v69

Dopłynęli do celu dopiero po kilku godzinach. Mimo że Naruto jedynie siedział na Żabie, to czuł się całkowicie wykończony. Słońce przez cały czas prażyło go w kark i plecy, kończynami musiał ciągle trzymać się Gamabunty, żeby przypadkiem nie spaść, nie mógł też się przespać ani nic, a do tego ciągle dręczyły go wspomnienia Jiraiyi. A w szczególności tego, że jego ojca chrzestnego już nie ma.

Kiedy wreszcie Uzumaki znalazł się na lądzie, padł twarzą w piach i nie zamierzał się ruszyć choćby o centymetr, żeby złośliwe fale nie mogły już omywać mu przemoczonych nóg.

Blondyn czuł się pusty w środku.

Tak strasznie, strasznie pusty.

Nagle wszystko co robił straciło sens. Po co? - to jedno pytanie ciągle go dręczyło. Niczym zdarta płyta jego umysł cięgle je wałkował w kontekście każdego wydarzenia. Po co uciekł z wioski? Po co nic nie powiedział o swoich działaniach?

Czuł się winny śmierci Jiraiyi. Może gdyby sannin wiedział to co on, to może dalej by żył...

Może, po co i pustka - to wypełniało teraz blondyna i powodowało, iż jego oczy wydawały się jakieś takie obdarte z blasku, jakim do tej pory emanowały. W końcu jedyny członek rodziny, jakiego miał, zginął.

*

Kiedy jedni przeżywali swoje najgorsze w życiu chwile - inni świętowali dopięcie najwspanialszego (dla nich, oczywiście) sukcesu życia.

Wszystko powoli dobiegało końca. Zostały im już tylko trzy bestie do schwytania; Kyuubi, Hachibi i Nanabi. Co prawda nie znali dokładnie miejsca przebywania pierwszego i ostatniego potwora z tej listy, ale już wkrótce miało się to zmienić.

Kwestią czasu było, aż Tobi oraz Deidara znajdą jinchuuriki Nanabi, który im uciekł, po Hachibiego szedł już Kisame razem z Zetsu, zaś on sam i Konan zmierzali na Konohę. Plan był prosty - zaatakować wioskę i sprowokować nosiciela Kyuubiego do opuszczenia kryjówki. Jako że Konohagakure oraz Sunagakure są w dość bliskich relacjach, Ślimacza Księżniczka najwidoczniej ustaliła z Kazekage, iż oficjalnie konohański jinchuuriki jest w Wiosce Ukrytej w Piaskach. Jednak Pain (za sprawą cudownego, niestety obecnie mocno zawodzącego Karagi) doskonale wiedział, że Kyuubi nie zawitał do Suny od bardzo dawna.

Nie dość, że zostało mu mało członków w Akatsuki, to jeszcze ocalali jinchuuriki urządzali sobie zabawę w zgadnij, gdzie jestem i jak mnie dopaść. Nanabi im uciekła, Hachibi ciągle siedział w wiosce ani palcem nie ruszając od dawna, a Kyuubi został gdzieś ukryty, całkowicie poza radarem zarówno Akatsuki, jak i Karagi. Na sam finisz dopadła ich zadyszka, jednak Pain ciągle powtarzał sobie, że nieważne kto się teraz cieszy, ponieważ już niedługo wszystko spłynie pięknym, czystym, okrutnym bólem.

A on się zaśmieje.

*

Naruto noc spędził w lesie, wpół śpiąc, będąc opartym o gruby konar liściastego drzewa. Co jakiś czas się przebudzał, a pod powiekami ciągle igrały mu koszmary wymieszane z tymi miłymi wspomnieniami. Chociaż w takich chwilach to nawet te całkiem przytulne wspomnienia robią się gorzkie, ponieważ wiemy, że te dawne czasy już nigdy nie wrócą. To była ciężka noc, która tak w zasadzie sprowadzała się do czekania na poranek, by wreszcie móc przestać udawać, że się odpoczywa.

I kiedy nadszedł ten oczekiwany moment, blondyn czuł się tylko gorzej.

Uzumaki źle sobie radził z śmiercią bądź krzywdą bliskich osób. Miał takowych niewiele i gdy cokolwiek im się działo, to niebieskooki czuł się tak, jakby coś go rozrywało. W takich chwilach tracił panowanie nad sobą - smucił się albo wściekał się, a buzująca wówczas w nim adrenalina tylko go nakręcała, zaś brak pomyślunku pchał w łapy wroga... Oczywiście, żeby takowego skrzywdzić za wcześniej zadane krzywdy komuś innemu.

Niby sam porzucił swoich bliskich w momencie, gdy uciekł z wioski, jednak to była inna sytuacja. Bardzo inna. Poza tym nigdy, ale to przenigdy nie chciał ich krzywdy, a tym bardziej śmierci. Można powiedzieć, że teraz ich chronił (albo przynajmniej próbował to robić), chociaż wcześniej to on był od zawsze tym, któremu trzeba było pomagać. Przytrzymać go, aż spuści z tonu i ochłonie; wytłumaczyć coś, czego nie pojmował; wspomóc w walce, której sam (jak by to określił Neji Hyuuga: jako słabeusz) nie mógł wygrać.

Do tej pory wydawało mu się, że robił dobrze. Ale co, jeśli zwyczajnie zachował się samolubnie?

*

Kiedy blondyn już się pozbierał (przynajmniej fizycznie), ruszył dalej, nie jedząc nawet śniadania. Nie miał apetytu ani chęci, by coś przygotowywać. Myśli cały czas zajmowała mu tragedia; był wręcz nią ogłuszony, wyklejony z otaczającego go otoczenia. Wszedł nieostrożnie głębiej w las z widoczną apatycznością w ruchach, z twarzą zastygniętą w przygnębionej mimice - wyglądał tak, jakby zamierzał zaraz powiesić się na jednym z drzew, które mijał.

Jednak świat nie chciał czekać, aż Naruto Uzumaki pozbiera się (już psychicznie) po śmierci Jiraiyi. Nie, zdecydowanie nie. Świat jest okrutny i nie będzie na ciebie czekał - albo nadążasz i mimo poobijanego ciała biegniesz dalej, albo upadasz i już nie wstajesz. Świat nie wybacza, tylko żąda więcej krwi. Dlatego też ten moment był idealny na przelewanie krwi osób, które przyczyniły się do tych raniących śmierci. To był moment na polowanie na osoby, które same miały krew na rękach, a to, że przy okazji i ten „czysty" brudził się krwią... Tak już bywa. W końcu ogień należy zwalczać ogniem.

Ale Naruto jakby wyłączony, nie dostrzegał tego. Popełni ten jeden błąd - przestał biec. I może gdyby tak nie było, gdyby świat należał do przyjaźniejszych miejsc, a sam blondyn by uważniej nasłuchiwał (albo chociaż w ogóle coś uważał), to może by usłyszał szmer kroków. Lecz niestety tego nie zrobił, samemu idąc cały czas bez większej ostrożności, przez co potencjalni wrogowie go doskonale słyszeli. A wtedy sami zaczęli z większym wyczuciem stawiać kroki, niczym tygrysy, które wyczuły swoją ofiarę i teraz cichutko się do niej zbliżały, żeby już niebawem zrobić sobie obfitą w krew ucztę.

Kiedy drapieżcy podeszli dostatecznie blisko i zobaczyli swoją ofiarę, byli jednocześnie zadowoleni oraz niezadowoleni. Szukali w końcu Nanabi, ale... no kto by narzekał na Kyuubiego? Cóż, szef ich zgrai na pewno nie będzie miał nic przeciwko - może poza tym, że sam z chęcią pokusiłby się o taki kąsek. Jednak jego tu nie było, byli zaś jego ludzie - Tobi oraz Deidara.

Jeden wariat i drugi, tak się składa, że też wariat.

Blondyn nakazał zamaskowanemu ciszę, a sam wyjął z swoich otworów gębowych na dłoniach gliniane potworki. Pajączki spokojnie przeszły się po ziemi do drugiego blondyna, który cały czas nic nie słyszał ani nie podejrzewał. I wtedy rozległo się to jedno słowo:

- Katsu.

I świat stanął (w przysłowiowym) ogniu.

*

Uzumaki, zgodnie z przypuszczeniami, nie spodziewał się tego ataku. W ogóle nie spodziewał się, iż się natknie na kogokolwiek w ciągu najbliższych godzin. Przyjął tezę, iż jest sam i tak pozostanie, dopóki nie dowlecze się do jakiejś wioseczki czy innej mieściny. Ach, jakże życie ubóstwia zaskakiwać.

Chłopak nie zdołał uniknąć bomb i był zmuszony przyjąć siłę wybuchu na siebie, jednak tutaj z pomocą przyszedł (najwidoczniej już czujniejszy) Kurama wraz z swoją czakrą.

Jinchuuriki to taka mała, jednoosobowa armia; dzięki profitom, jakie Ogoniasta Bestia dawała shinobi, ten posiadał ogromne pokłady czakry, dzięki którym mógł opatentować bardziej złożone techniki oraz częściej z nich korzystać, jak i skuteczniej się bronić. Również rany na ciele blondyna leczyły się szybciej za sprawą tejże lisiej czakry; z kolei teraz, gdy złamali pieczęć, ta mogła swobodnie powlec chłopaka i działać niczym bariera ochronna od ran. Do tego Uzumaki nie tracił kontroli nad sobą, co wcześniej się zdarzało i przez co chociażby Jiraiya dorobił się paskudnych blizn na klatce piersiowej.

Innym słowem czas by dopaść jinchuuriki Kyuubiego, minął; teraz należał do grona bardzo ciężkich przypadków do pokonania. Na szczęście (albo raczej: nieszczęście) jego przeciwnicy do cienkich nie należeli.

Taniec czas zacząć.

Uzumaki od razu utworzył kilka klonów i zaczął od swoich ukochanych rasenganów. Podczas treningu z Jiraiyą opatentował różne ataki z użyciem tej techniki oraz wyuczył się płynności w ataku, a teraz niebieskooki postanowił wykorzystać wszystkie swoje umiejętności w tym temacie.

Deidara lubił ataki z odległości; coś, co nie pasowało zbytnio drugiemu blondaskowi, więc Naruto postanowił sam przemianować tę walkę. Nie zamierzał pozwolić przejąć kontroli  nad pojedynkiem Akatsuki. Już wystarczy, iż wykorzystali element zaskoczenia.

Chłopak wraz z dużym rasenganem w ręku podbiegł do Deidary, ale jego plany udaremniły kolejne wybuchy malutkich bomb. Mistrz sztuki wybuchu nie należał do próżniaków i cały czas udoskonalał swoje chore umiejętności do tego stopnia, iż jego bomby potrafiły być tak małe, iż Uzumaki nie był w stanie ich dojrzeć. Ale za to doskonale widział drugiego jegomościa odzianego w czarny płaszcz z motywem w czerwone chmury. Ten z pomarańczową maską był akurat jednym z jego celów. Zachowywał się jak idiota; teraz na przykład dopingował Deidarę, krzycząc jakieś głupoty. Jednak Naruto doskonale wiedział, z kim ma do czynienia.

Obito Uchiha. Publicznie uznany za zmarłego konohański bohater, zaś prywatnie wróg każdej wioski ninja.

Jego obecność była bardzo dogodna. Może wcale Naruto nie musi walczyć z drugim blondynem? Może uda się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu?

Deidara nie należy do idiotów i ma zarówno swój honor, jak i pewne skłonności do szaleństwa. A to przecież można wykorzystać.

Naruto oraz jego klony przystanęli i spojrzeli po sobie. Wszystkie podobizny blondyna (oraz on sam) jaśniały za sprawą lisiej czakry, a ich włosy falowały wyrwane spod panowania grawitacji. Wyglądało to dość zabawnie, ale nikt się nie zaśmiał.

- Proszę, proszę! - Krzyknął Uzumaki. - Nie spodziewałem się was tutaj.

- Hm - mruknął terrorysta, w międzyczasie wypuszczając za swoich dodatkowych ust na rękach świeżutkie bomby. Jinchuuriki chce gadać? Zgoda, jednak nikt nie powiedział, iż członek Akatsuki nie wykorzysta jego bierności, by przetransportować nowe bomby w odpowiednie miejsca.

- My też się nie spodziewaliśmy! - Odkrzykiwał się Tobi. - My też nie! Ale głupi jinchuuriki nie uważał! Tobi-chan sam mógłby go pokonać! O, tak!

- Przymknij się, Tobi! - Upomniał go dość gwałtownie mistrz eksplozji. - No, Kyuubi, czego chcesz? - Pytanie odnosiło się do powodu, iż Naruto dość szybko wycofał się z dopiero co planowanego ataku.

- Ja? Nic - zaprzeczył niebieskooki, oczywiście przy tym kłamiąc. Miał w końcu plan, by zwrócić tę dwójkę przeciwko sobie. Deidara z pewnością nie przyjmie z wyrozumiałością faktu, iż Tobi to nie Tobi, tylko rzekomo zmarły w młodym wieku Uchiha z tylko jednym sharinganem. - To wy mnie zaatakowaliście.

Deidara prychnął.

- I zaraz zrobimy to znów. Jeśli chcesz grać na zwłokę to obawiam się, iż ci to nie pomoże. Ostatnie życzenie?

- Przed śmiercią, przed śmiercią - dodał z jakiegoś niezrozumiałego powodu Tobi. No tak, jak grać wariata, to w pełnej krasie, prawda?

- Tak - odparł chłopak, mimochodem przygotowując się na kontratak. - Czy Obito Uchiha mógłby się przymknąć, ewentualnie przestać udawać skończonego idiotę?

Tym razem to ten bardziej prawy z obu blondynów zrzucił bombę, tyle że metaforyczną. Teraz tylko czekać, aż wybuchnie. Ka-bum. Deidara nie znosił ludzi z klanu Ichiha. Również niezbyt lubił, gdy ktoś sobie z niego kpił... szczególnie dość długo, tak jak zrobił to Tobi, na którego teraz patrzył z złowieszczym błyskiem w oku. Zaraz jednak wrócił spojrzeniem na Naruto.

- Chyba coś ci się pomyliło, ty...

- Jak to? - Przerwał mu shinobi z Wioski Liścia. - To ty nie wiesz, że Tobi to tak naprawdę Uchiha Obito? - Blondyn uśmiechnął się przebiegle. - Zwróć uwagę na jego imię, nawet tu umieścił oczywistą wskazówkę.

Dalej, skup się na nim, zdenerwuj się na niego, złap ten haczyk - myślał gorączkowo jinchuuriki.

- To-bi. O-bi-to. - Przesylabizował, chcąc sobie jeszcze bardziej zakpić z terrorysty. - Już pomijając fakt, iż patrzy tylko jednym okiem, tym z sharinganem,  bo to drugie oddał swojemu przyjacielowi z drużyny, czyż nie?

Tobi zamilkł na amen. Deidara zaś ponownie zmierzył go wzrokiem. Trybiki w głowie zaczęły działać... wszystko zaczęło się składać w jedno... A umysł szaleńca to jednak umysł szaleńca. Jedna zmienna, której nikt nie wziął pod uwagę. Deidara nie jest durniem, ale wariatem już tak i oczekiwanie od niego racjonalnych decyzji nie brzmi szczególnie dobrze.

- Tobi - warknął przez zęby. - Masz pięć sekund by odkręcić to, co mówi jinchuuriki.

Obito wyraźnie wpadł w lekką panikę, zapewne udawaną. Ludzie z klanu Uchiha należeli raczej do posępnych oraz mało ekspresyjnych. Wiele chowali za beznamiętnymi maskami na twarzach.

Ten tu przypadek poszedł o krok dalej i po prostu nosił maskę na twarzy.

- Tobi-chan jest niewinny! Tobi-chan jest niewinny! Deidara-san niech się nie gniewa! - Krzyczał, jednocześnie wymachując rękami.

- Zdejmij maskę - zarządził jego partner - wtedy udowodnisz, że nie masz Sharingana, a jinchuuriki kłamie, hm - zawyrokował, już nieco spokojniejszy Deidara. No i może nieco zadowolony ze swojego pomysłu oraz tego, że uda mu się poznać tak umyślnie skrywaną twarz.

Tobi spojrzał przez tę jedną dziurę w masce na Naruto. Chłopak nie musiał widzieć całej twarzy przeciwnika, by poczuć jego złość. Uzumaki właśnie pokrzyżował czyjeś plany. Zanim to się skończy, zrobi to jeszcze co najmniej raz.

Uchiha nie mógł zdjąć maski, bo wtedy by się odkrył. Nie trzeba być specjalistą, żeby zobaczyć po czyjejś twarzy, iż jedynie udaje. Plus Naruto był prawie pewien, iż Obito nie może wyłączyć techniki, tak samo jak nie mógł tego zrobić Kakashi... chociaż tutaj jedynie zgadywał.

A Obito zdecydował się na atak. I zabawa zaczęła się na nowo.

Naruto wycelował wcześniej przygotowany rasengan, ale nieprzyjaciel zgrabnie go wyminął, Deidara zaś miał poważną zagwozdkę; atakować jinchuuriki czy Uchihę?

Postawił na obydwu. Od czego w końcu była jego atak C0?


*

Tobi należał do cholernie gibkich przeciwników. Widać po nim było całe lata treningów, dzięki którym udoskonalił swoje ruchy do perfekcji. Był jak kobra; śliski i niebezpieczny. Cały czas wymykał się spod rąk Uzumakiego - ten celował, był pewien, że trafi, ale nie trafiał, bo Uchiha po raz kolejny wykręcał oberka. Chłopak sterował swoimi klonami, nakazywał im tworzyć nowe rasengany, atakować; chciał jakoś zaskoczyć Obito, jednak ten orientował się w wszystkich jego ruchach. No i sam wyprowadzał ciężkie do zablokowania ciosy, zaś Deidara chwilowo nie atakował - pewnie dalej nie wiedział zbytnio, co się tu wyprawia. Naruto nie posiadał pewności, czy terrorysta złapał haczyk i czy zaraz sam zaatakuje swojego dotychczasowego towarzysza. Mógł też, niestety dla jinchuuriki, wynieść się ponad nienawiść do klanu Uchiha oraz uznać za ich priorytet doprowadzenie do pokonania Naruto.

Unik, rasengan, unik.

Uzumaki myślał, że zaraz oszaleje. Obito omijał każdy jego atak, będąc wręcz nieludzko szybkim. Do tego jego kontrataki były na tyle przemyślane, że blondyn ciągle tracił klony. Oczywiście utworzenie nowych to nie była żadna trudność, jednak... Uzumaki czuł się taki napięty przez tę walkę. Musiał na tyle rzeczy uważać, co nie należało do jego nawyków; z reguły działał na żywioł, lecz taki sposób walki na Uchihę nie podziała.

Jeżeli Deidara nie zamierzał „pomóc" blondynowi, to ten musiał wymyślić coś innego, co dopomoże mu w zwycięstwie. Niestety na ten moment pomysłów nie miał zbyt wiele, a przez ciągłe wygibasy oraz ataki jego skupienie było skoncentrowane na czymś innym - obronie swojej osoby.

Uzumaki był w kropce. Nie miał, co zrobić albo przynajmniej nie miał żadnego pomysłu. Skupiał się w całości na Tobim, nie wiedząc tak naprawdę, co szykuje drugi członek Akatsuki. Cóż, nie widział do czasu, aż cały teren pokrył się oślepiającym blaskiem. Klony Naruto momentalnie uleciały jak kamfora, zaś chłopaka w ostatniej chwili skrył gruby kożuch utworzony z czary Kuramy.

*
Długość części:
2495 słów

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top