Jestem z tobą

   Chłopcy przemierzali w milczeniu sektor leśny. Niewyspani, przemęczeni i znudzeni obecnym stanem rzeczy, maszerowali przed siebie w poszukiwaniu skrzynek lub czegokolwiek, co przerwie dzienną monotonię.

    Pay spojrzał na swojego towarzysza. Zdecydowanie przydałoby się mu kilka godzin snu, świadczyły o tym chociażby podkrążone oczy i sposób, w jaki się poruszał. Robił to powoli i ociężale, przez co w połączeniu z roztarganą blond grzywką oraz ubraniami poplamionymi od krwi i potu, sprawiał wrażenie snującego się po lesie zombie.

    Zresztą, on sam nie wyglądał dużo lepiej. Nawet gdyby z nieba spadł mu nowy iPhone, nie podniósłby go z obawy, że ujrzy swoje odbicie w zaciemnionym ekranie. Lecz mimo wszystko, najgorzej miała się jego psychika. Kto by pomyślał, że kogokolwiek zacznie nudzić najbardziej hardcorowy survival na świecie. Przynajmniej nie musiał zjadać pokonanych potworów, ale jeśli szybko nie znajdą skrzynki z prowiantem, niebawem mogło się to zmienić.

    Nagle do jego uszu dobiegły czyjeś głosy. Zamarł w miejscu, na chwilę zapominając o otaczającym go świecie.
    Głosy. Ludzkie głosy. Ktoś był w okolicy. Kolejny wróg, tylko tym razem zabicie go mogło znacząco wpłynąć na finał gry.

    — Chodź. — Shadow złapał go za przegub i pociągnął w kierunku, z którego dobiegały odgłosy rozmowy. Nie stawiał oporu, wręcz przeciwnie. Roztargniony, zamierzał zaufać przyjacielowi, który, jak to się szybko okazało, był znacznie lepszym wojownikiem od niego.

    Kucnęli w pobliskich zaroślach, obserwując otoczenie. Szybko zlokalizowali intruza. Zresztą, chłopak nie krył się za bardzo ze swoją obecnością, krzycząc coś o dużych pająkach. Nie wiadomo jednak, do kogo się zwracał. W pobliżu nie zauważyli drugiego gracza.

     Chłopak stał obrócony do nich plecami, co tworzyło im świetną okazję do szybkiego pozbycia się rywala. Pay poczuł nagły przypływ adrenaliny. Powinien pozbyć się rywala,  by zwiększyć własne szanse. Lepszej okazji mogło już nie być.

    Wstał i mimo cichych sprzeciwów Shadowa, ruszył wzdłuż zarośli. Krył się w cieniu gęsto rozrośniętych krzewów. Miał zamiar otoczyć obcego i zaatakować z zaskoczenia, biorąc go w kleszcze. Miał nadzieję, że w razie czego jego towarzysz ruszy mu z pomocą. Nie mogło się nie udać. Przeszedł kilkanaście metrów, zataczając niewielkie koło wokół nieznajomego. Obcy stał pośrodku otaczających go krzewów i drzew. Jakimś cudem, w środku tak gęstego lasu, udało mu się znaleźć prawdopodobnie największą pustą przestrzeń w całym sektorze. Choć chłopak wyglądał na zamyślonego, szatynowi nie uda się podejść do niego, pozostając przy tym niezauważonym.

    Wiedział o tym również Shadow, który cały ten czas kucał nieruchomo w jednym miejscu. Nie podobało mu się pochopne działanie kolegi. Wcześniej widzieli, jak nieznajomy do kogoś mówił. Zakładając, że nie zwariował z samotności, przeciwników mogło być więcej. Jeśli miał rację, sprawy znacznie się skomplikują. Obaj powinni pozostać w ukryciu i przez chwilę obserwować otoczenie, ale na to już za późno. Teraz najlepszym wyjściem byłoby szybkie zamordowanie obcego i ucieczka.

    Blondyn westchnął cicho i szybko machnął prawą ręką, łamiąc przy tym parę gałązek. Intruz momentalnie obrócił się ku niemu. Ciemnozielone oczy czujnie wpatrywały się w niego. Jednocześnie wyciągnął przed siebie prawa rękę, otwierając swój ekwipunek. Jednak zamiast broni, wyjął z niego zwykłego batonika.

    "Więc jednak jest niespełna umysłu" pomyślał Shadow. Nieco mu ulżyło i choć teraz w dłoni obcego, zamiast Liona, znajdował się prawdziwy miecz, on wychylił się z kryjówki. Powolnym krokiem ruszył ku obcemu. Dyskretnie zerknął na zbliżającego się do intruza Paya.

    Wszystko szło zgodnie z planem. Szatynowi udało się zajść obcego od tyłu. W duchu podziękował Shadowowi za małą dywersję, dzięki której wciąż pozostawał niezauważony.

    Wyjął miecz z ekwipunku, podchodząc coraz bliżej nieznajomego. Przymierzał się do zadania mu śmiertelnego ciosu, gdy nagle dopadły go wątpliwości, które niczym iskra rozpaliły w jego głowie ognisko niepokoju. Survival survivalem, ale zamordować człowieka? Gdzie się podziała jego moralność? Będzie w stanie znieść poczucie winy, jakie spadnie na niego po zamordowaniu niewinnego chłopaka? I dlaczego pomyślał o tym dopiero wtedy, kiedy stanął za jego plecami z mieczem w dłoni?

    Spojrzał na obcego, rozważając potencjalne opcje. Wciąż mieli przewagę liczebną, choć jeśli jeden z członków jego duetu jest kimś, kogo można określić pewną częścią ciała, występującą głównie u kobiet, to robił się mały problem. Przeniósł wzrok na zniecierpliwionego Shadowa, a później na trzymany w ręce oręż.

    "Nie no, teraz to już trzeba się naparzać", pomyślał, znów próbując ponowić próbę zabójstwa, lecz ponownie się zawahał. Wpadł na dużo lepszy pomysł. Niech to Shadow go zabije!

    Gwałtownie przyłożył ostrze do pleców chłopaka, instynktownie zatrzymując rękę, by przypadkiem go nie zranić. Przeklął się w duchu za zbytnią empatię. Na szczęście jeszcze nie wszystko stracone, wciąż może zrobić złe pierwsze wrażenie. Jeśli warknie coś epicko brzmiącego groźnym tonem, to powinien trochę nastraszyć intruza.

    — Jeden ruch i po tobie — powiedział, lecz zamiast groźnie, zabrzmiał raczej jak dzieciak przed mutacją, zwracający się do starszego pana w warzywniaku.

    Zamknął oczy, zażenowany sam sobą. Jeszcze nie wszystko stracone, nadal mieli Shadowa. Dwóch przeciwników powinno wystarczająco zaniepokoić samotnego nastolatka.

    — Rzuć broń! — Usłyszał za plecami kobiecy głos. Nie wiedział, co było bardziej bolesne: to, że jakaś dziewczyna zabrzmiała bardziej bojowo niż on, czy ostrze jej miecza rozcinające mu naskórek na szyi.

    No i po przewadze.

    W dodatku nieznajomy przed nim zaczął zachowywać się jakoś inaczej. Poruszał się niespokojnie, jakby zamierzał zaraz podjąć walkę.

    Szatyn uśmiechnął się z satysfakcją. Tak łatwo to nie ma!

    — Rusz się, a przebiję cię na wylot! —krzyknął triumfalnie, gotów w każdej chwili zranić chłopaka, trzymaną w ręku bronią. Ten jednak zachowywał się, jakby go nie usłyszał.

    Obcy ryknął wściekle, robiąc krok do przodu. W ten właśnie sposób wyszedł poza zasięg unieruchomionego Paya. Tak po prostu.

    Szatyn jęknął cicho, czując przytłaczające rozgoryczenie. Skompromitował się na całego, w dodatku przed dziewczyną. Nie mógł tylko ocenić, czy ładną, bo prawdopodobniej poderżnęła by mu za to gardło, ale to nadal plama na honorze.

    Tymczasem Shadow, patrzący na wszystko z boku, zamrugał kilkukrotnie, nie dowierzając w to, co właśnie zobaczył. Postanowił pozostawić całą tą sytuację bez komentarza i najzwyczajniej w świecie natarł na przeciwnika. Przynajmniej jedna rzecz poszła zgodnie z planem – nie dał się zabić.

    Sparował atak przeciwnika bez najmniejszego problemu. Zresztą nic w tym trudnego, kiedy ktoś atakuje bez ładu i składu. Ciosy na oślep zazwyczaj łatwo skontrować. No, chyba że twój rywal zaczyna rąbać mieczem na oślep z siłą Hulka. Wtedy sprawy się nieco komplikują.

    Blondyn czuł się trochę, jakby grał w tenisa stołowego na trzy piłeczki. Machał rękami, niczym wybitny pingpongista, parując coraz to nowsze ciosy.

    Atakom nie było końca. Chłopak blokował następne, choć pot skapujący z czoła powoli zalewał mu oczy. Zastanawiał się, jakim cudem przeciwnik miał tyle energii? Czyżby spał przez ostatnią dobę? To było tu możliwe?

    Prychnął z irytacji.

    "Ta, i może jeszcze jadł", skarcił się w myślach za snucie nieprawdopodobnych historii. Raczej nikt nie miał tyle szczęścia. Prędzej uwierzy, że obcy był greckim herosem. Choć nie miał długopisu, to przynajmniej próbował wydobyć miecz z Liona.

    Nieznajomy wreszcie przestał napierać, dając mu chwilę wytchnienia. Blondyn w końcu miał okazję do kontrataku, lecz zamiast ją wykorzystać, ten podparł się na mieczu, dysząc ciężko.

    Dopiero teraz mógł dokładnie przyjrzeć się przeciwnikowi, który również zaczął świdrować go wzrokiem. Jego ciemnozielone oczy czujnie obserwowały każdy ruch chłopaka. Shadow miał wrażenie, jakby samymi źrenicami przeszywał jego duszę na wylot. Efekt jednak psuła potargana blond grzywka, która przysłaniała prawe oko nieznajomego. Przez myśl mu przeszło, że on sam musiał wyglądać podobnie, w końcu ich włosy nie różniły się zbytnio od siebie fryzurą czy chociażby odcieniem.

     Obaj mieli nawet zbliżone postury. Lekko umięśnione, pobliźnione ręce, wypukła klatka piersiowa, tworząca razem z brzuchem równą, ukośną linię oraz szerokie ramiona. Chyba żaden z nich nie mógł trafić na odpowiedniejszego przeciwnika.

    — W śnie byłeś nieco wyższy — oznajmił nagle chłopak.

    — Co? — zdziwił się Shadow.

    — Nic.

    — Ok.

    Po tych słowach obaj równocześnie ruszyli do walki.

    Natomiast Pay zastanawiał się, czy przemoc wobec kobiet może być usprawiedliwiona tym, że jedna wcześniej przykładała mu ostrze do krtani. Szybko uznał, że raczej tak, w końcu tu obowiązywało prawo dżungli. Nie wziął tylko pod uwagę tego, że to był las.

    Gwałtownie odchylił głowę, uderzając potylicą o czoło przeciwniczki. Co prawda dzięki temu zdołał się uwolnić, ale momentalnie zrozumiał, że istniało wiele lepszych opcji. Miał tylko nadzieję, że dziewczynę zabolało bardziej.

    Obrócił się błyskawicznie, unosząc przy tym miecz. Kolejny błąd, którego szybko pożałował. Przez bardzo gwałtowny ruch, połączony z ostrym bólem czaszki, jakimś cudem wypuścił z ręki broń, która upadła parę metrów od niego.

    Bez zastanowienia rzucił się po utracony oręż, lecz dziewczyna była szybsza. Stanęła na klindze leżącego w trawie miecz i z całej siły przywaliła zaskoczonemu szatynowi w głowę rękojeścią własnego.

    Payowi całkiem pociemniało przed oczami. Runął na ziemię, tracąc przytomność.

    Z kolei drugi pojedynek wyglądał bardziej epicko. Chłopcy walczyli zaciekle, wymieniając się gradem ciosów. Suchy w końcu przestał atakować na oślep, teraz koncentrując się na precyzji swych cięć. Drugi blondyn natomiast znów został zmuszony do przyjęcia bardziej defensywnej postawy, lecz tym razem, co jakiś czas, sprawnie przechodził do kontry.

    Powoli zaczynał wierzyć, że nieznajomy faktycznie jakimś cudem zdołał się wyspać albo chociaż porządnie wypocząć. W przeciwieństwie do niego, który dopiero niedawno przestał odczuwać skutki całonocnych zmagań.

    Sparował kolejny cios, po którym wykonał szybkie pchnięcie. Ostrze niemal dosięgło celu, ale w ostatniej chwili Suchy zdołał odskoczyć.

    Blondyn, nie tracąc czasu, ciął mieczem, celując wprost w głowę przeciwnika. Obcy jednak zdołał zablokować atak własnym ostrzem. Klingi skrzyżowały się ze sobą z głośnym trzaskiem.

    Shadow szybko chwycił za rękojeść drugą ręką, czując, jak walka testująca ich umiejętności szermierskie nagle przeobraża się w pojedynek siłowy. Ten właśnie moment często pozwala rozstrzygnąć całą bitwę. Zatem gdy tylko wyczuł, że przeciwnik zaczyna dominować, błyskawicznie odskoczył, licząc, że ten straci równowagę.

    Jednakże Suchy również doskonałe zdawał sobie sprawę, do czego to wszystko zmierza. Widząc, jak rywal rozluźnia mięśnie, szykując się do uniku, również nieco popuścił, czekając na odpowiedni moment. Kiedy chłopak odskoczył, on błyskawicznie złapał za jelec miecz przeciwnika, by całkowicie pozbawić go możliwości odbicia kolejnego cięcia. Nim jednak zdążył je wykonać, pobliźniony blondyn z impetem przygrzmocił czołem o jego własne.

    Suchy cofnął się zaskoczony. Oczy zaszły mu mgłą, przez co nie był w stanie dostrzec kolejnego ciosu. Dopiero kiedy poczuł porażający ból w okolicach skroni zdał sobie sprawę, że to już koniec. Uderzenie dosłownie zwaliło go z nóg. Padł na ziemię, tracąc kontakt z rzeczywistością.

    Gdy otworzył oczy, nie był w stanie nawet trzeźwo myśleć. Świat wokół niego wirował. Gęsta mgła, która zasnuła chłopcu oczy, wydawała się złośliwie migotać, jakby chciała, by całkiem oślepł. Nieopuszczające jego głowy uporczywe huczenie zaburzało mu zdolność korzystania z pozostałych zmysłów. Czuł tylko cierpki, metaliczny posmak na języku.

    Nie wiedział, ile czasu tak leżał. Sekundę czy kilka minut? Dopiero, kiedy podniósł się do pozycji klęczącej, zrozumiał, że pierwsza opcja zdecydowanie odpada. Wciąż niewyraźnie, ale zobaczył dwie walczące postacie. Nie trudno było się domyślić, kim byli walczący.

    — Olix — jęknął, próbując się podnieść, lecz nie był w stanie. Nogi miał jak z waty i ilekroć próbował ich użyć, te odmawiały posłuszeństwa.

    Suchy zaklął cicho. Wciąż nieco otępiały próbował wymacać w trawie miecz. Znalazł go po dłuższej chwili. Uradowany, nieporadnie przyciskał go do ziemi, licząc, że gdy wejdzie odpowiednio głęboko, zdoła się na nim podeprzeć i wstać. Jednak nim zdążył, usłyszał donośny, dziewczęcy pisk.

    — Olix! — spróbował krzyknąć, lecz zamiast tego z jego gardła wydobył się cichy, niewyraźng skrzek. Pospiesznie odepchnął się od ziemi, stając na równe nogi. Przez chwilę nawet utrzymał się w pozycji wyprostowanej, lecz po chwili znów runął na plecy.

    Mając w głowie dzisiejszy koszmar, natychmiast ponowił próbę. Tym razem z upragnionym skutkiem.

    Rozejrzał się nieprzytomnie, poszukując wzrokiem Olix. Dostrzegł ją nieopodal, walczącą z blondynem, który wcześniej powalił go na ziemię. Chwiejnym krokiem ruszył ku niej, lecz drogę zastąpił mu ten drugi chłopak. On również nie wyglądał najlepiej, ale mimo to wyciągnął miecz przed siebie, zapraszając tym do pojedynku.

    Suchy kompletnie nie miał ani czasu, ani ochoty na walkę z kimś, kto niekoniecznie wyglądał na osobę zdolną, by im zagrozić. Musiał przecież ratować swoją towarzyszkę. Jednakże byłoby nieciekawie, gdyby szatyn wtrącił się do pojedynku z tym drugim. Narobiłby sporo zamieszania, czego skutki mogą okazać się nieciekawe.

    Szybko zerknął na walczących. Olix wydawała się radzić sobie lepiej od niego samego. Przyjął to do świadomości z niemałą ulgą, za to jego duma nieznacznie ucierpiała. Musiał jednak na jakiś czas schować ją do kieszeni, to nie czas, by dokarmiać ego.

    Finalnie zdecydował się podnieść rękawice i natarł na obcego. Rozpoczął pojedynek niezgrabnym pchnięciem, które szatyn bez problemu skontrował. Co więcej, odpowiedział tym samym, omal nie przekłuwając chłopaka na wylot. Gdyby ten nie uskoczył, prawdopodobnie teraz robiłby za niezbyt apetyczny szaszłyk.

    Walka rozpoczęła się na dobre, dopiero po kilku sekundach. Obaj chłopcy doszli do siebie po niefortunnym nokaucie. Wraz z odzyskaniem pełnej sprawności umysłu, poprawiła się też ich zręczność.

    W całej okolicy wszystko jakby ucichło. Gdzieniegdzie rozbrzmiewał tylko śpiew ptaków, zlewający się z szczękaniem uderzającego o siebie metalu. Trwało to zaledwie parę minut, lecz dla wszystkich walczących ten krótki czas wydawał się wiecznością. Aż w końcu nastąpił przełom. Shadow zdołał przedrzeć się przez obronę przeciwniczki, zasypując ją gradem szybkich i niezwykle precyzyjnych cięć. Olix ledwo nadążała za blondynem, co później doprowadziło do pierwszego rozlewu krwi.

    Suchy na moment zamarł, słysząc za plecami przeraźliwy wrzask. Obrócił się błyskawicznie, chcąc natychmiast rzucić się na pomoc towarzyszce, lecz powstrzymał go głos szatyna.

    — Wybierasz się gdzieś? — Pay również na chwilę zaprzestał ataków, ale widząc finał drugiego pojedynku, postanowił wznowić własny. Uniósł miecz, przymierzając się do finalnego ciosu.

    Blondyn był jednak szybszy. Błyskawicznie sparował atak i z całej siły kopnął rywala w udo. Ten opuścił broń, zginając się w pół.

    Chłopak miał idealną okazję, by go dobić, lecz zamiast tego pobiegł w stronę rannej Olix.

    Dziewczyna została ugodzona w lewy bok, tuż pod żebrami. Ostrze nie przebiło jej na wylot, choć rana była dość głęboka. Krwawa plama na jej t-shircie rozrastała się z każdą sekundą, pochłaniając biel materiału.

    Blondyn poczuł, jak jego serce na chwilę przestaje bić. Zawiódł. Pozwolił skrzywdzić swoją ukochaną. Czas wokół niego nagle zwolnił. Jego umysł zaczęła ogarniać rozpacz zmieszana z frustracją. Z każdym metrem był coraz bliżej przyjaciółki, tak samo każda sekunda przybliżała Olix do śmierci. Oprawca brutalnie wyszarpał ostrze z jej ciała, pozwalając jej swobodnie upaść na kolana. Następnie uniósł miecz, gotów w każdej chwili zadać ostateczny cios.

    Suchy wiedział, że nie zdąży zablokować pchnięcia wymierzonego w dół. Mógł próbować odbić klingę za pomocą własnej, lecz to i tak sprowadzało się do późniejszej porażki. Będzie musiał stoczyć bitwę, całkiem sam, na dwóch przeciwników. Przez ten czas Olix zdąży się dawno wykrwawić. Wtem przypomniał sobie spotkaną kilka godzin wcześniej dziewczynę.

    W porywie chwili wyciągnął przed siebie lewą rękę, otwierając tym ekwipunek. Początkowo zamierzał użyć go jako tarczy niwelującej atak, ale zauważył, że z każdym krokiem ten nabiera rozmiarów. Postanowił zaryzykować i zrobić coś absurdalnego. W biegu wyskoczył do przodu, pchając portal z pełną mocą. Ten oddzielił się od jego dłoni, szybujuąc w stronę niczego nieświadomego przeciwnika.

    Shadow za późno zorientował się w sytuacji. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, cyfrowe przejście pochłonęło go w całości.

    Wrota do ekwipunku znikły, zaraz po uwięzieniu w sobie blondyna. Towarzyszył temu urwany krzyk, który zdążył jeszcze wydobyć się z jego wnętrza. Zaraz potem wszystko ucichło. Cały las jakby zamarł. Ptaki zamilkły, a wiatr na moment znikł. Nie poruszył się żaden krzew ani chociażby źdźbło trawy. Suchy słyszał tylko swój oddech i dwukrotnie szybsze bicie serca.

    Zanim chłopak zdążył się otrząsnąć, poczuł na gardle chłód stali.

    — Tym razem nie puszczę cię tak łatwo — oznajmił Pay, tym razem znacznie groźniej niż poprzednim razem. Dla pewności, że blondyn nie spróbuje się wyrwać, wolną ręką objął go w talii, przyciskając dłoń do jego umięśnionego brzucha. W ten sposób chciał ograniczyć mu możliwość ruchu. — Wypuść Shadowa! Inaczej obaj popatrzymy sobie, jak się wykrwawia.

    Suchy zacisnął pięści. Nie mógł pozwolić Olix zginąć. Może była jeszcze szansa, żeby ją ocalić. Co prawda, nigdy nie był dobry z udzielania pierwszej pomocy, ale wiedział, co ma robić w przypadku rany kłutej. Nie potrafił tylko ocenić szkód wyrządzonych w organizmie dziewczyny. Miał tylko nadzieję, że nie ucierpiał żaden kluczowy dla funkcjonowania organ.

    Z drugiej strony, jeśli uwolni tego drugiego, ich szanse drastycznie zmaleją. Nikt przecież nie powiedział, że wtedy go oszczędzą. Natomiast jeśli teraz szatyn poderżnie mu gardło, nie zdoła pomóc dziewczynie. Znalazł się w sytuacji niczym z greckiego dramatu. Wybrał zatem inną opcję.

    —Jeśli ona umrze, prędzej popełnię samobójstwo niż wypuszczę twojego przydupasa — warknął. Liczył, że w ten sposób wynegocjuje chwilę, by mógł pomóc rannej towarzyszce. Jednak przeciwnik zrobił coś, czego nigdy by się nie spodziewał — nic.

    — Poczekamy, zobaczymy — powiedział spokojnie Pay. Groźba chłopaka nie wywarła na nim najmniejszego wrażenia. Pozostał więc w miejscu, nadal go unieruchamiając. — Mi się nie spieszy, nie wiem, jak tobie.
Suchy zaklął cicho. Ten dupek miał rację. To on był na straconej pozycji. Temu drugiemu groził co najwyżej skurcz żołądka od wyżarcia resztek z jego zapasów. Natomiast Olix nie miała wiele czasu.

    — Wal się — mruknął, wyciągając przed siebie lewą rękę. Rozwarł palce, a wraz z nimi w powietrzu obraz jakby zmętniał. Otworzył się portal do ekwipunku, co samo w sobie nie było niczym imponującym dla żadnego gracza. Lecz to, co z niego wypadło, wprawiło wszystkich w osłupienie.

    O ziemię uderzyło coś, co pewnie kiedyś było głową Shadowa. Ciało wyglądało jak zmumifikowane albo raczej jakby ktoś wyssał z nich wszystkie płyny. Twarz zwłok w ogóle nie przypominała tej sprzed zaledwie dwóch minut. Zapadnięte, zszarzałe policzki oraz śnieżnobiałe gałki oczne dawały razem tak przerażający efekt, że Pay musiał aż odwrócił głowę. Puścił przeciwnika, nie mogąc zebrać myśli. Był całkiem rozbity. Wcześniej Dejvit, teraz Shadow... Nie. To nie mogło być prawdą.

    Padł na kolana, próbując się zmusić, żeby spojrzeć na zmumifikowane zwłoki jego towarzysza. Roztrzęsioną ręką otworzył ekwipunek, by wyjąć z niego małą fiolkę, wypełnioną jasnoniebieskim niebieskim płynem. Znalazł ją tej nocy, w której zginął Dejvit i nie miał okazji wykorzystać.

    Przez chwilę mocował się z korkiem, lecz zanim zdołał otworzyć buteleczkę, poczuł na ramieniu czyjś dotyk.

    — On nie żyje. — Suchy kucnął obok szatyna, wciąż trzymając go za ramię. Na wszelki wypadek miał też w pogotowiu miecz, choć chwilowo nie zamierzał go użyć. — Tylko zmarnujesz lekarstwo.

    — Muszę chociaż spróbować! — Zrozpaczony Pay zaczął coraz mocniej szamotać się z fiolką.

    Blondyn cicho westchnął. Zdjął rękę z jego ramienia i położył ją na nadgarstku nieznajomego.

    — Poczekaj.

    Chłopak podniósł głowę, patrząc wprost w oczy niedawnego rywala. Po policzku spłynęła mu samotna łza. Suchy dostrzegł w niej nieopisany ból. Ból po starcie jedynego przyjaciela.
    Suchy naprawdę współczuł szatynowi, lecz wiedział, że jeśli zaraz czegoś nie zrobi, może podzielić jego los.

    — To ty go zabiłeś! — wykrzyknął Pay. — Czego jeszcze chcesz?!

    — Spójrz. — Blondyn wskazał na leżącą nieopodal Olix. — Wykrwawia się. Ta mikstura ocali jej życie.

    Pay zmusił się do uśmiechu.

    — Niby dlaczego miałbym ci pomóc? — zapytał cicho, niemalże szeptem. — Zamordowałeś mi przyjaciela. Więc dlaczego?

    — Ponieważ ją kocham i zrobię wszystko, byleby ją uratować — odparł spokojnie, lecz stanowczo. — Nawet jeśli będę musiał zabić również ciebie, zrobię to.

    Pay odwrócił wzrok. Wiedział, co to dla niego oznacza. Zdawał sobie sprawę również z tego, że blondyn nie kłamał.
  
    — Pozwolę ci odejść — dodał Suchy. — Tylko daj mi lekarstwo. Proszę.
 
    Szatyn zacisnął wargi, próbując powstrzymać napływające mu do oczu łzy. Wciąż nie potrafił pogodzić się z tą sytuacją, lecz przecież nie mógł tu zginąć.

    Nawet nie patrząc na blondyna, podał mu buteleczkę. Ten pochwycił ją błyskawicznie i podbiegł do swojej przyjaciółki.

    — Już dobrze, już dobrze — powtarzał, głaszcząc Olix po głowie. — Jestem z tobą.

    Przyłożył wieczko fiolki do jej ust, wlewając po kilka kropel, powoli, by dziewczyna się nie zadławiła. Gdy już opróżnił butelkę, odetchnął z ulgą. Odczekał kilka sekund, lecz jego ukochana ani drgnęła. Leżała nieruchomo z zamkniętymi oczami, choć nadal oddychała. W dodatku wypiła całą dawkę leku, który już powinien zacząć działać. Przerażony, podniósł jej zakrwawioną koszulkę. Z ulgą stwierdził, że rana na brzuchu dziewczyny zasklepia się.

    — Na chwilę przestałam czuwać, a ty już się do mnie dobierasz? — Usłyszał dobrze mu znany głos.

    — Boże... — Splótł palce, patrząc w niebo, jakby chciał podziękować Stwórcy za pomoc. Następnie spojrzał na dziewczynę, nie posiadając się ze szczęścia. — Ty żyjesz!

    Po tych słowach niemalże rzucił się jej na szyję. Kiedy tak oboje leżeli wtuleni w siebie, chłopak zamknął oczy, a po jego policzkach zaczęły spływać łzy.

    — Dusisz mnie — jęknęła Olix.

    Blondyn natychmiast puścił towarzyszkę i usiadł  tuż obok. Wciąż nie mógł uwierzyć, jak blisko był tego, by ją stracić.

    — Przepraszam. Ja...

    — Czy ty... płaczesz? — przerwała mu.
 
    — Nie, to... — Suchy pospiesznie otarł łzy, siląc się na opanowany, męski głos. — To tyko alergia.

    — Yhm... — Dziewczyna kiwnęła głową z udawanym zrozumieniem. — Wiem, wiem. Też często miewam.

    Blondyn zaśmiał się pod nosem, po czym pomógł jej wstać. Pozbierał leżące na ziemi miecze, a następnie schował je w ekwipunku.

    — Chodź, powinniśmy znaleźć jakieś schronienie na noc — polecił, biorąc Olix od rękę.

    — Nie jestem niepełnosprawna — powiedziała z wyrzutem. — Mogę iść sama.

    — Jasne. — Suchy puścił ją i trochę nieco przyspieszył kroku. Nadal się o nią martwił, choć nie miał pojęcia, dlaczego. Przecież już była całkiem zdrowa.

    Dziewczyna nagle zatrzymała się, wymuszając na nim, by zrobił to samo.

    — Co on tu robi? — zapytała, wskazując na znajdującego się nieopodal Paya. Chłopak wciąż szlochał nad ciałem jego zmarłego towarzysza, nie zważając na nic wokół.

     Suchemu znów zrobiło się go żal. Bądź co bądź, to oni zaatakowali pierwsi. Teraz szatyn dostał brutalną nauczkę.

    — Zostawmy go. Nie zasłużył na śmierć — oznajmił, patrząc na niego z wyższością. — Jeszcze nie teraz.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top