaprogramowany na to, aby wyzbywać się uczuć, podczas gdy uczucia to jedyna rzecz, która czyni nas ludźmi. Chciałaś stworzyć kogoś, kogo wytresujesz na swoje podobieństwo. Nie różnisz się niczym od mojego ojca.
Jego głos stał się prawie niesłyszalny. Pierwsze łzy pojawiły się w moich oczach, a następnie potoczyły po rozgrzanych policzkach. Nie wiem czy kiedykolwiek słyszałam, aby mówił z taką pasją i oddaniem, jak tej nocy. W tej chwili był bardziej żywy, niż kiedykolwiek wcześniej. Giselle patrzyła na niego zaszklonymi oczami, z całej siły zaciskając kościste palce na spuście swojej broni.
– Ale wiesz co jest w tym najlepsze? Że ja już tego nie potrzebuję – zaśmiał się, a po łamliwym tonie jego głosu wywnioskowałam, że i on płakał.. – Bo mam kogoś, kto uszczęśliwia mnie samym oddychaniem. Mam kogoś, dla kogo to ja oddycham.
Nathaniel rozłożył ręce i bezradnie je załamał.
– Możesz mnie zabić nawet teraz, a ja i tak umrę szczęśliwy, bo już wiem, co oznacza kochać i być kochanym. I nie chcę niczego więcej, bo zostałem zbudowany na nowo.
Pierwsza łza potoczyła się po policzku Giselle w tym samym czasie, w którym potok łez zalał moja twarz. Jego głos stał się prawie niesłyszalny, ale działał na mnie jak najgłośniejszy krzyk.
– Możesz mnie zabić, bo już wiem, jak to jest kochać kogoś tak mocno, że czasami sprawia ci to ból – kontynuował, rozkładając ręce. – Możesz zabić mnie tu i teraz, a ja odejdę spełniony, bo poznałem już każde uczucie na świecie.
Chłopak parsknął cichym śmiechem i odetchnął.
– Możesz mnie zabić, a ja odejdę szczęśliwy, bo było mi dane kochać Victorię Clark.
Gorzki szloch opuścił moje gardło. Przytknęłam dłoń do ust, gdy kolejne dwie łzy potoczyły się po policzkach Giselle. Kobieta wyglądała, jakby miała właśnie wybuchnąć. Zastanawiałam się co zrobi i z całych sił marzyłam o tym, aby odpuściła i odeszła. Aby dała nam spokój. Ale niestety życie nie było denną telenowelą, a ludzie bywali bardzo podli. Moja biologiczna matka była tego idealnym przykładem.
– Ja również kiedyś kochałam – wyszeptała przez zaciśnięte zęby. – I zobacz do czego mnie to doprowadziło. Zobacz, jak mnie to zniszczyło. Nie obchodzi mnie ile osób po drodze zranię. Ile osób zabiję. Przez całe życie byłam sama. Miłość nie czyni cię szczęśliwym, Nate. Czyni cię ubezwłasnowolnionym. Przez chwilę jest pożądanie, a po wszystkim pozostaje tylko przymus. Ludzie ranią. A ja nie pozwolę być już więcej zraniona... – pokręciła głową, a następnie uniosła pistolet i wymierzyła nim prosto we mnie.
– Daj spokój, Giselle.
Wszyscy w szoku spojrzeliśmy na wejście do salonu, w którym stał Emiliano. Był sam w swoim wyjściowym garniturze. Na jego palcach błyszczały sygnety, a pod oczami rozciągały się cienie, które dawały znać o tym, ze długo nie spał. Jednak to, co najbardziej przykuwało uwagę, to to, że w jego dłoni widniał pistolet wycelowany prosto w Giselle. Kylie, widząc to, jak najszybciej skierowała lufę w stronę Emiliano, co dało nam pewnego rodzaju trójkąt.
Każdy zamarł w oczekiwaniu na to, co dalej. Nie potrafiłam skupić się na niczym innym, tylko na tym, że pistolet w dłoniach tej wariatki skierowany był w moją stronę. Nathaniel wyglądał jak kamień. Nawet nie oddychał i wciąż stał na swoim miejscu, jakby bał się poruszyć.
Giselle wpatrywała się wielkimi oczami w swoją dawną miłość, a ja zastanawiałam się, co musiała w tej chwili poczuć. Wiedzieć go po tylu latach. Jej dłoń nieco się trzęsła, tak jak broda, ale Emiliano pozostał niewzruszony.
– To sprawa pomiędzy nami. Jestem tutaj sam. Mną się zajmij, a im odpuść – warknął i zrobił krok w jej stronę. – Wyrządziłaś już zbyt wiele krzywd niewinnym ludziom. To są tylko dzieciaki, Giselle. Nie krzywdź ich.
– Ja też byłam tylko dzieckiem, gdy mnie skrzywdziłeś – wyszeptała emocjonalnie. Z całych sił robiła wszystko, aby się nie rozpaść, ale wiedziałam, że było coraz bliżej. – dlaczego?! – wysyczała przez zaciśnięte zęby.
Emiliano wyglądał, jakby przeżywał katusze. Jego wielkie oczy wypełniły się łzami, gdy pokręcił bezradnie głową.
– Nie wiem, Giselle – wyszeptał. – Ale przepraszam. Przepraszam za to, że cię skrzywdziłem. Przepraszam za to, że cię okłamałem i zostawiłem. Tak bardzo cię przepraszam.
Giselle przez chwilę wpatrywała się w niego niezidentyfikowanym wzrokiem, aż w końcu blado się uśmiechnęła.
– Na to jest już za późno – wyszeptała, a następnie nacisnęła spust.
Po tym kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Zacisnęłam powieki i skuliłam się, gdy usłyszałam trzy strzały następujące prawie jednocześnie. Zastanawiałam się, który będzie skierowany we mnie i kiedy mnie dosięgnie, ale ku mojemu zdziwieniu, nie poczułam żadnego bólu. Czy to stało się tak szybko? Czy tak szybko odeszłam? Czy miało skończyć się bez bólu. Musiałam to jak najszybciej sprawdzić, bo ostatnie iskry zdrowego rozsądku podpowiadały mi, że liczy się każda sekunda. I tak właśnie było.
W momencie, w którym uchyliłam powieki zrozumiałam, że nadal stałam w tym samym miejscu, a moje ciało nie przeszywał pulsujący ból. Może te strzały były wytworem mojej wyobraźni? Może to mi się tylko zdawało? Jednak wiedziałam, jak daleka byłam od prawdy, gdy w tym samym czasie zerknęłam na Emiliano. Najpierw zobaczyłam, jak broń wypada z jego wątłych dłoni, a następnie jak sam mężczyzna z głuchym łoskotem upadł na plecy. Poczułam smak żółci w ustach, gdy dostrzegłam głęboką dziurę w jego czole, z której pomału zaczynała sączyć się krew. Oczy miał szeroko otwarte i rozmyte. Widziałam, jak wypuścił z siebie ostatnie tchnienie, po czym...
Odszedł.
Kątem oka zerknęłam na Kylie, która bez zająknięcia właśnie go zamordowała. Jednak nie obserwowałam jej za długo, bo mój wzrok spoczął na Giselle, która zawyła jak ranne zwierzę. Kobieta leżała na ziemi, trzymając się za swoje podbrzusze, z którego strasznie sączyła się krew. Jej czarne ubrania całkowicie nią nasiąkły, dokładnie tak jak jej ręce. Była to sprawka Emiliano.
– Kylie! Kylie pomóż mi! – krzyczała przerażona, oglądając swoje ciemnokrwiste ręce.
Jednak ja całkowicie ją zignorowałam. Zamiast tego spojrzałam na Nathaniela, który wciąż stał tyłem do mnie. Uspokoiło mnie to, że oddychał, ale coś było nie tak. Głowę miał zwieszoną, a jego ramiona drżały.
– Nate? – zapytałam słabo.
Chłopak w końcu się poruszył, na co odetchnęłam głęboko. Szeroko się uśmiechnęłam, bo poczułam hektolitry ulgi. Boleśnie wolno i wciąż ze zwieszoną głową odwrócił się w moją stronę. Odetchnęłam cicho, obserwując kontury jego twarzy, gdy nagle powiodłam wzrokiem na punkt, w który spoglądał on.
Zjechałam wzrokiem na jego klatkę piersiową, na środku której zaczęła tworzyć się coraz większa, czerwona plama. Koszulkę w tym miejscu miał delikatnie przedziurawioną.
Powolnie uniósł głowę i spojrzał prosto w moje oczy, jakby nie do końca zrozumiał, co się właśnie stało. Na jego policzkach wciąż widniały ślady po zaschniętych łzach. Był zdezorientowany, a plama zaczęła gwałtownie się powiększać. Uśmiech spełzł z moich warg.
– Nie – wyszeptałam. – Nie, nie, nie – powtarzałam jak mantrę.
– Clark, chyba źle się czuję – westchnął słabo.
Spróbował zrobić krok w moją stronę, ale jego nogi odmówiły posłuszeństwa. Ze szlochem, który starał się wyrwać z mojego gardła, rzuciłam się w jego kierunku, gdy upadł na kolana. Gdy tylko to zrobiłam, usłyszałam trzeci strzał, a ułamek sekundy później poczułam przeszywający ból w prawym udzie. Zawyłam jak ranne zwierzę i opadłam na podłogę, łapiąc się za miejsce, które paliło mnie żywym ogniem. W pierwszej chwili nie zrozumiałam, co się stało, ale zaczęło to do mnie docierać, gdy ujrzałam sączącą się z mojej nogi krew i wetknięty w nią nabój.
Ze łzami w oczach zerknęłam na Kylie, która z zaciętą miną celowała do mnie ze swojego pistoletu. Gdy zauważyła, że mnie trafiła, schowała go do kieszeni, jednak przy tym przewróciła jedną z palących się świec. Ta niefortunnie opadła na białe prześcieradło, które natychmiast zajęło się ogniem. Młoda dziewczyna widząc to, jedynie uniosła hardo głowę i spojrzała na wykrwawiającą się na podłodze Giselle.
– Kylie, pomóż mi! – krzyczała moja biologiczna matka. – Wyprowadź mnie stąd!
Kylie odetchnęła cicho i pokręciła głową.
– Dziś spłaciłam swój dług i nie jestem ci już nic winna – warknęła, po czym bez mrugnięcia okiem wyminęła ją i ruszyła w stronę wyjścia.
– Kylie! Kylie! – darła się coraz głośniej. Ale ona jej nie słuchała.
Powróciłam do rzeczywistości. Chociaż udo bolało mnie tak mocno, jak jeszcze nic nigdy, zacisnęłam zęby i zignorowałam to. Zignorowałam również rozprzestrzeniający się pożar i krzyki Giselle. Pomrugałam i odnalazłam wzrokiem Nate'a. Leżał na plecach niedaleko mnie. Nie myślałam trzeźwo. Zbierając w sobie wszystkie siły, z warknięciem przeczołgałam się w jego stronę. Moja krew zostawiała ślady na drewnianej podłodze. Moja cała noga płonęła z bólu, ale w tamtej chwili to nie było istotne. Liczył się tylko Nate.
– Nate! – krzyknęłam, gdy znalazłam się już blisko niego.
Podciągnęłam się i zerknęłam na jego tors. Z białej koszulki już nic nie zostało, teraz była ciemnoczerwona. Jego odkryte ramiona również miały na sobie ślady jego własnej krwi, której było tak cholernie dużo. I z każdą sekunda przybywało jej więcej. Zdusiłam głośny szloch i ułożyłam dłonie zaciśnięte w pięści na jego torsie. Pochyliłam się nad jego twarzą, starając się złapać z nim kontakt wzrokowy.
Nathaniel patrzył pusto przed siebie, jego usta stały się przeraźliwie sine, a oczy nienaturalnie przekrwione. Był blady i spocony. Ledwo oddychał, desperacko próbując zaczerpnąć kolejne wdechy.
– Nate, Nate błagam cię! Oddychaj razem ze mną! – błagałam, chwytając jego policzki w swoje zakrwawione, drżące dłonie. Nerwowo nim potrząsałam, wpatrując się w błyszczące oczy. Kolejne łzy spływały po jego skroniach i mieszały się z jego własną krwią. – Nate, proszę cię. Błagam. Zaraz zadzwonię po karetkę. Wytrzymaj trochę!
Nagle jakby się ocknął. Tępym wzrokiem wyszukał moich oczu. Zakrwawionym kciukiem ścierałam łzy z jego policzków, nie wiedząc już, czy należały do niego czy do mnie. Dreszcz co jakiś czas wstrząsał jego słabym ciałem, ale mimo tego, gdy złapaliśmy kontakt wzrokowy, delikatnie uniósł kącik ust.
– Dlaczego to zrobiłeś, ty idioto?! – szlochałam, czując jak rozdziera mi się serce. Trzymałam go z całej siły, jak gdyby miał zaraz zniknąć. Przytknęłam swoje czoło do jego i znów głośno zapłakałam. – Dlaczego mnie zasłoniłeś?! Ona celowała we mnie! We mnie, nie w ciebie! Dlaczego mi to zrobiłeś?!
Ja już nie płakałam. Ja wyłam.
– Teraz... teraz jest-jesteśmy kwita – wyjąkał, a jego słowa przerywane były jego kolejnymi próbami wzięcia oddechu. Pociągnęłam nosem i znów spojrzałam w jego piękne oczy, które zaczęły zachodzić coraz większą mgiełką. – Wtedy ty... ty zasłoniłaś mnie przed wybuchem. Spłaciłem dług – wyjąkał.
– Nie możesz mnie zostawić – zakwiliłam prawie niesłyszalnie i oparłam swoje czoło o jego tors. Moja ślina i łzy mieszały się z jego krwią. – Nie możesz – błagałam i znów zawyłam, wyrzucając z gardła głośny szloch.
– Clark, Clark spójrz na mnie – poprosił łagodnie. Choć nic nie widziałam przez łzy, uniosłam głowę i popatrzyłam prosto w jego oczy. – To mnie nie boli – wyszeptał, gdy kolejne łzy spływały po jego skroniach. Jego wargi były już prawie fioletowe, ale mimo to wciąż się tak pięknie uśmiechał. – Chcę na ciebie patrzeć. W twoje oczy. Zielono-brązowe. Mój ukochany kolor – wyjąkał i znów zadławił się własną śliną.
– Przeczytałam pamiętnik – oznajmiłam. – Kocham cię. Tak mocno cię kocham, że to aż boli.
Po moich słowach, jego oczy błysnęły. Jakby to właśnie na te słowa czekał.
– Nie – wyszeptałam zdławionym głosem, gdy zauważyłam, że zachłysnął się własną krwią, która zaczęła sączyć się z jego ust. Ledwo oddychał. – Nie, błagam nie odchodź. Nie chcę życia, w którym cię nie ma. Nie z tak głupiego powodu. Nie możesz mi tego zrobić!
– Clark! Clark, gzie jesteś?! Dzwonił do nas Emiliano!
Spojrzałam przez ramię na wejście do domu. Nawet nie zauważyłam, w którym momencie ogień zajął prawie cały parter. Giselle dalej leżała w tym samym miejscu. Nagle zza dymu wyłoniła się sylwetka Scotta. Przyciskał jakąś szmatkę do ust, a kiedy nas zobaczył, szybko przeskoczył przez płomienie. Cofnął się jednak o krok, gdy jego wzrok padł na Nathaniela. Jego oczy rozszerzyły się, a szmatka wypadła z jego rąk.
– Błagam, zrób coś – wyszeptałam błagalnie, zaciskając palce na zakrwawionej koszulce Nathaniela. – On nie może umrzeć.
Scott nie reagował. Był w zbyt wielkim szoku. I wtedy zrozumiałam, że to na nic. Zrozumiałam to w momencie, w którym kolejna dawka krwi trysnęła z jego ust, a następnie zaczęła wydostawać się także z jego nosa.
Nathaniel umierał.
Odchodził. Z każdym oddechem był coraz dalej od nas. Widziałam to w jego oczach i w oczach Scotta. Nie było już ratunku.
– Clark, ja... – zaczął słabo, a z jego oczu pociekło kilka rzewnych łez. Przycisnął dłoń do twarzy i kucnął, kręcąc głową.
Ja wiedziałam, że miałam coraz mniej czasu.
– Scott, podaj mi ten pistolet – poprosiłam go łagodnie, wskazując ręką na pistolet, który leżał niedaleko Giselle. Chłopak spojrzał na mnie niepewnie, a następnie zerknął na moją ranę.
– Clark, wyniosę cię stąd – wyszeptał.
Zacisnęłam palce na zimnej dłoni Nathaniela, którego ciało wiło się w konwulsjach bólu. Uśmiechnęłam się blado i zerknęłam w ciepłe oczy Hayesa.
– Pamiętasz ten dzień, gdy wyprowadziłeś mnie z tych ciemnych uliczek? – wyszeptałam, wciąż płacząc. – Dzień, w którym się poznaliśmy. Wtedy sprawiłeś, że znalazłam się we właściwym miejscu. Dzisiaj proszę cię o to samo. Chcę się znaleźć we właściwym miejscu. A moje właściwe miejsce jest tam, gdzie jest on.
– Clark, błagam cię – Scott całkowicie się rozpłakał, splatając dłonie w błagalnym geście. – Twoją ranę można łatwo wyleczyć. Wiesz to. Nie rób tego.
– Scott, pomóż mi znaleźć się we właściwym miejscu. Proszę – wyszeptałam. – Ja tego chcę.
Chłopak przez chwilę się nad tym zastanawiał. Coraz głośniej płakał, ale ku mojej uciesze, zgodził się na moją propozycję. Wstał i chwycił pistolet, a następnie znów przy mnie kucnął. Chwyciłam broń i z wdzięcznością spojrzałam mu w oczy. Ułożyłam jedną z dłoni na jego policzku, ścierając z niego łzy.
– Będę za tobą tęsknił – wyznał łamliwym przez płacz głosem.
– Dziękuję, że uszanowałeś moją decyzję – wyszeptałam. – Powiedz Theo, że dokonałam wyboru. I jestem z tego powodu szczęśliwa. I poproś go, aby żył życiem tak wspaniałym, jak tylko może. Będziemy was obserwować – uśmiechnęłam się. – A teraz uciekaj. Już.
Chłopak pokręcił słabo głową, po czym złożył na mojej dłoni mocny pocałunek. Następnie znów zerknął na Nathaniela, który ledwo walczył.
– To zaszczyt. Móc być twoim przyjacielem – wyszeptał, a następnie pochylił się nad nim i ucałował jego czoło.
– Luke... Luke-Luke – wyjąkał Nate, a Scott uśmiechnął się ciepło i pokiwał głową.
– Zajmiemy się nim.
Z tymi słowami ostatni raz spojrzał w moje oczy, jakby chciał się upewnić, że nie zmieniłam zdania. Ale ja byłam już gotowa. Wiedziałam, co chcę zrobić. Scott ostatni raz odetchnął, a następnie wstał i odszedł, ani razu nie oglądając się za siebie.
Wtedy zrozumiałam, że Scott Hayes był jednym z najbardziej odważnych ludzi, jakich w życiu poznałam.
Przełknęłam ślinę i ułożyłam się obok Nate'a. Z całej siły splatałam razem nasze dłonie. Ostatni raz zerknęłam na jego profil. Wydawał z siebie ostatnie tchnienia. Jego puls stał się prawie niewyczuwalny, a krew już tak nie ciekła z jego ust.
Nathaniel odchodził.
– Będziesz na mnie czekać? – zapytałam szeptem. – Po drugiej stronie?
Chłopak uniósł kącik ust w ten sposób, który najbardziej lubiłam, a następnie przymknął powieki.
– Zawsze.
Uśmiechnęłam się sama do siebie, a następnie bez zawahania przytknęłam broń do skroni.
– Victoria! Victoria, nie rób mi tego! – krzyczała gdzieś w tle moja biologiczna matka. – Nie pozwól mi tak cierpieć! – szlochała. – Nie pozwól mi spłonąć!
– Mam nadzieję, że będziesz umierać długo i boleśnie, suko – warknęłam i przymknęłam powieki.
A kiedy Nathaniel wykonał ostatni wydech, pociągnęłam za spust.
Umieram. Właśnie teraz. W tej chwili.
Ale to nie jest zła śmierć. Nikt nie ma prawa mnie żałować, bo to ja podjęłam decyzję. Zdecydowałam, gdzie chcę być. Zdecydowałam, z kim chcę być.
Myślałam, że śmierć będzie ciekawsza. Może trochę bolesna. Ale nie, wcale nie jest. Umieram w spokoju.
Kiedyś moim marzeniem było, aby trzymać dłoń Nathaniela do końca naszych dni. I tak właśnie się dzieje. Umieram, trzymając dłoń mojej miłości.
Mojej wielkiej miłości, pełnej żaru, ognia i siarki. Umieram, bo nieważne gdzie będziemy. Ważne, że będziemy razem.
Umieram, bo podjęłam decyzję, że chcę poświęcić się dla miłości.
Już nie mogę doczekać się, aż spotkam Joseline, Lily i Aleksandra.
Ale najbardziej nie mogę doczekać się momentu, w którym znów ujrzę Nathaniela.
Umieram szczęśliwa, bo przeżyłam swoje życie. Choć krótkie, było pełne wzlotów i upadków. Umieram, bo poznałam znaczenie słowa miłość i nienawiść. Umieram, bo zniszczono i odbudowano mnie od nowa.
Chyba już nawet go widzę. Jestem ciekawa, gdzie skończymy.
Ale w sumie to nie ma znaczenie. Niebo, piekło, czyściec.
Chociaż mawiają, że to podobno piekło na nas czeka.
***
kocham i do ostatniego xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top