Wiele nadziei i jeszcze więcej rozczarowania

Mamy to, drodzy kochani, Thranduil przyjeżdża pod Samotną Górę :) Życzę Wam przyjemnego czytania tej rozpierduchy :D

Wykorzystane w rozdziale fragmenty piosenki to wersy z "Tattoo" Loreen ⋆˚✿˖°❀

I don't wanna go, but baby we both know, this is not our time, it's time to say goodbye. Until we meet again, 'cause this is not the end, it will come a day, when we will find our way... Violins playing and the angels crying, when the stars align, then I'll be there!

Gandalf miał rację. Dzień po powrocie do Ereboru Miriam udała się pieszo do Dale, gdzie nie zastała, jak w październiku, targowiska – krasnoludzka kobieta nabrała wody ze studni, zawiesiła dwa drewniane wiadra na kiju przerzuconym przez barki i odeszła, chwiejnym krokiem, łypiąc na nią spode łba. Wiatr szarpał płaszczem dziewczyny, ktoś zdążał prędko do domu, z czapką naciągniętą na czoło i zmarzniętymi dłońmi wepchniętymi w kieszenie, przeszedł koło niej nawet na nią nie spojrzawszy, trącając ją przy tym łokciem. Westchnęła. Taki wrogi, pozbawiony nadziei nastrój wyczuwało się wszędzie, radość rozpierająca okolice Góry krótko po wskrzeszeniu dziedziców Durina prysnęła niczym mydlana bańka. Król, w którym pokładano całą wiarę, zawiódł. Jego wielka wyprawa na zachód na nic się nie zdała.

Sama przygotowała sobie kąpiel, podgrzewając wodę na ogniu i nalewając jej do wanny. Komnaty Thorina zasługiwały na miano „królewskich" – były to przestronne pokoje wydrążone w skale, wielopiętrowe, rozświetlone latarniami. Najniżej swe miejsce miały dwa fotele, sofa i kominek, sześć kamiennych schodków prowadziło w górę, gdzie znajdowało się duże łóżko, misa z wodą do obmywania twarzy na podwyższeniu i wanna. Najwyżej, na galerii, Thorin przechowywał swoje rzeczy, skarby, pamiątki, ubrania w kufrach. Docierało tam światło dzienne ze świetlika wychodzącego na zewnątrz, choć oczywiście w tamtym momencie był już wieczór i widoczne przez świetlik niebo zrobiło się granatowe.

Gorąca woda była po przeprawach przez góry, potyczkach z trollami, goblinami, pogodą i dzikimi mieszkańcami Dunlandu jak miód na zdarte gardło, łagodziła odciski na stopach, uśmierzała ból pleców i koiła skórę wysuszoną mrozem. Miriam zanurzyła się w niej po linię szczęki i odetchnęła głęboko, z wyraźną ulgą – to ciekawe, że doświadczała ulgi, znalazłszy się na powrót w Ereborze, zupełnie, jakby wróciła do domu. Nawet, jeśli misja się nie powiodła, nie żałowała, że wróciła pod Samotną Górę. Siedziała w wannie, zapadając z wolna w drzemkę, gdy usłyszała, jak otwierają się i zamykają drzwi; Thorin wszedł do komnaty, niosąc coś na tacy, spojrzała na niego, sennie.

– Ta szalona barmanka dobrała się do kuchni – powiedział, wszedł po schodkach i przystanął przy wannie, pokazując jej tacę. – Upiekła rogale.

Mało tego, polukrowała je, Lara oczywiście, jako że to o niej była mowa – Miriam uśmiechnęła się, delikatnie i ściągnęła z tacy trzymanej przez krasnoluda jednego rogala, były olbrzymie. Wyglądały i pachniały smakowicie. Ugryzła go, ponoć z zapasów pozostała w głównej mierze mąka, trochę jaj, bo większość kur z Dale zdechła i nieco mleka. Dzięki studniom ciągle mieli dostęp do czystej wody do picia, Celduina, Bystra Rzeka, była równie przejrzysta i smaczna. W końcu wypływała spod góry. O mięso było trudniej. Podobnie jak o inne towary sprowadzane na wschód szlakami handlowymi.

Thorin odstawił tacę i przyciągnął sobie drewniany stołek, żeby na nim usiąść, z westchnieniem.

– Wiesz, że nie musisz tego robić? – odezwał się, przywykła do jego głosu, niskiego, szorstkiego... Czułego, gdy wypowiadał jej imię. Przywiązała się do niego tak mocno, że koił niemal jak ta ciepła woda jej ciało. – Zostawać tutaj. Umrzesz, jak stąd nie odejdziesz, a ja cię o to nie proszę.

– Nie odejdę – odparła, stanowczo. – Miałabym odejść, tak po prostu i zostawić tu was wszystkich, ciebie, twoich siostrzeńców? Bilba? Tauriel, Larę? – Umilkła, na moment. – One też nigdzie się nie wybierają, prawda?

– Nie rozmawiałem z nimi na ten temat.

Nie umiał kłamać. Uciekł spojrzeniem, bo wiedział doskonale, jaka była decyzja Lary i Tauriel w tej kwestii, jakoś trudno byłoby wyobrazić sobie, żeby rudowłosa elfka mogła zostawić Kiliego po tym, jak ukrywała się po jego śmierci w Górach Mglistych. To nie miałoby sensu.

– Nie po to szłam za tobą do Shire, żeby opuścić cię teraz – sięgnęła mokrą, ciepłą dłonią po jego rękę, zamknęła na niej palce, w geście wyrażającym wsparcie. – Rozumiem, co stanie się z Górą. Rozumiem, co stanie się z każdym, kto pod nią zostanie. Nasz żołędziowy plan nie zadziałał, trudno – wzruszyła ramionami. – Widać tak nam było pisane. – Ogień w kominku rozpraszający ciemność i żółte latarnie uwydatniały ciepłym blaskiem całe piękno jej twarzy. Tańczyły na jej mokrej skórze, na szyi, po której spływały krople, mieniły się w powierzchni wypełniającej wannę wody. Spojrzenie Thorina zjechało po jej idealnym ciele w dół. – Jestem przy tobie, Thorinie, jestem i będę. Mógłbyś... – przewróciła oczami. – Nie patrzeć mi na biust, kiedy do ciebie mówię? Zwłaszcza w takim tonie?

– Lubię popatrzeć na goły damski biust.

– Jasne. Jesteś świnią, Thorin.

– Szczególnie twój goły biust.

– Nic cię już nie uratuje, przysięgam ci.

Roześmiał się, podniósł się ze stołka i odwróciwszy się zdjął kubrak, rzucił go na łóżko. Zabrał się za rozpinanie guzików od koszuli.

– Co robisz? – Miriam zmarszczyła czoło.

– Przesuń się w tej wannie.

– Nie zmieścimy się w niej we dwoje! Cholera jasna – zaklęła, Thorin wepchnął się do wanny naprzeciwko niej, woda wezbrała, przelała się przez krawędzie i chlusnęła na podłogę. Nie rozebrał się do końca, tylko tę swoją szeroką klatkę piersiową miał teraz zupełnie nagą, materiał spodni przylgnął do jego nóg, szczelnie. – Zgłupiałeś do reszty. Co ci tak wesoło?

Westchnął ponownie, wciąż się uśmiechając.

– Wiedziałem, że nie zgodzisz się na pozostawienie nas na pastwę losu i ocalenie siebie, co nie zmienia faktu, iż było miło usłyszeć to z twoich ust. To samolubne, zdaję sobie z tego sprawę. Ale o to nie dbam – pokręcił głową. – Bo w swojej najczarniejszej godzinie zwyczajnie wolałbym mieć cię przy sobie, niż nie. A teraz rozłóż nogi.

Ochlapała go wodą, chlapnęła mu nią prosto w twarz.

– Obleśna krasnoludzka bezpośredniość! Dlaczego nie zdjąłeś spodni?

– Będziesz się gapić.

– Och, a ty możesz gapić się na mnie? Nie mam na sobie kompletnie nic, ty zasłoniłeś pół ciała. To niesprawiedliwe.

– Ściągnę spodnie, jeśli ty rozłożysz nogi.

– Spadaj! Wychodzę – zrobiła taki ruch, jak gdyby rzeczywiście miała zamiar dokładnie to zrobić, wyjść z wanny, ale ją zatrzymał; przytrzymał ją za ramię, ściągnął na powrót do pozycji siedzącej, zaśmiała się, bo to było na swój sposób zabawne. Lubiła się z nim przekomarzać, tak samo, jak polubiła, kiedy ją dotykał, jak polubiła jego bliskość, intymną bliskość, gdy nie mieli na sobie nic (prawie) i znajdowali się tak blisko siebie, gdy czuli bijący od siebie nawzajem gorąc. Spojrzała na jego rękę, na tę z dłonią zaciśniętą na jej ramieniu, pod skórą malowały się na niej mięśnie, poruszające się z każdą jego najlżejszą zmianą uchwytu. Popatrzyła mu w oczy, w jego niebieskie tęczówki. – Pozbądź się tych spodni – wyszeptała, przestali się ze sobą droczyć, bo zapłonęło w nich pożądanie. W jednym i w drugim. Thorin zdjął spodnie bez słowa, nawet nie pofatygował się, by wyciągnąć je z wody, po prostu przylgnął do niej, całując ją, położył prawą rękę na obudowie wanny i naparł na dziewczynę z całej siły, jej prawa ręka podniosła się z wody i przesunęła się po jego plecach, Miriam wbiła mu w nie paznokcie i przeciągnęła nimi po skórze, zostawiając za sobą czerwone ślady. Z kominka buchnęły płomienie, jak gdyby ktoś wrzucił coś do środka, by je podsycić; tylko żar pomiędzy nimi mógł tego dokonać. Zarzuciła jedną nogę Thorinowi na biodro, przez wodę jej stopa była śliska, zsunęła się z niego i musiała się poprawić, wyrzucając ją w górę raz jeszcze. Poczuła Thorina bardzo blisko siebie, poczuła jego twardego penisa celującego dokładnie tam, gdzie celować był powinien.

Jęknęła milimetry od jego ust, spojrzał na nią i wpił się w jej szyję tuż pod szczęką. Wszedł w nią, była od leżenia w gorącej wodzie tak luźna... Fantastycznie luźna. On również jęknął, bo w nikim nie było mu nigdy tak dobrze, jak w niej.

Krasnolud Finnur, którego nie znała, ale który jako jedyny w obecnej sytuacji wykazał zainteresowanie Aduialem, kiedy mu go pokazała, oczyścił dla niej miecz w kuźni. Tylko jedna trzecia z obecnych tam pieców pracowała, jako że nie było materiału, który można by przetapiać; wzięła Aduiala do rąk i przyjrzała mu się, wstrzymawszy oddech, wykonane z ciemnego metalu ostrze lśniło chłodnym blaskiem.

– Dziękuję – skinęła Finnurowi głową, a on skłonił się jej, w odpowiedzi.

– To z pewnością elficki miecz – Tauriel przyznała, oglądając broń jakiś czas później w komnacie, którą otrzymała jako sypialnię Lara. Ten pokój był mniejszy od królewskich komnat Thorina, w zasadzie zajmowało go niemal w całości łóżko i wielki kufer na szaty i biżuterię. Siedziały na tym sporym łożu we trójkę, Miriam, Lara i Tauriel, a elfka badała ostrze, próbując określić jego pochodzenie. – Druga Era. Odbija światło księżyca. Sądzisz, że należał do ciebie? – Oddała miecz Miriam, która ujęła go delikatnie, jak gdyby nie był metalowy, a szklany i jakby mógł skruszyć się przy mniej ostrożnym postępowaniu. – Mógłby do ciebie należeć? Jakim cudem?

– To już kolejny przedmiot, z którym czuję więź, choć nie potrafię rozgryźć jego zagadki – wyjęła spod sukienki srebrną obrączkę. Lara zdusiła okrzyk, przycisnąwszy do ust obie dłonie. – Możliwe, że jestem mężatką. Ta myśl napawa mnie szczególnym niepokojem, zwłaszcza teraz, kiedy... Kiedy... – zawahała się.

– Kiedy pojawił się Thorin – barmanka dokończyła za nią.

– No tak – zgodziła się. – Bo wcześniej byłam zawsze sama i nie miało to takiego znaczenia.

– Mogłabyś okazać się zaginioną królową Leśnego Królestwa, gdyby nie fakt, że ona... nie żyje, najprawdopodobniej – Tauriel wzruszyła ramionami. – Słyszałam o niej tylko legendy. Zaginęła na lata przed tym, jak zamieszkałam u króla Thranduila, mówiono, że nie znaleziono jej ciała, więc nikt nie był pewien, co tak naprawdę się z nią stało. Jej syn, Legolas, książę Leśnego Królestwa... – zamyśliła się, na wspomnienie o Legolasie. – Powiedział mi, że to się wydarzyło pod Gundabadem. Tam jego ojciec widział ją po raz ostatni. Szukano jej, więc chyba znaleziono by ją, gdyby żyła, no nie? – Popatrzyła po Miriam i Larze, ta ostatnia trzymała usta rozchylone, w niemym wyrazie lekkiego zaszokowania.

– Wielkie nieba! Cóż za smutna historia – stwierdziła, Miriam nie odpowiedziała. Imię Thranduil słyszała już wcześniej, od Thorina. Ale Legolas... To imię mówiło jej więcej. Coś dla niej znaczyło. Nie, pomyślała, niemal potrząsnąwszy przy tym przecząco głową, nie mam ochoty brnąć w domysły teraz, gdy z całym prawdopodobieństwem odnalazłam wreszcie szczęście. Miała przy sobie Thorina. Tak, była przy nim szczęśliwa. Czy tak nie mogłoby już zostać? Żadnej więcej tęsknoty, żadnego ulatywania myślami nie wiadomo dokąd. Tylko tu i w tej chwili, z krasnoludem, który polubił ją, choć nie miał w zwyczaju lubić nikogo. A już szczególnie takich, jak ona. – Wczoraj wieczorem Fili zaprosił mnie na randkę – na szczęście Lara zmieniła temat, nie pozwoliwszy jej roztrząsać tego zbyt długo. – I powiedział mi, że... – jej policzki zaczerwieniły się, ogniście. – Że poprosiłby mnie o rękę, gdyby nie niezbyt dogodne okoliczności.

Tauriel roześmiała się, serdecznie, Miriam zaśmiała się również, chociaż wyraźnie smutniej. Tak prosta dziewczyna jak Lara nie miewała podobnych jej zmartwień – zazdrościła jej tego. Spędziła życie marząc o mężczyźnie, spotkała go na swojej drodze, spodobali się sobie... I to wszystko. Żadnych komplikacji. Żadnych ukrytych niepokojów. Żadnej niewiadomej przeszłości, która mogłaby wpłynąć na przyszłość.

– Dokąd zabrał cię na randkę?

– Siedzieliśmy na kamieniu na przedpolu Ereboru i patrzyliśmy w gwiazdy – Lara ponownie spłonęła rumieńcem, ona i Tauriel wymieniły się jeszcze paroma uwagami, Miriam nie słuchała. Nie słuchała, choć chciała i choć pragnęła z całych sił cieszyć się szczęściem barmanki, czemu miałaby nie? Niespodziewany wstrząs poruszył ścianami Ereboru, poczuły to wszystkie trzy i spojrzały po sobie, czyżby coś wydarzyło się we wnętrzu Góry? Czyżby... ich czas dobiegł końca?

Miriam wybiegła z komnaty pierwsza. Pobiegła schodami w dół, jej długa sukienka w kolorze naturalnej umbry zamiatała stopnie; dotarła do holu, słysząc za sobą lekkie kroki Tauriel i hałas robiony przez Larę, nawet nie przyszło jej do głowy, by się na nie obejrzeć. Pozostałe krasnoludy zmierzały truchtem w kierunku głównej bramy. Poszła za nimi na zewnątrz, zewsząd słychać było okrzyki zdumienia, pokazywano sobie coś w górze – zobaczyła, co, ledwo przekroczyła próg krasnoludzkiego królestwa. Na przedpolu Ereboru wyrósł dąb. Ogromne drzewo o pniu tak grubym i potężnym, jakie mają tylko najstarsze drzewa, rosnące od wieków, o gałęziach sięgających daleko we wszystkie strony i przysłaniających niebo. Spojrzała na niego, zadarłszy głowę, ten dąb miał... liście. Najprawdziwsze, zielone liście, choć kończyła się dopiero zima i zaczynała wiosna.

Krasnoludy pokazywały go sobie, pomimo iż z pewnością każdy doskonale GO WIDZIAŁ i wręcz nie posiadały się ze zdziwienia, w tym zadziwionym tłumie dało się słyszeć kogoś, kogo głos Miriam rozpoznawała.

– To dąb! Wyrósł dąb, hurra! – Bilbo Baggins szedł od strony głównej bramy, boso jak zawsze, na tych swoich wielkich stopach, w spodniach kończących się przed kostkami i w kamizelce. Idąc wyrzucał pięści do góry, w triumfalnym geście.

Miriam rozejrzała się, jej wzrok spoczął na Thorinie, dostrzegła go, wyłaniającego się ze zbiegowiska. Podszedł do dębu, wolno... Wyciągnął rękę i niepewnie dotknął palcami pnia, jak gdyby sprawdzał, czy jest rzeczywisty. Był. Solidny jak skała. Położył na nim całą dłoń, zaśmiawszy się, sam do siebie, za nim podniosły się z wolna wiwaty, ołowiane niebo, spowite ciężkimi chmurami pojaśniało, różnicę w powietrzu dało się poczuć w jednej sekundzie. Otoczenie jakby ożyło. Ich spojrzenia spotkały się, spojrzenia Miriam i Thorina, patrzyła na niego z niedowierzaniem i widziała, że on czuł to samo, nie dowierzał. Udało im się. Na Durina, udało im się, zrobili to!

– Thorinie – otworzyła usta, gotowa powiedzieć mu coś więcej, on niczego więcej... nie potrzebował. Znad Długiego Jeziora nadciągnął wiatr, który poruszył suchymi źdźbłami, wraz z nim nad Erebor nadleciały ptaki. Małe ptaki. Wróble. – Thorinie, udało nam się – wyszeptała do niego, w oczach zalśniły jej łzy. To były łzy szczęścia. Dotknął jej policzka, przesunął jej po nim kciukiem i pociągnął ją ku sobie, wpił się w jej wargi, wiwaty przybrały na intensywności. Wszyscy krzyczeli. Krasnoludy i krasnoludki tulili się do siebie, gratulowali sobie, jak gdyby to oni przebyli drogę do Shire i z powrotem, by zaowocowało to takim oto sukcesem. Wargi Thorina były ciepłe. Całował Miriam z ulgą i radością promieniującą od niego całego, a ona oddawała, obejmując go za szyję, wreszcie, w przypływie entuzjazmu podniósł ją do góry, zaśmiała się głośno, trzymał ją tak przez chwilę, jej stopy nie dotykały ziemi.

– Zostań ze mną – szepnął do niej, postawiwszy ją na powrót na stabilnym gruncie. Spojrzała mu w oczy, zmarszczywszy brwi. – W Ereborze. Wyjdź za mnie, Miriam – podążył opuszkami po kosmyku jej jasnobrązowych włosów. – Bądź moją Królową pod Górą.

Serce zabiło jej mocniej, poczuła to pojedyncze uderzenie w głowie. Krew odpłynęła jej z twarzy, musiała poblednąć, jak gdyby usłyszała coś strasznego... Co było dziwne, bo to nie było ani trochę straszne. Czekała na to. Jak bardzo na to czekała! Koniec z tułaczką. Koniec z brakiem przynależności. Znalazła pod Samotną Górą, tu, w Dzikich Krajach, rodzinę.

– Oczywiście, że za ciebie wyjdę – rozpłynęła się i rzuciła mu się w ramiona, złapał ją, jej ciężar go nie przeważył. Zanurzył twarz w jej włosach, jej zapach... był cudowny. Kochał ją, kochał ją całą. Wreszcie to wiedział. Wreszcie nie bał się przyznać się do tego, przed sobą, przed nią, przed wszystkimi. Zakochał się w Miriam. I pragnął zatrzymać ją przy sobie, na zawsze.

Dźwięczne wycie rogu rozeszło się po płaskim terenie, gdzie ponad trzy lata wstecz rozegrały się straszliwe sceny i okrutnie niepotrzebna nikomu Bitwa Pięciu Armii zebrała swoje żniwo, pochłaniając dziesiątki, setki istnień – tłum ucichł, głowa za głową obracała się, by dowiedzieć się, o co chodzi. Thorin i Miriam oderwali się od siebie, choć rąk całkowicie z siebie nie ściągnęli; Dębowa Tarcza obejrzał się, ktoś nadjeżdżał z hukiem od strony jeziora, cały mały oddział, sądząc po tym, jak zadrżała dopiero co uzdrowiona ziemia. Do Ereboru zawitała wiosna. I nie tylko ona, oddział elfów zatrzymał się kawałek od oblegających złocisty dąb krasnoludów.

Na samym przedzie oddziału przystanął, z pewnym ledwo zauważalnym zawahaniem, dostojny blondwłosy elf o przeszywającym, lodowato błękitnym spojrzeniu. Zsiadł z konia, jego stopy wylądowały na krasnoludzkim terytorium bez najcichszego szelestu.

– Czego chcesz? – Thorin odepchnął Miriam za siebie i ruszył w jego kierunku, najeżywszy się jak spłoszony kundel. – Nie mam najmniejszego zamiaru oglądać w taki dzień – pokazał na drzewo – twojej obłudnej mordy. Zjeżdżaj!

– Walczyłem o tę ziemię – Thranduil stanął z nim twarzą w twarz. – Wielu moich poddanych oddało życie, by to przeklęte królestwo należało dzisiaj do krasnoludów. Poza tym – warknięcie. – Nie przyjechałem do ciebie. – Jego wzrok powędrował ponad thorinowe ramię i jego oblicze... złagodniało nagle, a była to zmiana tak prędka i tak widoczna, iż nie ulegało wątpliwości, że dojrzał osobę, o którą mu chodziło. Jego surowe rysy wygładziły się, oczy rozszerzyły na jej widok. Zobaczył ją. Stała kilka kroków za Thorinem, tak piękna, jak w dniu, w którym patrzył na nią po raz ostatni. A może jeszcze piękniejsza? Nie wiedział. Wydawało mu się, że zapamiętał jej wygląd ze szczegółami, ale to nie była prawda. Pomimo elfickiej wybornej pamięci zapomniał wielu rzeczy. Tego, jak długie cienie rzucały na policzki jej rzęsy, jak delikatnie poruszały się pod skórą kości jej obojczyka, gdy oddychała. – Miriel – powiedział, tak cicho, że gdyby nie idealna wprost cisza, jaka zaległa na przedpolu Ereboru, nie usłyszałby go nikt poza Thorinem, stojącym najbliżej. – Myślałem, że nie żyjesz.

Nie zrozumiała, o czym mowa. Głowa drgnęła jej, jakby próbowała zaprzeczyć.

– Mylisz mnie z kimś – odparła, ostrożnie. – Mam na imię... Miriam.

Ale wiedziała, że to nieprawda. Albo może konkretniej: prawda niekoniecznie. Wymyśliła sobie to imię uznając, iż ma coś wspólnego z jej prawdziwym, brzmienie prawie się zgadzało. Podobnie jak długość i parę pierwszych liter.

– Masz na imię Miriel – poprawił ją. – I jesteś moją żoną.

Gdyby potrafiła oderwać od niego oczy, uwolnić się od tych hipnotyzujących tęczówek, zobaczyłaby, że Tauriel podniosła do ust jedną dłoń i przysłoniła je sobie, z przerażeniem. Krasnoludy nie rozumiały, co się dzieje, ale oni, ci wszyscy, którzy poznali ją dobrze przez tych kilka miesięcy, oni zrozumieli – w głosie Thranduila brzmiało wszystko. Rozpaczliwa ulga, tak rozpaczliwa, że prawie bolesna, szczęście tak ogromne, iż niemal przyprawiające o cierpienie, tęsknota... jakiej nie sposób wyrazić słowami. Tęsknił za nią przez dwa tysiące lat. Stracił nadzieję. I oto stała przed nim, odnaleziona, żywa, tak śliczna jak w dawnych czasach, kiedy spotkał ją po raz pierwszy podczas święta Yestarë. Matka jego dziecka. Miłość jego życia.

Otworzył przed nią dłoń, a kiedy spojrzała w dół i ujrzała, co na niej spoczywa i ona przysłoniła sobie usta, więcej łez napłynęło jej do oczu – to już nie były łzy szczęścia. To nie były łzy żadnego z pozytywnych odczuć.

Srebrna obrączka. Miała taką samą. To był ten sam, cholerny pierścionek.

– Ale ja cię... nie pamiętam – wyznała szczerze, Thranduil, przemknęło jej przez głowę. Przypomniała to sobie, oczywiście, że sobie przypomniała, wiedziała, że tak miał na imię. Niemniej jednak nie przypominała sobie zupełnie ani jednej spędzonej z nim chwili, w tamtym momencie nie, choć dowód w postaci obrączki spoczywał przed nią na jego otwartej dłoni materialny i nie do podważenia. – Nie pamiętam cię – powtórzyła, czując, jak grunt usuwa jej się spod nóg. Nie zobaczyła Dwalina, który spojrzał na Balina, jakby chciał mu powiedzieć „a nie mówiłem?". Dobrze, że tego nie zobaczyła. Dobrze jak diabli.

– Przypomnisz sobie. Zabiorę cię do domu i przypomni ci się wszystko.

Zaginęła na lata przed tym, jak zamieszkałam u króla Thranduila, mówiono, że nie znaleziono jej ciała, więc nikt nie był pewien, co tak naprawdę się z nią stało."

Hurra, mamo, spójrz! Płynie do nieznanych krain!"

– Legolas – jęknęła, zabolało, jakby dostała obuchem w głowę. Jak mogła nie pamiętać własnego syna? Co z niej za matka? Skoro nie widziała go od dwóch tysięcy lat, Legolas był już dorosły. Zapewne miał w sobie co nieco z wyniosłości swego ojca i równocześnie dobrego serca matki, jego elfickiej gracji i jej porywczości. – Ja... – pierś poczynała jej się wznosić i opadać w coraz szybszym tempie. Nie dało się ukryć, że wpadała w panikę. – Ja o tym nie wiedziałam. Thorinie? – Zwróciła się do krasnoluda, który patrzył na nią z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Nie potrafiła nic z niej odczytać, równie dobrze mogłaby próbować wyczytać nastrój z kamienia; to jej nie pomagało. Wolałaby widzieć u niego wściekłość, niż nie widzieć nic. – Thorinie, nie wiedziałam o tym. Nie skrzywdziłabym cię z premedytacją! – Dlaczego nikt się nie odzywał? Dlaczego nikt nic nie mówił, dlaczego Thorin się nie wściekał? W głębi serca znała odpowiedź, choć wolałaby udawać, że nie: Thorin spodziewał się od początku, że to wszystko było zbyt piękne, by mogło trwać bez przeszkód. Okazało się po prostu, że miał rację. I teraz przyznawał ją sobie, zamiast wpadać w złość. – Thorinie – ruszył z miejsca. Wyciągnęła rękę, mając zamiar go zatrzymać, ale przeszedł koło niej tak szybko i stanowczo, niczym taran, że nie udało się jej go pochwycić. Odszedł w kierunku Ereboru, jej stopy trwały tymczasem w miejscu, jak wrośnięte w ziemię. – THORINIE! – zawołała za nim, z całych sił. – THORIN!

Przyciąganie, nie pozwalające jej za nim pobiec, puściło i rzuciła się, by go gonić, twarde ciało Dwalina powstrzymało ją przed tym. Łysy wojownik odsunął ją od siebie, na odległość wyprostowanego ramienia i puścił natychmiast, jego skrzywione oblicze wyrażało... obrzydzenie. Nie do niej. Obrzydzenie do tego, co stało się z jej winy.

– Wystarczy – powiedział, to jedno słowo, to było dość. Nie musiał niczego dodawać. Wystarczy, dziewczyno. Już dość przez ciebie kłopotów. Namieszałaś mu w głowie, choć powtarzałem, że to skończy się tragedią, i proszę. Czy nie miałem racji? Zabawiłaś się? Wyrwałaś mu serce, chociaż go nie dźgaj. Żadna z tych kwestii nie padła na głos, jednakże w przeciwieństwie do swojego króla Dwalin był jak otwarta księga.

Przełknęła ciężko, nie biegnąc dalej. Plecy Thorina malały, gdy tak odchodził ku bramie, samotnie.

I'm letting my hair down, I'm takin' it cool, you got my heart in your hand, don't lose it my friend, it's all that I got.

– Miriel? – głos z przeszłości, głos Thranduila, sprawił, że w końcu pozwoliła malejącej sylwetce Thorina maleć do woli, odwróciła się i spojrzała na niego, te wszystkie razy, kiedy tęskniła, nie wiadomo do czego... W tych wszystkich chwilach tęskniła do niego. Do męża. Nie potrafiła określić, co czuje, mając go wreszcie przed sobą, króla elfów, z którym niegdyś łączyło ją czyste, dozgonne uczucie. – Miriel, kochanie – dotknął jej włosów, jego palce musnęły skórę na jej policzku. Był to dotyk lekki jak piórko, dłonie elfów były... tak inne od rąk krasnoludów. Zadrżała, Thranduil nie obnosił się z uczuciami od wieków. Teraz było mu trudno, bo cały skumulowany w nim żal pchał się, by w końcu wylać się po stuleciach na zewnątrz. – Próbowałem cię odszukać. Przepraszam.

Nie mogła być na niego zła. Za nic. Ani za to, że w samotności krążyła po świecie bez wspomnień i tożsamości, ani za to, że zjawił się, by ostatecznie rozwiązać zagadkę właśnie tego dnia. W dniu, w którym pod Samotną Górą wyrósł z ziemi dąb. Po prostu nie mogła. Głowa mogła zapomnieć, ale serce nie zapomniało. Rozpłakała się, przywierając do jego ciała, objął ją szczelnie, jakby nie miał wypuścić jej z objęć już nigdy, Lara również płakała, Fili patrzył za wujkiem, który zniknął im z oczu. Pojedyncza łza spłynęła Tauriel po policzku. Trudno powiedzieć, kto z nich płakał z jakiego powodu, zapewne oni sami nie zdołaliby jednoznacznie tego zaklasyfikować. Czy to była radość z pojednania? Czy też rozpacz po straszliwym rozwoju wydarzeń? Może jedno i drugie. Zwyczajnie płakali. W dniu, w którym Samotna Góra została ocalona. W dniu, w którym Miriel, władczyni Leśnego Królestwa, zrozumiała, kim jest.

W dniu, w którym Thorinowi Dębowej Tarczy serce pękło na pół.

– Nic tu więcej po nas – Thranduil wyszeptał dziewczynie we włosy. – Tolo ar nin [chodź ze mną] – powiedział, po sindarińsku.

Pozwoliła mu się zabrać spod drzewa, bo miał całkowitą słuszność – przestała należeć do tego miejsca. Do Ereboru. Pomógł jej wsiąść na konia, nie patrzyła na nikogo. Nie mogłaby spojrzeć w oczy Larze, Filiemu, Kiliemu, Balinowi... Przyjęli ją do siebie jak swoją. Zawiodła ich. Thranduil obrócił konia i pognali na południowy zachód, oparła czoło o jego plecy i zamknęła oczy, nie chcąc widzieć niczego.

Niczego.

Jesteśmy mniej więcej w połowie tej opowieści. Sądzicie, że Thorin zapomni o Miriel i pozwoli, żeby wróciła na dobre do Leśnego Królestwa? A może fakt, iż żyje dzięki niej, bo to jej krew przywróciła go do życia... będzie miał tutaj jakieś znaczenie? Ostatecznie nie sprawdzili jak dotąd, czy jest zdolny żyć z daleka od niej ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top