v51
- Rie!
- Rie!
- Rie!
Ryoko trzymał drobną postać w uścisku. Małą, zaniedbaną osóbkę, która właśnie umierała. Poczucie bezsilności oraz winy wlewały się hektolitrami do jego głowy, lecz jego oczy pozostawały suche. Nie potrafił nawet uronić kilku łez.
To on zaproponował, by została z nimi, a nie chowała się gdzieś, gdzie nie mogliby jej ochronić, gdyby ktoś ją zaszedł. A teraz okazało się, że kiedy była koło nich, to była zagrożona. Śmiertelnie zagrożona. I teraz umierała, ponieważ dwóch ninja (dwóch!) nie umiało jej ochronić.
Naruto przez pierwsze minuty tylko patrzył na ten okropny obraz. Potem powoli podszedł do swoich towarzyszy. Mieli razem wyjść z tej pułapki. Zrobili już to, co mieli zrobić. Jashiniści byli unieszkodliwieni. Teraz miało być już wszystko dobrze. W planach mieli stąd wyjść i wrócić na kontynent. A tak przynajmniej składało się z ich planów - Ryoko chciał zabrać Rie do domu, a Naruto zamierzał zająć się kolejną w a ż n ą sprawą.
Teraz chwilowo wydawało się to, no cóż, bezsensu.
Blondyn w ręce wziął śmiertelną iglicę - nasączoną silną trucizną, której zapach sprawiał, że chłopaka kręciło w nosie. Najwidoczniej nie wszystko wsiąkło w ciało Rie i pozostałości trutki dalej były na broni, którą Ryoko wyjął z jej ramienia.
Zmrużył lekko oczy, przyglądając się iglicy. Była jedną z najbardziej niepozornych i zabójczych broni ninja, jakie chłopak kiedykolwiek widział. Cienka, nieduża i taka połyskliwa. I jednocześnie twarda, ostra, szybka. Nadawała się idealnie do przebijania skóry, lecz jeśli nie trafiała na punkty witalne, to przeważnie nie zadawała silnych obrażeń. Seiko nimi rzucała i co więcej - umiejętnie trafiała w czułe punkty ciała człowieka. Wiedziała w jaki sposób rzucić, by iglica trafiła tam, gdzie zrobi szkodę. A to nie było łatwe. To była swego rodzaju okrutna sztuka.
Oczy Naruto otworzyły się na powrót szeroko. Obraz lekko mu się rozmazał, kolory zawirowały radośnie, jakby zadowolone z tego, że przejęły władzę nad jego ślipiami. Blondyn (lekko zirytowany) szybko zamrugał, a kolory musiały częściowo ustąpić i wrócić na swoje miejsca. Chłopak spojrzał na Rie, którą tulił brat.
I złapał dziewczynkę za chudą rękę.
Ryoko nie powiedział ani słowa. Nie widział nadziei i rozumiał, że Naruto (mimo krótkiego kontaktu z nim i dziewczynką) również pragnie się pożegnać i być przy tej drobnej istocie, gdy uchodzi z niej życie. Młoda, mała Rie...
*
Następnego dnia trzy postacie opuściły bazę jashinistów. Dwóch chłopaków trzymało mniejszą od siebie postać ze jej ręce. A życie, co ciekawe, dalej się w niej tliło.
Rie brała głębokie wdechy, które napełniały jej płuca cudownym powietrzem, a potem wypuszczała je, gdy się tego domagały. Dla dziewczynki tak długo zamkniętej w ciemnym pokoju, normalny świat wydał się czymś nierealnym. Mimo że znajdowali się w Kraju Wody, gdzie wilgotność, mgła i deszcz stanowiły istne jestestwo tej ziemi - to Rie wydał się ten krajobraz najpogodniejszy i najradośniejszy od wszystkich, które dotychczas widziała w całym swoim życiu. A miała już dwanaście lat!
Może i słońce umyślnie schowało się za gęstymi, szarymi chmurami, które przykryły się mgłą. Może i pogoda zwiastowała kolejną ulewę. Może i ziemia była podmokła, a każde otarcie o drzewo czy paprotkę kończyło się mokrymi plamami na ubiorze. Może i Rie lekko zadrżała, gdy poczuła smagnięcie świeżym, wilgotnym powietrzem. Może i wszystko prezentowało się posępnie, a każdy normalny człowiek zechciałby jak najszybciej uciec do swojego domostwa i skryć się przed tą ponurą aurą. Ale dzisiejszego ranka (wręcz paradoksalnie) Naruto, Ryoko i Rie byli szczęśliwi. Starsi chłopcy patrzyli uważnie na kruchą dziewczynkę, która uśmiechała się wesoło i oddychała tak, jakby robiła to pierwszy raz w życiu - smakowała tego niezwykłego doświadczenia, które miało stać się na powrót jej chlebem powszednim. Patrzyła na drzewa, mech, paprocie i... i była zachwycona.
Ale też było jej zimno.
- Powinniśmy skołować jakieś ubrania, dattebayo - stwierdził Naruto, patrząc na łachmany, które miała na sobie Rie.
Ryoko był wpisany w książeczkę bingo, dlatego też pokazywanie się wśród cywilizowanych ludzi dla niego mogłoby się, no cóż, źle skończyć. Ogólnie to pojawiał się w mieścinach sporadycznie i wybierał takie, gdzie szansa na spotkanie shinobi nie była zbyt duża. Do wiosek ninja czy większych osad nie wybierał się nigdy. Groziło to wszystkim tym, co było niezbyt przyjemne. Oczywiście chciał teraz wrócić do swojego domu z Rie i spróbować porozmawiać z Kage na temat swej zdrady. Miał nadzieję, że głowa wioski okaże zrozumienie i przyjmie go z powrotem - szczególnie ze względu na siostrę, która powinna mieć od teraz chociaż strzępki normalnego życia. W końcu trauma i blizny miały z nią zostać do końca.
Jednak póki nie wyjaśni wszystkiego Tsuchikage, nie ma co nawet myśleć o wstąpieniu do bazaru, gdzie można by kupić ubrania dla małego dziecka.
Dlatego też spojrzał na Naruto, lecz pierwsze spojrzenie w jego oczy i już te powiedziały mu wszystko; nie ma co liczyć na jego odwiedziny tych miejsc.
- Też jestem zbiegiem, w dodatku jinchuuriki - oznajmił, lewą ręką (prawą dalej trzymał rączkę Rie) drapiąc się za potylicą. - Co prawda mam układy z Mizukage, ale nie wiem, jak to może się skończyć...
Ryoko zmarszczył brwi, a chwilę potem jego szare oczy zabłyszczały. Układy z Mizukage... Znał już jedno miejsce, które - gdyby nie Mei Terumi - nie mogłoby działać.
- Mam pomysł - rzucił, a blondyn posłał mu zdziwione spojrzenie. - Spokojnie, obejdzie się bez rozlewu krwi.
- Coś szczerze w to wątpię - Naruto uśmiechnął się, a jego lewa ręka wyprostowała się, wskazując kierunek, gdzie prawdopodobnie znajdowała się wioska, choć przecież tam nie zmierzali. - Ale jak jest plan to w drogę!
Tyle że żadnego planu nie było. Jak zawsze pozostawała improwizacja, z lekkim strzępkami pomysłu, co zrobić, aby nie dać się zabić i nawet coś uzyskać.
*
Kankurō przybył do gabinetu Kazekage, gdy tylko ktoś łaskawie postanowił go poinformować o złapaniu jednego z nieprzyjaciół. Oczywiście na przesłuchaniu nie był i swego wroga na oczy nie widział, dodatkowo był ze wszystkimi odczuciami dość do tyłu, więc gdy wszedł do gabinetu, spotkał się nie z euforią i determinacją, a osowiałością i bezsilnością.
Złapanie jednego z chwastów Suny w istocie nie przyniosło im żadnej zmiany. Zamęt trwał w najlepsze, żadnym wiadomościom nie można było ufać - zarówno tym, co przychodziły, jak i tym, które były przez nich wysyłane, a shinobi szybko stracili na morałach, gdy uświadomili sobie prawdę. Wróg nie prezentował się jak... jakkolwiek. Dziewczyna była po prostu dziewczyną - nie dało się o niej niczego więcej powiedzieć. Nie posiadała charakterystycznego wyglądu; nie była pięknością o niebywałym wyglądzie, nie była osiłkiem z masą mięśni, nie posiadała tego osobliwego błysku w oku, nie miała w sobie odwagi by zachować kamienną twarz... Nie miała nic, co czyniłoby z niej coś więcej od po prostu dziewczyny, która była wrogiem Suny.
Oczywistym było, że nie działała w pojedynkę i że jej pozostali koledzy i koleżanki dalej wykonywali swoją robotę, która tak naprzykrzała się im wszystkim. Dalej chwasty Sunagakure kwitły - wyrwanie jednego wcale nie pomogło ich ogrodowi. A wręcz przeciwnie - zaszkodziło kwiatom, które uświadomiły sobie druzgocącą prawdę. Autentyczna władza była w rękach szkodników.
Dziewczyna była w gruncie rzeczy bezużyteczna - nie dało się wydobyć z jej głowy czegokolwiek, a ona sama uwzięła się, żeby milczeć. Gaara obstawiał, że tortury na nic się zdadzą, ale mimo to pozwolił Temari, by spróbowała nieco wydusić z niej tchu. Bezskutecznie. Dziewczyna dławiła się własną śliną i oddychała tak, jakby przebiegła maraton i miała zaraz skonać. I tyle. Nie odpowiadała na pytania, a próby złamania pieczęci, które tłoczyły się w koło jej umysłu, były równie nieskuteczne. Koniec końców jedyne, co uzyskali to jednego więźnia więcej. Dalej stali w kropce, co szybko zaowocowało pesymistycznym myślom.
Kankurō w pewnym momencie wywnioskował, że może dziewczyna celowo dała się złapać; że taki był właśnie plan. Kolejny pośredni atak na nich wszystkich. Skuteczny atak, gdyż nieprzyjaciel został bez większej szkody, a oni w praktyce dostali nadzieję, która szybko została wydarta im z palców.
Starszy z braci przeczytał zwoje, które miała przy sobie po prostu dziewczyna. I on nie wiedział, który jest prawdziwy, a który nie. No cóż, robota została wykonana doskonale - nie było nic, co by wskazywało, że któryś został napisany inną ręką.
Ostatecznie cała trójka rodzeństwa siedziała w gabinecie i nie wiedziała, co robić. Bezsilność wdarła się do każdego po kolei, odbierając tym samym wszystkie ambicje odnośnie wioski.
Gaara zastanawiał się, czy rzeczywiście on i pozostałe głowy wiosek wiedzieli cokolwiek. Jak na razie wszystko wskazywało na to, że to oni grali tak, jak im zagrali nienazwani przeciwnicy. W każdej kwestii.
*
Deidara, mistrz eksplozji, wraz z swoim nowym partnerem, tym głąbem Tobim, przemierzał powoli las. Czarne płaszcze z dobrze znanym wzorem, lekko poruszały się za sprawą wiatru, który raz po raz przecinał przestrzeń między drzewami. Szum liści nad głowami informował, że gdzieś tam nad nimi musi obecnie ów żywioł szaleć.
Chyba szykowała się ulewa. Dziwne - to nie był Kraj Wody, znajdowali się na terytorium Takigakure, a tutaj nie padało zbyt często. Że też musieli trafić akurat w ten moment, kiedy najwidoczniej ma padać.
- Cholera - przeklął Deidara. Jeśli naprawdę się rozpada, będą musieli chwilę poczekać. A to opóźni ich zadanie. Paskudna sprawa, Pain może nie być zadowolony z takiego obrotu spraw.
- Tobi-chan i Deidara-senpai - mówił ciągle chłopak w pomarańczowej masce. Tym samym ściągał na siebie zdenerwowanie blondyna, ale jakby tego nie zauważał - zabiorą dziewczynkę ze sobą. Wyrwą z niej Nanabi i...
- Tobi, skończ - warknął artysta, lekko przyspieszając. Chłopak w masce wcale nie musiał się wysilać, żeby zirytować mistrza eksplozji. Miał w sobie coś takiego, co samoistnie wpływało negatywnie na Deidarę.
Dlaczego ten cholerny Sasori musiał zdechnąć?
*
Fū tego dnia zrobiła coś, co robiła wyjątkowo rzadko - wyszła na spacer po wiosce. Obecnie na żadne misje je nie wysyłano ze względu na zagrożenie ze strony Akatsuki. A do tego dzisiaj na niebie kłębiło się sporo chmur i wiatr przybrał na sile, wrednie ciągnąc za włosy i zniechęcając mieszkańców wioski do spędzania czasu na zewnątrz. Fū skutecznie odebrał chęci na latanie - wiedziała, że w takich warunkach będzie to mało przyjemne. A skoro mniejsza ilość ludzi pałętała się po drogach Takigakure, to niebiesko-włosa zdecydowała się właśnie na taką formę spędzania czasu.
Wyszła i powoli zaczęła spacerować po dobrze znanych uliczkach. Na te główne mimo wszystko wolała nie wchodzić. Uraz z czasów dzieciństwa był jak najbardziej dalej aktualny. Po dziś mijając ludzi, dostrzegała te dobrze znane ogniki nieufności, strachu czy innych negatywnych emocji. Nigdy nie miała przyjaciół, gdyż wszyscy byli wobec niej uprzedzeni. Nie liczył się jej miły, entuzjastyczny styl bycia i przyjacielski charakter - dzieciaki wolały bawić się z największym gburem w całej wiosce, niżeli z nią. To smutne, jak ludzie reagują, kiedy są uprzedzeni. Widzieli w niej zło konieczne, chociaż od początku była po prostu osamotnią dziewczynką, która w swoim wnętrzu skrywała nie jedną, a dwie dusze.
Za sprawą tych uprzedzonych ludzi poznała te węższe uliczki wioski, gdzie zawsze było ich mniej. Przecinały je tylko osoby, które mieszkały w okolicy lub zmierzały w konkretne miejsce i skracały sobie drogę. Oczywiście główne drogi były ładniejsze i większe, dlatego w końcu były główne, a nie poboczne, prawda? To jak z książką i postaciami - te główne zawsze są ładne, wyróżniają się, natomiast z tymi pobocznymi już różnie bywa.
Kiedy pomarańczowo-oka poczuła pierwsze krople wody, która spadała z chmur i uderzała lekko jej ramiona, głowę i resztę - szybko zawróciła. Nie chciała zmoknąć, chociaż kiedy już dobiegła pod swój dom, spojrzała na niebo i przestało jej zależeć nad tym, czy zmoknie. Fū w tamtym momencie poczuła w sercu to upajające uczucie, kiedy latała - a przecież była na ziemi! Zamknęła oczy i rozłożyła ręce. I tak przez chwilę stała, czując na sobie zimne łzy deszczu. Dopiero potem, gdy Nanabi upomniała ją, otworzyła na powrót oczy i prędko weszła do domu.
Sama nie była pewna, co w tamtym momencie poczuła, lecz było to niezwykłe, radosne uczucie beztroski... które zniknęło wraz z pojawieniem się w rękach dziewczyny ręcznika. Kiedy wycierała włosy i twarz, stała przy oknie i patrzyła na spadające gęsto krople. Na jej ustach gościł lekki uśmiech, a myśli wertowały chwilę, w której Fū poczuła tę ulotną drobinę wolności.
Potem jednak nastąpił moment melancholii. Nieruchomy i jakby pusty wzrok dziewczyny utknął na podłodze, a dziewczyna stanęła przed swoim Bijuu. A może bardziej by tu pasowało określenie: swoim najlepszym przyjacielem?
- To wszystko jest takie okropne, Chōmei - powiedziała niebiesko-włosa, podchodząc bliżej do ogromnej Ważki. Zatrzymała się dopiero, kiedy natknęła się na kraty. - Uwielbiam cię, ale powoli mam dosyć, że wszystko tak wygląda. Chciałabym czuć to uczucie częściej, nie chcę być zależna od innych. Zazdroszczę temu jinchuuriki z Konohy.
*
Długość części: 2076 słów
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top