20. Zmierzch
Solette szła brzegiem morza, pozwalając, by chłodny wiatr muskał jej twarz. Powoli zapadał zmrok, przez co włosy nastolatki lśniły w niebieskiej łunie światła. Słońce kilka minut temu zniknęło za horyzontem, a niebo nabierało coraz głębszych odcieni purpury i granatu. Za chwilę miało się zrobić całkowicie ciemno.
Cisza wokół niej była niemal hipnotyzująca, a jedynym dźwiękiem były szum fal rozbijających się o brzeg i jej ciche kroki na mokrym piasku. Czuła się spokojna, jakby w tej chwili czas zwolnił, pozwalając jej na chwilę refleksji. Coś w tej scenerii, w połączeniu z mrokiem nadchodzącej nocy, sprawiało, że mogła na moment zapomnieć o wszystkim, co ją otaczało.
Szatynka spojrzała na muszle leżące na piasku. Większość z nich była mała, ale między nimi znalazły się także nieco większe. Na sam ich widok mimowolnie się uśmiechnęła. W Ba Sing Se życie wyglądało zupełnie inaczej. Tam wszystko było uporządkowane, zorganizowane, a codzienność wypełniała ją rutyną. Teraz, tutaj, nad morzem, czuła się wolna. Nigdzie się nie spieszyła, nie musiała martwić się o to, co przyniesie dzień. To miejsce pozwalało jej na chwilę zapomnienia, na poczucie spokoju, którego tak bardzo jej brakowało.
Po jakimś czasie spaceru, Solette usiadła na suchym piasku w pobliżu krzewów. Uwielbiała egzotykę tego miejsca — ciepły wiatr, dźwięk fal i zapach słonej wody sprawiały, że czuła się tu jak w zupełnie innym świecie. To była chwila pełna spokoju, której tak bardzo potrzebowała. Czuła, że to miejsce dawało jej poczucie wolności, jakby mogła odetchnąć pełną piersią i zapomnieć o wszystkim, co ją przytłaczało. Czas płynął wolniej, a każda minuta spędzona tu miała w sobie coś magicznego.
Po jakimś czasie wpatrywania się we fale, Solette usłyszała szelest dochodzący z małego lasku. Gwałtownie odwróciła się za siebie, ale nic nie zauważyła. Tylko delikatny szum wiatru w liściach i cisza, która znowu zapanowała wokół niej. Z ulgą wróciła do patrzenia na fale, które rozbijały się o brzeg, ale po chwili znów usłyszała szelesty, tym razem wyraźniejsze, oraz dźwięk złamanej gałęzi. Serce Solette na moment zamarło. Instynktownie spojrzała w stronę, z której dochodziły te odgłosy, ale las wciąż wyglądał na spokojny.
Nastolatka wstała i spojrzała na las. Mimo że nie zauważyła nic podejrzanego, postanowiła nie dać się ponieść niepotrzebnemu strachowi. Przecież to mogło być tylko zwierzę, nic, czym warto się martwić. Otrząsnęła się z tych myśli i podeszła do morza. Stanęła na brzegu, zanurzając palce w chłodnej wodzie. Przez chwilę wpatrywała się w horyzont.
Księżyc świecił wysoko na niebie, a jego srebrzyste światło rozlewało się po wodzie, tworząc migoczący szlak na powierzchni morza. Cała scena, z ciszą panującą wokół, wydawała się niemal magiczna. W tej chwili czuła, jakby czas zatrzymał się na chwilę, pozwalając jej poczuć się częścią tego pięknego, niepowtarzalnego świata.
Nagle usłyszała kroki za sobą. Spojrzała się pytająco na mężczyznę, a gdy ich spojrzenia się spotkały, poczuła, jakby czas się zatrzymał. Nie wiedziała, co miała zrobić, a jej serce zabiło szybciej. Fala gorąca oblewała ją od stóp do głów. Strach, który ją ogarnął, był ogromny, ale zarazem nie potrafiła ukryć emocji, które pojawiły się w jej piersi — radości, zaskoczenia i czegoś, czego nie umiała w pełni zrozumieć.
— Sole — chłopak powiedział cicho, podchodząc do niej i delikatnie ją przytulając. W tym momencie liczyło się dla niego tylko to, że ją odnalazł. Wszystko, co działo się wcześniej, zniknęło, jakby nigdy nie istniało. Żadne niepewności, strachy czy wątpliwości nie miały już znaczenia. Była tu, a on był pewny tylko jednego - nie zamierzał jej stracić.
W jego ramionach czuła się jakby wszystko wreszcie wróciło na swoje miejsce, mimo że świat wokół nich był wciąż pełen chaosu.
— Jak mnie znalazłeś? — zapytała, odrywając się od niego. Jej głos drżał, ale starała się zachować spokój. — Myślałam, że już się nigdy nie spotkamy.
— Nie było łatwo, tak szczerze. — odpowiedział, patrząc na nią z powagą. — Samo znalezienie wyspy było problematyczne. — Na chwilę zamilkł, a potem dodał, przypominając sobie to, co miało miejsce wcześniej. — Okłamałaś mnie.
Jego słowa, choć wypowiedziane twardo, nie miały w sobie gniewu. Raczej zawód, który trudno było zignorować. Jego spojrzenie przeszywało ją, a ona poczuła, jak ciężar tych słów staje się niemal nie do uniesienia.
Solette westchnęła głęboko, czując, że to może być jedna z trudniejszych rozmów, jakie miała odbyć. Mimo że czuła w sercu niepokój, wiedziała, że nie ma innej drogi. Musiała stawić czoła temu, co się wydarzyło.
— Nie miałam wyboru — odpowiedziała cicho, odwracając wzrok, nie chcąc patrzeć na jego oczy, które wciąż miały w sobie coś, czego nie potrafiła zrozumieć.
— Miałaś — odpowiedział twardo, ale jego głos był bardziej pełen smutku niż złości. Zbliżył się do niej nieco, ale nie na tyle, by ją przytulić. W jego oczach była mieszanka rozczarowania i troski.
Solette poczuła, jak serce ją ściska, a słowa, które chciała powiedzieć, nie chciały przyjść. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Czuła się jakby zadrżała pod ciężarem tych pytań, jakby każde słowo, które padło, było jak ciężki kamień, który nie chciał dać jej spokoju.
— Obiecałam rodzicom. Bezpieczeństwo rodziny jest dla mnie najważniejsze — odpowiedziała, nie patrząc na niego. Głos jej drżał, ale starała się być twarda, przekonując siebie, że to była jedyna słuszna decyzja.
Sokka milczał przez chwilę, wpatrując się w nią. Jego wyraz twarzy był trudny do odczytania, ale w jego oczach pojawił się cień zrozumienia. Nie chciał jej winić, wiedział, jak bardzo lojalność wobec rodziny może wpływać na decyzje, ale wciąż nie mógł pozbyć się uczucia, że coś w tej historii mu umknęło.
— Rozumiem — powiedział w końcu cicho, ale w jego głosie nie było całkowitego przebaczenia.
— Chroniłaś swoich. Mimo to mogłaś mi powiedzieć prawdę — powiedział Sokka, wciąż patrząc na nią z pewną mieszanką smutku i niezrozumienia.
Solette prychnęła, odwracając wzrok, jakby próbując odrzucić te słowa.
— Wścieknąłbyś się i zaczął krzyczeć na środku drogi. Wolałam tego uniknąć — odpowiedziała, jej ton był szorstki, jakby chciała odrzucić całą winę i usprawiedliwić swoje postępowanie.
Sokka patrzył na nią przez chwilę, w milczeniu, a jego spojrzenie wydawało się analizować jej słowa. Wiedział, że miała rację - emocje często prowadziły go do działań, których potem żałował. Mimo to nie potrafił pozbyć się uczucia, że w tej sytuacji mogła mu zaufać, nawet jeśli bała się konsekwencji.
— Mogłaś powiedzieć u mnie w domu — powiedział Sokka, próbując znaleźć jakiś punkt, w którym wszystko mogłoby się rozwiązać, przynajmniej w jego głowie.
Solette odwróciła głowę, jej oczy były pełne napięcia, jakby nie chciała patrzeć na niego, gdy wyjawi prawdę.
— Wtedy wyrzuciłbyś mnie z domu, nienawidząc — odpowiedziała cicho, ale z całym bólem, który nosiła w sobie przez ten cały czas.
Sokka zamilkł. Słowa Solette utkwiły w jego umyśle. Poczucie straty, które ją przepełniało, było jasne. Jego pierwotna reakcja - gniew, ból, chęć zrozumienia - zaczęły ustępować miejsca wątpliwościom.
— Nie nienawidziłbym cię — odpowiedział cicho, patrząc na nią. — Może byłbym zły, może bym się wściekł, ale nigdy nie nienawidziłbym cię.
Słowa te brzmiały szczerze, choć nadal pełne niedopowiedzeń.
— Naprawdę? — zapytała w szoku robiąc jeden krok w jego stronę.
— Tak — odpowiedział przypominając sobie wszystkie szczęśliwe momenty z Ba Sing Se.
Solette zarzuciła swoje ręce na jego szyję, przyciągając go do siebie. Spojrzała mu prosto w oczy, a jej spojrzenie było pełne szczerości i żalu.
— Przepraszam, że cię zraniłam — powiedziała cicho, jej głos łamał się pod ciężarem emocji.
Sokka przez chwilę nie odpowiadał. Poczuł, jak napięcie między nimi zaczyna powoli opadać, a jego serce łagodnieje. Delikatnie położył ręce na jej plecach, przyciągając ją bliżej, jakby bał się, że jeśli ją puści, wszystko to okaże się jedynie snem.
— Już dobrze, Solette — odparł Sokka, jego głos był miękki, niemal szeptem, jakby chciał ukoić jej emocje.
Dziewczyna zawahała się, spuszczając wzrok na chwilę.
— Jest jeszcze coś, co powinieneś wiedzieć.
Sokka uniósł brwi, a jego usta wykrzywiły się w lekki, żartobliwy uśmiech.
— Co? Masz nowego chłopaka? — zaśmiał się krótko, próbując rozładować napięcie.
Solette również się uśmiechnęła, ale jej uśmiech szybko zgasł, ustępując miejsca poważnemu wyrazowi twarzy. Jej spojrzenie utkwiło w nim, pełne napięcia i ukrytej obawy.
— Jestem magiem ognia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top