25. Ziarno nienawiści wzrosło. Czas zebrać plony.

Alina

30 minut wcześniej...

Evan mnie zabije.

To była pierwsza myśl, która przyszła mi wtedy do głowy. Postawiłam cały nasz plan, na jednej karcie, bo wiedziałam. Wiedziałam, mimo że Evan nie brał tego pod uwagę, że matka nie puści mnie z nimi. Nigdy nie pozwoliła by na to, abym to ja miała wykonać wyrok, mimo że była to dobra okazja na ukaranie mnie. Ale nie puściła by mnie, ani Christophera, nie z tym co miałam w plecaku.

To dlatego zrobiliśmy, to co zrobiliśmy.

Gdy tylko opuściliśmy pokój Evana i Klary, od razu zatrzymałam Christophera i wyjaśniłam swoje wątpliwości. Oboje stwierdziliśmy, że mimo iż ufają jemu, nie uwierzą, że dam radę skrzywdzić Evana. I tutaj właśnie cały nasz plan się chwiał.

Z rozmowy, którą podsłuchałam, gdy byliśmy tam z Klarą, wynikało, że tylko czekają aż Evan się obudzi, aby zwalić winę na niego, za śmiertelne pobicie Maksa i Jack'a. Jeśli by się nie obudził, powiedzieliby, że pobili się tak mocno z użyciem broni, że żaden nie przeżył. To wszystko i tak miało się wydarzyć i tak mieli zostać obwinieni, my tylko z tego skorzystaliśmy.

Wiedząc, że matka nie zaufa mi w tej kwestii, nie po ostatnim incydencie z Klarą, postanowiliśmy zmienić naszą rolę w tym planie.

Pierwotnie plan miał wyglądać tak, że po prostu nie wrócimy z patrolu i też tak postanowiliśmy to rozegrać. Dla dobra tego, co udało mi się wykraść.

Gdy wszystko ustaliliśmy, ruszyliśmy na piętro zero, na którym Chris odnalazł Fabiana i przekazał mu zgodnie zgodnie z planem, że Evan nie przebudził. Kazał też przekazać tą informacje do Eriki i Kiliana, mówiąc mu że sam zaraz do nich dołączy. Zgodnie z przewidywaniami, nie trzeba było go wcale przekonywać.

Fabian jest młody i za wszelką cenę chciał zabłysnąć w oczach przywódców, szczególnie po tym co wydarzyło się ostatnio, gdy miał nadzór nad Klarą. Gdy mijałam go na korytarzu, kierując się w stronę drzwi wyjściowych, przez moment zrobiło mi się go żal, że w taki sposób go wykorzystałam, ale wiem, że on nie mógłby być częścią naszego planu. Jest wbrew pozorom bardzo oddany Osadzie. To jedyne bezpieczne miejsce, jakie zna. Nie zrezygnowałby z niego.

Stając przy drzwiach wyjściowych i czekając na Chrisa, czułam jak plecak, który miałam na sobie, strasznie mi ciąży. Okradłam ją. Zabrałam wszystko, co było na ścianie, każdą notatkę, jakieś zeszyty, które miała na biurku.

Powinnam czuć się z tym źle, jednak jedyne co czuje, to chore poczucie satysfakcji i żal na myśl o tym, że nie zobaczę wybuchu jej gniewu, gdy tylko zrozumie, że to ja okradłam ją, co do ostatniej zasranej kartki.

Gdy Chris wyszedł z stołówki i ruszył w moją stronę, tylko kiwnął głową na znak, że wszystko przebiega tak jak powinno. Oddałam mu plecak i przyjęłam od niego broń, którą dostaliśmy na potrzeby patrolu. Ostatni już raz wypowiedziałam hasło do strażnika przy drzwiach, gdy je otwarł, usłyszeliśmy jakieś donośne krzyki z stołówki.

- Co to za wrzaski? - mruknął pod nosem strażnik, którego wyminęliśmy bez odpowiedzi. Gdy tylko drzwi trzasnęły za nami, uśmiechałam się delikatnie pod nosem. Matka nawet sobie na zdaje sprawy, jaką bombę zostawiliśmy pod tym dachem. Tylko czekać aż reszta planu potoczy się tak jak należy, a ona w końcu pojmie, że tak naprawdę, to gówno ma pod kontrolą.

***

Gdy tylko wyszliśmy na zewnątrz, upewniwszy się, że nic nam nie grozi, ruszyliśmy wykonać swoją część planu. Planu, który zakwitł w mojej głowie dzięki matce. Nie wiedzieliśmy jak potoczy się wszystko w Osadzie bez nas. Jedyne co dawało mi wiarę, w dalsze powodzenie naszego planu, to to, że sposób ukarania Klary i Evana, zapadł już dawno temu. Mieli ich postrzelić i niezdolnych do przetrwania, porzucić na pastwę Żniwiarza.

Typowe podejście mojej matki, aby nie brudzić sobie rąk, wyręcza się Żniwiarzem. To chore, że z czegoś co nas wszystkich trzyma w szachu, ona robi swoją broń.

Gdy zrobiliśmy wszystko jak należy, wróciliśmy na teren Osady i ukryliśmy się niedaleko wejścia do niej. Pozostało nam czekać. Czekać na to co nadejdzie, czekać na to, jak potoczy się nasz dalszy los.

Minuty mijają, a nic się nie dzieje, z Osady nikt nie wychodzi, a ja coraz bardziej nerwowo, rozglądam się po terenie. Christopher jest skupiony, ale czuję, że i jemu nie podoba się spędzanie tak dużej ilości czasu na otwartej przestrzeni. Po Żniwiarzu na razie nie ma śladu, co nie znaczy, że nie pojawi się w każdym możliwym momencie.

Po chwili opieram się plecami o kupę gruzu. Nie mówimy nic, wiedząc że nawet każdy oddech, może ściągnąć nieproszoną uwagę. Przede mną rozpościera się długi las, który w swych promieniach słonecznych, wygląda jakby nie był częścią tego świata, tego miasteczka. W takim samym miejscu się przebudziłam, dawno temu...

Wpatrzona w las, mogłabym przysiąc że zauważam jakiś ruch na prawo. Gdy tam spoglądam, nie jestem w stanie wykrztusić już żadnego słowa.

***

Z ledwością łapie oddech, gdy w końcu wślizguję się do domu. Dom. To zdecydowanie za dużo powiedziane. Kaszel, który rozdziera moje płuca, jest jak ciężar, który za każdym razem, zbliża mnie do ostatniego oddechu.

- Znów się pali - mówię do Eriki, leżącej na jedynej kanapie, która znajduje się w tym mieszkaniu. Zresztą ten pokój, też jest jedyny jaki mamy. W powietrzu unosi się zapach stęchlizny i duchoty, pomieszany z zapachem spalenizny.

- Powiedziałam, żebyś nie wracała - jęczy z swojego miejsca, przewracając się na drugi bok. - A może jednak chcesz skorzystać z propozycji Kiliana? Ponoć szukają tam, takich jak ty...

- Chyba porywają - warczę w jej kierunku. - I chyba by mnie zdrowo pojebało, gdybym na to poszła...

Szybciej niż się po niej tego spodziewałam, podnosi się z łóżka i podbiega do mnie chwytając za policzek.

- Ty niewdzięczna gówniaro! Powiedziałam, że masz tu nie wracać. Powiedziałam, że nie zmarnuje na ciebie, ani jednego dnia więcej! Już dawno powinnam cię tam oddać, zarobiłabyś cokolwiek, a nie jak pijawka, wysysasz wszystko ze mnie!

Wyrywam się z jej uścisku i rzucam na stół skradzione fanty; chleb i trochę sucharów.

- Dobrze, że chociaż do tego, nadają się te łapy.

Erika od razu traci zainteresowanie moją osobą, zgarniając z stołu przyniesione rzeczy. Uwala się na kanapie, która pod jej ciężarem skrzypi głośno. Wgryza się w bochenek chleba, ani przez chwilę, nie myśląc o tym, aby coś pozostawić mi.

Rutyna. Mimo jej słów, wiem że gdyby nie ja, od dawna nie miałaby co wsadzić do pyska. Wpatruję się w nią z myślą o tym, ile bym dała za to, aby zniknęła z mojego życia...

Niestety od jakiegoś czasu, jest tak, że to ja jestem tu nieproszona w jej życiu. Z tym, że ten zatęchły pokój, to jedyne miejsce, do jakiego mogę wrócić...

Moje rozmyślania przerywa, szmatka przyciśnięta naglę do twarzy. Moje usta opuszcza krzyk i jest to błąd. Do nosa i ust wdziera się ostry zapach, oczy zachodzą mgłą, a ja odpływam.

***

Budzę się w ciemnym pomieszczeniu, a w głowie mam cholerny  rollercoaster. Usta mam tak bardzo suche, że czuję dokładnie każdy oddech, jaki pobieram.

- W końcu się obudziłaś - mówi, męski głos z drugiego końca pokoju. Z moich ust wydobywa się jęk, choć chciałabym posłać w jego stronę wiązankę przekleństw.

- Jak już pewnie się domyśliłaś, zostałaś nam oddana - mówi mężczyzna.

Staram się skupić na nim wzrok, jednak zawroty głowy zwyciężają. Nie potrafię zostawić oczu szeroko otwartych, ciemność zapada, a ja znów słyszę ten głos.

- Tylko skarbie - dodaje mężczyzna. Nie słyszę kroków, idących w moją stronę, lecz czuję jego dłoń na mojej twarzy, gdy chwyta mój podbródek i odwraca w swoją stronę. - Znaleźliśmy dla ciebie coś specjalnego.

W odpowiedzi z moich ust znów pada jęk, zamiast jakichkolwiek innych słów. Nie wiem czym była nasączona ta szmatka, że nie mogę zmusić ust do mówienia. Za to nawet w omamach dobrze wiem, co robią takim dziewczyną jak ja, w takim świecie jak ten.

- Oj kochanie przestań - mówi mężczyzna, dotykając palcem moich ust. - Bo jeszcze zacznę żałować, że podjęliśmy taką, a nie inną decyzję - mówi z kpiną w głosie.

Mam wrażenie, że tracę przytomność na cały dzień, lecz uderzenie serca później, znów słyszę jego głos.

- Kiedyś mi za to podziękujesz....

***

Gdy w końcu otwieram oczy, nie jestem już w tamtym miejscu. Znów wpatruję się w las, a wszystko wygląda tak, jakby nie minęło więcej, niż zaledwie sekunda. Zdezorientowana rozglądam się, lecz nic innego nie przekłuwa mojej uwagi.

"Kiedyś mi za to podziękujesz..."

Po moich plecach przebiega dreszcz, gdy właśnie zdaję sobie sprawę, do kogo tak właściwie ten głos należy.

- Coś się dzieje - szepcze Chris, przez co podskakuję zaskoczona. Przez ten moment właściwie całkiem, zapomniałam o jego obecności.

Biorąc się w garść, ostatni raz spoglądam w stronę lasu, nie widząc w nim już nic niepokojącego, w końcu odwracam się do Chrisa. Wciąż jeszcze rozkojarzona, wychylam się zza gruzu, dotykając jego szorstkiej powierzchni.

- Przy wyjściu - szepcze Chris, a ja podążam za jego wzrokiem.

Wpierw zauważam Evana, a zaraz po nim Klarę. Oboje wyglądają, na nieźle poturbowanych, ale chyba najbardziej Klara, której brązowe włosy, sterczą na wszystkie strony. Oboje usta mają przewiązane jakimś materiałem. Znając moją matkę, najpewniej się z nimi nie patyczkowała.

Zaraz za nimi, wychodzą kolejne dwie postacie. Jedną z nich jest Kilian, a kolejną Erika. Po moich plecach, znów przebiega zimny dreszcz, gdy dwójka skazańców, rusza w stronę lasu. Przełykam ślinę, czując nagłą wściekłość, która przetacza się przez moje ciało.

- Chodź, musimy ich śledzić - mówi Chris, gdy cała czwórka znika nam z oczu.

Reaguję chwilę później niż on, przez co gdy w końcu się ruszam, muszę gonić go wolnym truchtem. Ściskam pistolet w dłoni i próbuje zdusić w sobie wściekłość, która wzrasta we mnie jak ziarno nienawiści.

Razem z Chrisem, wbiegamy do lasu. Chłopak wskazuję głową, abyśmy się rozdzielili, on pójdzie jedną stroną, a ja drugą, będziemy mieć ich oboje na widoku. Kiwam głową zgadzając się i mam wrażenie, że każdy nawet najmniejszy ruch, zajmuje mi rok. Przesuwamy się bardzo powoli, nie chcąc zdradzić naszego położenia.

Im głębiej wchodzę w las, tym bardziej mój umysł staje się niejasny. Kroki wykonuję jak robot, a umysł staje się ciężki. Mimo tego, że widzę jak Chris rusza dalej, ja opieram się czołem o drzewo. Całym moim ciałem wstrząsa dreszcz, a na twarzy pojawia się zimny pot.

"Powiedziałam żebyś nie wracała". "Chcesz skorzystać z propozycji Kiliana?".

W mojej głowie rozbrzmiewają szumy, głosy, które układają się w słowa z wizji. Moich wspomnień. Czuję się jakby ktoś szeptał mi je do ucha, a gdy odwracam głowę w lewo, kątem oka znów widzę jakiś ruch.

"Kiedyś mi za to podziękujesz".

Głos rozbrzmiewa głośniej, niemal jak krzyk, tuż przy uchu przez co przestraszona, odwracam się za siebie i obserwuję teren. Nikogo tu nie ma, a w lesie zapanowała cisza. Przecierając twarz z potu, odwracam się w drugą stronę, aby sprawdzić gdzie zniknął Chris. Dostrzegam go kilka metrów ode mnie, przyciśniętego do drzewa. Z wolna ruszam w tamtym kierunku, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że coś jest nie tak. Coś tu nie gra. Gdy zrównuję się z nim, widzę całą czwórkę, stojącą do nas tyłem. Chris podchodzi trochę bliżej, ani na chwilę, nie odrywając od nich wzroku, ja jednak pozostaję na swoim miejscu.

Wpatruję się w coś innego, a tak dokładniej kogoś innego. W myślach znów słyszę szum, połączony z jedną myślą.

To wszystko ich wina.

Ta myśl krąży w kółko i w kółko, jak melodia, której nie mogę wybić z głowy, gdy wpatruję się w czarną postać przede mną. Dziwne jest to, że nie boję się, zamiast tego buzuję cała wściekłością. Przez chwilę wpatrujemy się w siebie, zupełnie jakbyśmy wpadli na siebie całkiem niespodziewanie. Dziewczyna z lasu i potwór, a scenariusz potoczył się nie tak, jak był w planie.

Mam wrażenie, że Żniwiarz tasuje mnie wzrokiem, od góry do dołu, zupełnie jakby mnie analizował, jednak ku mojemu zaskoczeniu, zaraz odwraca się ku scenie, rozgrywającej się na dole. Jakbym to nie ja, była celem...

Wiesz co masz robić, rozbrzmiewa głos w mojej głowie. Jego dźwięk jest kojący, jak kołysanka, wręcz hipnotyzujący. Gdy wracam do rzeczywistości, czuję się jakby przez chwilę, urwał mi się film, a z tego stanu wybudza mnie wystrzał z pistoletu.

Przerażona i zdezorientowana, zaczynam rozglądać się, jednak niemal od razu dociera do mnie kilka rzeczy. To ja ściskam pistolet, wyciągnięty przed siebie w gotowości, jak do strzału. 

Z tym że ja już strzeliłam i to przeze mnie, moja własna matka, właśnie upada na ziemie, a gdy odwracam się w prawo, nie ma już śladu Żniwiarza.

To jego wina, myślę o postaci, która jeszcze chwilę temu, stała kilka metrów ode mnie. Jednak myśl, że to ja ściskam pistolet, z którego niewątpliwie padł strzał...

"Kiedyś mi za to podziękujesz...".

Słyszę syczący głos w głowie. Inny od tego z moich wspomnień, głos nie należący do Kiliana. Ale niewątpliwie, nie mogę się z nim nie zgodzić, gdy patrzę na dół, na sprawców mojego pobytu w tym cholernym mieście Bosk. I głównego źródła mojego cierpienia, które wije się właśnie na ziemi z bólu. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top