Rozdział 8 - Trudny pierwszy tydzień (Część 2)
- Umm... Anakin? – nieśmiało zagaiła Shanti. – Czy mógłbyś gryźć te orzechy nieco ciszej?
- Właśnie! – dodał Taz. – Echo idzie na całą stołówkę!
Uważaj, żeby twój krzyk nie rozniósł się echem po całej Świątyni! – Skywalker miał ochotę odwarknąć.
Gdyby chodziło tylko o tego czarnowłosego półgłówka całkowicie olałby sprawę. Ale, że cicha Pantoranka zdawała się go lubić, postanowił zrobić jej grzeczność i trochę popracować nad... eee... ruchami swojej szczęki. Tylko jak, do diaska, miał to zrobić?
Ósma rzecz, której nie znosił w Świątyni Jedi – nie mógł zjeść żadnego posiłku bez wiszącej nad głową świadomości, że jest jedyną osobą w towarzystwie, która nie potrafi się zachować.
Naprawdę nie miał pojęcia, jak inne dzieci to robiły, że były w stanie pochłonąć niemal wszystko – od gorącej zupy po twarde jak kamień nasiona – nie wydając przy tym ani jednego dźwięku. Czy uczono tego na jakiś specjalnych zajęciach, które przegapił? A może bezpowrotnie stracił możliwość uczestnictwa w podobnej lekcji, bo zamieszkał w Świątyni zbyt późno?
Ile by dał, by przynajmniej podczas jedzenia nie czuć się jak odmieniec! Albo, skoro nie było opcji, by czuł się inaczej, to ludzie mogliby chociaż dać mu święty spokój. Co jak co, ale tak podstawową czynność jak spożywanie posiłku powinno się odbywać w bezstresowej atmosferze. Prawda?
Oczywiście była też opcja z zabraniem swojej tacy i pochłonięciem wciśniętego przez CO-3 paskudztwa w jakimś ustronnym miejscu. Na przykład w Pokoju Tysiąca Fontann. Ale to byłoby jak przyznanie się do porażki...
- Wymienimy się owocami? – zaproponował Chao-Zi.
Anakin skinął głową. Podał tholothiańskiemu koledze cierniogruszkę i wziął w zamian topato.
- Chcesz moją śliwkę? – z uśmiechem zaoferowała Dina. – Nigdy za nimi nie przepadałam.
- Tak, dzięki.
Cóż. Jadanie w stołówce miało też swoje zalety. Wiele można było zarzucić nowym znajomym Skywalkera, ale na pewno nie to, że się nie starali.
A przynajmniej niektórzy.
Zajmujący miejsca po drugiej stronie stołu (nie uszło uwadze Anakina, że układ siedzenia zawsze był taki sam!) Bethany i Cooper okazywali byłemu niewolnikowi życzliwość bardzo sporadycznie. A Taz w zasadzie nigdy!
Uznawszy, że i tak nie zdoła pogryźć orzechów wystarczająco cicho, Anakin odsunął od siebie talerz. Rozumiał, że po upływie jednego marnego tygodnia nie należało spodziewać się cudów, ale martwił się, że jego pozycja w grupie wciąż była taka... niezdefiniowana.
Na Tatooine szło to o wiele szybciej – wystarczyło parę spotkań, by przypiąć komuś łatkę przyjaciela albo wroga. Tutaj wszyscy byli zdecydowanie ostrożniejsi w osądach. A może to Anakin był tak wielkim wybrykiem natury, że towarzystwo potrzebowało więcej czasu, by ustalić, co o nim myśli?
Tylko jednego był pewien – te pierwsze tygodnie będą dla niego kluczowe. Póki nie zostanie oficjalnie zaakceptowany przez Klan, będzie musiał bardzo się pilnować. Jeśli teraz coś spartoli, całkiem możliwe, że już do końca swojej kariery Adepta będzie nosił tytuł Głównego Niepożądanego.
Nie żeby planował być Adeptem jakoś bardzo długo! Jego chytry plan zdania przeklętych Prób po zaledwie roku wciąż był aktualny. Choć zdążył się już nauczyć, by nie paplać o nim na prawo i lewo - nie wiedzieć czemu, fakt, że chciał szybciej awansować, bardzo nie podobał się mieszkańcom Świątyni. Co było zupełnie niezrozumiałe, jako że z awansem Obi-Wana nikt nie miał najmniejszego problemu!
Z sąsiedniego stolika dobiegły strzępy rozmowy. Banda siedmiolatków dyskutowała o czymś przyciszonymi głosami:
- No wiecie, Obi-Wan Kenobi...
- Zabójca Sitha...
- Jest tak dobry, że został Jedi bez Prób!
- Ej, ale ten jego uczeń... Padawan Skywalker...
- Co? Padawan? Ale przecież on jest Adeptem!
- Czemu ma warkoczyk?
- Ponoć jest Wybrańcem.
- Wymądrza się, chociaż jeszcze nic nie potrafi!
Anakin zacisnął zęby. Zaczynał mieć tego dosyć! Plotki rozchodziły się tutaj szybciej niż w najczęściej uczęszczanym barze w Mos Espa! Ile można wałkować te same tematy? Czy oni nigdy nie zostawią Obi-Wana w spokoju? I czy którykolwiek z nich podejmie wysiłek poznania Anakina, zamiast powtarzać na jego temat jakieś informacje z drugiej ręki?
Wybraniec. Pfft! Jasne, wielka rzecz! Anakin nigdy nie prosił o taki tytuł. Na razie chciał tylko zostać Jedi i jeździć z Obi-Wanem na misje. Albo, jak już muszą nazywać go tym durnym Wybrańcem, to niech nie robią wielkich oczu, gdy twierdził, że miał taki sam potencjał jak Windu. Niech się, kurde, zdecydują! Przecież nie może równocześnie robić za chodzącą Fabrykę Mocy i udawać przeciętniaka. Ma sobie załatwić rozdwojenie osobowości, czy jak?
Zauważywszy jego rozdrażnienie, Dina przejęła inicjatywę.
- Hej, Anakin, wiesz co? – odezwała się do niego przyjacielskim tonem. – Kiedy siedzieliśmy tutaj i czekaliśmy na ciebie, słyszeliśmy, jak kilka osób opowiadało o zajęciach w bibliotece.
O tym też plotkują? – Skywalker prychnął w myślach. – No świetnie...
- Ponoć masz bardzo dobrą pamięć i bez problemu zapamiętujesz nawet najdrobniejsze szczegóły.
- No, i ciągle zadajesz Mistrzyni Jocaście niepotrzebne pytania – od niechcenia dodał Taz.
Zasłużył tym na karcące spojrzenie czarnowłosej dziewczynki. I na ciche prychnięcie Anakina.
Raju... ten to zawsze ma jakiś problem!
Nie można powiedzieć, by czarnowłosy chłopak okazywał Skywalkerowi otwartą wrogość, albo był wobec niego jakoś szczególnie nieprzyjemny. Jednak miał niemiły zwyczaj wbijaniu nowemu Adeptowi drobnych szpilek przy różnych okazjach. A że robił to dość subtelnie, ciężko było znaleźć solidne argumenty przemawiające za tym, że rzeczywiście nie lubił Anakina. Choć niektórzy i tak swoje widzieli. Na przykład Dina.
- Żadne pytanie NIE jest niepotrzebne – stwierdziła, krojąc jogan. – Mistrzyni Jocasta zawsze powtarza, że zdobywanie wiedzy zaczyna się od zadawania pytań.
Taz jedynie przewrócił oczami i wziął łyk soku.
- A jak ci idzie na innych zajęciach? – czarnowłosa dziewczynka ponownie odwróciła się do Anakina. Była wyraźnie zdeterminowana, by poprawić mu humor. – Szkoda, że na razie nie chodzisz na te same lekcje, co my. Chcielibyśmy widywać cię częściej.
- Taaak – Taz był niemal tak samo zdeterminowany, by mu ten humor popsuć. – Nie możemy się doczekać, byś pokazał nam, jak zostaje się Padawanem mając dziesięć lat. Póki co nie idzie ci zbyt dobrze.
Skywalker mściwie się uśmiechnął. Właśnie nadarzyła się wspaniała okazja do utarcia temu gamoniowi nosa.
- Nie martw się – rzucił, wyciągając rękę. – Dogonię was szybciej, niż myślisz!
Chciał przyciągnąć do siebie kubek Taza za pomocą Mocy, ale popełnił przy tym jeden zasadniczy błąd – nie zauważył, że na dnie wciąż zostało mnóstwo soku. W efekcie przedmiot przejechał przez cały stół jak po ślizgawce, robiąc przy tym mnóstwo hałasu i zalewając większość jedzenia. A na koniec się przewrócił. Chociaż miał wylądować w dłoni Anakina. Ups?
Na stole zaroiło się od rąk. Wszyscy za wszelką cenę starali się uratować resztki obiadu.
- Czemu to zrobiłeś? – pisnęła zaaferowana Shanti.
- Jak nie umiesz czegoś zrobić, to tego nie rób! – dodała wkurzona Bethany. – A poza tym to zabronione!
- Nie wiesz, że nie wolno nam używać Mocy poza odpowiednimi salami?! – posyłając mokrym batatom pełne żalu spojrzenie, burknął Cooper.
Anakin zaczerwienił się.
- Przepraszam! – jęknął odruchowo. – J-ja... ja nie wiedziałem! Nikt mi nie powiedział.
- Na pewno? – Dina zmarszczyła brwi. – Nie powiedzieliśmy ci o tym? Wydawało mi się, że pierwszego dnia wszystko ci wytłumaczyliśmy?
- Nie powiedzieliśmy mu o tym, bo to jest o-czy-wi-ste! – gniewnie wycierając swoją część stołu, prychnął Taz.
Przez krótki moment Skywalker miał ochotę ponownie użyć Mocy, by cisnąć kubkiem w tego palanta. Albo najlepiej całą zawartością stołu. Pal sześć, czy to zabronione czy nie!
- Nie, Taz, to wcale NIE jest oczywiste! – tonem „najdojrzalszej osoby w grupie" Dina przywołała czarnowłosego kolegę do porządku. – Anakin, bardzo cię przepraszamy – popatrzyła na nowego Adepta skruszonym wzrokiem i położyła mu dłoń na przedramieniu. – Powinniśmy powiedzieć ci o tej zasadzie. Sama nie wiem, czemu tego nie zrobiliśmy. Pewnie po prostu zapomnieliśmy i... no wiesz, to nie było specjalnie. Ale na przyszłość zapamiętaj, że tylko Padawani i dorośli Jedi mogą używać Mocy, gdzie chcą. A i tak nie powinni tego robić z błahych powodów.
- Eee... co to znaczy „błahy"?
Dziewiąta rzecz, której Anakin nie znosił w Świątyni Jedi – inne dzieci znały dużo więcej trudnych słów od niego. Często czuł się przy nich jak totalny głupek! Zdarzało się, że słuchał, o czym rozmawiali i myślał, że brzmieli niemal jak dorośli.
- „Błahy" to inaczej „nieważny, nieistotny" – Dina wyjaśniła przy akompaniamencie dyskretnych chichotów Coopera i Taza. – No wiesz, chodzi głównie o to, by nie używać Mocy, jeżeli możesz zrobić coś za pomocą własnych rąk.
- Na przykład? – spytał Anakin.
- Na przykład przenoszenie kubka – szepnęła Shanti. – Może i nie wiedziałeś, że Adeptom wolno używać Mocy tylko w salach treningowych i w pokojach, ale... Powiedz, dlaczego to zrobiłeś?
- Nie zrobiłem tego specjalnie! – bronił się Skywalker. - Wcale nie zamierzałem przewrócić kubka. Chciałem go tylko podnieść.
- To wiemy! – przewracając oczami, burknęła Bethany. – Widzieliśmy twoją minę. Byłeś tak samo zaskoczony jak my. Jej chodziło o to, po co w ogóle to zrobiłeś!
Jak to „po co"? Czy to nie oczywiste?
- No bo... - pod wpływem oskarżycielskich spojrzeń osób po drugiej części stołu, pewność siebie Anakina stopniowo malała. – Bo Dina zapytała, jak sobie radzę z pozostałymi zajęciami! A podnoszenie przedmiotów ostatnio idzie mi coraz lepiej.
- I nie mogłeś po prostu nam tego powiedzieć?
Może i mógłby. Gdyby tylko Taz wcześniej mu nie dokuczał. Gdyby tylko Anakin nie odczuwał ciągłej potrzeby udowodnienia, że jednak jest coś wart! Oni tego nie rozumieli. Mieszkali tutaj całe życie, nikt nie kwestionował ich przyjęcia do Zakonu i nie musieli nikomu niczego udowadniać. Czy aż tak trudno zrozumieć, że ON musiał? Ugh, dlaczego dogadanie się z nimi musiało być aż tak trudne?!
- Wiecie... - niespodziewanie odezwał się Chao-Zi. – Gdyby nam nie pokazał, moglibyśmy nie uwierzyć – posłał Anakinowi pełne podziwu spojrzenie. - To niesamowite, że jest tutaj zaledwie tydzień, a już potrafi poruszyć kubkiem. My potrzebowaliśmy długich miesięcy, by się tego nauczyć.
No, NARESZCIE! Chociaż jeden normalny dzieciak w hordzie sztywniackich miłośników zasad.
- Masz rację – wycedził Taz. – A tak w ogóle, Chao-Zi, powodzenia w przekonaniu droida, by dał ci drugi lunch. Bo po prysznicu od naszego utalentowanego Anakina całe twoje jedzenie wygląda na niezjadliwie. Moje zresztą też.
To tyle po jedynym sojuszniku Skywalkera. Teraz to i Chao-Zi patrzył na winowajcę z wyrzutem.
- Dobrze wiesz, że ta blaszana paskuda nie da nam drugiego obiadu – westchnęła Bethany. – Przypomnij sobie: czy przez całe dziewięć lat twojego życia chociaż raz dała ci to, o co poprosiłeś?
- Mamy szczęście, gdy udaje nam się wyżebrać od niej sól – mruknął Cooper.
- Sam pójdę do CO-3 – wstając z miejsca, zaanonsował Anakin. – To w końcu moja wina. Jeśli powiem jej, co się stało, i że to tylko przeze mnie, może wyda drugie obiady chociaż dla was?
Zaproponował to ze względu na honor, ale też liczył, że uda mu się nieco udobruchać kolegów. Niestety udało mu się tylko z Diną.
- Możesz spróbować – powiedziała, ponuro się uśmiechając. – Ale nie rób sobie wielkich nadziei. Coco jest bardziej uparta niż droid medyczny podczas stawiania diagnozy.
Jakie to było prawdziwe...
- Czy ja wyglądam, jakby obwody mi się przegrzały, Skywalker?! – Anakin usłyszał przy bufecie. – Nie dość, że marnujesz żarcie, to jeszcze chcesz więcej?!
- Ale to JA je zmarnowałem, nie pozostali – rozpaczliwie próbował tłumaczyć. – Im chyba możesz wydać drugi lunch?
- Tak to ty sobie możesz gadać do głupawego droida bojowego, ale na pewno nie do mnie, synek! Jedi powinni uczyć się odpowiedzialności za swoje błędy. Zwłaszcza takie, które dotykają nie tylko ich, ale też innych.
- No weź! Mamy potem zajęcia z mieczami świetlnymi! Jak pójdziemy na nie z pustymi żołądkami, nie będziemy mieli siły.
- Oj, bo się rozpłaczę! Ty myślisz, że Jedi to są jakieś cieniasy, co zawsze walczą z pełnymi brzuszkami? Mój kochany Yoduś pościł przez miesiąc, a i tak dokopał całemu Syndykatowi Pyke!
- No tak, ale my nie jesteśmy... „Twoim Kochanym Yodusiem" – Anakin nie mógł uwierzyć, że był w Świątyni ktoś, kto mówił o Głowie Zakonu w taki sposób.
- Nie jesteście, i nie będziecie, Skywalker! – droidka pogroziła chłopcu palcem. – Choćbyście mieli na to dziewięć żyć. A teraz won mi stąd, bo blokujesz kolejkę!
Chłopiec był załamany. Od teraz już na zawsze zostanie zapamiętany jako Ten, Przez Którego Nie Było Obiadu! Co prawda zdołał wykonać plan awaryjny – to znaczy poszedł po pomoc do Mistrzyni Kentarry – ale niewiele mu to dało. Opiekunka Klanu wynegocjowała od CO-3 dodatkowy lunch dla wszystkich, ale koledzy i koleżanki Anakina w dalszym ciągu pozostali nabzdyczeni.
Nooo, nie dało się ukryć, że radził sobie po prostu świetnie! Podczas medytacji sprawiał problemy, w bibliotece sprawiał problemy, a teraz jeszcze sprawił problem na obiedzie! Niezła kartoteka, serio.
Miał przynajmniej nadzieję, że na swojej pierwszej lekcji z mieczem świetlnym zdoła niczego nie spartolić.
XXX
Widok bandy „maluchów" nie zdziwił go ani trochę. Właściwie, to nawet jakoś specjalnie go nie wzburzył – najwyraźniej do bycia upokorzonym można było się przyzwyczaić. Sporym zaskoczeniem było natomiast dwoje Mistrzów. Pierwszym była niska kobieta o imieniu Sobal ze związanymi w warkocz różowymi włosami. Natomiast drugim był...
- Witaj, młody Skywalkerze – z uśmiechem przywitał się wysoki mężczyzna o rozczochranej siwej brodzie i czole tak długim, że mogłoby robić za drugą głowę.
Serce chłopca wydało kilka nerwowych drgnień. O kurde! To był cereański członek Rady Jedi, Ki-Adi Mundi!
Anakin błyskawicznie przeszukał pamięć, próbując przypomnieć sobie wszystkie zasady dobrego wychowania, jakich nauczył się od przybycia do Świątyni. W magiczny sposób wyparowały z jego głowy.
- Dz... dzień dobry, Mistrzu – wybełkotał, mimowolnie przygładzając ubranie.
- Gotowy na zapoznanie się z orężem Jedi? – dziarsko zapytał Mistrz Mundi.
Wydawał się o wiele mniej straszny niż wtedy, gdy zasiadał w komnacie Rady. Chłopiec energicznie pokiwał głową.
- Doskonale – entuzjazm Skywalkera zdawał się ucieszyć mężczyznę. – Mistrzyni Sobal będzie kierowała treningiem, a ja pomogę ci z pojedynczymi ćwiczeniami. Dzisiaj staraj się nie patrzeć na innych Adeptów. Pracujesz głównie ze mną, dobrze?
- Tak, Mistrzu!
- W takim razie zaczynamy – Sobal klasnęła w dłonie. – Weźcie bokkeny i przygotujcie się do rozgrzewki.
Anakin, który zdążył już wystrzelić w ślad za innymi dziećmi, przyhamował tak gwałtownie, że omal nie wpadł na czyjejś plecy. Przez chwilę łudził się, że źle usłyszał.
Że CO mieli wziąć?!
Bokkeny. Bokkenami były drewniane miecze, które Adepci brali z mieszczącego się w rogu sali stojaka.
Co to, kurde, jest? – biorąc przedmiot do ręki, Anakin pomyślał głupio. – Jakaś... zabawka?!
Drewniane miecze... Miecze z drewna! A od kiedy to Jedi bawili się drewnem?!
A gdzie światło? Gdzie laser? Gdzie to fajne „bzzzz" i cała reszta ekscytujących dźwięków? Przecież tym czymś nie dawałoby się nawet rozwalić głowy bojowemu droidowi! No, chyba że byłby to jakiś niepełnosprawny droid. Malutki droid inwalida.
Nie no, absurd! Żeby wytrzymywać towarzystwo maluchów, znosić kiepskie żarcie w stołówce i nawet miecza świetlnego na pocieszenie nie dostać? Nawet takiego treningowego, co rzekomo miał słabszą moc? Obi-Wan coś o takich wspominał.
A może to jakiś spisek? Może Anakin został porwany, a to tak naprawdę nie była Świątynia Jedi, ale jakaś podróba, którą stworzono, by testować wytrzymałość psychiczną byłych niewolników? Bo przecież w prawdziwej Świątyni daliby mu porządną broń, a nie... TO!
- Przez pierwsze lata na ogół ćwiczy się z bokkenami, a nie z mieczami świetlnymi – łagodnie wyjaśnił Mistrz Mundi. – Daje to Adeptom czas na oswojenie się z orężem. Zanim ktoś weźmie do ręki prawdziwą broń, musimy się upewnić, że nie zrobi krzywdy ani sobie ani innym. A poza tym, drewniany miecz pomaga zbudować mięśnie ramion. Jest dużo cięższy od świetlnego, ale wyważony w bardzo podobny sposób. Dzięki treningowi z bokkenem, kiedy wreszcie przerzucisz się na miecz świetlny, będziesz ruszał się znacznie szybciej. Nawet członkowie Rady Jedi, tacy jak ja, wracają czasem do drewna, by nabrać sił.
To nieznacznie pocieszyło chłopca. Podziękował nauczycielowi niepewnym uśmiechem.
- Kiedy lekcja się skończy, będziesz mógł zabrać ten bokken do pokoju – powiedział mężczyzna z wysokim czołem. – Jest twój i możesz z nim ćwiczyć, kiedy tylko chcesz.
- Będę to robił jak najczęściej! – obiecał Anakin.
- Właśnie na to liczymy – Mundi porozumiewawczo do niego mrugnął. – Tylko pamiętaj, by robić to w odpowiednich miejscach. A teraz skoncentruj się: rozgrzewamy się!
Jak gdyby nigdy nic ustawił się obok Skywalkera i zacząć ćwiczyć razem ze wszystkimi. Zupełnie jakby sam był uczniem, a nie członkiem Rady Jedi, który przyszedł, by pomagać nowemu Adeptowi. Miłe z jego strony było również to, że nie wyciągnął miecza świetlnego, ale, jak wszyscy, rozgrzewał się z bokkenem.
Jest porządku – pomyślał Anakin.
Po prawdzie, pierwsza część treningu w ogóle nie wyglądała jak wstęp do zgłębiania walki mieczem. Mnóstwo skłonów, mnóstwo rozciągania się, z ZEROWYM udziałem bokkena, za to z ogromnym naciskiem na oddychanie.
Mistrz Mundi non stop upominał Skywalkera, by ten poprawnie oddychał. Chłopcu przypomniał się jeden z najczęstszych tekstów Yody o tym, że „oddech to pierwszy krok do przywitania się z Mocą".
Po piętnastu minutach wreszcie przyszedł czas na wzięcie mieczy do ręki – dopiero wtedy Anakin zrozumiał, co Mundi miał na myśli, mówiąc, że te drewniane tałatajstwa są ciężkie. Po pierwszych dziesięciu machnięciach jeszcze się tego nie czuło – ale po pięćdziesięciu już tak! Z przerażeniem Skywalker uświadomił sobie, że trening jeszcze na dobre się nie zaczął, a jemu JUŻ zaczynały wysiadać ramiona.
A przecież wykonywał na razie zupełnie banalne ruchy! Cięcia z góry na dół w pozycji z szeroko rozstawionymi nogami i zgiętymi kolanami. Obracanie miecza w dłoni, mając jedną nogę z przodu. Pchnięcie z wychyleniem do przodu. To były w miarę proste rzeczy, a co się stanie, gdy przyjdzie do trudniejszych?
Na szczęście Mistrz Mundi przyszedł chłopcu z pomocą.
- Zrelaksuj się – odłożył własny miecz i położył wielkie dłonie na ramionach Anakina. – Pamiętaj o oddechu. Jedi nie polegają jedynie na własnej sile fizycznej. Czerpiemy energię z Mocy. Zamknij oczy. Dobrze. A teraz weź głęboki wdech i wyobraź sobie, jak Moc wypełnia twoje ramiona. Zsynchronizuj wydech z cięciem. Właśnie tak! Nadal bolą cię ramiona?
- Tak, Mistrzu. Ale jakby trochę mniej.
- To dzięki Mocy. Oddaj jej swój ból. Pozwól, by go zneutralizowała. Kiedy nauczysz się robić to dobrze, nie tylko ramiona przestaną boleć, ale i bokken stanie się lżejszy. Otwórz oczy. Następne ćwiczenie!
I tak przez kolejne dwadzieścia minut. Choć z punktu widzenia Anakina, który spocił się jak po całym dniu na pustyni, równie dobrze mogło to być dwieście minut!
Sobal zarządziła trening kata, a Mundi ze swoim podopiecznym nieco odsunęli się od grupy.
- Mistrzu, co to są „kata"? – zapytał zaintrygowany Skywalker.
- To specjalne układy, których uczymy się na pamięć. Istnieją zarówno takie do walki wręcz, jak i te z mieczem. Oczywiście nie wykonujemy ich podczas prawdziwej konfrontacji... mają służyć jedynie temu, by nasze ciała nauczyły się odpowiednich odruchów. Przy okazji pomagają nam wyszlifować właściwą postawę i pozbyć się złych nawyków. Zobacz: twoi koledzy wykonują właśnie czwarte kata do stylu Shii-Cho.
Nie musiał tego mówić, gdyż oczy Anakina już od jakiegoś czasu pozostawały wlepione w innych Adeptów.
To było jedno z tych ćwiczeń, które autentycznie ROBIŁO wrażenie! Dwunastka dzieci wykonywała długi układ w tak idealnej synchronizacji, że nawet tancerzom, którzy zawitali kiedyś do Mos Espa opadłyby kopary. Żaden z sześciolatków nie ustawiał się w odpowiedniej pozycji za wcześnie bądź za późno – wszyscy machali bokkenami w taki sam sposób, głośno licząc do tempa dyktowanego krótkimi klaśnięciami przez Mistrzynię Sobal. Co jakiś czas padała jakaś instrukcja w stylu „Adepcie Uriel, wyprostuj plecy" albo „Adeptko Vice, uważaj na pracę nóg", ale to nie miało znaczenia, gdyż układ tak czy siak wyglądał... ślicznie.
Anakin nie miał bladego pojęcia, jak spamięta kroki. Albo jak zdoła dołączyć do grupy, nie robiąc przy tym z siebie kompletnego pajaca.
Na szczęście Mistrz Mundi przewidział jego obawy i przygotował rozwiązanie.
- Nauczę cię dzisiaj najbardziej podstawowego kata – powiedział, kładąc na ziemi dziwny, świecący, kwadratowy przedmiot. – Nagramy je na holokronie, który dla ciebie przygotowałem, dzięki czemu będziesz mógł potem trenować sam. Gdy już zapamiętasz ruchy, poproszę Mistrzynię Sobal, byś mógł wykonać je z innymi Adeptami. Ta konkretna grupa ćwiczy jedynie kata Shii-Cho, ale nie oczekuję, że zostaniesz tutaj zbyt długo. W miarę jak zaczniesz opanowywać trudniejsze układy, zaczniemy cię przenosić do coraz wyższych grup... aż dogonisz swój Klan, który jest aktualnie na etapie szlifowania Shii-Cho, Makashi i Soresu.
Noo, i to już brzmiało motywująco! Perspektywa awansu od razu poprawiła Anakinowi humor. Zniecierpliwiony, podniósł bokken – chciał jak najszybciej zacząć się uczyć.
- Powoli – Mundi położył dłoń na czubku drewnianego miecza i delikatnie popchnął, dając chłopcu do zrozumienia, by ten na razie opuścił broń. – Najpierw zrobimy wprowadzenie. Powiedz mi, co wiesz, o stylach walki Jedi.
- Tylko tyle, że są ekstra – Anakin palnął bez zastanowienia.
Cereanśki Mistrz uśmiechnął się.
- Jest ich siedem – powiedział, splatając dłonie za plecami. – Adepci, którzy chcą przejść Próby, i zostać kandydatami na Padawanów, muszą dość dobrze władać pierwszymi trzema. Większość dorosłych Jedi wybiera sobie jeden styl, który szlifuje do perfekcji, ale są też tacy, którzy wolą być wszechstronni i dostosowywać sposób walki do sytuacji. Ale po kolei. Pierwsza forma to Shii-Choo, druga to Makashi, a trzecia to Soresu. Każdy z tych styli składa się na kilka albo kilkanaście kata.
Anakin skinął głową.
- A pozostałe cztery formy?
- Są o wiele bardziej skomplikowane, więc Adepci studiują je tylko pobieżnie, tuż przed Próbami. Potem wszystko zależy od osobistego nauczyciela. To Mistrz decyduje, które formy będzie studiował jego Padawan. Choć, oczywiście, nie jest to decyzja jednostronna! Nauczyciel i protegowany wspólnie postanawiają, który styl będzie najlepszy dla ucznia, i w którym będzie się specjalizował. Może być też tak, że raz podjęta decyzja zostaje zmieniona. Ale wracając do form... Czwarta nazywa się Ataru. Piąta forma ma dwie odmiany: Shien oraz Djem So. Szósta forma to Niman. Siódma forma również posiada dwa pod-style: Juyo i Vaapad. Poprosiłem Mistrzynię Jocastę, by przygotowała dla ciebie holoksiążkę, w której dokładnie opisane są cechy wszystkich styli. Dlatego, zaraz po lekcji pójdziesz do biblioteki. Dobrze?
- Tak, Mistrzu.
- A teraz do pracy! Pierwsze kata Shii-Cho zaczyna się od...
Okej, po namyśle, nie było to wcale aż takie trudne. A przynajmniej nie wtedy, gdy Mistrz Mundi pokazywał wszystko krok po kroku, dokładnie tłumacząc każdy ruch. Anakin miał dobrą pamięć, więc zapamiętał układ bardzo szybko.
- Znacznie szybciej, niż się spodziewałem! – pochwalił go cereański członek Rady Jedi.
Schody zaczęły się, gdy trzeba było dołączyć do pozostałych Adeptów. Choć w pobliżu nie wisiało żadne lustro, były niewolnik i tak wiedział, jak kiepsko wypada na tle innych dzieci. Pomyślał, że z boku musi wyglądać jak C-3PO po przymusowym włączeniu do armii bojowych droidów. O wiele bardziej mu się podobało, gdy ćwiczył kata zupełnie sam!
Przerwę na napicie się wody powitał z wyraźną ulgą.
- Skywalkerze – odezwał się Mistrz Mundi. – Powinieneś wiedzieć, że rozmawiałem niedawno z twoim Mistrzem, Obi-Wanem Kenobim.
Imię Obi-Wana padło tak niespodziewanie, że Anakin nie od razu zajarzył. Kiedy do niego dotarło, gwałtownie podniósł wzrok znad butelki.
- I? – dopytywał się. – Co powiedział?
- Część treningu poświęcona szlifowania kata właśnie się zakończyła – cierpliwie wyjaśnił cereański mężczyzna. – Natomiast w kolejnej godzinie będą odbywały się sparingi w parach. Z początku uważaliśmy, że najlepiej będzie, jeśli będziesz ćwiczył cały czas z tą samą grupą, jednak Obi-Wan przekonał nas, byśmy dali ci wybór. Możesz zostać tutaj i dalej ćwiczyć w młodszymi... albo dołączyć do członków swojego Klanu, którzy trenują w sali obok. A zatem? Jaka jest twoja decyzja?
- Chcę iść do starszych! – chłopiec odparł bez wahania.
Mundi nieznacznie się uśmiechnął.
- Obi-Wan przewidział, że to właśnie powiesz – skinął Mistrzyni Sobal głową, po czym dotknął pleców Anakina, by wyprowadzić go z sali. – Stwierdził, że zawieszenie poprzeczki nieco wyżej na pewno ci nie zaszkodzi. Opowiadał mi o tym, jak wielokrotnie przegrywałeś superszybkie wyścigi, ale to cię tylko zmotywowało, aż wreszcie wygrałeś. Teoria to jedno... Ale gdy chodzi o praktyczne ćwiczenia, w których liczą się szybkość i refleks, czasem warto zaryzykować i rzucić kogoś na głęboką wodę.
Krocząc obok wysokiego mężczyzny, chłopiec nie posiadał się ze szczęścia.
Dziękuję, Mistrzu! – pomyślał, wyobrażając sobie Kenobiego. – Dziękuję, dziękuję, dziękuję!
Nieprawdopodobne, że Obi-Wan powiedział o nim coś tak miłego! I że nawet siedząc na tym swoim Fenis znalazł czas, by zadbać o swojego Padawana, i choć na chwile uwolnić go od towarzystwa nieznośnych małolatów. Może dzisiejszego dnia jednak nie należało spisywać na straty? Ach, ćwiczenie z dzieciakami z własnego Klanu brzmiało jak spełnienie marzeń!
Anakin czuł, że już nic nie popsuje mu humoru.
Nawet to, że Dina i pozostali nie używali tych lamerskich bokkenów, lecz treningowych mieczy świetlnych. Gdy Skywalker wkroczył do sali, akurat machali nimi, kończąc swoje ostatnie kata – jak szepnął Mistrz Mundi, piąte kata Soresu.
Wkrótce i ja będę tak umiał! – mocniej zaciskając dłoń na bokkenie, obiecał sobie Anakin. – Wkrótce i ja dostanę treningowy miecz świetlny!
Prowadzący zajęcia Rodianin, Mistrz Sicario został najwidoczniej uprzedzony o przybyciu nowego ucznia, gdyż ani trochę nie zdziwił się na jego widok. Jednak pozostali zareagowali zdumionym uniesieniem brwi. Gdy pierwszy szok minął, Dina i Shanti uśmiechnęły się do Anakina, ale bez większego entuzjazmu – jakby przez grzeczność się do tego zmusiły.
Skywalker nie dał się zniechęcić.
Dam radę! – poprzysiągł sobie. – Pokażę im, że zasługuję na to, by być tutaj razem z nimi!
Razem było ich siedmioro, więc jedna osoba musiała ćwiczyć ze specjalnie zaprogramowanym droidem treningowym. Anakin był pewien, że to jego wykopią do „blaszaka", ale spotkała go miła niespodzianka. Bądź niemiła. W zależności od punktu widzenia...
Do droida zgłosiła się Dina, zaś jemu trafił się... Taz.
Były niewolnik jeszcze nie wiedział, czy cieszy się z takiego obrotu spraw. Gdy brał udział w wyścigu, zawsze chętnie witał możliwość skopania Sebulbie tyłka – nawet jeśli zdawał sobie sprawę, że rywalizowanie z podstępnym Dougiem było równoznaczne z narażeniem życia.
Tutaj sytuacja wyglądała trochę inaczej. Jasne, fajnie by było wytrzeć Tazem podłogę i odegrać się za wszystkie drobne złośliwości, jednak Anakin jeszcze nie czuł się do tego gotowy. I wcale nie chodziło o to, że bał się przegranej. W głębi siebie rozumiał, że zanim wgniecie rywala w ziemię, sam będzie musiał dostać baty określoną ilość razy. A doświadczenia z wyścigów podpowiadały mu, że im więcej razy zmierzy się z Tazem, im szybciej „odhaczy" te wszystkie „obowiązkowe przegrane", tym prędzej zyska szansę na wygraną.
Pytanie tylko – czy od TEGO właśnie chciał zacząć swój pierwszy trening?
Cóż, to nie tak, że miał jakiś wybór, bo wszyscy zostali już dobrani w pary, ale... Gdyby miał wybór, to chyba wolałby zacząć z kimś innych. Oswoić się z tymi całymi sparingami, zobaczyć, jak mu to szło... A nie na samym wstępnie pakować się w przepychankę z największym rywalem.
Zaraz. A właściwie to od kiedy Anakin i Taz zostali rywalami?
Skywalker próbował sobie przypomnieć, kiedy sklasyfikował czarnowłosego chłopca w taki sposób, jednak nadejście Mistrza Mundi zmusiło go do powrotu do rzeczywistości.
Oczy Taza nagle zapłonęły radością i entuzjazmem. Przez króciutki moment Anakin łudził się, że może ten koleś jednak go lubi i cieszy się na ich wspólny pojedynek. Po chwili jednak Skywalker zrozumiał, o co chodziło, i zachciało mu się śmiać z samego siebie.
No tak. Tazowi nie chodziło o jakiegoś tam nowego Adepta, ale o członka Rady Jedi!
To obecność Mistrza Mundi sprawiła, że czarnowłosy chłopiec zaczął się wiercić, jakby przedwcześnie dostał prezent na urodziny. Pozostałe dzieci również zerkały na Cereanina, choć starały się robić to dyskretnie, by nie zasłużyć na karcące spojrzenie Mistrza Sicario.
- Adepcie Duro – Mundi zwrócił się do Taza. – Odłóż miecz świetlny. Ty i Adept Skywalker będziecie walczyć bokkenami.
- Tak, Mistrzu – z policzkami zaróżowionymi od ekscytacji, odparł przeciwnik Anakina.
Skywalker przewrócił oczami.
- Walcz tak, jak zwykle – cereański Mistrz położył czarnowłosemu chłopcu dłoń na ramieniu. – I nie udzielaj Skywalkerowi żadnych instrukcji. Tym zajmiemy się ja i Mistrz Sicario. Ty masz po prostu skupić się na własnym treningu. Gdyby pierwsze trzy zwycięstwa przyszły ci zbyt łatwo, zacznij używać tylko jednej ręki.
- Tak, Mistrzu.
Oczy Anakina wytrzeszczyły się w oburzeniu. „Gdyby pierwsze trzy zwycięstwa przyszły zbyt łatwo"?! Co to miało znaczyć? Dlaczego Mistrz z góry założył, że pierwsze wygrane będą należały do Taza? I to aż trzy?!
Znaczy, dobra, Anakin TEŻ przypuszczał, że czekała go porażka, ale to nie znaczy, że chciał usłyszeć o tym od kogoś innego! Wręcz przeciwnie – czułby się znacznie lepiej, gdyby powiedziano mu, że sobie poradzi. Albo, gdyby ktoś oznajmił mu, że w niego „wierzy".
- Skywalkerze – teraz z kolei Mundi pochylił się ku niemu. – Teraz jest czas, by przypomnieć sobie, co czułeś, gdy ścigałeś się na Tatooine i kiedy latałeś myśliwcem wokół Naboo. Walka na miecze to coś znacznie trudniejszego, ale na swój sposób podobnego. Nie myśl. Zdaj się na instynkt. Pozwól, by Moc poprowadziła twoje ciało, pomogła ci przewidzieć ruchy przeciwnika. Z początku nie będzie ci wychodzić, ale to nic nadzwyczajnego. Nawet jeśli będziesz przegrywał raz za razem, nie pozwól, by zawładnęły tobą emocje. Traktuj każdą rundę tak, jakby była pierwszą, a nie którąś z kolei: wówczas łatwiej będzie ci się skoncentrować. A teraz do ćwiczenia! Ukłońcie się sobie i przyjmijcie pozycje!
Anakin nie miał bladego pojęcia, jak się kłaniać, więc zrobił po prostu to samo, co Taz.
Gdy tak stali naprzeciwko siebie, utonął we własnych myślach, starając się przypomnieć sobie wszystko, o czym mówiono w pierwszej części treningu – i, niestety, przypłacił to utratą koncentracji. Zbyt późno usłyszał klaśnięcie, zbyt późno wystartował, i zbyt późno zauważył pędzący w stronę własnego brzucha bokken przeciwnika. Uderzenie nie nastąpiło, bo drewniane ostrze zatrzymało się kilka centymetrów od celu, ale nie było wątpliwości, kto wygrał pierwsze starcie.
Na twarzy Taza pojawił się dyskretny uśmiech mówiący:
„To było łatwiejsze, niż sądziłem".
Anakin nienawidził go za ten uśmiech. Obiecał sobie, że w kolejnych rundach poradzi sobie lepiej, ale osiągnął tylko tyle, że wytrzymał jakieś cztery sekundy dłużej.
Po trzech zwycięstwach pod rząd Taz schował jedną dłoń za plecami i zerknął na Mistrza Mundi. Członek Rady Jedi skinął głową.
Od tamtej pory szanse w miarę się wyrównały, ale Skywalker wcale nie czuł się z tego powodu szczęśliwy. Nie mógł wytrzymać myśli, że potrafił dotrzymać tempa Tazowi, tylko wtedy, gdy tamten używał jednej ręki. Co, zresztą, wcale nie pozostawiało czarnowłosego chłopca bez przewagi – jako ktoś trenujący z mieczem od lat, Adept Duro wciąż był o wiele szybszy, silniejszy i sprytniejszy od przeciwnika z zerowym doświadczeniem.
Czasem runda kończyła się po trzydziestu sekundach, czasem po dwóch minutach, jednak wynik za każdym razem było podobny: Anakin wypuszczający miecz, lądujący na tyłku, bądź stojący jak sparaliżowany z drewnianym ostrzem przy brzuchu, gardle, łydce lub udzie. Jedynym pocieszeniem było to, że nie zbierał siniaków.
Do czasu.
Kiedy Mistrz Mundi odszedł, by porozmawiać o czymś z Mistrzem Sicario, nastąpiło pierwsze odstępstwo od normy. Taz ponownie wygrał rundę, lecz tym razem nie zatrzymał ciosu kilka centymetrów od ciała przeciwnika, tak jak robił to poprzednim razem.
- Ała! – Anakin syknął, gdy został zdzielony w ramię.
Nie chodziło o to, że cios jakoś szczególnie go zabolał – bardziej o to, że był zupełnie niespodziewany.
- Przepraszam – Taz mruknął, odwracając wzrok.
Nie zabrzmiało to szczerze, ale nie zabrzmiało też... nieszczerze. Zupełnie jakby czarnowłosy chłopiec zrobił coś wbrew sobie.
- To było niechcący – dodał po chwili. – Więcej tego nie zrobię.
Anakin zacisnął zęby. Czy on naprawdę wyglądał na kogoś, z kogo można było robić idiotę? Doskonale wiedział, że to było specjalnie!
- Ej, nie patrz tak! – Taz posłał mu pełne pretensje spojrzenie. – To się zdarza. Jeśli bardzo cię boli, to usiądź.
- Nie boli – Skywalker odparł chłodno. – I nie przejmuj się. Jak chcesz, możesz mnie trafiać w każdej rundzie. Nie powstrzymuj się.
- Szkolimy się na Jedi! Nikomu specjalnie nie sprawiamy bólu. Mówiłem, że to było...
- Niechcący. Jasne. Wierzę ci. Możemy wreszcie wrócić do ćwiczeń?
Anakin uznał, że skoro kolega nie chce być z nim szczery, to on TEŻ nie będzie. Zresztą, z tą sugestią o byciu trafianym to wcale nie żartował – jako były niewolnik przyzwyczaił się do bólu. Nie zamierzał pozwolić, by brano go za jakiegoś siusiumajtka, który zwijał się od jednego siniaka!
No chodź! – myślał, patrząc na rywala. – Walnij mnie! Nie boję się!
Tym razem jednak Taz zaskoczył go w zupełnie inny sposób. Zamiast ponownie okazać agresję zaczął specjalnie przedłużać walkę.
Z początku Anakin sądził, że tylko mu się wydaje – że przeciwnik nie skorzystał z możliwości wykonania decydującego cięcia, bo zwyczajnie zawiesił się lub stracił koncentrację. Kiedy jednak podobnych momentów było coraz więcej, Skywalker zrozumiał, co się działo – ten skurczybyk zwyczajnie się z nim bawił!
Wiedział, że i tak wygra, więc zaczął coraz bardziej się odsłaniać, sprawdzać, jak głęboko może wpuścić rywala i dalej z powodzeniem się przed nim bronić. I co najgorsze – nawet nie próbował udawać, że nie czerpie z tego złośliwej frajdy!
Anakin wciąż nie wiedział wiele o życiu Jedi. Ale Taz – wręcz przeciwnie. I właśnie w tym momencie instynkt Anakina mówił mu, że ten ułożony, doskonale znający reguły dzieciak pozwolił sobie na krótki moment niesubordynacji. Teoretycznie czarnowłosy chłopiec nie robił niczego krzywdzącego ani niewłaściwego – ot, odrobinę odpuścił przeciwnikowi i pozwalał mu na więcej niż powinien.
Jednak Mistrz Mundi wyraźnie rozkazał mu „walczyć tak jak zwykle" – i właśnie TO było dla Anakina dowodem, że działo się tu coś, czego nie wypadało robić Jedi.
Dysząc ze złości, spróbował przycisnąć rywala, zaatakować go nieco agresywniej, pokazać, że nie pozwoli tak ze sobą pogrywać. Ale w ten sposób tylko pogorszył sprawę. Pokazując przeciwnikowi, jak bardzo jest wkurzony, doprowadził do tego, że Taz kpiąco się uśmiechnął. W końcu czarnowłosy chłopak znudził się podpuszczaniem i po paru cięciach zakończył pojedynek.
Mundi i Sicario wciąż rozmawiali, lecz Anakin ich nie zawołał. Nawet jeżeli podejrzewał kolegę o robienie czegoś wbrew zasadom, nie zamierzał na niego skarżyć. Byłoby to złamaniem jednego z podstawowych praw Wszechświata. I choć dzieci Jedi pod wieloma względami różniły się od normalnych, do tego konkretnego prawa podchodziły z taką samą powagą, co wszyscy:
„Konflikty w grupie rozwiązuje się między sobą, bez udziału dorosłych!"
Ktokolwiek złamał to święte, niepisane przekazanie, był skazany na dożywotnie noszenie łatki „donosiciela" i „maminsynka". Anakin już prędzej zgodzi się na zakopanie po szyję w piasku, niż pozwoli na przyszycie sobie tak hańbiącego tytułu! Reputację dziwadła, aroganta, słabeusza, łobuza i czego tam jeszcze, jakoś mógł przeboleć... ale nigdy nie pozwoli, by nazywano go „tym, który łazi do dorosłych"!
Cokolwiek Taz do niego miał – a miał coś do niego na pewno! – trzeba będzie odkryć to na własną rękę.
Anakin niechętnie uniósł bokken i przygotował się do kolejnej rundy. Do kolejnego dostania łomotu. Ech...
Zupełnie inaczej wyobrażał sobie bycie Jedi.
Pierwsza część kolejnego rozdziału w niedzielę (7.06.2020) a druga w czwartek (11.06.2020).
Ponadto, do poniedziałku w Galaktycznych Absurdach pojawi się kolejny One Shot. Jego opis znajdziecie w Spisie Treści.
Mam też coś dla fanów Obikina. Spokojnie, "Człowiek Czynu" wciąż zostaje w 100% bezpairingowy i jeżeli należycie do czytelników, którzy wolą Obi-Wana i Anakina jako braci bądź ojca i syna, możecie odetchnąć z ulgą.
Fanfik z Obikinem jest przeze mnie pisany od jakiegoś czasu, ale choć liczy sto ileś stron, na pewno nie będzie wychodził tak regularnie jak "Człowiek Czynu". Opowiadanie o początkach Anakina i Obi-Wana w tej chwili jest dla mnie priorytetem i chciałabym, by utrzymało obecne tempo publikacji.
Za korektę dzisiejszej części (oraz wszystkiego innego, co piszę) jak zawsze dziękuję Akaitori07
Przy okazji, mikro-reklama (już któraś z kolei, ale w przypadku tej cudownej osoby nie mam oporów) - zapraszam do "Wattpadowych Parodii", które tworzy moja korektorka. Można się uśmiać ;)
Notka do rozdziału ósmego:
Pewnie zauważyliście, że w minionym rozdziale pojawiło się dużo dziwnych pojęć takich jak "bokken" czy "kata". Zaczerpnęłam je z własnych doświadczeń - przez kilka lat bardzo intensywnie trenowałam sztuki walki i mam powody, by sądzić, że treningi Jedi wyglądałyby bardzo, bardzo, bardzo podobnie. Gdybyście mieli jakieś pytania, walcie śmiało!
Nazwy form walki są kanoniczne. Poniżej zamieszczę filmiki z Youtube'a, byście mogli dowiedzieć się tego i owego o każdej z nich (niestety po angielsku - nie wiem, czy któryś z polskich wideo-blogerów je opisał). Choć w moim opowiadaniu też na pewno będzie wytłumaczone, jak wyglądają poszczególne style. Dowiecie się między innymi, w jakich formach specjalizowali się Obi-Wan, Qui-Gon, Ayala Secura, Yoda, Adi Gallia i wreszcie sam Anakin ;)
No i oczywiście będzie coraz więcej dram z udziałem Taza i Anakina. W kolejnym rozdziale (a konkretniej w drugiej części rozdziału) nareszcie poznacie straszną tajemnicę!
W ramach bonusa dorzucam też zdjęcie zaprojektowanych przeze mnie emotek. Gdyby ktoś był zainteresowany użyciem ich u siebie, niechaj do mnie wbija!
https://youtu.be/cVF_wAkHYNU
https://youtu.be/sk5J_PJDBzo
https://youtu.be/V1GJuyCT-PU
https://youtu.be/WvrCUjgoyRE
https://youtu.be/wo01f10lIMA
https://youtu.be/VUSeuFRpX4o
https://youtu.be/9zKsQTAqPLQ
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top