20. Nadzieja umiera ostatnia

- Tak, masz rację to nic dziwnego, że on zniknął bez słowa, ale przypominam, że i Roksany nigdzie nie ma... to jest powód do niepokoju - stwierdził Gustaw, masując obolałe plecy. Syknął cicho, kiedy przejechał palcami po linii kręgosłupa.

Nora oparła się o siedzenie krzesła i w zamyśleniu przyłożyła szklankę do ust. Mocny zapach alkoholu uderzył w jej nozdrza, sprawiając, że twarz kobiety wykrzywiła się w prawie niewidocznym grymasie, jednak nim bimber dotarł do ust, odłożyła kieliszek na drewniany blat baru.

- Wiem, ale co ja mogę zrobić? Wysłałam już ludzi na poszukiwania, lecz nikt go nie widział... To wszystko wina Kundla. - Lwica spojrzała z wyrzutem w stronę mężczyzny, który leżał w kącie lokalu. Na dźwięk swojego imienia, poniósł pysk z ziemi i uśmiechnął się wrednie. Nora zasyczała, pokazując zęby, po czym ponownie skupiła swoją uwagę na szklance. - Nic dziwnego, że się gdzieś zaszył. Często tak robił...

- To moja wina - odezwał się niespodziewanie Air, który do tej pory w milczeniu głaskał kruka, siedzącego na jego dłoni. Złotawe włosy opadały na pochyloną twarz chłopaka. - To ja nie upilnowałem Roksany, to ja ją zgubiłem... A co jeśli ona nie żyje? - Spojrzał na przyjaciół pytającym wzrokiem, a jego przeszklone oczy mówiły jasno, że zaraz będzie płakał. - Ona na pewno nie żyje i to moja wina!

- Żyje - odparł Staruch, który siedział na kanapie przed zgaszonym kominkiem. Nawet nie spojrzał na osoby zebrane w lokalu. Wzrok miał cały czas wbity w niebieski kwiatek, który trzymał w dłoni.

Wszyscy gwałtownie odwrócili się w stronę starego człowieka.

- Człowieku, nie strasz nas więcej! - krzyknął Air, chwytając się za serce. Zezłoszczony i zaniepokojony szybkim ruchem swego właściciela, kruk zaskrzeczał, po czym wzbił się w powietrze i wyleciał przez uchylone okno. Chłopak nie zauważył ucieczki swego podopiecznego. Był zbyt skoncentrowany, na nagłym pojawieniu się Starucha. - Myśleliśmy, że ciebie tu nie ma!

Gustaw ignorując wypowiedź Aira, wychylił się zza lady i ostentacyjnie chrząknął, skupiając uwagę na sobie. Powoli sięgnął do kieszeni, z której wyjął purpurową chusteczkę, następnie ściągnął okulary, które zaczął delikatnie czyścić.

- Skąd masz te informacje? - spytał, obserwując jednym okiem mężczyznę. Nagle barman gwałtownie wyprostował się pod wpływem bólu. Zacisnął zęby, by nie krzyknąć. - Cholera - wysyczał, nalewając do kieliszka bimbru.

Na ten widok, Diana gwałtownie wyjęła z ręki męża szklankę, której zawartość wylała na ziemię. Kobieta stanęła przy swoim mężu, krzyżując ręce na piersi.

- Kochanie... - wyjąkał Gustaw, patrząc na nią błagającym wzrokiem.

- Nie ma żadnego „kochanie". Masz mi w tej chwili powiedzieć, co ci jest.

- Plecy mnie bolą, to wszystko... samo przejdzie.

- Od trzech dni chodzisz jakbyś miał wyzionąć ducha! Ukrywasz coś przede mną. - Zamilkła, a jej źrenice się rozszerzyły. - To po tej awanturze, prawda? Wiedziałam, że nie powinieneś w niej brać udziału, wiedziałam, ale zawsze musisz postawić na swoim! Ty masz tak słaby kręgosłup...

Gustaw zasłonił żonie usta, ta jednak opuściła jego dwie dłonie, chowając je w swoich. Westchnęła zmartwiona, dotykając policzka małżonka.

- Co ci jest? - wyszeptała.

Barman popatrzył po zebranych, po czym w zamyśleniu pokiwał głową. Pomału odpiął guziki, a kiedy górna część jego garderoby znalazła się w na barku, nerwowo przeczesał spięte w mały kucyk, włosy. Nora obdarzyła brata współczującym wzrokiem, a Air odwrócił głowę w przeciwną stronę. Diana zakryła usta dłonią, a drugą delikatnie przejechała po ciele swego męża. Nierówne blizny, które oddzielały odcinki skóry innych ludzi, były zaczerwienione, a wzdłuż kręgosłupa pojawił się rozległy siniak. Uwaga kobiety najbardziej skupiła się na miejscach łączenia dodatkowych kończyn, z ciałem mężczyzny. Gdy tylko...

- Wiem o czym myślisz - stwierdził Gustaw, ubierając koszulę. - Amputacja nie wchodzi w grę.

- Powinieneś pozwolić Fnetsowi je odciąć, on dałby radę...

- Przestań. Jest dobrze, muszę jedynie odpocząć - odparł, siadając na stołku. - Za dużo zmienili... odcięcie nie byłoby takie proste, jak się wydaje. Nie chcę zostać kaleką.

- Dlatego wolisz się męczyć? - spytał Staruch, odwracając się w jego stronę. - Głupiś. Szczególnie, że ty już i tak kaleką jesteś. Każdy wysiłek fizyczny jest dla ciebie niebezpieczny, a to mówi samo za siebie.

- Może zakończmy rozmowę dotyczącą mojej osoby i skupimy się na Fnetsie? Powiedz, skąd wiesz, że Roksana żyje?

Staruch ostrożnie wstał i garbiąc się, podszedł do wyjścia, ignorując natarczywe spojrzenia innych. Kiedy położył pomarszczoną dłoń na klamce, zamarł w bezruchu.

- Nic takiego nie powiedziałem - stwierdził, otwierając drzwi. - Idzie tutaj nasz dawny znajomy. Za niedługo tu dotrze. Zbierzcie mieszkańców, którzy nie boją się walczyć. - Po tych słowach opuścił bar.

Przyjaciele popatrzyli po sobie zdezorientowani. Przez chwilę zapanowało milczenie, które przerwał lament Aira.

- Co to miało być? Kto tu idzie? Ochroniarze? A może znowu gada co mu ślina na język przyniesie?

Nora wzruszyła ramionami, po czym wstała z siedzenia, rozprostowując kości.

- Nie wiem, ale jeśli Staruch się pofatygował, by tu przyjść, to coś jest na rzeczy - odparła i rzuciła w stronę Kundla drewnianą łyżkę, na co ten pokazał zęby. - Wstawaj, idziesz ze mną po innych. A ty, Air, leć się rozejrzeć. Może dowiesz się, o czym mówił.

~~.~~

Fnets siedział przywiązany do krzesła. Z nienawiścią obserwował, jak jego ojciec chodził po laboratorium, zbierając do teczek dokumenty. Zmięte, potargane kartki sugerowały, że robił to bardzo niedokładnie i pod presją czasu.

- Czego chcesz? - spytał po paru minutach Fnets, na co naukowiec z zaskoczeniem spojrzał na syna, jakby zapomniał o jego obecności. - Chyba bez powodu nie zostawiłbyś mnie w pełni świadomego i zdolnego do mówienia.

Mężczyzna patrzył nieobecnym wzrokiem w róg laboratorium, zagłębiając się w swoich myślach. Odwrócił głowę w kierunku stolika pełnego papierów, po czym znowu skupił się na Fnetsie. W końcu odłożył papiery na biurko, poprawił biały fartuch, po czym usiadł na krześle przy mutancie. Ściągnął okulary, które włożył do kieszeni kitla, następnie splótł ze sobą palce. Szkielet dostrzegł, że dłonie jego ojca lekko drżą... Czyżby się czegoś obawiał?

- Chcę porozmawiać - odparł całkowicie spokojnie, opierając łokcie na kolanach. - Wysłuchaj mnie, a potem oddam głos tobie. Pasuje ci taki układ?

Kościotrup parsknął sztucznym śmiechem. Był uwięziony, bez szans na ucieczkę, skazany na wolę ojca. Jedyne co mógł w tej sytuacji zrobić, to pokiwać czaszką.

- Zapewne nie wiesz, że jesteś największym osiągnięciem naukowym w całej historii ośrodka, może i nawet świata. Jesteś człowiekiem idealnym, kimś, kto nie zginie śmiercią naturalną i nie potrzebuje wiele do życia. Próbowałem odtworzyć eksperyment wiele razy, czy to na ludziach, czy na zwierzętach, jednak wynik zawsze był ten sam. Śmierć. Najdłużej udało mi się podtrzymać świadomość jednego z przedstawicieli kotowatych. Tygrys przeżył ponad miesiąc, po czym padł. FS, ty jedyny jesteś udany. Tak więc mam propozycję. - Zamilkł, czekając, aż Fnets na niego spojrzy, kiedy to uczynił, kontynuował. - Dołącz do nas.

Kościotrup uśmiechnął się cynicznie. Zmienił kolor oczu na czerwony, chociaż dobrze wiedział, że z zasłoniętym okiem nic nie zrobi. Teraz wystarczyło mu wyglądać bardziej przerażająco. Przynajmniej tyle mógł.

- Dołączyć do was? Czy naprawdę uważasz, że po tym wszystkim co mi zrobiłeś, po tym cierpieniu, które musiałem przeżyć przez ciebie i tobie podobnym kupom gówna... ja mógłbym chociaż pomyśleć o dołączeniu do was?

- Daj mi dokończyć - rzekł naukowiec lekko poirytowanym tonem. - Jesteś naprawdę mądrą osobą, FS. Wiem, że umiesz leczyć i przeprowadzać operacje. Do tego dzięki twojemu ciału i umiejętności kontrolowania ludzi mógłbyś się stać obywatelem, jakiego potrzebujemy. Twoje przewinienia pójdą w zapomnienie. Mogę sprawić, że zostaniesz jednym z nas, że będziesz miał życie idealne. Zero zmartwień, zamiast poniżania szacunek. Będziesz wzorem dla innych! Powiem ci więcej. Jeżeli zgodzisz się, to obiecuję, że zostawimy w spokoju wszystkich pozostałych. Każdego mutanta z tej żałosnej zgrai, z którą uciekłeś stąd dziewięć lat temu.

Pod wpływem ostatniego zdania, szkielet poruszył się zaciekawiony.

- Jakie są warunki? - Fnets, przerwał wypowiedź ojca. Ten jednak uśmiechnął się zadowolony, słysząc to pytanie.

- Masz się podporządkować, tyle. Odzyskanych emocji i wspomnień ci nie odbierzmy... Dlatego chcę, byś mi udowodnił swoje oddanie.

- Jak?

Mężczyzna sięgnął do szuflady, z której wyciągnął plik dokumentów. Pomachał nim przed oczyma syna.

- Twoja koleżanka ma naprawdę dobre wyniki. RA1315, można zrobić z nią naprawdę wiele rzeczy. To wspaniały obiekt i chcę, byś to ty przeprowadził jej mutację...

- Nie zrobię tego. - Szkielet zacisnął dłonie w pięść i kościane powieki najmocniej jak umiał. - Zostaw ją i innych spokoju, a do was dołączę.

Naukowiec uśmiechnął się z politowaniem, lecz jego wzrok mówił jasno, że traci cierpliwość.

- Chyba się nie zrozumieliśmy, mój drogi. Dlatego wyjaśnię ci to, najprościej jak umiem. To nie ty stawiasz tutaj warunki, a jeżeli nie zdecydujesz się do mnie dołączyć, wtedy ja zrobię sobie z ciebie zwierzaka. Zwierzaka, którego poobserwuję, pobadam, dowiem się dlaczego przeżył, po czym pozbędę. Nie rozumiem cię, FS! Masz szansę odrodzić się dla świata, jako ktoś wartościowy! Czy naprawdę chcesz, abym pozbawił cię resztek człowieczeństwa, których tak usilnie starasz się trzymać?

Szkielet popatrzył na swoje związane dłonie, na żebra i zniszczone nogi. Spuścił głowę, następnie salę wypełnił cichy śmiech, który każdą chwilą rósł w siłę, stając się coraz głośniejszy. Zaskoczony mężczyzna wyprostował się, napinając wszystkie mięśnie.

- Człowieczeństwo? - Mutant podniósł czaszkę i z pewnością spojrzał w oczy swego ojca, który mimo woli odchylił się do tyłu na widok twarzy syna wykrzywionej w najczystszym szaleństwie. - Ja nie znam takiego słowa. Zniszczyłeś, zniszczyłeś mnie już dawno, ojczulku. Stałem się twoim największym błędem, którego nigdy nie naprawisz!

Naukowiec odchrząknął, ukrywając swój strach. Przeczesał palcami posiwiałe włosy, poprawiając ich idealne ułożenie, a pod wpływem gniewu, zacisnął usta w wąską linię.

- Jeszcze zobaczymy.

Po tych słowach przeniósł mutanta na stół operacyjny. Fnets walczył, próbując uwolnić ręce, jednak niewiele udało mu się zdziałać. Został ponownie przypięty, bez możliwości ruchu. Natomiast naukowiec otarł krople potu, spływające z czoła, po czym odszedł do noszy, zakrytych szarawym materiałem, który zdjął szybkim ruchem. Oczom Fnetsa ukazał się szkielet wielkiego kota, o zmutowanej czaszce.

- W takim razie najpierw sprawdzę czy przyjmiesz kości innego organizmu - odparł, przysuwając wózek z narzędziami. - A o swoją przyjaciółkę się nie martw, będzie miała dobrą opiekę.

Szkielet uśmiechnął się, najszerzej jak umiał, pokazując wszystkie zęby.

- Zabiję cię.

Naukowiec westchnął ciężko, podszedł do białego biurka, z którego wyciągnął knebel.

- Kto pozwolił ci zabrać głos? - spytał, wkładając do ust chłopaka przedmiot i zawiązując go wokół czaszki. - Zapamiętaj, ty już nie masz żadnych praw, nawet tych do mowy.

Mężczyzna podszedł do umywalki, odkręcił ze skrzypnięciem kurek, po czym z kranu poleciała woda. Fnets wsłuchiwał się w dźwięk odbijających od metalu kropel. Zrezygnowany zamknął oczy, lecz szybko je otworzył. W ciemności dostrzegł zarys kobiety, siedzącej w kałuży krwi. Z niepokojem rozejrzał się po laboratorium na tyle ile mu pozwalały pasy. Czyżby nowe omamy? Nic niezwykłego nie dostrzegł. Przyrządy chirurgiczne, sprzęt medyczny i najróżniejsze substancje poukładane w szklanych szafkach. Wzrok chłopaka zatrzymał się na zmutowanym kocie. To całkiem zabawne. Nigdy nie sądził, że mógł skończyć gorzej, a tu niespodzianka... Zawsze może.

Z rezygnacją spojrzał na biały sufit. Ostre światło zmusiło go do przymrużenia oczodołów. Czy jeszcze zobaczy niebo? Zobaczy swoich przyjaciół? Rodzinę? A Roksanę? Czy jeszcze będą szczęśliwi? Niepodziewanie poczuł czyjś oddech na swojej skroni. Pomału odwrócił czaszkę na bok i zamarł w bezruchu. Jego oczom ukazała się zakrwawiona twarz kobiety, która z każdą chwilą zbliżała się coraz bardziej.

- Boli - powiedziała szeptem. - Ty też to czujesz?

~~.~~

Lwica obserwowała wszystkich, nerwowo uderzając pazurami w blat stołu i co chwila zerkając na widok za oknem. W barze panował gwar. Mieszkańcy wymieniali się swoimi podejrzeniami, próbując ustalić, co stało się z ich znajomym i kto ma złożyć wizytę. Niektórzy, by zająć czas, sięgali, po alkohol lub dania przyrządzane przez Gustawa, które Diana zręcznie roznosiła po sali.

- Kiedy ten ktoś przyjdzie? - spytała kocica, spoglądając w stronę starca, ten jednak ani drgnął. - Staruch!

Mężczyzna popatrzył na nią, przez półprzymknięte powieki i uśmiechnął się leniwie.

- Tak?

- Gdzie ten nasz znajomy, który miał się zjawić? Sam mówiłeś, że tu idzie.

Staruch upił łyk, zimnej już, herbaty. Pogładził siwą brodę, następnie zamyśleniu podrapał się, po łysinie.

- Ja nic takiego nie mówiłem - odparł po chwili, na co lwica poderwała się gwałtownie.

Krzesło upadło na podłogę, tym samym zwracając na nią uwagę innych. Kobieta, machając energicznie ogonem, oparła się o stół i kładąc po sobie uszy, nachyliła się nad dziadkiem. Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, jednak nim zdążyła, do lokalu wpadł zdyszany Air.

- Znalazłem go! - oznajmił najgłośniej jak umiał, tak że wszyscy natychmiastowo zamilkli.

- Fnetsa?! - krzyknął Gustaw, wychylając się z kuchni.

Air oparł dłonie na kolanach i ciężko oddychając, pokręcił przecząco głową.

- Nie, nie... ja znalazłem...

Nim dokończył, drzwi otworzyły się z hukiem. Do baru, ociężale weszła postać, zostawiając za sobą brudne ślady. Mieszkańcy cofnęli się, robiąc gościowi miejsce, i z obrzydzeniem odwracając głowy. Kiedy istota stanęła na samym środku sali, westchnęła ostentacyjnie. Następnie rozpłaszczyła się na podłodze, przez co przypominała bardziej górę błota niż coś, co żyje. Ludzie popatrzyli po sobie, a na ich twarzach malowały się mieszane odczucia...

- Chuj wam - powiedział nowo przybyły. - Takiego zjebanego powitania, to jeszcze nie miałem.

Spomiędzy ludzi wyszła Diana, która kucnęła przed znajomym i uśmiechnęła się sztucznie.

- Witaj, Bary. Co cię tu sprowadza?

- A co cię to, kurwa, obchodzi? Ale skoro chcesz wiedzieć, to sprowadza mnie ten kościsty skurwysyn...

- Mówisz o Fnetsie? - spytała Nora, podchodząc bliżej. - Co wiesz?

- Suka... znaczy kicia nie wie, że się nie przerywa, kiedy ktoś mówi? - odparł Bary, na co Nora zacisnęła palce na rękojeści noża. Przez chwilę patrzyła na dawnego znajomego, aż w końcu wzięła wdech, po czym opuściła rękę. - No to o czym mówiłem, nim jakaś szmata - ostatnie słowo podkreślił. - Mi przerwała? A, już wiem. No więc przyszedłem wam oznajmić, iż ten kretyn z kości został złapany.

Gdy tylko padła ta informacja, tłum zajął się szeptem, który z każdą chwilą zmieniał się w coraz głośniejszą wymianę zdań. Nora znieruchomiała. Przełknęła głośno ślinę, nie mogąc przyswoić znaczenia tych słów. Dopiero dźwięk tłuczonego talerza, który upuścił Gustaw, przywrócił ją do świadomości.

- To nie może być prawda! - krzyknął Air, upadając na kolana przed Barym. - Fnets jest z nas najsilniejszy! To on nas uwolnił! To on pomógł przeżyć! To dzięki niemu dostaliśmy szansę na nowe życie. To wszystko, co mamy, jest dzięki niemu, a ty mówisz, że go złapali?! - Otarł łzy spływające po czerwonawych policzkach, następnie schował twarz w dłoniach. - To mój brat... nie wierzę ci...

Do rozgoryczonego mutanta podszedł Gustaw. Barman położył dłoń na ramieniu swego przybranego rodzeństwa. Air spojrzał na mężczyznę przeszklonymi oczami.

- No już, nie panikuj... coś się wymyśli - powiedział, klepiąc chłopaka. - Bary, powiedz, skąd to wiesz.

- To bardzo ciekawa historia, a więc leżałem sobie nad rzeką, w tym samym miejscu, co od pięciu lat i udawałem, że nie żyję. Było całkiem fajnie, dopóki nie przylazł ten pojeb ze swoją pannicą i nie zaczęli się obmywać. Ja, jako dobrze wychowana osoba, chciałem im kulturalnie powiedzieć, by spieprzali pierdolić się do domu, aż zaważyłem ruch między drzewami. Więc zrobiłem to, co umiem najlepiej, i się nie ruszałem, udając głaz. Wtedy te chuje w czarnych strojach wzięli i rozpierdolili szkieletowi nogę, a dziewczynę postrzelili.

Zapanowała cisza. Ich przyjaciel został schwytany. Niespodziewanie na stół wskoczyła Nora, pod której ciężarem drewno ugięło się z cichym trzaskiem. Kobieta pewnie i dumnie, niczym prawdziwy lew, wyprostowała się, obserwując zebranych mieszkańców.

- Zamierzam iść po Fnetsa, kto nie chce się w to mieszać, niech już teraz opuści bar i nie marnuje swojego czasu.

Ludzie stali ze spuszczonymi głowami, przyswajając słowa lwicy. Nikt nie odważył się ruszyć, nikt nie chciał okazać tchórzostwa. Nora uśmiechnęła się zadowolona. Było lepiej, niż przypuszczała. Już miała wznawiać wypowiedź, aż rozległy się powolne kroki, oznajmiające, iż ktoś przemieszczał się po sali. Mutanty rozstąpiły się, robiąc miejsce Żmiji. Kobieta zatrzymała się przed stołem, na którym stała Lwica, i skrzyżowała ręce na piersi.

- Miałam cię za mądrzejszą, jednak, jak widać, pomyliłam się.

Nora zeskoczyła na ziemię i podeszła najbliżej, jak mogła w stronę mutantki.

- O czym ty mówisz? - spytała, wpatrując się w czarne oczy węża. - Nie podoba się, to wyjdź.

- Nie chcę, byś mnie źle odebrała, ale to misja samobójcza...

- Jakoś o planie zniszczenia kopuły tak nie mówiłaś - warknęła z wyrzutem, odsłaniając zęby.

- Wiesz, różnica między ratowaniem Fnetsa a zniszczeniem kopuły jest taka, że ten drugi plan zakładał udział nikogo innego jak Fnetsa. - Żmija stanęła na palcach, po czym położyła pokrytą łuskami dłoń na ramieniu lwicy. - Wiem, że on był dla ciebie kimś ważnym. Wiem, że był dla ciebie bratem, wiem też, że nam pomógł i naprawdę jestem mu za wszystko wdzięczna, ale nie zamierzam się narażać, jeśli wiem, że to nie ma szans się udać. Jest tak, jak powiedział Air, złapali najsilniejszego z nas. Teraz możemy jedynie się ukrywać i dalej wieść spokojne życie. Nie zamierzam walczyć, stojąc na przegranej pozycji. Wybacz, ale tej wojny nie wygramy...

- Nie masz racji! - Nora zrobiła krok w tył i rozłożyła ręce najszerzej, jak umiała, prezentując całą swoją osobę. - Mamy szansę, zawsze jakaś jest. Przez dziewięć lat nie zrozumieliście jednej rzeczy? Oni są jedynie ludźmi, a my? My już ludźmi nie jesteśmy. Obdarzyli nas umiejętnościami, zmutowali nas, więc pokażmy im wyniki eksperymentu. Powiedzcie! - podniosła głos, przemieszczając się wzdłuż mieszkańców. - Czy ktoś z nich umie latać? Umie panować nad ogniem? A oddychać pod wodą? Ma wyostrzone zmysły? Umie chodzić po ścianie? O ile mi wiadomo, to nie! Wiem, że mutacje są problemem... wiem, że boicie się obozu, bólu i śmierci, ale tym jeden raz zróbmy z nich pożytek! - Ponownie spojrzała z wyższością na Żmiję. - Nie wiem jak wy, ale ja zamierzam odbić Fnetsa.

Kobieta dotknęła twarzy i przejechała palcami po zębach jadowych, jednak zaraz potem odwróciła głowę w stronę okna, za którym widniał piękny, słoneczny dzień. Westchnęła przeciągle, po czym skierowała się w stronę wyjścia. Kiedy drzwi zamknęły się z cichym skrzypnięciem, reszta miasta podążyła za przykładem Żmij. Nora ciężko opadła na najbliższe krzesło, odprowadzając wzrokiem mutanty.

- Nie martw się - powiedziała Iskra, zjawiając się przed lwicą. - Ja zamierzam pomóc Fnetsowi.

- I ja! - odparł Air, wycierając policzki.

- Ja też - dodał Gustaw, na co Diana uderzyła go, trzymaną przez siebie ścierką. Mężczyzna obrzucił żonę spojrzeniem pełnym wyrzutów.

- Nigdzie nie idziesz. Nie wytrzymałbyś.- Diana spięła zielonkawe włosy w koka. Następnie rzuciła luźną sukienkę na ziemię, pokazując wychudzone ciało do którego przylegał szarawy materiał. Zamachała parę razy owadzimi skrzydłami, sprawdzając, czy nadal pamięta, jak ich używać. W końcu przejechała długimi palcami po ostrych kolcach na rękach, które wygięły się w łokciach w przeciwną stronę. Natomiast kąciki jej ust zaczęły pękać, tworząc szeroki uśmiech, ozdobiony strużkami spływającej krwi.

- Kochanie! - Barman chwycił żonę za nadgarstek. - Przestań. Nie pozwolę ci tam iść.

- Nie pytałam o pozwolenie. - Modliszka zbliżyła się do swojego wybranka, dotykając jego pleców. Gustaw jednak stanął pewniej, dając do zrozumienia, że się jej nie boi. - Ja zostałam stworzona, by zabijać, a ty jesteś po prostu nieudany.

- Byłbyś dla nas obciążeniem - wtrąciła Nora, patrząc na nóż, który obracała w dłoni. - Łatwą ofiarą i ty dobrze o tym wiesz.

Barman otworzył usta chcąc zaprzeczyć, jednak odwrócił się bez słowa i usiadł na kanapie koło Starucha. Mężczyzna popatrzył na niego z swoim typowym uśmieszkiem.

- Mówiłem, że kaleka - odparł, przykładając do ust, pusty kubek po herbacie.

Niespodziewanie z kąta wyszedł Kundel. Rozciągnął się, strzelając kośćmi, po czym energicznie potrząsnął łbem.

- Dobra, dołączam się. Będzie zabawa. - Przyjrzał się tym co pozostali w lokalu. - Staruch, Niemy, Bary, a wy?

- Pojebało cię, kurwa, czy jak? Nie chce mi się... już samo przyjście tutaj było zbyt męczące. - Bary poruszył się nerwowo. - Choćbyś się zesrał na kwadratowo, to w takim nielicznym składzie go nie uratujemy, ni chuja.

Kundel spojrzał na Niemego. Jego czarne włosy opadały mu na oczy, a skórzana maska zasłaniała dolną część twarzy. Nastolatek pokiwał twierdząco głową. Następnie uwagę wszystkich skupiła się na dziadku, który odłożył kubek na blat stołu.

- Będę was wspierać... na odległość - stwierdził, lecz po chwili ton jego głosu stał się bardzo poważny. - Ale jeśli pójdziecie, to wiedzcie, że nie wrócicie tak, jak wyruszyliście... przeleje się krew.

- Uważasz, że zginiemy? - spytał Air ze strachem w oczach. - Skąd to wiesz?

Słowa dziadka sprawiły, że wiszące w powietrzu napięcie było niemal namacalne. Staruch spojrzał na sufit. Wyglądało to jakby zasnął, lecz po chwili odwrócił się w kierunku blondyna i drapiąc się po łysinie, odparł:

- Ja nic takiego nie powiedziałem.

.

.

.

Witajcie :D
Jak widać nadal żyję i piszę... pomału, ale piszę :P
Sami powiedzcie, lepiej dodawać rzadziej rozdziały, ale jednak lepszej jakości, prawda?
Podzielcie się swoimi teoriami i odczuciami, proszę :3
A i jako, że nie wiem kiedy dodam następny rozdział, to macie komiks :D

(Narysowała: MakowyBezik)
A wy którą wersję wolicie? :P (Spokojnie, nie spalą scenariuszu... kontrakt im nie pozwala)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top