Rozdział 16

Ból był wszystkim, co w tej chwili czuła. Każda, najmniejsza cząsteczka jej ciała, paliła ją żywym ogniem. Z każdym z trudem zaczerpniętym oddechem, fala agonalnego bólu przetaczała się od jej stóp, do cebulek włosów. Sarina rozpadała się na maleńkie części, a każda ta maleńka część, rozpadała się na kolejne, a tym rozpadom towarzyszyło niemożliwe do opanowania cierpienie.

Straciła poczucie czasu i miejsca. Otworzyła oczy i syknęła z bólu, gdy ogień z kominka, podrażnił jej źrenice. Po chwili ponownie nastała ciemność. Czuła na skórze powiew chłodnego wiatru, ale nawet ten nie przynosił jej upragnionej ulgi. Była sama, porzucona w bólu i strachu. Gdzieś na krańcach świadomości, majaczyła jej Astra. Ale ból, nie pozwalał jej skupić myśli na siostrze. Był zbyt obezwładniający, by mogła poświęcać uwagę czemuś innemu, nawet jeśli chodziło o Astrę.

Wyczuła, że ktoś przy niej był. Słyszała cichy, spokojny oddech. Zamrugała i uświadomiła sobie, że rozpoznaje zarys mebli. Była w swojej sypialni skąpanej w mroku. Słońce jeszcze nie wzeszło i choć Sarinie zdawało się, że cierpi jak bydlę przez wieczność, to najwyraźniej nie minęła nawet godzina.

Jęknęła, kiedy poczuła muśnięcie na poharatanej nodze. Pod powiekami rozjarzyły się iskry bólu. Wspomnienie ssącego wampira powróciło. Wrażenie ostrych kłów rozrywających jej skórę, dźwięk chłepczących ust ponownie ją dopadł. Wiła się, próbując pozbyć się tego uczucia. Pragnęła znaleźć spokój, umrzeć.

Teraz dotyk przeniósł się na jej szyję. Tam też bolało. Wampirzyca w różowej sukni rozcięła jej skórę. A ktoś dręczył ją tym przeklętym dotykiem.

- Bogowie. – Ciche westchnięcie. – Nawet nieprzytomna jesteś nieznośna.

Chyba rozpoznała ten głos, ale myśl, by przebywał z nią teraz Havlel była absurdalna. Każdy, naprawdę każdy, ale nie on. Margaret, Imogen, Ofelia, nawet jej ojciec, ale nie on. Nie, to niemożliwe. Ale czy nie czuła jego specyficznego zapachu: nocne powietrze. Pachniał właśnie nocą.

- Zabij mnie – wycharczała. – Proszę.

- Nie bądź taka melodramatyczna. Nie jest z tobą aż tak źle – prychnął.

Wiła się, próbując dosięgnąć jego ręki, by prosić go o łaskę chociażby dotykiem, ale nie mogła jej znaleźć.

- To ledwie kilka ugryzień. – Dosłyszała w jego głosie nutę rozbawienia.

Nie rozumiała, co go tak śmieszyło, skoro w każdej chwili mogła zamienić się w potwora. Wszakże nie wiedziała w jaki sposób dochodzi do zmiany, ale coś jej podpowiadało, że jest na najlepszej drodze, by wkrótce osobiście się o tym przekonać.

- Wynoś się stąd, skoro nie chcesz pomóc – wydusiła z siebie, tocząc głową po poduszce.

Havlel musiał się przesunąć, bo łóżko ugięło się po jej prawej stronie. Kiedy z trudem otworzyła oczy, jego twarz znajdowała się centymetry od jej nosa.

- Zanim zaczniemy, chcę cię tylko ostrzec, że wykorzystywałem dziewczyny w jeszcze gorszym stanie, niż ty, więc z góry honorowo uprzedzam, że nie ma we mnie nic poczciwego. Wspominam o tym, żebyś po wszystkim nie robiła sobie złudnych nadziei. Nie ma nic bardziej żałosnego od kobiety, która nie potrafi właściwie ocenić sytuacji.

Do Sariny ledwo docierał sens jego słów.

- Słyszałaś o magii krwi?

Nie słyszała i nie chciała o niej słyszeć. Pragnęła tylko, by się zamknął i ją zabił. Krzyknęła urywanie, bardziej jednak z zaskoczenia, niż z bólu, kiedy jednym zwinnym ruchem, znalazł się tuż nad nią. Siedział na niej okrakiem. Ich ciała się nie stykały, ale czuła bijące od niego ciepło.

- Mogę zabrać to cierpienie – szepnął. – Chcesz?

Pochylił się. Ich nosy się zetknęły. Udało jej się otworzyć oczy. Poczuła muśnięcie jego włosów na ustach. Bolało, piekielnie bolało. Bogowie, bolało jak cholera, a on siedział na niej i wiercił się, jakby miał w tyłku robaki.

- Powiedz – naciskał nagląco. – Powiedz, że chcesz. – Jego oczy przypominały dwa czarne węgle. Sarina ujrzała odbicie własnej twarzy w pionowych źrenicach. Z jakiegoś powodu odniosła wrażenie, że Havlelowi bardzo zależało na tym, żeby się zgodziła.

Bała się, ale nie miała innego wyjścia. Skinęła powoli głową, nie odrywając łzawiących oczu od czarnoksiężnika. Ponownie się na niej poruszył i ich ciała zwarły się z sobą. Delikatny materiał bryczesów ranił jej skórę. Szwy na spodniach wbijały się w uda Sariny. Z największą rozkoszą zrzuciłaby go z siebie, ale była zbyt słaba.

Sięgnął dłonią do pasa. Wyciągnął z jednej z przegródek sztylet. Szybkim ruchem przeciął nim wnętrze nadgarstka. Po chwili zalśniły na niej krople krwi, a od tego widoku, Sarinie zrobiło się niedobrze i byłaby zwróciła zawartość żołądka, gdyby Havlel właśnie nie przyłożył ręki do jej ust.

Nie miała siły z nim walczyć. Jęknęła, ale wtedy ból rozgorzał na nowo, bo znowu dotknął ją tam, gdzie bolało. Tym razem w ramię.

Pierwsze wrażenie było obrzydliwe. Sarina szarpnęła się i słabo uderzyła go w pierś, ale Havlel siedział na niej niewzruszony jak skała. Zaciskał na niej potężne mięśnie ud, w taki sposób, że nie mogła przesunąć się nawet o centymetr.

Gęsta, słodka, gorąca krew ściekała po jej języku w dół gardła. Zakrztusiła się, odkaszlnęła, i wtedy ku jej największemu przerażeniu, zapragnęła więcej. Jej dłonie nagle zaczęły na powrót być jej posłuszne. Szarpnęła za rozpięty kołnierzyk koszuli Havlela. Zamrugał zdziwiony, kiedy pociągnęła za materiał, przysuwając jego twarz do swojej. Drugą ręką objęła przegub Havlela. Ściskała go, nie pozwalając zabrać sprzed ust. Piła, aż Havlel przestał się uśmiechać.

Oddech mu przyśpieszył. Dyszał, czuła, że porusza się na niej. Uniosła biodra w górę, ocierając się o niego. Ten ruch sprawił, że siłą oderwał od jej ust rękę. Wpatrywała się w niego oddychając ciężko. Jej pierś unosiła się w spazmatycznych oddechach. Wciąż zaciskała palce na jego koszuli, a potem przesunęła je w bok, by objąć dłonią jego kark. Jedwabiste włosy łaskotały ją w palce. Havlel spuścił głowę i przypatrywał się jej spod spuszczonych powiek. Uniosła głowę, muskając wargami jego usta. Były ciepłe i jedwabiście miękkie. Zupełnie jak płatki czarnych róż.

Pierwszy dotyk jego języka sprawił, że poczuła mrowienie od szyi w dół. Przesunął nim od jednego do drugiego kącika jej warg, a potem delikatnie wsunął go w jej rozchylone usta. Zakwiliła i mocniej zacisnęła palce na jego karku. Ich oddechy mieszały się ze sobą. Ponownie uniosła biodra w górę i otarła się o coś twardego. Havlel jęknął, a potem syknął boleśnie. Pogłębił pocałunek i choć początkowo próbował być powściągliwy, to dotyk jej palców w jego włosach i smak jego własnej krwi w jej ustach, sprawił, że powoli popadał w szaleństwo.

Trącił dłonią jej policzek, a potem przesunął palce w dół po linii jej żuchwy. Przyłożył kciuk do zagłębienia pod jej gardłem i ruszył dalej, niżej. Koszula nocna rozchyliła się na piersiach. Zobaczył krągłe wzgórki i ciemną obwódkę brodawki. Oderwał usta od jej warg i zniżył głowę, pragnąc posmakować jej skóry. Wiła się pod nim, gdy obejmował wargami twardy sutek. Jego lewa dłoń przesunęła się po jej boku i talii. Zacisnął palce na jej biodrze i Sarina posłusznie rozsunęła nogi. Trącił kolanem jej kolano i uniósł się na łokciach, chcąc zmienić pozycję. Teraz klęczał miedzy jej rozrzuconymi udami. Obserwował własną dłoń, która zatrzymała się na jej wzgórku. Sarina odrzuciła głowę w tył, powieki miała przymknięte. Jej drżący oddech działał na niego jak najlepszy afrodyzjak. Chciał bez końca przedłużać moment, w którym kciukiem muskał to tajemnicze, rozkoszne miejsce u spojenia jej ud, ten kłębuszek zakończeń nerwowych. Potarł je.

I patrzył. A wtedy Sarina kopnęła go w brzuch. Jęknął i skulił się.

- Zwariowałaś? – syknął.

- Twoje plugawe czary – warknęła, unosząc się na łokciach. Sięgnęła po prześcieradło i z obrzydzeniem wytarła nim wargi i całą twarz. Wymacała dzban z wodą i przepłukała usta. A potem szczelnie opatuliła się koszulą nocną.

Jego krew sprawiła, że obrażenia po ugryzieniach wampirów zniknęły, zostawiając tylko blade półksiężyce delikatnych blizn. Dotychczas, jeśli tego pragnął, osoba, którą nakarmił krwią, była bezwolna i całkowicie poddana jego rozkazom. A ona z taką łatwością odrzuciła rozkosz, którą chciał jej podarować. I to za darmo.

- Czuję się głęboko urażony – powiedział, rozcierając brzuch.

- Jak śmiałeś? Jak mogłeś mi to zrobić?

- Niby co takiego? Sama mnie pocałowałaś.

- To przez magię – warknęła. – Nie wstyd ci brać kobiety w ten sposób?

Uniósł w górę brwi.

- W żadnym razie. Nie mam wszakże sumienia.

- I honoru.

- Honoru? W naszym świecie, księżniczko, honor jest pojęciem zbędnym. Spójrz tylko na swoich honorowych głupców i pomyśl ilu chłopców umarło.

- Nie waż się o nich mówić.

- Jak chcesz – powiedział ze znudzeniem. Otarł palcem usta, nie odrywając od niej wzroku. Wstydliwa, żałosna wilgoć między jej udami, upokarzała ją.

- Dlaczego tu jesteś? – warknęła. – Nie zależy ci przecież na mnie. Po co mnie leczysz? Po co dałeś mi tę obrzydłą krew? Kto ci zezwolił tu przyjść?

- Zdaje się, że twój ojciec – wycedził. Chyba rzeczywiście był dotknięty. Podniósł się z łóżka i poprawił strój. Znów wyglądał nienagannie, oprócz potarganych włosów i zabrudzonego od krwi kołnierzyka.

- Łżesz. Po tym wszystkim, co wmówił mu Greymore, mój ojciec nigdy nie pozwoliłby zbliżyć ci się do mnie.

- Może zmienił zdanie, kiedy zaczęłaś umierać – stwierdził ironicznie. – Ojcowie mają to do siebie, że w obliczu śmierci ukochanego dziecka, są zdolni do wszelkich ustępstw. I do innych bezecnych rzeczy. Do kłamstw i łamania przysiąg – wyliczał.

- Gdyby tak było, posłałby po mnie nowego czarnoksiężnika, a nie ciebie. Tobie przecież w najmniejszym stopniu nie ufa, a nim rządzi. Pogardza tobą. I słusznie jak widać, bo nie masz za grosz skrupułów, ty obmierzły łajdaku.

Havlel wywrócił oczami.

- Nekromantę? Gotów zrobić z ciebie żywego trupa. To ja słynę z umiejętności leczniczych. I – spauzował – umiem się pohamować.

- Nie posłałby po ciebie – upierała się.

- Istar – syknął, wygładzając nieistniejące zmarszczki na koszuli – zaczekałby aż umrzesz, a potem podarował ci pocałunek śmierci. A wierz mi, że nawet w połowie nie całuje tak dobrze jak ja.

- Ach, oczywiście – prychnęła – bo ty jesteś w tym taki dobry – zakpiła.

- Byłem więcej niż dobry, za to ty ledwie znośna.

- Posłuchaj, ty kupo łajna... – zaczęła, ale jej przerwał.

- Zanim zaczniesz zwracać się do mnie tak pieszczotliwie, pozwól, że przypomnę ci o jatce, która zakończyła się dwa kwadranse temu. Zdajesz się zupełnie niezainteresowana tym, co się wydarzyło. Wiem, że mój urok osobisty potrafi zawrócić w głowie, ale na ciebie działa jednak inaczej, bo zachowujesz się jak rozkapryszone dziecko.

Bogowie, rzeczywiście... Sarina poczuła wstyd. Policzki oblały się szkarłatem. Odwróciła wzrok.

- Twoja siostra ma się już dobrze.

- Czy ty...? – zawiesiła głos.

Skinął głową. A Sarina wbrew sobie poczuła mdlący smak zazdrości! Zazdrości! Bogowie, była zazdrosna o umierającą siostrę.

- Spokojnie, księżniczko – szepnął – nie pozwoliłem jej się pocałować.

- Oczywiście, że nie. Istar wszakże wyrwałby ci serce.

Ponownie wywrócił oczami.

- Naczytałaś się za dużo ckliwych romansów. Możesz mi wierzyć, że wcale o nią nie dba – powiedział z wyższością. Zaczął przechadzać się po jej sypialni. Wszędzie go było pełno. Sarina wodziła za nim wzrokiem, ale nie nadążała. Bo choć jego krew odegnała ból, to wciąż była zmęczona.

- Wielu straciło życie – odezwał się po chwili. – Dziesiątki gwardzistów zginęło.

- A gdzie ty wtedy byłeś? Dlaczego nie broniłeś króla?

- Ja? – Zatrzymał się przed biurkiem, na którym leżała napoczęta układanka. Przesunął palcem po puzzlach i zabrał rękę. – Czy to moje serce znajduje się w złotym medalionie uzurpatora?

Sarina poruszyła się, szczelniej okrywając się prześcieradłem.

- Więc dlaczego tu jesteś? Skoro uważasz, że nie masz żadnego obowiązku, by bronić króla, dlaczego uleczyłeś obie jego córki? Mogłeś odmówić, przecież nie twoje serce trzyma w medalionie – sparafrazowała złośliwie.

Mimowolnie potarł dłonią pierś. Uniósł twarz. Nie potrafiła rozczytać jego miny. Wyglądał co najwyżej, jakby obwiniał ją o coś.

- Nie potrafisz dziękować, prawda? – rzucił nagle rozdrażniony. – To poniżej twojej godności, księżniczko – wypowiedział jej tytuł jak obelżywe przekleństwo. – Dla ciebie, w twoim świecie jestem jedynie sługą. Ale powiedz mi, jak to świadczy o tobie, że kiedy poczułaś mój smak i kiedy mnie pocałowałaś, zupełnie zapomniałaś o siostrze, o gwardzistach i o wampirach. Kompletnie wyleciało ci z głowy wszystko, co ważne. A ta zazdrość o twoją siostrę? Nie bój się, nie tknę jej palcem. Nie musisz być o nią zazdrosna.

- Wynoś się – syknęła upokorzona. – Wynoś się, nim każę cię powiesić.

Roześmiał się beztrosko, a potem lekceważąco skłonił się wpół.

- Nie o tym mówią przepowiednie, Sarino. Nasz los spisano inaczej. Wkrótce się o tym przekonasz.

Zdążył umknąć, nim dzban rzucony przez Sarinę roztrzaskał się o drzwi. Długo jeszcze słyszała jego śmiech.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top