"Decyzja„

Pov. Pyskacz

-Ale Stoick oni są jeszcze głupi, niewarto się tak daleko zapuszczać, zemsta nie da ci ukojenia-starałem się przekonać mojego przyjaciela do odwołania decyzji.
-My wandale się nie wycofujemy, pytanie tylko czy chcesz mi pomóc?-zapytał, a ja zrezygnowany pokiwałem głową, no co zrobić obaj są tak samo uparci...

Pov. Czkawka

-Dalej, dalej, dalej!-krzyczałem, robiąc coraz to niebezpieczniejsze zakręty, aż wkońcu się doigrałem i leżałem z kilkoma siniakami na półce skalnej.
-No co? Zaraz idziemy zdobyć coś do jedzenia i chyba czas zacząć budowę, dużo pracy przed nami-przyznałem mu rację, po czym polecieliśmy nad zatokę...

Pov. Astrid
Trzy lata później

Czego się nie robi, aby się przypodobać wodzowi? I to pytanie zadawałam sobie przez trzy ostatnie lata, na których pod okiem wodza szukamy nocnej furii. Ale wiecie co jest najgorsze? Mamy zniszczone żagle, uszkodzony ster, a do tego małe zapasy pożywienia, a w naszą stronę zbliża sztorm. Czyli wyjście jest jedno: złapać się czegoś i zobaczyć co dalej...

Pov. Czkawka

Oglądam sztorm, który przechodzi zaraz koło mojej wyspy, trudno tam cokolwiek wypatrzeć dlatego postanowiłem zrezygnować z mojego zajęcia i polecieć z drugiej strony wyspy, do pobliskiej wyspy, która jest zamieszkana. Mimo iż jest pobliska to i tak lot zajmuje kilkanaście godzin, ale i tak to lepiej niż płynąć statkiem kilka dni...

Kilka godzin później
Wyspa sokoła.

-Witaj smoczy jeźdźćcu-usłyszałem, głos mojego sojusznika zarazem wodza tej frakcji.
-Witaj-odpowiedziałem, schodząc ze Szczerbatka i pozwalając mu pobawić się z gromadkę dzieci, które mimo iż jest dość późna pora, biegają po wiosce.
-Przyleciałeś zabrać dzieci na wycieczkę?-zapytał, ździwiony wkońcu nie powiedziałem mu po co tu jestem. Ale wsumie to mógłbym niedługo zabrać te gromadkę na parę dni do siebie, zresztą nie byłby to pierwszy taki raz kiedy byliby u mnie. Mają nawet specjalne pokoje w dwóch domach, które dla nich zbudowałem w wolnej chwili, razem jest jakieś siedem łóżek w osobnych pokojach.
-Smoczy jeździec!-krzykneła, jasnowłosa dziewczynka z ślicznymi brązowymi oczkami podbiegając do mnie i przytulając się do mnie.
-Hej Zephyr, pytałaś się rodziców odnośnie treningów?-zapytałem, kiedy się ode mnie oderwała.
-Tak, zgodzili sie-odpowiedziała.
-Okej, to pójdę do nich i omówię nasze treningi-powiedziałem, ale ona po chwili złapała mnie za rękę pociągając i nie dając dalej iść.
-Nie wolno im przeszkadzać-powiedziała.
-Powiedz szczerze zgodzili się na te treningi?-zapytałem, a ona zaprzeczyła ruchem głowy.
-Oj mała, kłamstwami nic nie uzyskasz-powiedziałem, a ona pokiwała głową.
-Więc ja z nimi pogadam-powiedziałem, i już po chwili byliśmy w domu Zephyr.
-Witaj Smoczy jeźdźcu, co cię do nas sprowadza?-zapytała, i ręką pokazała mi, abym usiadł przy stole.
-Przyszedłem porozmawiać o Zephyr-powiedziałem, a ona zrobiła złą minę i już miała ochotę skarcić Zephyr za jej przewinienie, które nie istniało. Niestety matka Zephyr widocznie za dużo od niej wymaga przez co dziewczynka często przemęcza się na treningach i boi się rozmawiać ze swoją mamą o swoich problemach, o których mówi mi bez problemu.
-Spokojnie to nic złego-uspokoiłem ją, a ona zrobiła lekko zaskoczona minę.
-Chciałbym się zapytać, co pani myśli o indywidualnych treningach Zephyr?-zapytałem, a ona odpowiedziała mi po kilku sekundach zastanowienia.
-Zgadzam się, o każdej porze dnia i nocy, tylko czego będą dotyczyć treningi?-zapytała, a ja zacząłem wyjaśniać.
-Postaram jej się nauczyć większości rzeczy, które ja potrafię w tym naukę tresowania i latania na smokach, oraz nauczę ją walczyć-odpowiedziałem, a ona odrazu mi odpowiedziała.
-Kiedy pierwszy trening?-zapytała, a ja po chwili zastanowienia jej odparłem.
-Jest duża szansa, że jeszcze w tym tygodniu ją zabiorę, ale tego nie jestem pewny-odpowiedziałem, a ona pokiwała głową.
-A powinnam coś przygotować?-zapytała.
-Nie, ubrania są na mojej wyspie, a raczej jeszcze trochę minie zanim z nich wyrośnie-odpowiedziałem, i po chwili pożegnałem się z nią i wyszedłem z domu.
-I co Czkawka?-zapytała, Zephyr.
-Nie zapędzaj się, nie jesteśmy sami i nie możesz używać mojego imienia-odpowiedziałem, no właśnie Zephyr zna moje prawdziwe imie. Dowiedziała się o nim w dniu swoich urodzin, które postanowiła spędzić u mnie, oczywiście za zgodą jej matki. Szczerze nie dziwię się jej, ze szczególnością, że ona nawet nie dała jej prezentu.
-Ale co powiedziała?-zapytała.
-Zgodziła się-odpowiedziałem, a ona ucieszyła się i przytuliła do mnie.
-Ej przytulasie, nie zapędzaj sie tak-powiedziałem, kiedy przez dłuższą chwilę nie chciała się oderwać.
-Okej, już nie będę, ale kiedy mnie zabierzesz?-zapytała.
-Postaram się jeszcze w tym tygodniu, a i nadal boisz się spać sama?-zapytałem, a ona trochę posmutniała.
-Pluszak mi trochę pomaga, ale nadal mam koszmary-poskarżyła się.
-Przecież wiesz, że u mnie nie musisz spać sama-powiedziałem, a ona się ucieszyła. Pozwalam jej spać u siebie w pokoju, ale oczywiście śpi w osobnym łóżku. Jak reszta dzieci zasypia to wtedy pozwalam jej do mnie przyjść. Oczywiście ani reszta gromadki o tym nie wie, ani jej matka.
-Wiem-odparła.
-Dobra, ja się zbieram-powiedziałem, i wytarmosiłem jej włosy.
-Nie pozwolą ci odlecieć-powiedziała, wskazując na Szczerbatka otoczonego przez gromadkę kilkuletnich dzieci-odpowiedziała, a ja podszedłem do takowej gromadki.
-Ej dzieciaki!-krzyknąłem, wyciągając piekielnik, teraz tylko jedno okrążenie wokół własnej osi, iskra i bum! Gaz zamienił się w piękną mieszankę kolorów, od których nawet dorośli nie mogli oderwać wzroku. Kiedy wszyscy patrzali na moje arcydzieło, ja w spokoju odleciałem.
-Nie doceniasz mnie Zephyr-szepnąłem sam do siebie lęcąc w stronę mojej wyspy, wyspy Szeptu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top