Rozdział jedenasty

Rozdział jedenasty, czyli Mordercza jajecznica i Bazyliszek.


Gdybym powiedział, że śniadanie, które zjadłem tego pięknego, sobotniego południa było po prostu nietypowe, prawdopodobnie bym skłamał.

To była najdziwniejsza i najbardziej niezręczna sytuacja w moim życiu.

Od dwudziestu minut nikt się nie odezwał, tylko jemy we trójkę jajecznicę przy stole. W całkowitym milczeniu. Nie grało nawet radio. Ani telewizor. Mam na myśli, że była taka cisza, że usłyszałbym teoretyczną muchę, bo nie tykał nawet cholerny zegar.

Kilka razy chciałem się odezwać. Leah też wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć. Ale aura, którą wytwarzał wokół siebie Ethan, zniechęcała nas nawet do oddychania. Chłopak praktycznie nie podnosił wzroku znad talerza, a jeśli już to robił, to tylko po to, żeby zerknąć na mnie, gdy myślał, że nie patrzę. Na swoją siostrę nie spoglądał wcale.

Tak więc atmosfera była dość napięta, a ja balansowałem na granicy zadławienia się, próbując zjeść moje jajka jak najszybciej. W końcu jednak niespodziewanie coś się zadziało - Loczek odsunął swoje krzesło od stołu z głośnym dźwiękiem, po czym wyszedł w milczeniu, zostawiając za sobą mnie, Leah, nasze zdziwienie i do połowy zjedzoną jajecznicę.

Przez chwilę utrzymywaliśmy z dziewczyną tylko kontakt wzrokowy, ale postanowiła się odezwać.

— Nie przejmuj się, Blake. — Usłyszałem jej głos po raz pierwszy, od kiedy wyszedłem z łazienki. — Jest po prostu nie w humorze. Jest zły za tą imprezę. Wiesz, za to, że musiał mnie odbierać i tak dalej. — Wykonała nieokreślony gest dłonią, a ja przytaknąłem, udając, że wiem czym jest "tak dalej", a z wyżej wymienionej imprezy wyniosłem więcej wspomnień niż dwa zdania.

— Cóż, chyba do niego pójdę podziękować za ogarnięcie mojego pijanego tyłka i zgarnę resztę swoich rzeczy z pokoju, w którym spałem. A potem wrócę do domu, i tak już dosyć czasu wam zabrałem. — Podrapałem się niezręcznie po karku, wstając od stołu.

— Oh nie, nie przejmuj się tym! Jesteś tutaj zawsze mile widziany, Blake. — Dziewczyna posłała mi promienny uśmiech, który postarałem się odwzajemnić. Podejrzewam, że niezbyt wyszło, ale liczą się intencje.

Nie czując potrzeby dodawania czegoś jeszcze, poszedłem śladami Ethana. Znaczy, jego śladem - schodami na górę. Podszedłem do drzwi, które chyba prowadziły do pokoju chłopaka, po czym zapukałem. Nie czekając jednak na zaproszenie nacisnąłem na klamkę i ostrożnie udałem się do jaskini lwa. Chyba dość trafne określenie pokoju nastolatka.

Loczek stał na środku pomieszczenia i wyglądał, jakby właśnie rozwiązywał Hipotezę Riemanna (jeśli nie wiecie, co to jest, to wygooglujcie. Nie będę robić wszystkiego za was, lenie) a moje wejście rozproszyło go na tyle, że musiał przemyśleć cały problem od nowa.

Ignorując fakt, że chłopak mógłby się teraz spokojnie zamienić miejscami z Bazyliszkiem, postanowiłem odezwać się jako pierwszy. W razie czego mój testament jest w dolnej szufladzie szafki nocnej.

— Umm, wpadłem tylko się pożegnać. I podziękować za ogarnięcie mojego pijanego tyłka. I zapytać czy są gdzieś tu jeszcze jakieś moje rzeczy, bo nie jestem pewien, czy widziałem mój telefon ostatnio. I może dowiedzieć się, co wczoraj robiłem, bo mówiąc szczerze, to niewiele pamiętam z ostatniego wieczora.

Na mój monolog odpowiedziała tylko cisza i wzrok Bazyliszka. Spróbowałem więc jeszcze raz. Może jak zrobię z siebie wystarczająco dużego debila, to chociaż zmieni mimikę twarzy z morderczej na zdegustowaną moją głupotą.

— No więc żegnam się, do zobaczenia w szkole. I dziękuję za ogarnięcie mojego pijanego tyłka. I pytam, są tu może jakieś moje rzeczy? Bo nie jestem pewien czy widziałem mój telefon ostatnio. I pytam jeszcze co wczoraj robiłem, bo mówią- — moja taktyka zgrywania debila chyba podziałała, bo Ethan przerwał mi westchnieniem, po czym zaczął mówić.

— Nie musisz dziękować, byłeś w takim stanie, że zostawienie cię samego skończyłoby się pewnie jakąś głupią śmiercią w twoim wykonaniu.

Słysząc jego słowa zbladłem.

— Proszę, powiedz mi, że nie chciałem skoczyć z okna. Albo balkonu.

Tym pytaniem go zaskoczyłem, bo na chwilę porzucił maskę 'o ja nieszczęsny muszę męczyć się z amebami umysłowymi za karę'.

— Z okna? Nie, dlaczego?

Westchnąłem z ulgą. Jego odpowiedź trochę mnie uspokoiła, ale nie pomogła domyślić się, o co chodziło z lataniem.

— Po prostu mam mgliste wrażenie, że chciałem nauczyć się latać i nie wiem, co to może oznaczać. — Na moje słowa chłopak zrobił dziwną minę, ale się nie odezwał, więc dodałem jeszcze — Wiem też, że ktoś obiecał mi, że nie spadnę. Ale to w zasadzie wszystko co sobie przypomniałem.

Na dalszą część mojej wypowiedzi Loczek najpierw zbladł, a potem cały się zarumienił i wbił wzrok w podłogę.

— Twoje rzeczy są w pokoju w którym spałeś, a teraz możesz iść — wymamrotał jeszcze, nie patrząc na mnie, po czym praktycznie wyrzucił mnie z pokoju i zatrzasnął za mną drzwi.

A ja zamiast iść po swój telefon i potencjalnie inne rzeczy stałem jak ten kretyn na korytarzu i wpatrywałem się w drzwi od pokoju Ethana, wyglądając prawdopodobnie jak skończony kretyn. Ale mówiąc szczerze, niezbyt mnie to obchodziło, bo myśli zaprzątało mi tylko jedno pytanie.

Co to, do cholery, było?

Leżałem na swoim łóżku i wpatrywałem się w sufit. Tabletki przeciwbólowe zaczęły działać jakiś czas temu, więc mogłem skupić się na zadzwonieniu do Marco i wypytaniu go o wczorajsze wydarzenia i o to, co się z nim działo. Mój przyjaciel był jednak w jeszcze gorszym stanie ode mnie, więc nasza rozmowa skończyła się szybciej niż się zaczęła, a mi pozostało tylko rozmyślanie.

Na podstawie ograniczonych informacji, jakie miał mój mózg, dochodziłem do dziwnych wniosków. No bo jak można było zinterpretować zachowanie Ethana, kiedy wspomniałem o lataniu i spadaniu? Chłopak zdecydowanie się speszył i nie skomentował tego, co się wydarzyło inaczej niż niewerbalnie.

Mimo, że wiedziałem, co mi chodzi po głowie i co sugeruje mój umysł, nie potrafiłem sam przed sobą się do tego przyznać.

Nie potrafiłem też przypomnieć sobie nic więcej z ostatniego wieczoru. Pustka, czarna dziura, nicość. Westchnąłem, czując powracający ból głowy i zakryłem twarz dłońmi. Trzeba będzie wybadać sytuację w inny sposób. A ja miałem już zarys planu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top