Chapter 11

Minęło parę dni, a ja dalej myślałam o Andresie, ba! Nawet śniłam...

Jak zwykle tego ranka poszłam biegać, do pobliskiego parku.

Wyszłam z domu, zakluczając drzwi. Wybiegłam z podwórka zatrzymując swój wzrok na Deborze, która wysiadła z czarnego auta, i nie był to samochód jej męża.

Schowałam się za filarem, wyglądałam zza niego ostrożnie.

- To co mała, widzimy się jutro?

- Nie, jutro jadę z Andresem do firmy, ma coś do załatwienia, czy coś takiego... zresztą, nie możemy tak często się widywać. On nie może się niczego dowiedzieć.

- Uspokój się - chwycił ją za przedramię - Zresztą, napiszę do ciebie - pocałował ją i odjechał.

Czy jej kompletnie odbiło? Ma takiego wspaniałego męża, i go zdradza? Jak ona może...

Zacisnęłam zęby i pobiegłam dalej.

*

Wszystko mam? Klucze... są, telefon... jest, portfel... jest... okej to chyba tyle.

Wyszłam z domu, wsiadając do auta.

Ugh... muszę kiedyś zmienić ten pojazd, jest fatalny.

Wyjechałam, włączając muzykę w radio.

Zadzwonił telefon.

- Halo? - powiedziałam niepewnie, zwalniając.

- Lolita? - odezwał się głos w słuchawce.

- Tak, czego Pan chce?

- Wstaw się do mojego gabinetu, gdy przyjedziesz. Od razu.

- Dobrze - wcisnęłem czerwoną słuchawkę.

Czego on może ode mnie chcieć? O ile sobie dobrze przypominam to wczoraj był na mnie zły, a przynajmniej na takiego wyglądał.

Dojechałam do firmy, wysiadłam z auta, uwcześnie pakując go na parkingu dla pracowników. 

Weszłam do firmy.

Nie witając się z moimi przyjaciółmi, udałam się od razu do Andresa. Zapukałam do drzwi i weszłam.

- Tak? - minęłam próg.

- Jutro musisz przyjść do pracy.

- Dlaczego? Przecież jutro wszyscy mają wolne, miałeś... przepraszam, miał Pan porządkować papiery, czy coś takiego.

- Wiem, ale pomożesz mi z tym.

- Dlaczego? Przecież ja pracuję na kuchni.

- Nie zrozumiałaś mnie chyba, zostajesz jutro w pracy.

Zarozumiały chuj.

- Czy w ogóle ma Pan takie prawo?

- Oczywiście, że mam, a ty powinnaś się cieszyć, że zaszczycisz mnie swoją obecnością.

- Nie obrażę się, jeśli weźmiesz kogoś innego, zamiast mnie. Jeśli Pan weźmie kogoś innego zamiast mnie...

- Zapominasz się.

- Przepraszam.

- Nie przepraszaj. Wracaj do pracy, czeka cię dużo roboty.

- Skąd Pan to wie?

- Muszę wiedzieć, miłego dnia.

Wyszłam z gabinetu, ciągle jednak myślałam o Andresie, który w przeciągu kilku dni się zmienił. Brałam też pod uwagę to, że mogło mi się wszystko tylko wydawać takie dziwne. Beatriz miała dzisiaj wolne, dlatego nie miałam z kim zamienić słowa, a szkoda bo w tamtej chwili tego potrzebowałam.

*

Nie zastanawiałam się długo czego dokładnie będzie chciał ode mnie mój szef. Po prostu po skończonej pracy, weszłam do jego gabinetu.

- Przyszłaś - uśmiechnął się.

- Musiałam - westchnęłam cicho.

- Cieszy mnie to.

- To, że przyszłam.

- Tak, przecież mogłaś mieć na mnie wylane, brzydko mówiąc.

- Jak widzisz nie miałam - uśmiechnął się i usiadł na biurku - To nie etyczne - zwróciłam mu uwagę.

- Wiem, ale przeszkadza Ci to?

- Nie bardzo - odpowiedziałam, nie spuszczając z niego wzroku.

- Palisz? - zapytał, wyjmując z szafki paczkę papierosów.

- N-nie.

- Dobrze - odpalił jednego, zaciągając się, jednak nie wypuścił dymu, połknął go.

- Co ty robisz?

- Jest dobry - uśmiechnął się.

- Nie wątpię - kłamię.

- Wyjdź za drzwi i idź na recepcję, zawołaj Camile, proszę.

- Dlaczego do niej nie zadzwonisz, poprzez swój biały domofon.

- To nie jest domofon.

- Nie interesuje mnie jak to się nazywa.

- Proszę.

- Pójdę tylko dlatego, że mnie poprosiłeś - wyszłam z gabinetu.

Jego piękne oczy, to one mnie namówiły.







\_;-;_/

Jejku dziękuję, że przeczytaliście ten rozdział! Kocham was! Kolejny z perspektywy Andresa, yolo.






Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top