Część 25
Otulała mnie względna cisza i półmrok. Jedyna poświata sączyła się ze szpary pod drzwiami. Zerknęłam na zarys łóżka i poduszki ukryte pod pościelą. Czułam ciepło drewna trzymanego w dłoni. To było ryzykowne, nawet nie wiedziałam, czy on wciąż jest w domu. Na moje szczęście, był. Ładnie wyprofilowany, z kilkoma podpisami. Nieco ciężki, ale nie na tyle, abym nie mogła go unieść. Kij baseballowy. Przylgnęłam plecami do ściany, słysząc spokojne kroki. Mocniej zacisnęłam palce na rączce. Wszystko wydawało się proste, plan nie był zbyt skomplikowany. Gdyby nie jeden mały szczegół. Data. W wiadomości była napisana data inna niż ten dzień, a ja tego nie zauważyłam. Uniosłam ręce nad głowę i kiedy drzwi się otworzyły, ze świstem kij pomknął w dół. Rozległo się głuche tąpnięcie. Zamachnęłam się ponownie, lecz zawadziłam o klamkę i z hukiem kawał drewna upadł na podłogę. Zaraz po tym usłyszałam krzyk i odgłos obcasów na schodach.
- To żart? - warczę, przemierzając dwa pokoje. W przejściu między nimi nie ma nawet drzwi, ze ścian płatami odchodzi farba, a do łazienki wchodzi się z pomieszczenia zajętego przez Johna.
- Szukałem hotelu najbliżej głównego komisariatu - tłumaczy się, wiedząc że to i tak na marne.
- HOTELU?! Czy ty się człowieku słyszysz? Chyba nie wiesz, co to jest hotel. Na dworcu byłyby lepsze warunki - warczę, rozpinając walizkę. Staram się opanować, widząc na zegarze dochodzącą godzinę siedemnastą. Rozrzucam rzeczy po łóżku i odkładam na bok gaz pieprzowy, niewielki pistolet, kilka wsuwek, mapkę i pisak.
- Co robisz? - beznadziejnie głupie pytanie kłuje mnie w uszy. Komentuję to milczeniem i wyciągam czarne spodnie, czarną bluzkę i dłuższą kurtkę w tym samym kolorze, z obszernymi kieszeniami.
- Idę się przebrać - rzucam przez ramię i znikam w łazience. Dodatkowo stabilnie splatam włosy, opłukuję usta z metalicznego posmaku, po czym wracam do pokoi.
- Czy możesz mi powiedzieć, co robisz? - słyszę nutę pretensji w głosie policjanta.
- Robię coś w tej cholernej sprawie. Podczas, kiedy ty załatwiałeś nam te luksusowe warunki, zamiast ruszyć cztery litery na komendę i do patologa, ja znalazłam pewien punkt zaczepienia. Więc teraz się zbieraj, skoro chcesz mieć jakikolwiek udział w tym śledztwie, bo jak na razie za wiele ci nie wyszło. - mówię tak opanowanym głosem, że sama jestem zaskoczona. Mimo to, mój partner wydaje się dotknięty do żywego. Wsuwam służbową broń do kabury, a dodatkową do kieszeni kurtki razem z gazem. Wsuwki wpinam w kok i podchodzę do drzwi.
- Idziesz? - unoszę brew, zerkając na stojącego w przejściu mężczyznę. W końcu wzdycha ciężko i rusza za mną.
Kończę kawę, bez przerwy wpatrując się w ulicę. John zaczyna się wiercić na siedzeniu, wciąż nie wiedząc co się dzieje. Zagryzam dolną wargę, mnąc w dłoni niewielką karteczkę.
Sekundę po rozbrzmieniu dzwonka telefonu, przykładam go do ucha.
- Weszli. Dwóch na ciemno ubranych, jeden łysy, drugi dłuższe, czarne włosy. Oboje ciemniejsza karnacja. Wchodzą właśnie na górę - słyszę nieco przytłumiony głos Seven.
- Jesteś wielka. Zapisuj cały obraz, chcę to mieć na dysku - rozłączam się i wsuwam na nos okulary.
- Idę. Podjedź za mną, bliżej budynku przy którym się zatrzymam i wyjdź do mnie tak, jakbyśmy byli tam umówieni. Dalsza część zaraz - patrzę pobieżnie na policjanta, widząc pogłębiającą się zmarszczkę na jego czole. Nie czekając na pytania wyskakuję na chodnik i poprawiam szybko ubranie. Każda uciekająca sekund godzi mnie niczym sztylet, ale ruszam najspokojniej przed siebie.
Zaglądam ostrożnie na korytarz kamienicy i nasłuchuję. Cisza oznacza, że weszli do mieszkania, które w ich domniemaniu jest moje. Zerkam przez ramię na parkującego Johna i ponownie wsuwam głowę za drzwi. Po chwili dobiega mnie echo przekleństw i ciężkich uderzeń butów o podłogę. Szybko odbiegam kilka kroków i opieram się plecami o ścianę, gestem przywołując policjanta do siebie. Wysiada posłusznie, a ja zagryzam policzek, mając ochotę wrzasnąć, żeby się pospieszył. Rozpuszczam szybko włosy i zasłaniam cześć twarzy widoczną od wejścia.
John staje przede mną w momencie, kiedy otwierają się drzwi budynku. Kątem spoglądam na ich ciężkie, nieco przygarbione postury, długie czarne płaszcze i wyraz wściekłości wypisanych o oczach. Policjant już ma zadać mi pytanie, ale wtedy dwóch mężczyzn skupia na nas uwagę.
Wybucham krótkim śmiechem i łapiąc za poły rozpiętej kurtki Johna,przyciągam go do siebie i całuję delikatnie w usta, następnie chwytam pod ramięi ruszam w odwrotnym kierunku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top