5.

– Awarię systemu? – To pytanie było wyjątkowo nie na miejscu, biorąc pod uwagę, kto kogo miał przesłuchiwać. Jakby tego było mało, w oczach Rogersa zapłonął dziwny płomień i Summers odchylił się do tyłu, jakby w obawie przed tym dziwnym, całkowicie kontrolowanym wybuchem.

– Tak. Wszystko wskazuje na to, że była jakaś awaria, bo żadna z kamer...

– Mówi sierżant o kamerach ulicznych czy o kamerach w domu pana Starka? Bo z tego, co pamiętam, wieczorem trzydziestego pierwszego października i jedne, i drugie działały bez zarzutów.

Mówiąc to, Rogers po prostu wstał i skierował się do wyjścia. Summers poderwał się i pobiegł za nim, z jednej strony bardzo zaniepokojony, z drugiej – podejrzanie spokojny, wziąwszy pod uwagę, że główny podejrzany właśnie mu uciekł. Chwilę później drzwi do pomieszczenia, z którego obserwowali przesłuchanie, otworzyły się z hukiem i Rogers wpadł do środka. Gdzieś po drodze zdążył narzucić na siebie czarną marynarkę.

Czarną marynarkę z logiem FBI.

– Lehnsherr, czy ktoś włamywał się do systemu? – zapytał, zupełnie jakby to on był panem sytuacji.

– Nic na to nie wskazywało. Moi ludzie wszystko sprawdzili – odpowiedział oficer z uśmiechem rekina, teraz bynajmniej nie uśmiechnięty. – Każę im to sprawdzić jeszcze raz.

– Dziękuję. – Kąciki ust Steve'a drgnęły. Zdecydowanie stworzone były do zupełnie innych rzeczy niż gniewne grymasy, które próbował na nich wymusić. Albo raczej to podła sytuacja zmuszała go do takich a nie innych zachowań. Powoli, z wyraźnym ociąganiem, przeniósł spojrzenie na Tony'ego i znów omal się nie uśmiechnął. – Panie Stark, czy istnieje możliwość, że ktoś złamał pańskie zabezpieczenia?

„O tak, i to całkiem spora. Właściwie wystarczyło, że zacząłeś dobijać się do moich drzwi, a wszelkie zabezpieczenia diabli wzięli" cisnęło się Tony'emu na usta. Nie mógł jednak powiedzieć tego na głos. Nie po tym, jak chwilę wcześniej byś świadkiem jego zakłopotania spowodowanego rozmową o seksie. Co, swoją drogą, było naprawdę urocze.

– Nie. W ogóle nie dopuszczam do siebie takiej myśli, panie Rogers – odpowiedział zamiast tego. Nie mógł jednak darować sobie odrobiny lubieżności. Steve w białej koszuli i marynarce wyglądał niepokojąco apetycznie, a Tony jakoś nigdy nie radził sobie z pomijaniem takich szczegółów.

– Dlaczego? – zapytał zaczepnie agent, wcześniej nazwany Clintem. Płynnym ruchem odbił się od ściany, obszedł Starka i stanął przy Rogersie, zupełnie jakby czuł się w obowiązku chronić go przed Tonym. – Aż tak wierzy pan w niezawodność własnego produktu?

– Zabezpieczenia Stark Industries są najlepsze. Naprawdę muszę przypominać, że korzystają z nich Biały Dom, Pentagon, amerykańska armia, o FBI już nie wspominając? – warknął Rhodey, najwyraźniej uznając głupią zaczepkę za oficjalne wyzwanie.

– Pułkowniku Rhodes, proszę wybaczyć mojemu koledze. Jeśli jego obecność działa panu na nerwy, bardzo chętnie wskażę mu drogę do wyjścia – mówiąc to, Steve chwycił Clinta za łokieć i nie czekając na odpowiedź, odtworzył drzwi przed zdezorientowanym agentem.

Rhodey nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. Spojrzał błagalnie na Tony'ego i Pepper, ale Pepper była równie zdezorientowana, a Tony zbyt dobrze bawił się darmowym widowiskiem. Sam Clint również nie potrafił się odnaleźć w sytuacji, na zmianę mamrotał „przecież tylko żartowałem" i „no weź, Steve, nie bądź taki", co bynajmniej mu nie pomagało.

– Ja się tym zajmę – zaproponował niespodziewanie agent Coulson. – I tak muszę się przewietrzyć. Agencie Barton, proszę za mną.

To powiedziawszy, przechwycił Clinta i zniknął z nim za drzwiami, które Steve zamknął z niepewnością wymalowaną na twarzy.

– On chyba nie...

– Tak – parsknęła Tasha, bardzo tym wszystkim rozbawiona.

– Przecież nie może mieć do mnie pretensji. Nie zrobiłem nic niezgodnego z zasadami.

– To nie ma nic wspólnego z regulaminem. Phil po prostu nie może ścierpieć, że jego złoty chłopiec zszedł na złą drogę.

Minę Rogersa można było opisać jako jedyną w swoim rodzaju mieszankę zniesmaczenia, zażenowania i głębokiego współczucia. Połączywszy to z chłodnym powitaniem, jakie Coulson zgotował Tony'emu, bez trudu można było odkryć historię, jaka kryła się za zachowaniem starszego agenta. Stark uśmiechnął się pod nosem. W sumie nie pierwszy raz udało mu się zgarnąć komuś z talerza upragniony smakołyk.

– Skoro włamanie do systemu nie wchodzi w grę, to może ktoś po prostu się do niego zalogował? – zaproponował Lehnsherr.

– Taką możliwość mają tylko członkowie zarządu i najbardziej zaufani pracownicy – zaoponowała Pepper, wyraźnie wzburzona samą sugestią, że którykolwiek z jej współpracowników dopuścił się takie zdrady.

– Przykro mi, panno Potts, ale nie możemy wykluczyć takiej możliwości – westchnął Steve.

– Zatem opcję, że to ty brałeś udział w kradzieży już sobie odpuściliśmy? – zakpił Tony, odpuszczając sobie jakiekolwiek grzeczności. W sumie już wcześniej przeszli na „ty". Steve też najwyraźniej o tym pomyślał, bo zarumienił się lekko i zaprzeczył:

– Nie zamierzałem tego sugerować.

– Steve, nie wygłupiaj się, przecież wszyscy wiedzą, że nigdy byś nikogo nie okradł! – zawołał jakiś żołnierz.

– Tak, ale złodziej nie ma pojęcia, że o tym wiecie.

Uśmiech Steve'a rozkwitał proporcjonalnie do narastającego przerażenia wszystkich w sali. Nawet Tony nie do końca potrafił w to uwierzyć. Rogers ewidentnie sugerował, że nie powinni oczyszczać go z podejrzeń. Fakt, to miało sens. Jeśli podstawią mediom informację, że główny podejrzany o kradzież został już pochwycony, prawdziwy złodziej mógłby stać się nieostrożny. Wystarczyłoby jedno drobne potknięcie – i mieliby go w garści.

Tym, co powstrzymywało wszystkich przed wprowadzeniem planu w życie, była nieskalana reputacja Rogersa. Zupełnie jakby samo sugerowanie, że mógłby mieć do czynienia z czymś niezgodnym z prawem było najgorszą z możliwych zbrodni. To tłumaczyło też poniekąd, dlaczego o niektórych tak bardzo wzburzyła myśl, że Rogers mógł się przespać z przypadkowym facetem. Cóż, jednych wzburzyła, innych wyraźnie rozbawiła. Kątem oka Tony widział jak Tasha uśmiecha się z wyższością, zupełnie jakby miała dostęp do jakiejś wiedzy zakazanej i po prostu rozumiała więcej niż ktokolwiek inny.

– Rogers, nie ma takiej opcji, żebyśmy wsadzili cię do jakiegokolwiek więzienia – zaoponował Lenhsherr z troską, o jaką Tony go nie podejrzewał. Facet wyglądał, jakby znęcanie się nad słabszymi sprawiało mu przyjemność, ale najwyraźniej istniały wyjątki od tej reguły i Steve z jakiegoś powodu się do nich zaliczał. – Gdy tylko zorientują się, kim jesteś, zabiją cię.

Stark zaklął w myślach. Oficer miał rację. Więzienie to nie miejsce dla agenta FBI. Nawet jeśli Rogers był świetnie wyszkolony i potrafił sobie poradzić w większości sytuacji, nie wytrzymałby za kratkami. Tony już miał poprzeć Lehnsherra – jedyne, co go powstrzymywało to obawa, że jego słabość do Rogersa mogłaby stać się nazbyt widoczna. Na szczęście z pomocą przyszła mu Pepper.

– Może wcale nie ma takiej potrzeby, by wysyłać kogokolwiek do więzienia – zaczęła powoli, a spojrzenia wszystkich w pomieszczeniu skupiły się na niej i tym, co miała do zaproponowania. – Choć nie mogę pogodzić się z tą myślą, prawdopodobieństwo, że w kradzież zaangażowany jest ktoś ze Stark Industries, jest zdecydowanie zbyt wysokie, by zupełnie je zignorować. Ale jeśli mielibyśmy iść tym tropem, to nie ma potrzeby podawać czegokolwiek do opinii publicznej ani odgrywać szopki dla mediów. Wystarczy, że przygotujemy jakieś przekonujące kłamstwo dla zarządu, prawda?

– Pepper, twoja gotowość do kłamania przed zarządem z jednej strony napawa mnie dumą, z drugiej jednak poważnie niepokoi – zaśmiał się Stark.

– Niestety, właśnie takich umiejętności wymaga praca na stanowisku pańskiej asystentki.

– Pepper, czy ty mnie obrażasz?

– Ależ skąd, panie Stark.

– Doskonale. W takim razie pozwólcie, że to wam zostawię wymyślanie bajek dla zarządu – oznajmił Tony i klasnął w dłonie, zaganiając w ten sposób do roboty nawet tych, którym nie płacił. Bo niby czemu nie. – Ja w tym czasie będę dalej rozpaczał nad moją rozpaczającą łowczynią.

– Cogniet? – wymknęło się Rogersowi. W zamyśleniu zmarszczył niepoprawnie doskonałe łuki brwi, po czym spojrzał na Tony'ego z niemal przepraszającym uśmiechem. – Czy chodzi panu o obraz...

– Czas! – Tony pospiesznie wszedł mu w słowo. – Niestety, nie dostaję pieniędzy za marnowanie go na rozmowy o sztuce. Pep, potem opowiesz mi, co ustaliliście. Hej, Rhodey, chcesz mnie odwieźć?

Na szczęście stary poczciwy Rhodey doskonale zrozumiał potrzebę ewakuacji przyjaciela. Wyszli, nie przysłuchując się już dyskusji, która rozgorzała za ich plecami. Ostatnim, na co Tony zwrócił uwagę, było to, że w rozmowie zdecydowanie dominowały dwa kobiece głosy – Pepper i Tashy. Wolał nawet nie myśleć, do czego zdolne byłyby obie panie, gdyby z jakiegoś powodu przyszło im pracować razem częściej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top