Part I


... czyli Inteligent Natsu i Sierotka Lucy w One-Shocie dla Lucy Heartfilii :D


~~~~*~~~~


Szedłem powoli ulicami Magnolii, ze splecionymi na karku dłońmi i uważnie obserwowałem krzątaninę zwykłych, niebędących magami, obywateli. Nie miałem dzisiaj nic do roboty, dlatego postanowiłem spędzić ten dzień leniuchując na całego. Nie planowałem nawet odwiedzin w Gildii, ale dobrze wiedziałem, że będzie działało to na moją niekorzyść. W końcu Erza, a Mistrz nie inaczej, się wścieknie, gdyż czekało mnie tęgie łajanie. Nie zamierzałem, jak zresztą zawsze, dobrowolnie poddać się karze. Przewrotność i przeciwstawianie się ogólnie ustalonym normom były moją specyficzna cechą, a wedle słów innych – ogromną wadą. No cóż, zdania na ten temat były podzielone, a ja przegrywałem jeden do jakichś dwustu czterdziestu trzech, gdyż właśnie tylu magów poza mną liczyło Fairy Tail.

Z misji wróciłem wczoraj, zgarniając spore wynagrodzenie. Oczywiście jego część poszła na pokrycie zniszczeń, których, zupełnie przypadkiem, jak zawsze zresztą, się dopuściłem. OK, większa część. No dobra, dziewięć dziesiątych, ale co z tego? Miałem gdzie spać i co jeść, dlatego nie było najgorzej. W dzisiejszej przechadzce nie towarzyszył mi Happy, bo spał w najlepsze, męczony wysoką gorączką. Biedak. Nasze zlecenie miało miejsce w wysokich partiach gór, a on wpadł w głęboką zaspę i się przeziębił. Zapytacie pewnie, co można zniszczyć wśród bezkresnej bieli? No cóż, podczas walki wywołałem małą lawinę. Dobra, lawinę. No OK, wielką lawinę, jakiej świat dotąd nie widział! Zmiotła ona z powierzchni ziemi kilka góralskich chat i miasteczko znajdujące się u podnóża góry. Jako że poczuwałem się do odpowiedzialności, pokryłem straty. Przecież nie mogłem zostawić tych ludzi bez dachu nad głową! Tak się nie godzi! Moja siła niszczenia była powszechnie znana, a tam, gdzie brałem misje, ludzie drżeli. No cóż, nic na to nie poradzę, że zawsze walczę na całego i zupełnie zatracam się, gdy dochodzi do starcia. Jako „Salamander z Fairy Tail", muszę zawsze prezentować się od najlepszej strony, prawda? Wyszczerzyłem się szeroko do swoich myśli, ale uśmiech zamarł mi na ustach, gdy moje przemyślenia przerwało głośne jękniecie, które usłyszałem gdzieś nieopodal. Zatrzymałem się i nadstawiłem ucha, a gdy dźwięk się powtórzył, spojrzałem w prawo, gdyż stamtąd dochodził. W błotnej kałuży, powstałej po padającym całą noc deszczu, ktoś siedział, i to w dość dziwnej pozycji. Sądząc po ubiorze była to dziewczyna. Patrząc na nią, zbierało mi się na śmiech. Wyglądała bardzo pociesznie, cała umazana błotem. Jej włosy, kiedyś blond, teraz przypominały nieudany eksperyment początkującego fryzjera. Spódniczka i bluzka były w kilku miejscach zabryzgane błotem, zupełnie jakby awangardowy malarz rzucał w nie balonami napełnionymi brązowo–podobną farbą. I do tego długie, umorusane nogi, będące praktycznie całkiem odkryte, gdyż spódniczka podjechała do bioder dziewczyny. Na widok tego wszystkiego początkowo nieśmiało się zaśmiałem, by potem rechotać na całego, trzymając się za brzuch. Chwilę później ocierałem cieknące z oczu łzy, ale gdy spojrzałem na nią, mina mi zrzedła, a ciało zesztywniało. Patrzyła na mnie wielkimi orzechowymi oczami z takim wyrzutem, że zrobiło mi się głupio. To była zaledwie jedna chwila i nasze pierwsze spotkanie, a ja poczułem, że znam ją od lat. Spojrzałem głęboko w jej niezwykłe oczy i między nami zawisła magia, ale nie ta, którą się posługiwałem. Magia, o której zdarzyło mi się słyszeć, a której nigdy nie doświadczyłem. Aż do teraz. Serce poczęło mi szybciej bić, a zaschnięte nagle gardło domagało się nawilżenia. W zwolnionym tempie, nie będąc świadomym, co robię, ruszyłem w jej stronę. Zatrzymałem się przed nią i wyciągnąłem w jej stronę dłoń, lekko uginając kolana. Spojrzała na mnie, wydawało mi się, nieufnie, ale po chwili, z widocznym gołym okiem wahaniem, podała mi swoją, całą brudną od błota, ale taką malutką, o miękkiej skórze i długich, zadbanych paznokciach. Zacisnąłem palce na podanej kończynie i pociągnąłem w swoją stronę, aż jej sylwetka się wyprostowała. Stała chwilę o własnych siłach, by po kilku sekundach z jękiem opaść w moje ramiona. Przez zapach błota, którym była umazana, przebijała się woń truskawek. Jej ciało było przyjemnie miękkie i ciepłe, zupełnie tak jak sobie wyobrażałem. Przerażony tym, w jakim kierunku zmierzają moje myśli, potrząsnąłem głową i skupiłem się na brzmieniu jej głosu.

— Kostka – powiedziała tylko tyle, czym wyrwała mnie z zamyślenia.

Nie pytając o nic, wziąłem ją na ręce i z wielkim zaskoczeniem odkryłem, że jest niewiarygodnie lekka. Wtuliła się we mnie, drażniąc moją szyję ciepłym oddechem. Jej długie włosy, związane w koński ogon po prawej stronie głowy, łaskotały mnie w przedramię. Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, usłyszałem jej równy oddech. Spała. Spojrzałem na jej spokojną twarz. Długie, ciemne rzęsy, rzucały cień na jasną skórę, teraz ubarwioną błotem; miała zaróżowione policzki, pewnie ze wstydu, i lekko rozchylone usta. Nozdrza poruszały się w rytm jej wdechów i wydechów. Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Przecież byłem dla niej obcym człowiekiem! Mogłem być morderca, gwałcicielem, albo innym typkiem spod ciemnej gwiazdy, a tymczasem dziewczyna wtulała się we mnie z ufnością, która graniczyła z absurdem. Zapatrzyłem się w jej uśpioną, słodko wyglądającą twarz, a moje serce, nie wiedzieć czemu, wykonało dziwny taniec. Powoli, z głośnym świstem, wypuściłem wstrzymywane w płucach powietrze i przymknąłem powieki. Gdy je uniosłem, szepnąłem sam do siebie:

— I co ja mam z tobą zrobić, hę?

Westchnąłem i podjąwszy decyzję, chwyciłem niewielką błękitną torbę, zapewne należącą do dziewczyny, w jedną dłoń. Zaskoczony niewielkim bagażem, który był rozmiarów podróżnej kosmetyczki, wzruszyłem ramionami i dziarskim krokiem ruszyłem w kierunku swojej chatki, znajdującej się poza miastem. Szedłem wyboistą drogą, wijącą się między polami rzepaku i żyta, mijałem nieliczne drzewa rosnące po obu jej stronach i co jakiś czas przyglądałem się trzymanej w ramionach dziewczynie. Gdy wyczułem znajomy zapach, uniosłem głowę i wpatrzyłem się w przestrzeń. W oddali zamajaczył dach mojego domu. Od dachówek go pokrywających, odbijało się światło słoneczne, dziś wyjątkowo niemające urlopu. Po deszczowej nocy, a w zasadzie mokrym maju, przyszedł czas na nieco słońca, które rozgrzewało nie tylko dusze, ale i serca. Czyżby właśnie przez dzisiejszą pogodę mój kawał mięsa bez kości służący do miłości, nagle się obudził? Gdy tylko o tym pomyślałem, spojrzałem na dziewczynę.

— A może to twoja sprawka, koleżanko? – szepnąłem, na co jej powieki lekko zadrżały, by po chwili nieznacznie się unieść. Uśmiechnęła się sennie i z rozmarzeniem. Zamarłem w miejscu, gdy jej dłoń musnęła mój policzek.

— Ależ jesteś przystojny, mój ty książę... – szepnęła, a po chwili straciła przytomność. Zbaraniałem do reszty. Na przemian otwierałem i zamykałem usta oraz mrugałem powiekami, nie bardzo wiedząc, co przed chwilą miało miejsce, albo czy się nie przesłyszałem. Czy ona śniła, czy jednak konkretnie o mnie realnego jej chodziło? Nie wiedziałem.

— Tsk – wydobyłem z siebie dziwny odgłos. Przymknąłem powieki, odetchnąłem głęboko i ruszyłem przed siebie, mrucząc pod nosem: – Głupota.

Dalszą drogę przebyłem nieco szybciej przebierając nogami. Dziewczyna spała w najlepsze, a jej klatka piersiowa rytmicznie się unosiła i opadała. Jej twarz zdobił błogi uśmiech, a gdy uważniej się przyjrzałem, pod oczami ujrzałem ciemne pręgi i w jednej chwili zrozumiałem, dlaczego usnęła. Westchnąłem ciężko, przymykając powieki, a moje nadzieje, że oto mnie, nieznajomego, obdarzyła stuprocentowym zaufaniem, rozwiały się. Serce przeszył mi nagły ból, jakby ktoś dźgnął je sztyletem o złotej rękojeści. Czemu złotej? Nie wiem, tak po prostu sobie wyobraziłem niosące śmierć narzędzie, które złamało moje uczucie. Chwila! Czy to znaczyło, że się zakochałem? Gdy dotarł do mnie sens tego, o czym myślałem, zatrzymałem się, rozdziawiłem usta, otwierając szeroko oczy, i stanąłem na środku drogi, jakbym wrósł w to miejsce.

— Młokosie! Przesuń się, bo cię przejadę! – dopiero krzyk jakiegoś gościa, który siedział na wozie zaprzężonym w cztery czarne jak noc rumaki, otrzeźwił mnie. W ostatniej chwili uskoczyłem na bok, unikając wgniecenia w grunt przez szesnaście ciężkich kopyt na dokładkę z czterema olbrzymimi kołami. Z emocji serce mocniej tłukło się o żebra, a na czoło wystąpił mi pot. Spojrzałem na swoją Śpiącą Królewnę. Niewiarygodne! Nie obudziła się, chociaż hałas, jaki robił dorożkarz, jego konie i sam powóz, w mojej głowie brzmiał jak huk dziesięciu wystrzałów z armaty. Pokręciłem głową i przymknąłem powieki. W innej sytuacji, gdy byłbym sam, na pewno nie miałbym takich rozterek, ale teraz czułem się odpowiedzialny za uratowaną niewiastę i wypadało dostarczyć ją w jednym kawałku do chatki.

Gdy kurz, wzburzony przez powóz, opadł, odetchnąłem głęboko i ruszyłem przed siebie, gdyż do celu miałem jakieś sto metrów. Normalnie przebiegłbym je w dwóch susach, ale nie chciałem zbudzić dziewczyny. Spojrzałem na jej nogi. Prawa kostka wyraźnie różniła się wyglądem od lewej – była napuchnięta i zaczerwieniona. Skrzywiłem się mimo woli, bo kontuzja wyglądała paskudnie. Za punkt honoru postawiłem sobie, że gdy tylko Błotna Panna oprzytomnieje, zadbam o to, by zbadała ją najlepsza znachorka, jaką znałem. Gdy powziąłem tę decyzję, poczułem jak ogromny ciężar spada mi z serca, a ciało nabiera lekkości, chociaż gdzieś jeszcze czaił się lęk o zdrowie uratowanej. Odgoniłem kłębiące się w głowie myśli, potrząsając nią na boki, i powoli, stawiając stopę za stopą, dotarłem do drzwi mojego domu. Nie zamknąłem ich na klucz, dlatego nacisnąłem klamkę łokciem, a te ustąpiły z cichym skrzypnięciem. W środku, poza bałaganem, panował mrok, gdyż przed wyjściem zasunąłem wszystkie rolety w oknach i pogasiłem światła. Chciałem zapewnić Happy'emu dogodne warunki, niezbędne do powrotu do zdrowia. Kopniakiem zamknąłem drzwi i co rusz potykając się o jakiś garnek, miotłę czy inny ludzki wynalazek, dotarłem do podnóża schodów prowadzących na piętro. Postawiłem stopę na pierwszym stopniu, który cicho zaskrzypiał pod naszym ciężarem. Spojrzałem na dziewczynę. W dalszym ciągu spała i nic nie wskazywało na to, że szybko się obudzi. W normalnych okolicznościach położyłbym ją w hamaku na parterze, ale jej stan wymagał czegoś wygodnego, dlatego skierowałem się do nieużywanej przeze mnie od dawna sypialni. Gdy nacisnąłem klamkę łokciem, drzwi pokoju otworzyły się bez najmniejszego skrzypnięcia, co mnie samego mocno zaskoczyło, dlatego uniosłem brwi. Prawą stopą, powoli i ostrożnie, zebrałem z łóżka wielką płachtę, która chroniła pościel przed zakurzeniem, i rzuciłem ją na podłogę. Odsunąłem kołdrę, a na materacu, zaopatrzonym w błękitne prześcieradło, ułożyłem dziewczynę, dbając, by jej kostka nie doznała jakiegoś wstrząsu. Gdy noga Błotnej Panny dotknęła materaca, na jej twarzy pojawił się grymas bólu. Wstrzymałem oddech, pewny, że się zbudzi. Gdy nic takiego nie nastąpiło, a jej lico ponownie stało się spokojne, okryłem ją kocem i począłem zbierać resztę płacht zaściełających pozostałe meble. Po skończonym procederze, spojrzałem na dziewczynę ostatni raz i opuściłem sypialnię z zamiarem powrotu, gdy uporam się z bałaganem na niższej kondygnacji. Wiedziałem, że nie uniknę pytań ze strony niebieskiego kota, dlatego starałem się stąpać jak najciszej, by go nie zbudzić. Gdyby zobaczył w moich rękach wielkie poły materiału, na pewno zapytałby czy w końcu postanowiłem porzucić hamak na rzecz znacznie wygodniejszego łóżka, a wtedy musiałbym powiedzieć o dziewczynie śpiącej na moim materacu. Nie żebym się wstydził czy coś, ale takie zachowanie na pewno nie było dla mnie normalne. Sprowadzanie obcych do mojej, nie, naszej oazy, nie leżało w mojej naturze. No cóż, gdy tylko poczuje się lepiej, powiem mu o wszystkim i mam nadzieję, że zbyt mocno go tymi rewelacjami nie zszokuję. Chociaż kto to wie? Pokręciłem głową z uśmiechem i zbiegłem na parter. Podszedłem do jednego z okien i odsunąłem zasłonkę, wpuszczając do wnętrza ciepłe promyki, które rozświetliły ponure pomieszczenie. Westchnąłem z rezygnacją, potoczywszy wzrokiem po sajgonie, panującym w moim domu. Na ubranie zarzuciłem fartuszek, otrzymany na jakieś święta od Lisanny, i zabrałem się do sprzątania.


~~~~*~~~~


— Natsu? – jakiś czas później usłyszałem zaspany, lekko zachrypnięty głos mojego towarzysza, Happy'ego, który spał w moim hamaku. To był drugi powód, dla którego Błotna Panna wylądowała w sypialni na piętrze.

Wrzuciłem trzymaną w dłoni ścierkę do wiaderka z wodą i ruszyłem w stronę głosu. Zatrzymałem się przy krawędzi hamaka i spojrzałem na niebieskiego kota. Wyglądał blado. Jego zwyczajowo intensywny błękit, był teraz jaśniutki, a przyjaciel stał się wręcz przeźroczysty.

— Co jest, Happy? – spytałem, dotykając prawą dłonią jego czoła. Było rozpalone, dlatego szybko wyjąłem z miski, stojącej na krześle obok hamaka, okład, pozbawiłem go nadmiaru wody i położyłem nad oczami chorego.

— Wróciłeś już? – zapytał i potoczył nieprzytomnym wzrokiem po pomieszczeniu. Nie skomentował tego, że sprzątam, chociaż widziałem, że korci go, by poznać powód tej zmiany. W końcu od zawsze byłem zagorzałym fanem nieporządku wszelkiego rodzaju, ale wiedziałem, że dziwnie bym się czuł, gdyby Błotna Panna się obudziła i zobaczyła, że mieszkam w, i tu nie przesadzę, chlewie.

— Jak widzisz.

— Ach, rozumiem. – Przymknął powieki i westchnął cicho. – Tęskniłeś za mną – stwierdził i uśmiechnął się blado, wielce zadowolony z wniosku, który wysnuł.

Uniosłem prawy kącik ust w krzywym uśmiechu i oparłem zaciśnięte w pięści dłonie w pasie, uginając prawe kolano. Skromniś jeden! Myślał, że wszystko kręci się wokół niego. Niedoczekanie jego!

Uniósł jedną powiekę, chcąc sprawdzić moją reakcję, po czym zachichotał zastawiając łapką pyszczek.

— Wiedziałem, że jesteś beze mnie jak niemowlę bez matki. No wiedziałem! – Wyraźnie się cieszył. Aż żal mi się go zrobiło, bo wiedziałem, że muszę sprowadzić go na ziemię, zapewniając nadzwyczaj twarde lądowanie.

— Widzę, że już ci lepiej, dlatego rozczaruję cię, mój drogi – powiedziałem z przepraszającym uśmiechem. Gdy spojrzał na mnie z osłupieniem, uśmiechnąłem się w duchu i podrapałem w tył głowy. – Jakby ci to powiedzieć? – zastanawiałem się na głos.

— Natsu? Znów zniszczyłeś jakąś wioskę? – zapytał ze słyszalnym w głosie strachem. Pokręciłem głową, by zaprzeczyć, ale on kontynuował: – Rozwaliłeś bar w centrum? – Ponownie zaprzeczyłem, ale nie dał mi łatwo dojść do słowa i wymyślił coś ciekawszego. Nim zapytał, rozszerzył oczy i mocno zbladł, jeśli to w ogóle było jeszcze możliwe. – Rozwaliłeś Gildię! O matko! Erza... Erza mnie zabije, bo cię nie dopilnowałem! – Zaczął nerwowo rozglądać się wokół siebie, trzymając głowę oburącz i kręcąc nią na boki. – Muszę się schować! Koniecznie! Czemu nie umiem magii kamuflażu? Albo transformacji? Zamieniłbym się w Carlę i byłoby po sprawie! Och, ja nieszczęsny!

Prawdę mówiąc, słuchając jego wywodu, miałem wrażenie, że mam przed sobą twórcę powieści kryminalnych, a nie latającego kota, który jest moim przyjacielem od wielu, wielu lat. Gdy uniósł się na drżących łapkach, usiłując wstać i skryć się jak zamierzał, położyłem mu dłoń na łebku i delikatnie pogłaskałem miękkie futerko.

— Happy, weź wyluzuj. Naprawdę nic ci nie grozi. – „Przynajmniej dzisiaj", dodałem w myślach. – Nic nie zniszczyłem. – Spojrzał na mnie spode łba, a w jego oczach czaiła się niepewność.

— Naprawdę? – zapytał, nie dając wiary moim słowom.

Kiwnąłem twierdząco, ale on dalej przyglądał mi się nieufnie.

— Nie robisz mnie w bambuko?

Tym razem pokręciłem przecząco.

— Wiesz? – Spojrzałem na niego z szerokim uśmiechem na ustach, pewny, że w końcu usłyszę upragnione słowa. – Jakoś ci nie wierzę – zakończył beztrosko, a ze mnie uszło całe powietrze. Nie tego się spodziewałem. Widząc moją minę, zachichotał, a po chwili turlał się w hamaku, trzymając się oburącz, a może obułap?, za brzuch i zaśmiewając do łez. Zacisnąłem dłonie w pięści i postanowiłem dać mu nauczkę. Chwyciłem go za futro na grzbiecie i podniosłem. Zawisł jakieś dwa metry nad ziemią i przestał się śmiać, przyglądając się mojej poważnej minie i ściągniętym brwiom.

— Natsu? – zagadnął. – Co ty chcesz zrobić?

Potarłem wolną dłonią brodę, zmrużyłem powieki, jakbym się nad czymś zastanawiał i przyglądałem mu się dłuższą chwilę.

— Natsu? – ponaglił mnie, ale miała to być moja mała zemsta, dlatego w to mi graj. Niech futrzak nieco pocierpi. A co!

— Podczas spaceru zdarzyło mi się czytać, że szukają niechcianych zwierząt, z których mogliby zrobić oryginalne futrzane okrycia dla bogatych dam. Z tego, co pamiętam, cena za twoje byłaby naprawdę wysoka, przez co nie musiałbym przez jakieś dwa lata chodzić na misje i żyłbym jak pączek w maśle. – Z każdym moim słowem, jego oczy robiły się coraz większe, a ciało drżało mocniej. Zrobił pyszczek w ciup, a oczy zaszkliły mu się nieznacznie. Był przerażony! Pogratulowałem sobie w duchu pomysłu i by przedłużyć męki przyjaciela, dodałem: – Co ty na to?

— Natsu! Ty okrutny sadysto! A miałem cię za przyjaciela! Wypchaj się tym swoim szalikiem! – krzyczał, zaciskając mocno powieki, spod których nieprzerwanie płynęły łzy. Usmarkał się, a gile, których nie raczył wytrzeć, przyozdobiły mu brodę. Machał łapkami, jakby chciał dosięgnąć mojej twarzy i ją podrapać. Żal mi się zrobiło tego kochanego, czasami wrednego futrzaka, dlatego przytuliłem go mocno do siebie – ubrania w końcu mogę wyprać, prawda?

— Happy – na dźwięk mojego głosu i wcześniejszy gest, przestał się szarpać. Jedynie cichutko chlipał.

— Co? – zapytał z wyrzutem, a jego stłumiony głos dotarł do mnie jako szept, który bezbłędnie wychwyciłem, dzięki dobrze rozwiniętemu zmysłowi słuchu.

— Żartowałem. Przepraszam. – Przytuliłem go mocniej.

— Naprawdę? – zapytał i spojrzał na mnie wielkimi oczami. Jego załzawiony pyszczek wyglądał żałośnie.

By potwierdzić swoje słowa, skinąłem głową, lekko się uśmiechnąłem i pogłaskałem go po futrzastym łebku.

— Naprawdę – dodałem dla potwierdzenia.

— Co za ulga – szepnął i mocniej się we mnie wtulił. – Nie rób tego więcej, proszę. – Głupio się poczułem, gdy usłyszałem jego cieniutki głosik i przypomniałem sobie, jakie okropne rzeczy mu powiedziałem.

— Wybacz, Happy. Źle postąpiłem.

— Mhm.

Gdy się uspokoił, chwyciłem czystą chusteczkę, którą, jakimś cudem, znalazłem w moim zagraconym domu, i otarłem zasmarkaną twarz.

— Dziękuję – szepnął i głośno wydmuchał nos. Na ten dźwięk aż się skrzywiłem i chwyciłem w dwa palce umazany wydzieliną kawałek miękkiego papieru, który mi zwrócił. Czym prędzej rzuciłem go za siebie i ułożyłem przyjaciela z powrotem w hamaku, szczelnie okrywając go kocem. Zmierzyłem mu temperaturę i postanowiłem, że czym prędzej udam się do Porlyusici, by poprosić ją o lekarstwa dla Happy'ego i opatrzenie kostki Błotnej Panny.

— Happy, chciałbym ci o czymś powiedzieć. – Gdy się do niego zwróciłem, spojrzał na mnie z uwagą. Aż dziw brał, że był chory, a potrafił maksymalnie skupić się na tym, co mówiłem. Nabrałem powietrza, które ze świstem wypuściłem z płuc i przymknąłem powieki. – Od dzisiaj mieszkamy w trójkę – wypaliłem i spojrzałem na niego. Uniósł się do siadu, otworzył pyszczek, z którego wypadł termometr, i przyjrzał mi się uważnie.

— Czy... – zaczął. – Czy zgodziłeś się w końcu chodzić z Lisanną? – Że co!? Nie sądziłem, że dojdzie do takich wniosków!

— Co?! Nie! Absolutnie nic z tych rzeczy! – zaprzeczyłem, wyciągając przed siebie dłonie, jakbym chciał się bronić przed słowami, które opuściły jego pyszczek.

— No to ja już nic nie rozumiem... – rzekł zrezygnowany, opuszczając głowę i obejmując skronie łapkami.

— Ech... – westchnąłem ciężko i klapnąłem na krześle, stojącym nieopodal hamaka. Ukryłem twarz w dłoniach, by ułożyć sobie wszystko w głowie, nim zacznę opowieść. Sądziłem, że będzie to łatwe, ale właśnie wyszło jak bardzo się myliłem.

— Natsu? – na dźwięk jego głosu, uniosłem nieco głowę i rozdziawiłem palce, by spojrzeć w zatroskaną twarz kocura.

— Hm?

— Źle się czujesz? – zapytał, a ja pokręciłem głową, zamykając oczy.

— Daj mi chwilę. Muszę zebrać myśli. – Teraz, gdy już wiedziałem, że ta rozmowa nie będzie się zaliczała do łatwych, nie miałem pojęcia od czego zacząć.

— Dobrze – szepnął ledwie słyszalnie i, gdyby nie mój wyczulony słuch, na bank przeoczyłbym to słowo.

Przeczesałem nerwowym gestem włosy, potarłem powieki i uniosłem dłoń, przyłożoną do czoła między brwiami. Westchnąłem, jakbym dźwigał niewymownie wielki ciężar na plecach, opuściłem dłoń, opierając łokcie na kolanach, i spojrzałem na czekającego w napięciu Happy'ego. Patrzył na mnie zogromnianymi oczami, które ledwo utrzymywał otwarte, dlatego, żeby oszczędzić mu cierpień i pozwolić iść spać, nabrałem powietrza w płuca i zacząłem snuć swoją opowieść. Streszczenie wydarzeń sprzed kilku godzin zajęło mi jakiś kwadrans. Po mojej, nazwijmy to, spowiedzi, zapadła cisza, która aż dzwoniła mi w uszach. Opuściłem głowę i położyłem dłonie na kolanach, czekając na słowa przyjaciela. Zagryzłem dolną wargę i nerwowo nabierałem i wypuszczałem powietrze z płuc.

— Natsu? – na dźwięk jego głosu, podskoczyłem na krześle, które zajmowałem. Z wahaniem uniosłem głowę i spojrzałem na niego nieco przestraszony. Nie wiedziałem czego oczekiwać.

— Ta... – Odchrząknąłem, gdyż mój głos nie był tym, który znałem – totalnie zachrypnięty jak podczas przeziębienia – i podjąłem drugą próbę. – Tak, Happy? – tym razem poszło gładko, chociaż serce waliło mi jak młotem w oczekiwaniu na werdykt mojego jurora.

— Wiesz... – zaczął i przyłożył łapkę do brody, lekko się uśmiechając i uroczo mrużąc przy tym powieki. – Chciałbym ją zobaczyć – dokończył, a ja, słysząc to, rozdziawiłem usta i chwilę milczałem. Zamrugałem gwałtownie kilka razy i po chwilowym szoku, złączyłem wargi, które zacisnąłem w wąską kreskę. Nosem wypuściłem wstrzymywane powietrze, odczuwając niewysłowioną ulgę. Uniosłem prawy kącik ust, a po chwili wyszczerzyłem się do przyjaciela.

— Jasne! – krzyknąłem radośnie, unosząc ręce nad głowę, aby po chwili zastygnąć z prawą dłonią na karku. – Tylko wiesz, jest jeden problem – powiedziałem, a on spojrzał na mnie, przekrzywiając głowę. – Ja sam nie wiem kim ona jest. Nic o niej nie wiem.

— Ale jakoś się do niej zwracałeś, prawda?

— Happy? Czy ty na pewno słuchałeś uważnie tego, co mówiłem? – zapytałem z powątpiewaniem. Skinął twierdząco głową, a ja westchnąłem. – Dobra, raz jeszcze powiem: nie było okazji spytać jej o imię, bo zemdlała. Dotarło? – Ponowne skinięcie utwierdziło mnie w przekonaniu, że Happy, nareszcie!, zajarzył o co chodzi. – Gdy tylko się obudzi, porozmawiam z nią, a ty odpoczywaj. – Wstałem z krzesła i przykryłem go szczelnie kocem. Podałem mu lekarstwo i herbatę z sokiem malinowym, a gdy tylko odwróciłem się doń plecami, usłyszałem jego równy, lekko charczący oddech. Uśmiechnąłem się i spojrzałem ponad lewym ramieniem na śpiącego choruska. No serio, z nim jak z dzieckiem!

Stąpałem na palcach, by nie zbudzić kocura i jakąś godzinę później, skończyłem sprzątanie. Zmęczony, ale bardzo z siebie zadowolony, rozejrzałem się po parterze. Lśnił czystością i pachniał świeżością, o którą nigdy nie posądziłbym tego zagraconego chlewu. Zdjąłem kunsztowny, różowy fartuszek, przyozdobiony maślanymi i czekoladowymi muffinkami, umyłem dłonie i skierowałem swoje kroki na piętro. Gdy znalazłem się przed drzwiami sypialni, ostrożnie nacisnąłem klamkę i otworzyłem je. W pokoju panował półmrok, idealny do wypoczynku. Spojrzałem na łóżko i spostrzegłem, że dziewczyna nie śpi. Siedziała na materacu i rozglądała się nerwowo wokół siebie. Gdy postawiłem stopę wewnątrz pomieszczenia, przeniosła spłoszony wzrok na mnie. Uniosłem prawą rękę, by dać jej do zrozumienia, że mam pokojowe zamiary i zamknąłem drzwi.

— Cze... – nim zdążyłem dokończyć, wcięła mi się w słowo.

— Kim jesteś? Co to za miejsce? Czego ode mnie chcesz? – gdy to usłyszałem, stanąłem jak wryty w połowie drogi między drzwiami a łóżkiem i patrzyłem na nią, zawzięcie mrugając powiekami. Jej były zmrużone jak u dzikiego kota, chociaż mi raczej przypominała słodką kocicę, którą można dyscyplinować i... ale się zagalopowałem! Wybaczcie!

Gdy między mrugnięciami uchwyciłem wyraz jej twarzy, byłem zaskoczony. Ułożenie powiek wyraźnie się zmieniło – były teraz szeroko rozwarte, a źrenice dziewczyny zmniejszyły się do minimum. Na dodatek usta lekko się uchyliły, zupełnie jak w niemym krzyku, a z nich wydobyło się zdanie, wypowiedziane mocnym, ale lekko drżącym głosem:

— Jeśli porwałeś mnie dla okupu, wiedz, że nic nie dostaniesz! – teraz to zbaraniałem do reszty! Naprawdę!

— Że co?! – powiedziałem na głos. – Nie bardzo rozumiem o czym mówisz, ale widocznie coś ci się pomieszało – na moje słowa zrobiła buzię w ciup, nadęła policzki i uroczo się zaczerwieniła, opuszczając głowę. Och! Jak ładnie wyglądała! Aż wstrzymałem oddech przypatrując się jej twarzy, którą teraz zakrywały długie włosy. Widocznie rozpuściła je, gdyż opadały na jej lica złotą kaskadą. No, może nie do końca złotą – w końcu umazane były błotem.

Jak w transie ruszyłem w jej stronę, ale gdy tylko podniosła głowę, zatrzymałem się w pół kroku, w bardzo dziwnej pozycji – wyglądałem jak złodziej skradający się do łoża gospodarza, w celu podcięcia mu gardła.

— Czego chcesz? – zapytała oschle, a mnie aż ciarki, wyjątkowo przyjemne, przebiegły po plecach, gdy jej ton dotarł do moich uszu – co ja, jakiś masochista? Nieważne. Popatrzyłem w jej twarz. Brwi miała zmarszczone, przez co na czole zrobiła jej się pionowa bruzda, usta zacisnęła w wąską kreskę, a jej oczy ciskały gromy. Przełknąłem głośno ślinę, a gdy przymknęła powieki, stanąłem prosto. Głupio było mi w tej pozie „na złodzieja". Serio.

Gdy otworzyła oczy, jej spojrzenie złagodniało. Przypatrzyła się sobie i spąsowiała. No cóż, cała pościel była zabrudzona zaschniętym błotem, które sypało się z jej ciała przy każdym ruchu.

— Przepraszam, ale chciałabym już iść – powiedziała ni z tego, ni z owego. Wybałuszyłem oczy, nie bardzo wiedząc, co robić. Przecież była kontuzjowana! I na pewno przed czymś, albo kimś, uciekała.

— Ale... – zacząłem i na tym pozostańmy.

— Przepraszam za kłopot, który sprawiłam i za zabrudzenie łóżka – szeptała, a na jej twarzy, z każdym wypowiedzianym słowem, wykwitał czerwieńszy rumieniec. Uśmiechnąłem się mimo woli.

— Nic nie szkodzi – na dźwięk mojego głosu, spojrzała na mnie niepewnie tymi wielkimi, orzechowymi oczami, które wyzierały spomiędzy złotych kosmyków. Znów opuściła głowę. Już wiedziałem, że tego nie lubię.

— Ja posprzątam. Wszystko wypiorę i wysuszę.

Opuściła nogi na podłogę i nim zareagowałem, wstała. Syknęła, a jej ciało zaczęło niebezpiecznie zbliżać się do podłogi. Jednym susem znalazłem się przy niej i chwyciłem ją w ramiona. Oparła mi dłonie na piersi, a wtedy wyprostowałem się i wziąłem ją na ręce.

— N-n-n-n-nie trzeba! – zająknęła się, wymachując rękami, jakby chciała mnie odepchnąć, ale nie była pewna czy powinna.

— Spokojnie. To ja cię tutaj przyniosłem i ułożyłem – powiedziałem, patrząc w jej płochliwe oczy. Uśmiechnąłem się, by załagodzić sytuację, ale dziewczyna znów opuściła głowę. Zmarszczyłem brwi, bo było to co najmniej dziwne, ale nie skomentowałem jej zachowania ani słowem. – Chcesz się wykąpać? – zapytałem. Momentalnie uniosła głowę i spojrzała na mnie. Wiedziałem, o co mnie podejrzewa. – Spokojnie, nie będę twoją asystą. – Wyszczerzyłem się do niej, na co lekko się zarumieniła. No weźcie, to było słodkie ponad wszelką miarę!

— Dobrze – szepnęła i zacisnęła prawą dłoń na mojej kamizelce. Usłyszawszy jej zgodę, ruszyłem w stronę łazienki, do której prowadziły drzwi, znajdujące się w sypialni, ale stanąłem w pół kroku. Przecież nie sprzątałem tam od kilku dobrych miesięcy! Załamany, zacząłem się głowić co dalej, aż oprzytomniałem. Przecież na parterze była druga łazienka! Co ja taki dziwny? To chyba przez dotyk tego ciepłego, miękkiego, kobiecego ciała, mieszało mi się w głowie.

W ciszy skierowałem się do drzwi, które otworzyłem stopą, a później zszedłem na parter i ruszyłem w stronę łazienki. Nasłuchiwałem czy Happy śpi, a słysząc jego głośne chrapanie, odetchnąłem z ulgą.

Gdy znaleźliśmy się w łazience, usadziłem dziewczynę na niewysokim krześle i nalałem wody do wanny. Po chwili wnętrze pomieszczenia wypełniła para i zapach olejku pomarańczowego, który dodałem do gorącej cieczy.

— Tutaj – wskazałem wieszak nieopodal wanny – masz czyste ręczniki, tu – teraz palec pokazał buteleczki różnej wielkości – szampony, płyny i wszelkiej maści kosmetyki. Nie krępuj się i używaj, których ci się żywnie podoba – zakończyłem i uśmiechnąłem się. Kiwnęła głową na znak, że rozumie, a po chwili otrząsnęła się, jakby coś do niej dotarło.

— A co założę po kąpieli? – zapytała i poczęła rozglądać się wokół siebie. Głupi ja! Przecież jej torbę, którą też zabrałem z miejsca kontuzji, postawiłem zaraz przy drzwiach wyjściowych. Podrapałem się w tył głowy, zaszokowany swoim roztargnieniem. No co prawda od zawsze taki byłem, ale nigdy aż tak. To na bank jej wpływ!

— Zaraz przyniosę twoją torbę. Mam nadzieję, że chociaż część ubrań jest czysta, pomimo lądowania w błocie.

— Ach – szepnęła tylko. – Dobrze – dodała, a ja opuściłem łazienkę, by po chwili wrócić z jej rzeczami.

— Dasz sobie radę? – zapytałem, gdy przeszukiwała swój bagaż w poszukiwaniu czystych rzeczy. Skinęła nieznacznie głową, co sprawiło mi niewysłowioną ulgę. – W takim razie zostawiam cię. Jakbyś czegoś potrzebowała, krzycz. – Ponownie kiwnęła głową, mając dłonie zanurzone we wnętrzu przepastnej, jak się okazało, torby, czyli wcale mnie nie słuchała. Mimo to opuściłem pomieszczenie i dokładnie zamknąłem za sobą drzwi, rzucając jej wcześniej ostatnie zatroskane spojrzenie. Pomimo błotnej maski, która zdobiła jej ciało, wciąż była śliczna jak z obrazka. Westchnąłem z rezygnacją i oparłem się plecami o drzwi od łazienki. Pomyślałem, że przydałoby się zmienić pościel na czystą, bo przecież w takim stanie nie puszczę jej do domu, dlatego oderwałem się od drewnianych wrót i ruszyłem na piętro.


~~~~*~~~~


Otworzyłem drzwi lodówki i długo studiowałem jej zawartość. Z nietęgą miną wyjąłem z niej wszystko, co nadawało się do jedzenia, a w zasadzie co mogłem podać mojemu gościowi. Właśnie przeklinałem dzień, w którym stwierdziłem, że nie muszę się uczyć gotować. Cholera! Co prawda z krojeniem nie miałem najmniejszego problemu, dlatego warzywa, owoce i mięso w zgrabny lub mniej zgrabny sposób, wylądowało na talerzach i półmiskach. Patrząc na zastawiony stół, ze zgrozą myślałem, że tak oto wygląda szczyt moich możliwości, jeśli idzie o rozmieszczenie naczyń i przyrządów, koniecznych do spożycia posiłku. Przygotowane przeze mnie jadło idealnie pasowałoby na kolację, a że teraz mieliśmy porę obiadową, była to totalna klapa. Nikt nie musiał mi tego uświadamiać... Podrapałem się w tył głowy i sięgnąłem po kobiałkę z jajkami, którą postawiłem na blacie nieopodal lakrymy gazowej. Obok pojemnika z kurzymi tworami, znalazła się patelnia, masło i przyprawy, które obdarzyłem uważnym spojrzeniem. Chwyciłem w dłoń jedno jajko i długo mu się przyglądałem, zupełnie jakbym chciał przejrzeć je na wylot.

— Gdybym umiał zrobić zjadliwą jajecznicę... – pomyślałem na głos i przymknąłem powieki, ciężko wzdychając.

— Może ci pomogę? – usłyszałem za plecami i gwałtownie się odwróciłem, a wtedy trzymane przeze mnie w prawej dłoni jajko, którego środek miał zagościć na patelni, wysunęło się z palców i z dziwnym plaśnięciem uderzyło o podłogę, roztrzaskując się w drobny mak. No może nie do końca, ale wiecie o czym mówię. Zastygłem w dziwnej pozie, gdyż chciałem je schwycić w locie, ale totalnie mi nie wyszło.

W obciachowym fartuszku, z przerażeniem na twarzy i podciekającym mi pod kapcie lepkim białkiem, stałem jak sierota, czując, że moje policzki pąsowieją.

— Ojej! – zmartwiła się Przyczyna Mojej Ślamazarności, zakrywając usta prawą dłonią. Rozbite jajko straciło całą moją uwagę, na rzecz Błotnej Panny. Dopiero teraz dokładnie się jej przyjrzałem: po kąpieli wyglądała świeżo i jeszcze piękniej niż rankiem, jej skóra była iście perłowa i przypominała mi księżyc w pełni, a uśmiech, który zagościł na jej uwolnionych od zapory ustach, stworzony został przez pełne, malinowe wargi, które, o zgrozo!, nagle zapragnąłem pocałować. Pod białym T-shirtem rysowały się duże, kształtne piersi, a na biodrach znalazła się, sięgająca połowy ud, plisowana spódniczka w odcieniu borda połączonego z fioletem. Tak, wyraźnie to widziałem. Tak dla waszej informacji – nie jestem daltonistą. Uda dziewczyny były idealnie krągłe, a kształtne łydki napinały się co chwilę z wysiłku. Widać, że ciężko było jej stać. Gdy tak bez słowa się jej przyglądałem, mój wzrok padł na jej prawą kostkę, co było dla mnie jak kubeł zimnej wody. W jednej chwili ruszyłem w jej stronę, a zrobiłem to tak gwałtownie i niezgrabnie, że poślizgnąłem się na rozbitym jajku i zamiast z gracją podać jej dłoń i pomóc usiąść na jednym z czterech krzeseł, stojących wokół stołu, wylądowałem na brzuchu, mając po chwili przed oczami palce jej małych stópek. Wydałem z siebie głuchy odgłos, po czym stęknąłem, zaciskając powieki i ściągając brwi. Kurde! Dawno nie miałem takiego pecha jak dzisiaj! Gdy poczułem dłoń na włosach, uniosłem jedną powiekę i spojrzałem w górę. Błotna Panna pochyliła się w moją stronę i, z troską w oczach, przyglądała się mojej rozłożonej na twardej podłodze sylwetce. Ten orzeł był epicki, ale swoją drogą żałosny... Poczułem, że się rumienię, ale jej dotyk był tak przyjemny, że jakoś specjalnie mi to nie przeszkadzało.

— Przepraszam. Nie zrobiłeś sobie krzywdy? – zapytała, a ja gwałtownie się podniosłem. Nawet w tym różowym, mocno obciachowym fartuszku, chciałem pokazać się jej jako samiec alfa.

Przez moją temperamentną reakcję, jej dłoń opuściła moją czuprynę, a ona zachwiała się i, z przerażeniem rysującym się w oczach, poczęła się przewracać. Wszystko widziałem jak na filmie slow-motion: jej rozszerzające się z niedowierzania powieki, które po chwili się zamknęły, jej młócące powietrze ręce i przechylające się w tył ciało. W jednej chwili, otwierając usta w niemym krzyku, ruszyłem się z miejsca, chwyciłem ją za ramiona i zamknąłem w ciasnym uścisku, unosząc ją nad ziemią i obracając się w powietrzu tak, że to ja wylądowałem na plecach, amortyzując upadek. Zaparło mi dech, a w kręgosłupie coś chrupnęło. Huk, jaki rozległ się po moim spotkaniu z podłogą, obudziłby zmarłego, dlatego nie zdziwiło mnie łupnięcie, które usłyszałem nieopodal. Chwilę później wszystko spowiła ciemność.


~~~~*~~~~


Moje powieki zadrżały i uniosły się, a wtedy oślepiło mnie ostre światło. Czułem mocne dudnienie w głowie i ból każdej kości. Miałem zesztywniałe ciało, a zimno bijące od podłogi, było dokuczliwe nawet dla mnie, Maga Ognia. Stęknąłem i chciałem się unieść, ale gdy poczułem przyjemnie miękki ciężar na ciele, zaniechałem próby i spuściłem wzrok, nieco zezując. Moje ciemnozielone tęczówki skrzyżowały spojrzenie z wielkimi, orzechowymi oczami, które z przestrachem mi się przyglądały. Właśnie odkryłem, że trzymam ciało dziewczyny w kleszczowym uścisku, który – tego byłem pewien – utrudniał jej oddychanie. Pomimo tępego pulsowania w potylicy, domyśliłem się tego i rozluźniłem nieco ramiona, a wtedy ona głęboko odetchnęła, wbijając mi biust w okolice ostatnich żeber. Zamknąłem oczy i odchyliłem głowę, kładąc ją na zimnej posadzce. Czułem, że dziewczyna wstrzymuje oddech, ale szczęśliwy, że chłód nieco zmniejszył potworny, rozdzierający trzewia ból, odsunąłem od siebie tę myśl.

— Czy... – usłyszałem głos cichszy od szeptu. – Czy zrobiłeś sobie krzywdę? – Serio? Drugi raz w ciągu jednego dnia zadaje mi to samo pytanie!

Gwałtownie uniosłem powieki i spojrzałem w jej oczy, a ona aż cofnęła głowę, wyginając szyję maksymalnie w tył. Jej ciało zadrżało ze strachu, a przynajmniej ja tak to czułem. Spostrzegłem, że jej źrenice zmniejszyły swoją średnicę, dlatego przywołałem na twarz delikatny uśmiech, a moje spojrzenie złagodniało.

— Spoko luzik. Jakoś się pozbieram – powiedziałem pogodnie, ale z każdym wypowiadanym słowem czułem rozdzierający ból w płucach i plecach w odcinku piersiowym. Odetchnąłem głęboko, przymykając oczy i przygarniając dziewczynę mocniej do siebie. Jej drobne dłonie spoczęły na mojej szerokiej piersi, a czoło oparło się na środku mostka. Jedna z jej nóg znajdowała się między moimi kolanami, a druga, prawa, leżała centralnie na mojej lewej. Do takiego ułożenia musiała ją zmusić kontuzjowana kostka.

— A ty? – szepnąłem, nie otwierając oczu. Usłyszałem, że wciągnęła nieco powietrza do płuc, drgnąwszy z zaskoczenia. Chyba nie wiedziała, o co pytam. – Jak ty się czujesz? – ponowiłem pytanie, unosząc powieki i tonąc w tych jej orzechowych oczach. – Zrobiłaś sobie coś podczas upadku? – mój głos wyrażał troskę, która ją zawstydziła. Widziałem to po jej policzkach, które były teraz czerwone jak dojrzałe pomidory.

— Ja... – zaczęła, ale nie pozwolono jej skończyć.

— Natsu?! – usłyszałem znajomy głos. – Co ty robisz?! – piskliwie zapytał Happy, który jakoś doczołgał się do aneksu kuchennego. Spojrzałem na niego i wiedziałem, że dotarcie tutaj kosztowało go wiele wysiłku. Ocierał pot z czoła, ale całkiem przytomnie przyglądał się naszej tulącej się dwójce. Poprawka, to ja tuliłem Błotną Pannę.

Kocur otaksował mnie od góry do dołu, a jego oczy, im niżej się zapuszczały, rozszerzały się z każdą chwilą coraz bardziej. Widziałem jak ciężko przełyka ślinę, zupełnie jakby przeszkodził nam w czymś, hmm, zostańmy przy „w czymś". A później się zaczęło.

— Natsu! Puść ją! Ty zboczeńcu! Przecież może oskarżyć cię o molestowanie, a wtedy Mistrz na pewno skopie ci tyłek! – wrzeszczał jak opętany, trzymając się łapkami za głowę i biegając w kółko nieopodal mnie i dziewczyny. Czyżby mu się polepszyło?

Słuchając jego wynurzeń, rozszerzyłem z niedowierzaniem oczy i gwałtownie zwróciłem głowę w stronę Błotnej Panny, która z podobnym szokiem przypatrywała się Happy'emu. Nie wiem, co bardziej ją zaskoczyło, czy to, że kot mówił, czy to, co mówił, czy to, że był niebieski. Gdy spojrzała na mnie, spąsowiałem. Chciałem coś powiedzieć, ale nawet, gdybym w tej chwili zjadł słownik, nie potrafiłbym znaleźć odpowiednich wyrażeń. Zamiast tego, wypuściłem przez nos powietrze i patrzyłem na nią bez mrugnięcia. Gdy oparła czoło o moją klatkę piersiową i zakryła głowę ramionami, zdębiałem. Widziałem jedynie jej uszy, który były potwornie czerwone, zupełnie jak oblane wrzątkiem.

Zadrżała, kiedy odchrząknąłem i nieco rozsunęła ramiona, by łypnąć na mniej jednym, mocno rozszerzonym okiem.

— No tego... – zacząłem bez sensu, ale ktoś – wiecie kto – bezczelnie mi przerwał.

— Natsu, ty kryminalisto... – wyszeptał mój przyjaciel. Gdy spojrzałem w jego stronę, zauważyłem, że klęczy, trzyma obułap głowę i kręci nią z niedowierzaniem, patrząc pustym wzrokiem w podłogę przed sobą. Pacnąłem się otwartą dłonią w czoło i zarechotałem, by po chwili śmiać się w głos. Miałem gdzieś to, co sobie pomyśli o mnie Błotna Panna. Ba! Dla mnie byłoby chyba lepiej, gdyby uznała mnie za wariata i opuściła mój dom, nim zabiję się na śmierć przez pecha, który zaczął mnie prześladować, od czasu naszego pierwszego spotkania. Całe moje ciało trzęsło się z wesołości, która mnie ogarnęła. Chwilę później mój chichot uspokoił się. Wierzchem dłoni, którą trzymałem na twarzy, starłem płynące z oczu łzy i spojrzałem na dziewczynę, która przyglądała mi się w osłupieniu. Uroczo zagryzała dolną wargę, a oczy otworzyła tak szeroko, że górne rzęsy dotykały brwi.

Nie bardzo wiedząc co robię, chwyciłem ją za brodę i przysunąłem swoją twarz do jej oblicza.

— Śliczna jesteś – szepnąłem, na co spąsowiała i opuściła wzrok. Zabrałem dłoń i spojrzałem na Happy'ego, który zatrzymał się z jedną tylną łapą w górze i mrugał zawzięcie, patrząc na mnie z rozdziawionym pyszczkiem. Wyszczerzyłem się do niego i powoli uniosłem do siadu, dbając, by Błotna Panna nie dotknęła zimnej podłogi. Plecy mnie zapiekły, kręgosłup zagrzechotał, a oddech zaległ mi w płucach, gdy walczyłem z bólem. Nie pozwoliłem sobie na żaden jęk, czy grymas, zdradzający stan mojego ducha. Nie chciałem, by to zauważyła i czuła się winna. Usadziłem ją sobie na udach i podtrzymałem plecy, podczas gdy ona wciąż chowała swoją twarz w dłoniach. Chwyciłem delikatnie za prawy nadgarstek i stanowczo odciągnąłem rękę, którą położyłem jej na udach. To samo zrobiłem z lewą ręką, a gdy zobaczyłem jej twarz, naturalnie całą czerwoną, westchnąłem głośno.

— Happy – zwróciłem się do przyjaciela i spojrzałem na niego z udręką. Zatrzymał zmartwiony wzrok na mojej twarzy. – Nikt tu nikogo nie molestuje, ale wszystko wytłumaczę ci później. – Przymknąłem powieki, przyłożyłem dłoń do czoła i potarłem nią skórę w tym miejscu, usiłując pozbyć się bólu, który wrócił nową falą. – Teraz wracaj na hamak, okryj się kocem i kuruj. Jak uda mi się zrobić coś jadalnego, przyniosę ci, dobrze? – zapytałem, zabierając dłoń z czoła, ale ze strony kota nie było żadnej reakcji. Spostrzegłem, że zamiast na mnie, gapi się na blondynkę, która siedzi mi na kolanach. Poszedłem za jego wzrokiem, a wtedy ujrzałem wpatrzone w siebie orzechowe oczy. Odległość między naszymi twarzami wydała mi się zbyt mała, dlatego nieco cofnąłem głowę. Jej twarz oblała się pąsem, swoją drogą coś często jej się to zdarzało, dlatego opuściła głowę, a wtedy włosy opadły złotą kaskadą na przód jej ciała, łaskocząc przy okazji moje ramię. Na migi pokazałem Happy'emu, żeby opuścił aneks, co niechętnie uczynił, i ponownie przeniosłem wzrok na dziewczynę. Odchrząknąłem, na co poderwała głowę i spojrzała mi w twarz. Kilka blond pasm zasłaniało jej oczy, dlatego delikatnie założyłem je za jej uszy, zaskoczony tym, że tak szybko wyschły. Z niemałym szokiem skonstatowałem, że z żadną dziewczyną nie spoufaliłem się tak jak z nią w tej chwili i to po tak krótkiej znajomości. Przerażony tą myślą, szybko cofnąłem rękę. Uchwyciłem jej rozżalone spojrzenie i zastygłem z dłonią nieopodal jej ucha.

— Lucy – szepnęła, a ja zamrugałem kilka razy powiekami, potrząsając przy okazji głową. Widząc moją, zapewne totalnie kretyńską, minę, uśmiechnęła się, aż w jej policzkach ukazały się urocze jak ona sama dołeczki, i ponownie odezwała tym swoim melodyjnym głosem: – Mam na imię Lucy. – Wyciągnęła w moją stronę prawą dłoń, którą uścisnąłem. Dotyk jej skóry nie różnił się od tego z rana, a ja jak w transie trzymałem podaną kończynę, gładząc jej wierzch kciukiem. – Miło mi poznać – dodała, patrząc na mnie roziskrzonymi oczami.

— Taa... – powiedziałem tylko, ale widząc jej szeroki uśmiech i słysząc cichy chichot, potrząsnąłem głową i zreflektowałem się. – Mi także. Jestem Natsu Dragneel.

— Natsu Dragneel – powtórzyła, spoglądając w sufit. Później gwałtownie przeniosła wzrok na mnie i znowu się uśmiechnęła. – Ładnie. Ja mam na nazwisko Heartfilia – powiedziała jakby z obawą, której nie rozumiałem. Przypomniawszy sobie, że mówiła wcześniej coś o okupie, postawiłem sobie za punkt honoru wypytać w Gildii, czy je kojarzą.

— Bardzo ładnie, panienko – powiedziałem i wyszczerzyłem się do niej. Spojrzałem na jej twarz, przez którą przemknął cień i, domyśliwszy się wszystkiego, przeniosłem wzrok na jej kostkę. Była bardziej czerwona niż godzinę temu, dlatego przeraziłem się nie na żarty. – Dobra, wstajemy! Trzeba zająć się twoją kostką. – Wolną rękę włożyłem pod jej kolana i powoli się uniosłem. Objęła moją szyję ramionami, a gdy się poruszyła, rozsiała wokół siebie słodki zapach truskawek, który wręcz mnie odurzył. Mając pod nosem czubek jej głowy, głęboko odetchnąłem. Ach! Pachniała cudownie! Ciekawe jak smakowały jej usta... Gdy tylko o tym pomyślałem, spojrzałem na jej wargi, doskonale teraz widoczne, bo patrzyła przed siebie. Gdy lekko je rozchyliła, oblizałem swoje i przełknąłem ślinę. To nie było normalne! Zagryzłem zęby i dziarsko, a przynajmniej prawie, ruszyłem przed siebie. Tyłek bolał mnie niemiłosiernie, plecy piekły żywym ogniem, a głowa pulsowała tępym bólem.

Usadziłem dziewczynę na krześle, a gdy zabrała ręce, znów poczułem ten upajający zapach. Pomyślałem, że od dzisiaj truskawki będą moimi ulubionymi owocami. Kucnąłem przed nią i uniosłem głowę, łącząc z nią spojrzenie. Na moje nieme pytanie, skinęła głową i uniosła nogę, a jej stopa znalazła się na wysokości mojej klatki piersiowej. Schwyciłem ją delikatnie w dłonie, na co drgnęła. Miałem wrażenie, że tak wygląda poważne flirtowanie, chociaż nie to powinienem mieć teraz w głowie. Jedną dłoń umieściłem pod podbiciem, a drugą, patrząc jej w oczy, powoli i delikatnie przesuwałem w górę, aż dotarłem do kontuzjowanego stawu. Gdy dotknąłem zaczerwienionego miejsca, syknęła i zagryzła dolną wargę, a w kącikach jej oczu pojawiły się łzy, które spłynęły po policzkach, gdy zamknęła powieki. Dłoń z kostki przeniosłem na jej twarz i otarłem mokre ślady. Gdy poczuła mój dotyk, uniosła powieki i zarumieniła się. O matko! Była taka urocza, że aż zapragnąłem ją pocałować. Dzisiaj zaskakiwałem samego siebie. Nigdy wcześniej moim sercem nie targały podobne uczucia i rozterki, a nim spostrzegłem, co robię, delikatnie postawiłem jej stopę na podłodze, obiema dłońmi schwyciłem jej twarz i nachyliłem się nad nią. Patrzyłem w te jej piękne oczy, w których zdawałem się tonąć, i byłem coraz bliżej jej twarzy. Nie napotykając na opór, pogładziłem jej dolną wargę lewym kciukiem, by po chwili złączyć nasze usta w delikatnym, jak muśnięcie skrzydeł motyla, pocałunku. Z przyjemności, czując słodycz nie do opisania, przymknąłem oczy. Jej drobne dłonie dotknęły mojej klatki piersiowej, ale nie po to, by mnie odepchnąć. Pogładziła mój tors, odziany w beznadziejny różowy fartuszek, i przeniosła ręce wyżej, na szyję, którą po chwili ściśle objęła. Nasze ciała złączyły się ze sobą, niemal stając się jednością. Zabrałem dłonie z jej twarzy, by objąć ją i mocno do siebie przytulić. Jej plecy były gładkie, przyjemnie ciepłe i bardzo mięciutkie. Gdy delikatne muskanie przestało mi wystarczać, począłem miażdżyć jej wargi swoimi, a gdy z jej ust wyrwało się westchnienie, wsunąłem w ich wnętrze język. Skąd ja wiedziałem, że sprawi to przyjemność nam obojgu? Nieważne! Najważniejsze było to, że czułem się teraz odurzony i pragnąłem więcej. Niestety mój wyczulony słuch zadziałał bezbłędnie i wiedziałem, że ktoś za chwilę zapuka do drzwi. Powoli i z niechęci, odsunąłem się od dziewczyny, która z niemym pytaniem w oczach spoglądała na mnie. Jej uroczo zaczerwienione policzki, błyszczące oczy i nabrzmiałe wargi mówiły o tym, że miała mi za złe zaprzestanie przyjemnego procederu całowania. Pogładziłem kciukiem jej brodę, nachyliłem się i ostatni raz musnąłem jej usta.

— Przepraszam, ale ktoś za chwilę nas odwiedzi – wraz z moim ostatnim słowem, rozległo się pukanie do drzwi, po którym ktoś wywołał moje imię. Westchnąłem ciężko i powłócząc nogami, ruszyłem otworzyć. Spojrzałem ponad lewym ramieniem na dziewczynę siedzącą na krześle przy stole, która wyglądała na zaskoczoną, i szepnąłem: – Zaraz wracam. Nigdzie nie uciekaj. – Uśmiechnąłem się, widząc jej bijące czerwienią policzki i z impetem otworzyłem drzwi, za którymi stała... – Lisanna? Co się stało? – zapytałem i przepuściłem ją w drzwiach, gdyż od razu wparowała do środka.

— Natsu, co się z tobą dzieje? – odpowiedziała pytaniem, krzyżując ramiona na piersiach. Potarłem twarz dłonią, którą później przeczesałem włosy.

— Lisanna, o co ci chodzi? – zapytałem, patrząc na nią przez rozcapierzone palce.

— Miałeś być w Gildii. Tak się umawialiśmy. – Dobra, była moją przyjaciółką, ale jak się na coś uparła, nie można było się sprzeciwić. I tak było w tym przypadku.

— Lis, przecież ci mówiłem, że dopóki Happy nie wyzdrowieje, nie pójdę z tobą na żadną misję. Nie słuchałaś mnie wtedy? – spojrzałem na nią uważnie. Zrobiła buzię w ciup i poczęła tupać prawą stopą.

— No mówiłeś! Ale myślałam, że Happy prędzej się pozbiera. – Opadła na krzesło stojące w przedsionku i patrzyła na mnie z miną cierpiącego kotka. Spojrzawszy na nią po raz kolejny po przetarciu dłonią twarzy, doznałem olśnienia.

— Dobrze, że jesteś! – zakrzyknąłem, na co podskoczyła na krześle.

— Nie krzycz tak! Głowa mi pęka!

— Lis, umiesz gotować, prawda? – zapytałem. Gdy skinęła głową, pogratulowałem sobie pomysłowości i wyszczerzyłem się. – To chodź do kuchni. – Pociągnąłem ją za rękę, by wstała z krzesła, co w końcu z ociąganiem zrobiła.

— Zaganiasz mnie do garów, a nawet nie jesteśmy parą – powiedziała z przekąsem.

— Ale jesteśmy przyjaciółmi – odparowałem, ucinając dyskusję. Złowiłem jeszcze jeden ciup i obrażone spojrzenie, ale nie robiło to na mnie wrażenia. – Słuchaj, mam gościa, a muszę wyjść po znachorkę. Dotrzymasz mu towarzystwa i zrobisz jajecznicę? – zapytałem, ładnie się uśmiechając, a gdy zauważyłem jej pełen uwielbienia wzrok, od razu wiedziałem, że odniosłem zwycięstwo. Pogratulowałem sobie umiejętności aktorskich, no bo kto powiedział, że tylko kobiety mogą manipulować mężczyznami? Właśnie.

— W porządku, ale pójdziesz ze mną na misję, dobrze?

— Jeśli jakaś mnie zainteresuje to tak – wybrnąłem z kiepskiej sytuacji.

Westchnęła z rezygnacją i ruszyła do aneksu, a tam stanęła jak wryta. Zatrzymałem się tuż za nią i ponad jej głową puściłem oczko do Lucy. Uśmiechnęła się szeroko.

— Natsu. N-n-nie mówiłeś, że twój gość to kobieta.

— Naprawdę? – udałem szczerze zdziwionego. – Och, ja niewychowany! W takim razie wybacz. – Minąłem ją, stanąłem obok Lucy, zdjąłem z siebie idiotyczny fartuszek i rozpocząłem prezentację: – Lucy, poznaj Lisannę, moją przyjaciółkę, którą znam od dziecka, i członka Gildii, do której należę. Lisanno, oto Lucy, którą dzisiaj rano znalazłem w błotnej kałuży i uratowałem przed nieszczęsnym losem, który na pewno miał być jej udziałem. – Zakończywszy prezentację, spojrzałem na dziewczyny. Blondynka wciąż delikatnie się uśmiechała i przyglądała Lisannie, która z kolei zastygła bez ruchu i zawzięcie mrugała. – Lisanno? – szepnąłem, wyrywając ją tym samym z transu.

— Ach, tak. – Potrząsnęła głową. – Lisanna Strauss jestem – rzekła i wyciągnęła dłoń w stronę Lucy, uśmiechając się szeroko. – Miło mi poznać.

— Lucy Hea... po prostu Lucy – powiedziała i odwzajemniła uścisk. Odetchnąłem z ulgą, bo wyglądało na to, że dziewczyny się dogadają. Przyjrzałem się uważnie blondynce, bo zacięcie się przy podawaniu nazwiska wydało mi się nad wyraz dziwne.

Gdy spostrzegłem, że serdecznie uśmiechają się do siebie, przestałem sobie zaprzątać głowę wcześniejszym zachowaniem Błotnej Panny.

— Lisanno, muszę iść do Polryusici, dlatego bardzo cię proszę, zajmij się Lucy i gotowaniem. Postaram się wrócić jak najszybciej. Ale najpierw... – dodałem i otworzyłem zamrażarkę, z której wyjąłem lód. Owinąłem go w ręcznik i położyłem na kostce dziewczyny, której noga spoczywała już na krześle. Widać, poradziła sobie. Skrzyżowałem z nią spojrzenie i uśmiechnąłem się krzepiąco. Wyprostowałem się. – Lisanno, mogę na ciebie liczyć, prawda? – zapytałem, na co tylko skinęła głową.

— Idź po medyka, bo widzę, że skręcenie jest paskudne – mówiąc to, skrzywiła się i lekko wzdrygnęła.

— Dzięki! Jesteś wspaniałą przyjaciółką! – zakrzyknąłem. – Będę za pół godziny czy coś koło tego!

Wybiegłem z domu lżejszy o kilka zmartwień i bogatszy o wiele doświadczeń.


~~~~*~~~~


Gdy wróciłem do chatki, pierwszym, co usłyszałem, był radosny śmiech dochodzący z kuchni. Pokrzepiony takim obrotem spraw, odetchnąłem głęboko, a czując smakowity zapach, od razu skierowałem się w tamtą stronę. W drodze do aneksu uchwyciłem jeszcze pytające spojrzenie Happy'ego, dlatego czym prędzej wparowałem do oazy noży i talerzy, przywitałem się z dziewczynami, podziękowałem Lisannie i porwałem porcję jajecznicy, którą nakarmiłem niebieskiego kota. W trakcie posiłku streściłem mu wszystko, co wydarzyło się od rana, a z każdym moim słowem jego oczy robiły się większe. Sam, opowiadając historię od początku, nie bardzo wierzyłem, że to wszystko miało miejsce dzisiaj. No cóż, dzień obfitował w ciekawe wydarzenia, ale jeszcze się nie skończył. Znachorka zapowiedziała, że pojawi się za godzinę, bo musi przygotować specyfiki, które poda Happy'emu i którymi obłoży kostkę kontuzjowanej, dlatego cieszyłem się, że posprzątałem dom. Wstyd byłoby mi przyjąć ją we wcześniejszym chlewie.

Gdy trzy godziny później Lisanna opuściła mój dom, po moich wylewnych podziękowaniach, Happy spał, a Polryusika wróciła od siebie, usiadłem w kuchni naprzeciw dziewczyny, Błotnej Panny, od dzisiaj Lucy, mojej Lucy, a przynajmniej tak pozwalałem sobie myśleć, i patrzyłem na nią z uśmiechem. W ciągu wspomnianych trzech godzin dowiedzieliśmy się o sobie kilku rzeczy. Mianowicie, że byłem od niej starszy zaledwie o dwa lata, czyli liczyła sobie dziewiętnaście wiosen. Poznałem jej znak zodiaku, datę urodzenia, hobby. Powiedziała mi, że jest jedynaczką, ale gdy zapytałem o rodziców, nabrała wody w usta. Postanowiłem nie męczyć jej wścibskimi pytaniami. W końcu znaliśmy się zaledwie od kilku godzin i nie mogła mi w pełni zaufać, co było zrozumiałe, ale właśnie tego najbardziej pragnąłem. Gdy jej oczy zrobiły się senne i powoli zamykały, wziąłem ją na ręce i zaniosłem do sypialni na piętro. Ułożyłem na materacu odzianym w świeże prześcieradło i delikatnie przykryłem kocem, dbając, by usztywniona kostka zajmowała jeden poziom. Odwróciłem się do niej plecami i ruszyłem do wyjścia, ale poczuwszy delikatny dotyk palców na lewym nadgarstku, zatrzymałem się w miejscu i spojrzałem na dziewczynę skąpaną w księżycowym blasku. Patrzyła na mnie nieśmiało, czerwieniąc się lekko, a jej oczy błyszczały jak gwiazdy na niebie.

— Natsu – powiedziała to tak ładnie, tak miękko, że coś chwyciło mnie za serce. – Zostaniesz ze mną? Nie chcę zasypiać sama. – Dziwna prośba z ust poznanej kilka godzin wcześniej dziewczyny. A czym innym było całowanie? Właśnie. Zamiast prowadzić ze sobą wewnętrzny konflikt, skinąłem głową, obszedłem łóżko i położyłem się obok niej. Przytuliłem ją do siebie, wdychając truskawkowy zapach jej włosów i czując ciepło jej ciała. Chwilę później usłyszałem jej równy oddech, dlatego opuściłem sypialnię i udałem się na dach. Od kilku dni właśnie tam spędzałem noce. Dzisiaj miało być podobnie.


~~~~*~~~~


Minęły dwa miesiące od czasu dziwnych wydarzeń z Błotną Panną, która okazała się być Gwiezdnym Magiem, posiadającym wszystkie dwanaście Zodiakalnych Kluczy. Jednym zdaniem: była najsilniejszym Magiem Gwiezdnej Energii, jakiego kiedykolwiek było mi dane spotkać. Od czasu tamtego namiętnego pocałunku, więcej nie pozwoliłem sobie na taką poufałość, a i Lucy o nią nie zabiegała. Co prawda mieszkała u mnie, ale to dlatego, że tak było wygodnie, a poza tym za jej śniadania, obiady i kolacje, dałbym się żywcem obedrzeć ze skóry. Jej kontuzjowana kostka, dzięki zabiegom Porlyusici, wyleczyła się w ciągu tygodnia, a przeziębienie Happy'ego odpuściło po trzech dniach. Żyliśmy sobie we trójkę jak, i tutaj nie wyolbrzymiam, rodzina. Co prawda ja wraz z Exceedem spałem w hamaku, a Lucy na piętrze, ale nie przeszkadzało nam to spędzać razem wolnego czasu i chodzić na misje. Tak, Lucy dołączyła do Wróżek, które entuzjastycznie ją przyjęły. Jej prawą dłoń zdobił znak Gildii, mający kolor jasnego różu, który nieodzownie mi się z nią kojarzył. To chyba przez te truskawki, którymi zawsze pachniała. Zaprzyjaźniła się z Lisanną, Erzą, Mirą, Juvią, Levy, Wendy i innymi dziewczętami, należącymi do naszej wielkiej rodziny. Panowie też lubili jej towarzystwo, bo okazała się być niezwykle inteligentną i oczytaną osobą, potrafiącą rozwiązać każdą zagadkę logiczną, krzyżówkę, sudoku czy inny wymysł ludzi dbających o rozrywki obywateli. Zawsze wygrywała w szachy i warcaby, każda gra planszowa z góry rezerwowała dla niej pierwszą lokatę, wszystkie książki znała na pamięć i czytała szybciej nawet od Levy, która przed jej pojawieniem się wiodła prym w tej konkretnej dziedzinie.

Lucy Heartfilia – te dwa słowa kilkadziesiąt razy dziennie tłukły mi się w głowie, będąc najpiękniejszą znaną mi muzyką, której nigdy nie miałem dość. Samo patrzenie na ich nosicielkę, sprawiało mi niewysłowioną wręcz przyjemność, słuchanie jej głosu było czystą radością, a mieszkanie z nią pod jednym dachem – spełnieniem marzeń takiego faceta jak ja. Co tu dużo mówić? Wpadłem po uszy w sidła zwane „miłością". Pragnąłem mieć ją tylko dla siebie, ale nie w sposób egoistyczny, tylko partnerski. Chciałem założyć na serdeczny palec jej prawej dłoni złotą obrączkę, codziennie zasypiać i budzić się obok niej, mieć z nią śliczne dzieci, rozmawiać na jeszcze więcej tematów niż do tej pory, wpatrywać się w gwiazdy, siedząc na dachu naszej chatki, uprawiać warzywa w naszym ogrodzie czy po prostu tulić się i milczeć. Nie chciałem już by wszystko było „moje". Pragnąłem zamienić to na „nasze", na „wspólne". Oparłem prawy policzek na zwiniętej w pięść dłoni, której łokieć spoczywał na blacie baru, a przed nosem miałem do połowy pełny kufel piwa. Sączyłem je małymi łyczkami od ponad godziny, bo nie było za bardzo co robić, dlatego zwyczajnie grzecznie siedziałem. Nawet bić mi się nie chciało. Zresztą, nie było z kim. Gray ukrywał się gdzieś w mieście przed Juvią, Gajeel był na misji ze swoim Exceedem, a Elfman męsko zalecał się do Ever. No cóż, w zasadzie to pasowała mi ta cisza, bo mogłem bez przeszkód wgapiać się w Lucy, która tłumaczyła coś małej Wendy. Dowiedziałem się, że jest jej prywatną nauczycielką, co sprawiło, że byłem dumny jak paw i nosiłem głowę wysoko zadartą.

— Powiedz jej – moje rozmyślania przerwał głos należący do Miry, starszej siostry Lisanny i Elfmana.

Wyrwany z otępienia, spojrzałem na nią nieprzytomnie i zmarszczyłem brwi.

— O czym ty...? – zapytałem lekko rozmarzony.

— O Lucy. Powiedz jej, co czujesz – rzekła i uśmiechnęła się promiennie. Oho, chyba czas schować się przed Swatką Numer Jeden Gildii Fairy Tail.

— Ale ja wcale... – usiłowałem nieporadnie zaprzeczać, ale przy okazji spąsowiałem i wyglądałem teraz jak dojrzała piwonia. Mira tylko szerzej się uśmiechnęła i puściła mi oczko. Zrezygnowany, położyłem głowę na blacie baru i mruknąłem: – Aż tak to widać?

— Mhm. Ale tylko, jeśli ktoś zna się na rzeczy, dlatego się nie przejmuj. Inni nic nie wiedzą. No może poza Biscą i Alzakiem, ale w końcu oni mają pewne sprawy za sobą. – Oparłem brodę na blacie i spojrzałem na nią uważnie. – Natsu, będę trzymała za ciebie kciuki – szepnęła i ruszyła na salę z tacą pełną kufli po brzegi wypełnionych piwem, by zwinnie lawirować między podchmielonymi magami i stolikami, które zajmowali. Uśmiechnąłem się, dopiłem piwo i wstałem.

— Dzięki – szepnąłem na ucho białowłosej, gdy przechodziłem obok niej. W odpowiedzi uśmiechnęła się i uniosła prawy kciuk, życząc mi powodzenia.

Spojrzałem w stronę stolika, przy którym wcześniej przebywała Lucy i spostrzegłem, że jest sama. Siedziała z brodą opartą na splecionych palcach dłoni i wodziła znudzonym wzrokiem po sali. Zająłem miejsce naprzeciw niej, na co wyprostowała się, uśmiechnęła szeroko i lekko zaczerwieniła.

— Hej! – powiedziałem.

— Cześć – odparła i spojrzała w dół.

— Wiesz, chciałbym pogadać – rzekłem pogodnie i próbowałem nie pokazywać, jak bardzo zależy mi na tej rozmowie. Oparła łokcie o blat stołu, a dłonie ułożyła pod żuchwą, palcami sięgając policzków i wpatrywała się we mnie z uwagą. Po wcześniejszym zawstydzeniu nie było śladu.

— Słucham – powiedziała tylko, a ja zacząłem się bawić szalikiem, który niezmiennie, każdego dnia, szczelnie oplatał moją szyję.

— To jest... bardziej osobista sprawa, dlatego wolałbym porozmawiać o tym w domu. – Mówiąc „dom", miałem na myśli naszą chatkę. Lucy wyprostowała się i uważnie przyjrzała mojej twarzy, ale nie skomentowała moich słów. Kiwnęła tylko głową na znak aprobaty, by po chwili rzec:

— W sumie wszystkie sprawy w Gildii dopięłam na ostatni guzik. Wendy nauczyła się materiału z następnych pięciu dni, a z misji niedawno wróciliśmy, dlatego – spojrzała mi głęboko w oczy, aż serce mocniej mi zabiło – chodźmy. Porozmawiamy na spokojnie, bo Happy wybrał się na misję z Carlą. – Skinąłem głową, a wtedy równocześnie wstaliśmy od stołu i skierowaliśmy się do drzwi. Nim opuściliśmy gmach, życzyliśmy wszystkim dobrej nocy. Odpowiedziały nam pijackie, ale bardzo radosne, wręcz prześmiewcze, bełkoty. Otworzyłem wrota przed Lucy, a później cicho je za nami zamknąłem.



~~~~*~~~~



Witajcie!

Jestem Roszpuncia w skrócie R, nowa na Wattpadzie, ale stara wyga, jeśli idzie o pisanie. Prowadzę blogi już od kilku lat i właśnie na nich znajdziecie nieco więcej o mojej skromnej osobie :). Dodatkowo, jeśli jesteście ciekawi ciągu dalszego powyższego tekstu, zachęcam do poszukania w Internetach, przez wpisanie „Fairy Tail - Nieco inna historia Gildii Wróżek". Na razie udało mi się zamieścić cztery części DZP, ale myślę, że ze względu na ich spore rozmiary, nie zmartwi to Was :). Jakby nie patrzeć, publikuję tam także główne opowiadanie, także czytania w chwilach znudzenia nie zabraknie!

Pozdrawiam cieplutko i do następnego!


PS Jak ja żałuję, że nie mam możliwości edytowania tekstu tak, jak na blogu... Tam tak ładnie wygląda!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top