Ocalali

  Hermiona miała wrażenie, że krzyk chłopaka, którego przed momentem aportowała nie przerwał się nawet na chwilę. Kiedy jednak poczuła pod sobą drewnianą podłogę domu Blacków w głowie zakręciło się jej tak samo bardzo jak wtedy, gdy aportowała doktora Stanleya do cierpiącego Blaise'a. Mdłości napadły ją niemal natychmiast, a kolana nie były w stanie unieść jej ciężaru. Zwaliła się wobec tego na podłogę, puszczając ramię Dracona. Jak przez mgłę widziała jak blondyn uderza głową o deski zaraz obok niej, a jego plecy drżą wstrząsane tak żałosnym szlochem, jakiego nigdy nie widziała u tego mężczyzny. Ślizgon zaledwie chwilę później zdołał podnieść się chwiejnie na kolana i nie zważając na wiele osób aportujących się zaraz obok nich wyciągnął rozedrganą rękę w kierunku jej różdżki leżącej obok jej ręki. 

Dziewczyna jednak, ciężko przełykając ślinę, zacisnęła palce na magicznym przyrządzie i słabo uniosła głowę.

-Draco, nie.

-Zamknij się Granger.-warknął, próbując wyrwać jej różdżkę. 

Oboje byli słabi i odrętwieli, jednak to nie Dracon sekundę wcześniej ich aportował. Po krótkiej przepychance zdołał wytrącić jej patyk i mimo ran, zaczął czołgać się w jego kierunku. Mroczki tańczyły przed oczami Hermiony, a jedyne co przyszło jej do głowy, w innych okolicznościach musiało wyglądać komicznie. Wiedziała, że mimo desperacji, blondyn nie miał już siły. Podobnie zresztą jak ona, jednak dała radę chwiejnie podeprzeć się na łokciu i całą sobą, nie mogąc już dłużej utrzymywać swojego ciężaru, zwaliła się na wyciągającego rękę w kierunku różdżki Dracona, przygważdżając go do ziemi.

-Złaź ze mnie!-ryknął zwracając uwagę pozostałych. Jego mozolne próby odepchnięcia jej od siebie spełzały na niczym, jednak mimo wyczerpania, wił się niczym prawdziwy wąż.-Złaź do cholery!

Chwyciła go delikatnie za ramię.

-Zostaw. Zostaw, proszę.-szepnęła. Słyszała podniesione głosy wokół i czarodziei mdlejących i opadających na podłogę obok. Skupiła się jednak na sytuacji Malfoya. Nie mogła pozwolić mu się aportować. Wyciągnęła drugą rękę w bok. 

-Granger, puść mnie natychmiast.-jego głos nagle przestał być podniesiony. Stał się śmiertelnie poważny i boleśnie przypominał jej tego samego Ślizgona, który szydził z niej przez całe lata. Wciąż jednak usiłował się spod niej wydostać. -Znienawidzę cię.-warknął cicho.- Znienawidzę cały Zakon i Pottera. Wrócę tam, jeśli w tej chwili mnie nie puścisz. Hermiona, przysięgam, że...

-Znienawidzisz kogo będziesz chciał Malfoy.-szepnęła i włożyła ostatnie pokłady siły jakie jeszcze w sobie miała na uchwycenie zakurzonego wazonika, który od lat leżał na dolnej półce regału obok którego wylądowali. 

Uniosła go na wysokość ramienia, po czym z całej siły jaką zdołała zgromadzić rozbiła go na głowie Ślizgona. 

Później wszystko osunęło się w ciemność.

............................................................................................................................................................

Obudziła się dopiero wieczorem. Cała obolała, była niczym szmaciana lalka ułożona na jednym z łóżek na parterze. Wiedziała, że nie ma poważniejszych obrażeń, jednak fakt, że ułożyli ją akurat tam musiał wskazywać na to, że było wielu znacznie poważniej rannych od niej. 

Mimo otępienia, zapewne na wskutek eliksiru przeciwbólowego, miała wrażenie, że czuje każdą komórkę swojego ciała. Dopiero po chwili dotarło do niej co się stało.

Była torturowana przez samego Czarnego Pana. 

Prawie ich miał.

Zaklęcie mające przerwać kopułę nie zadziałało.

A wtedy...

Uniosła się na posłaniu, jęcząc cicho, jednak czyjeś ręce zaraz później pchnęły ją na powrót na poduszki.

-Harry.-szepnęła z ulgą widząc jego zmartwioną twarz. 

Ciemnowłosy siedział na brzegu jej łóżka, a jego przydługa grzywka opadała mu na oczy. Poza wyjątkowo dużym rozcięciem na przedramieniu nie zauważyła u niego żadnych znaczących ran, mających wskazywać na to, że coś mu jest. No może poza wielką plamą krwi, jaka pokrywała jego jasną koszulkę, sprawiając, że w pierwszej chwili brunetka myślała iż to po prostu jej kolor. Potter jednak widział spojrzenie przyjaciółki i szybko poklepał ją po ramieniu, kręcąc głową.

-To Notta, mi nic nie jest. -następnie uprzedził jej pytanie.-Ron i Ginny wyczyścili pamięć dzieciakom i pomagają w Norze. Przenieśli tam wszystkich rannych i poległych.-dodał ze smutkiem. 

-Kto...-szepnęła, czując słone łzy pod powiekami. 

-Alice Bianco, jej narzeczony, Judy, ta mała Krukonka z roku wyżej, oboje Harrisonowie, Mc Bloude, Andromeda, jak wiesz...Wielu, Miona.-rzucił miękko, gładząc jej ramię. -Na prawdę wielu. Ale wszystkie nazwiska poznamy pewnie dzisiaj.

-Jak długo spałam?

-Kilka godzin. Doktor Stanley ledwo zipie, ale któryś z dawnych aurorów zajął się twoimi ranami, kiedy zemdlałaś. 

Dziewczyna otworzyła szeroko oczy przypominając sobie o jednej osobie, która wręcz musiała potrzebować wymęczonego medyka najbardziej.

-Co z Nottem?

-Nie wiem jakim cudem on jeszcze żyje, Miona. Ja...On nawet nie wygląda jak człowiek. To istny cud, że nie rozszczepił się kiedy go aportowałem, ale stracił przytomność niemal od razu. Nie wyobrażam sobie ogromu krzywd, które...

-To nie nasza wina Harry.-przypomniała mu dziewczyna, delikatnie unosząc się na łokciach.

-Przestań mnie usprawiedliwiać. To ja jestem cholernym Wybrańcem za którego wszyscy kolejny raz nastawiają tyłki. A Nott...Nastawił swoje życie i patrząc po jego wyglądzie nie powiedział im nic. Rozmawiałem już o tym z Ginny, ale wciąż nie mogę pojąć jak to zrobił.

-Myślę, że odpowie na wszystkie pytania, kiedy się obudzi.

Hermiona uśmiechnęła się lekko do przyjaciela, starając się brzmieć przekonująco nawet mimo tego, że jej myśli krążyły teraz wokół tego bardziej mrocznego scenariusza.

Bo w końcu mimo, że wyobraźnia robiła swoje, to ciężko było wierzyć w dobre zakończenie sprawy. I choć chciała pocieszyć okularnika, to sama przed sobą nie zdołała ukryć pesymizmu, czyhającego w zakamarkach jej umysłu. Cichego wspomnienia, przypominającego jej o rodzicach Nevilla i wielu innych, odważnych czarodziejach, którzy postradali zmysły po namiastce tego co musiał przejść Teodor. Nie chciała nawet o tym myśleć, a mimo to była pewna iż kiedy zaśnie następnym razem, wspomnienia i nieme wyobrażenia zaleją jej umysł i obezwładnią ciało, skoncentrowane na jednej myśli. Smutnej pewności, że Teodor Nott nie może wyjść z tego cało. 

Okularnik odchrząknął przerywając pełną zamyślenia ciszę, po czym wymusił psotny uśmiech.

- Muszę ci jednak przyznać. Najpierw pięścią, teraz wazonem... Masz niesamowicie mocne ciosy jeśli chodzi o Malfoya.

Kręconowłosa uśmiechnęła się półgębkiem. Może nawet by się roześmiała, gdyby tak dokładnie nie dane jej było pamiętać co stało się przed tym nim straciła przytomność. Wybraniec zerknął na nią i ponownie uspokajająco pogładził ją po ramieniu.

-Wciąż się nie obudził. Blaise z początku był wściekły jak osa za to, że go nie wzięliśmy, ale natychmiast się nim zajął kiedy zobaczył ilu straciliśmy i w jakim wszyscy jesteśmy stanie. Muszę przyznać, że nawet mimo zmęczenia ranami samodzielnie opatrzył większość poszkodowanych. Można też śmiało powiedzieć, że uratował życie Freda, po tym jak oberwał kilkukrotnie Sectumsemprą. 

-Jego matka nie żyje.-powiedziała Gryfonka pustym wzrokiem. 

-Wiem.-Harry westchnął głęboko, na moment pogrążając się w myślach.- Nie było mnie tam wtedy, ale ojciec Rona powiedział mi o wszystkim. Poświęciła się dla niego bez chwili zawahania. Ocaliła nas wszystkich.-odchrząknął i niepewnie spojrzał na dziewczynę. Przez chwilę zastanawiał się czy się odezwać, ale finalnie otworzył ponownie usta.- Jak wiesz Malfoy jeszcze się nie obudził i nic się na to nie zapowiada. Wobec tego zaczęliśmy mozolnie planować pogrzeby. Oczywiście postaramy się poczekać jeszcze chwilę. Jednak jeśli dalej będzie w śpiączce, Tonks wpadła na pomysł, żeby pochować je razem. Obok siebie, na samym końcu uroczystości. Obok Nory.

Zmarszczki pokrywające czoło bruneta wygładziły się po chwili, kiedy zobaczył jak jego przyjaciółka kiwa powoli głową. Hermiona otarła samotną łzę cieknącą po jej policzku. Los zabrał im obie z sióstr Black podczas jednej bitwy. Jak się okazało obie były tak samo zadedykowane sprawie. Tak samo czułe, uparte i potężne. I obie w tym samym stopniu zasługiwały na największe uhonorowanie. Po tylu latach sporów i braku kontaktów. 

Dwie siostry Black wreszcie były razem. 

I mimo całego żalu, Gryfonka miała szczerą nadzieję, że gdziekolwiek trafiły, będą mogły wreszcie się sobą nacieszyć.

................................................................................................................................................................


Draco czuł się jakby zaledwie przed momentem wypluł go hipogryf leśnego dziadka Złotego Trio. Cały obolały i wymęczony ledwo uchylił powieki, a już marzył o tym by na powrót je zamknąć. Ostry ból przeszywał jego udo, a głowa wydawała się niezwykle ciężka. Kiedy sięgnął w jej kierunku, wyczuł bandaż, na co zmarszczył brwi nie przypominając sobie, by ktoś...

Jego myśli natychmiast zatrzymały się na tragicznym wspomnieniu które pojawiło się w jego głowie dopiero chwilę po przebudzeniu. 

Mama. 

Łzy natychmiast zaczęły szczypać go pod powiekami, kiedy z sykiem wypuścił powietrze przez zaciśnięte szczęki. 

Jego własna matka.

Nie zważając na ból pokręcił głową, próbując odegnać od siebie wspomnienie jej drastycznie blednącej cery. Tego jak popatrzyła na niego z nieopisaną wręcz czułością, która aż zaparła mu dech w piersiach.

Czuł się jakby jeszcze raz patrzył na jej śmierć, nie mogąc przegonić sprzed oczu widoku mgły nachodzącej na jej piękne, stalowo szare oczy. 

Jego oczy.

Pamiętał już wszystko. Nawet to jak nagle stracił przytomność, po ostrym, nagłym bólu, który przeszył mu czaszkę. Później były tylko przebłyski. Chłodne szkło dotykające jego ust i ciche rozmowy nad głową. Niezliczona ilość zaklęć pchnięta w jego ciało była wyczuwalna nawet dla niego samego.

Wzdrygnął się kiedy poczuł czyjąś dłoń zaciskającą mu się na ramieniu, lecz nie chciał podnosić wzroku. Po prawdzie jedyne o czym marzył w tamtym momencie to ponowne odpłynięcie w sen. Jednak nie mógł zignorować spokojnego głosu przyjaciela jaki rozbrzmiał mu nad głową.

-Nie waż się znowu mdleć.-Blaise natychmiast złapał go za ramię i zmartwionym wzrokiem spojrzał w jego półprzymknięte oczy.-Poczekaj jeszcze chwilę Draco. Skup się na czymś.

Szybko kuśtykając podszedł do pobliskiego zawalonego gratami biurka i chwycił pierwszą z brzegu, zielonkawą miksturę. Malfoy czuł jak głowa zaczyna mu ciążyć, jednak cały czas starał się obserwować przyjaciela, nie tracąc przy tym przytomności. Czarnoskóry pomógł mu unieść głowę i przystawił mu butelkę do ust. Nie odezwał się ani razu, podczas gdy mocno miętowy aromat wypełniał całe zatoki blondyna, sprawiając, że jego oczy zaczęły łzawić. Po zakończonym zadaniu Zabini tylko opadł na krzesło, niedaleko jego łóżka, wystawiając chorą nogę na pobliskie kartonowe pudło. Nie odzywali się przez dłuższą chwilę, podczas której wszystkie zmysły powoli wracały do Dracona. Jego myśli zaczęły się wyostrzać, a przebłyski z ostatnich dni układać w kolejności. Po chwili blondyn zapytał zachrypniętym od nieużywania głosem.

-Jak długo?

-Byłeś nieprzytomny ponad tydzień.-odparł Blaise niemal od razu. 

Ślizgon przyjrzał się przyjacielowi i niemal od razu postawił diagnozę. Brunet wyglądał na niesamowicie zmęczonego. Policzki wręcz zapadały mu się w czaszce a przekrwione oczy wskazywały na to, że zdecydowanie nie mógł on w ostatnim czasie powiedzieć nic o wyspaniu się. Kontynuował jednak temat, wciąż lustrując wzrokiem Malfoya.

-Nie mogliśmy cię dobudzić, chociaż nie zostało ci wiele obrażeń. Głowa i udo pozostały nie wyleczone, bo Stanley stwierdził, że nie jest to pierwszorzędny problem, a nie mogliśmy ryzykować z przedawkowaniem. Myślę jednak, że możemy niedługo się nimi zająć skoro się obudziłeś. 

Ich spojrzenia skrzyżowały się na krótką chwilę. Draco pokiwał krótko głową, wyłączając się z tego co dalej mówił jego przyjaciel. Wciąż nie mógł pojąć tego co się stało. Chciał wiedzieć wszystko, usłyszeć o każdym najmniejszym szczególe i nazwisku, które od feralnej bitwy miało być jedynie cichym wspomnieniem w głowach ocalałych. Niemrawe wspomnienia z bitwy krążyły po jego głowie nie dając się uporządkować. Nie wiedział nawet o co zapytać Zabiniego. Jak słuchać tego wszystkiego, wiedząc, że on sam w tej bitwie stracił tak wiele. Gdyby nie Blaise i Teodor, powiedziałby wręcz, że wszystko. 

Chwila...

-Co z Nottem?-napięcie w jego głosie zawisło między nimi, kiedy brunet zwiesił nieco głowę.

-Ciężko powiedzieć.

-Co to znaczy ciężko powiedzieć Zabini? Żyje?

-Odpowiedź wciąż jest taka sama.-odparł z żalem, patrząc w kąt pokoju.-Nie wiem. Stanley nie wie. Podejrzewam, że sam Teodor też. Jest na granicy przytomności jeśli o to pytasz, ale nie potrafię powiedzieć, czy on jest tego świadom. 

Blondyn zacisnął zęby, cały czas walcząc ze łzami. Udało mu się jednak wydusić krótkie pytanie.

-Namieszał mu w głowie?

-To za mało powiedziane.

Ton Blaise'a niczym nie różnił się od jego przyjaciela. Obaj zaciskali gardła, a szloch wręcz cisnął im się na usta. I tym razem to czarnoskóry pierwszy nie wytrzymał. Zerwał się z krzesła i podszedł do łóżka Dracona, po czym nie zważając na obrażenia zamknął go w niedźwiedzim uścisku. Podobnie, jak sam blondyn zrobił to pewien czas temu. Tygodnie, które wystarczyły by zrobić trzeciemu z nich jajecznicę z mózgu i zabić tylu dobrych, niewinnych i czystych osób stanęły między nimi niczym gorzki mur. Wypełniony pretensjami, że mogli zrobić więcej i bolesną świadomością, że to oni według większości mogli nazywać się szczęściarzami. Czy faktycznie nimi byli?

-Tak mi przykro Draco...

Przytulając się niczym po wieloletniej rozłące, obaj za nic w świecie nie odpowiedzieliby na to pytanie twierdząco. Nie, mając na uwadze nie tylko poległych członków Zakonu, ale też tych którzy dla nich liczyli się najbardziej. Matka Dracona, kobieta, która od najmłodszych lat była dla ciemnoskórego niczym druga rodzicielka. Wiedział, że z całych sił starała się wyciągnąć Notta z piekła które przechodził i nie śmiał wątpić, że zrobiłaby to samo i  w jego przypadku. Bo prawda była taka, że była ich ostoją. Oparciem, którego ani Blaise, ani Teodor nie znajdowali we własnych rodzicach i jednocześnie osobą, za którą bez wahania wszyscy trzej wraz z jej biologicznym synem oddali by życie. A gorzka ironia losu zdecydowała, że to nie oni je stracą. I w tym wypadku ani Blaise nie musiał widzieć na własne oczy śmierci Narcyzy, ani Draco wydmuszki, która pozostała z ich wieloletniego przyjaciela. Obaj przeżywali to w równym stopniu i żałoba w jakiej się zatopili była tak samo mocna.

-Mi też jest przykro Blaise. Tak cholernie bardzo...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top