12.
– Tony, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – zapytała Pepper, nie tyle z irytacją, co raczej z rozczarowaniem.
Miała wszelkie prawo do niezadowolenia. Od kilku dni jej szef był myślami zupełnie nieobecny, a w związku z kradzieżą i wciąż nieuchwytnym złodziejem potrzebowała jego wsparcia w zarządzaniu firmą bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Członkowie zarządu byli co najmniej zaniepokojeni, a lekceważące podejście Starka bynajmniej ich nie uspokajało. Desperacko potrzebowali teraz kogoś, kto chwyciłby ich silną dłonią za karki i potrząsnął, śmiejąc się przy tym, że przecież wszystko jest pod kontrolą. Niestety, tym razem delikatne ręce Pepper nie wystarczyły, by nadać sprawom właściwy kierunek.
Może przyczynił się do tego również fakt, że Virginia Potts miała ich wszystkich po prostu serdecznie dość.
Członkowie zarządu nie martwili się bowiem, że projekty broni mogły trafić w niepowołane ręce i przyczynić się do śmierci setek, tysięcy ludzi. Och, nie, skądże znowu. Przerażał ich wyłącznie fakt, że ktoś mógł zarobić na schematach, na których im zarobić się nie udało. I to tylko dlatego, że Tony Stark niemal z dnia na dzień postanowił przebranżowić firmę.
Dokładnie ten sam Tony Stark, który teraz siedział w swoim warsztacie, zapatrzony w ścianę i kompletnie obojętny na nawoływania Pepper.
Nie, żeby taki stan nie zdarzał mu się często. Problem polegał na tym, że tym razem stan ów przeciągał się tak bardzo, że nawet Tony zaczął zdawać sobie sprawę ze swojego dziwnego zachowania. Ale nie był w stanie nic na to poradzić. Po prostu...
– Jest aż tak dobry? – zapytała Pepper, siadając na przeciwko Tony'ego i delikatnie obracając jego twarz w swoją stronę.
– Nie. – Tony parsknął śmiechem. – Prawdę mówiąc, jest wyjątkowo beznadziejny.
– Więc skąd ta fascynacja? – Całkowicie świadomie nie powiedziała „zauroczenie". W przypadku Starka było to jedno ze słów zakazanych i wymawiając je, zniszczyłaby jakąkolwiek szansę na uzyskanie satysfakcjonującej odpowiedzi.
– Sam chciałbym wiedzieć. Ale musisz przyznać, że moje projekty już dawno nie były tak dobre.
– Owszem, najnowsza aktualizacja do Starkphone'ów to majstersztyk. Jestem z ciebie bardzo dumna. – Uśmiechnęła się mimowolnie, po czym znów spoważniała. – Tylko że teraz potrzebuję czegoś więcej niż projektów, Tony. Potrzebuję twojej obecności na spotkaniach zarządu. – Zignorowała jego pełen niezadowolenia jęk i mówiła dalej: – Tak, wiem, że ich nie znosisz, ale sam doskonale wiesz, że to wyjątkowa sytuacja.
– I tylko dlatego, że jest wyjątkowa, stare zrzędy postanowiły spotykać się codziennie na grupowe narzekanie – prychnął Stark i jak kapryśne dziecko odwrócił się na krześle plecami do Pepper.
Ściany warsztatu pokrywały ekrany zazwyczaj ciasno zapisane nowymi programami, schematami i równaniami, teraz były jednak całkowicie czarne i odbijały wszystko niczym lustra. Tylko dzięki temu Tony dostrzegł przebiegły uśmieszek, który wpełzł na usta Pepper. Uśmieszek, który ani trochę mu się nie spodobał. Powinien był od razu się domyślić, że najlepsza asystentka, jaką kiedykolwiek udało mu się znaleźć, nie przychodziłaby tu bez kompletnego planu wywabienia swojego szefa z warsztatu.
– Profesor Pym zapowiedział, że przyjdzie.
Tony zaklął pod nosem.
Część ukradzionych projektów została rozpoczęta jeszcze za życia jego ojca. Natomiast część tej części musiała zostać wycofana nie dlatego, że była niedopracowana, ale dlatego, że Hank Pym ostatecznie nie wyraził zgody na ich dokończenie. Nic dziwnego, że teraz postanowił złożyć Tony'emu wizytę, choć przez ostatnie piętnaście lat zarzekał się, że nigdy więcej nie odezwie się do żadnego Starka. Pym doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak destrukcyjne mogły być odkryte przez niego cząsteczki i do jakich tragedii mogły doprowadzić w połączeniu z z jakąkolwiek bronią.
Zapewne zamierzał zapytać, czy zainicjowane przez niego schematy zostały zniszczone, zgodnie z umową.
Te schematy, które Howard Stark postanowił na wszelki wypadek zachować, a które po jego śmierci trafiły prosto w ręce Tony'ego. Te schematy, które Tony postanowił dokończyć, chociaż doskonale wiedział, że nigdy nie wcieli ich w życie. Po prostu od najmłodszych lat był wielkim fanem Hanka Pyma i mając w dłoniach coś, co nosiło na sobie znamiona jego geniuszu musiał, po prostu musiał dopełnić dzieła i zachować je sobie na pamiątkę.
– Cholera, Pep, pamiętasz, jak wierciłem ci dziurę w brzuchu, żeby zaaranżować spotkanie z Pymem?
– Oczywiście. Wysyłałam do niego zaproszenia średnio raz w miesiącu. Skończyło się na tym, że chciał cię oskarżyć o nękanie. Dlaczego pytasz?
– Chyba jednak nie jestem gotowy na tę rozmowę, wiesz?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top